- Spokojnie, to Hob, miejscowy głupek, w dodatku sierota - wytłumaczyła za chłopaka Elena, pojednawczo kładąc dłoń na ramieniu Morhana - pomaga oporządzać konie w Starym Młynie. Nie przejmujcie się tym, co mówi. Mnie wywróżył śmierć na stosie...
Nazwany Hobem wieśniak wyglądał, jakby miał za moment zapaść się pod ziemię. Wpatrywał się uparcie w swoje bose stopy, niczym w parę magicznych, skrzydlatych ciżemek, bełkocząc przy tym niezrozumiale pod nosem.
Zamieszanie wokół stajennego przykuło uwagę znajdujących się najbliżej mieszkańców Durmont. Kilku z nich skrzywiło się słysząc południowy akcent Morhana. Co odważniejszy splunął ukradkiem. Na tym jednak skończyła się prezentacja dezaprobaty z ich strony. Na pierwszy rzut oka widać było, że to osada rdzennych cintryjczyków, w najlepszym wypadku traktujących wszystko co "nilfgaardzkie" z dystansem. |