Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-06-2014, 15:38   #14
Dhratlach
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Wszystko szło dobrze, zbyt dobrze jeżeli miał być szczery, a kiedy wszystko idzie dobrze... cóż, wtedy znaczy to, że coś musi się zepsuć i tak też było w tym przypadku. Zdziwienie które ogarnęło kapłana na realizację braku sakiewki było nie do opisania. Widać plany Sylefa wobec niego i jego sakiewki były rozbieżne, a jakiś szczęśliwy wyznawca Odwiecznego o lepkich rączkach wzbogacił się. Kapłan miał tylko nadzieję, że pieniądze jego były potrzebne i trafią ku ratowania życia i dobrobytu jakiejś ubogiej rodziny... Puki co jednak miał inny problem na głowie. Musiał zapłacić za posiłek, a nie miał czym.

Złożył wręcz dłonie w modlitewnym geście i odmówił szeptem modlitwę błagalną do swego patrona.
- Dobry Sylefie, ty który grasz na wietrze słodkie duszy dźwięki. Ty który niesiesz przestrogi i radości. Ty którego wola jest niezłomna, a ja jeno Twój sługa proszę Ciebie o natchnienie, by w tej chwili próby wierny Tobie mógł czynić zgodnie z Twą wolą.

Młody kapłan mógł przysiąc, że słyszał wiatr cicho grający w koronach pobliskich drzew który po chwilę przeszedł w ciszę, a jego wypełniła myśl co czynić. Wierny w boskie przewodnictwo swego Odwiecznego którego był pokornym sługą ruszył w kierunku karczmarza wyjawiając sytuację w której się znalazł i nakazał im posłać do świątyni Denary i spokojnie czekać, aż przybędzie odpowiedź.

Nie obyło się bez pomruków niezadowolenia i zamknięcia w osobnym pokoju pod strażą. Młody kapłan przeczuwał, że czeka go nie mała pogadanka z właścicielem, a później z przedstawicielem Denary, ale skoro takie były plany Sylefa, cóż mógł uczynić? Był przecież zaledwie instrumentem jego woli w tym świecie.

Gospodarz nie pojawił się przez cały, dość długi w dodatku, okres oczekiwania na osobę, którą świątynia przyśle, lub chociażby wiadomość co z nim zrobić należy. Nie było wszak nawet pewnym że cokolwiek uczynią, jedynie wiara w to, którą kapłan pokładał. Niemal już zdążył zapomnieć za co właściwie miał zapłacić i o kolejnym posiłku zacząć myśleć gdy wreszcie głosy jakieś odezwały się za drzwiami jego więzienia. Jeden z nich ewidentnie do kobiety należał i to takiej która z władzą jest obyta i przyzwyczajona by wolę jej spełniano wraz z chwilą gdy żądanie wypowie. Drugi zaś znajomy był i bez wątpienia do jednego z dryblasów który to miał pilnować drzwi tymczasowej celi, należał. Drzwi owe dość szybko też otworzono pozwalając by oczy kapłana zobaczyły któż też mu na ratunek przybył.


Nieznajoma zdecydowanie na zadowoloną nie wyglądała co dało się poznać zarówno po minie na jej ładnej twarzyczce jak i zniecierpliwionym spojrzeniu którym obdarzyła kapłana.
- Cóż z ciebie za kapłan Sylefa skoro dajesz sobie ukraść sakiewkę jak ślepiec co to nogi nie ma i na słuchu szwankuje? - Wyraziła swą wielce “pochlebną” opinię, po czym nie czekając na odpowiedź ciągnęła. - Twój opiekun całkiem rozum musiał stracić, że akurat kogoś takiego na swego wybranka wyznaczył. Niech nas Denara w swej łasce zachowa, gdyż jak nic wkrótce cała ta kraina na łaskach Tahary się znajdzie. Ruszże się wreszcie, nie mam dnia całego…
Słaby uśmiech zawitał na twarzy kapłan po czym wstał i zapytał nim ruszył za kobietą.
- Widać dobry pan Sylef inne plany miał wobec mojej sakiewki. Kim ja jestem by w powątpienie poddawać jego wolę? *
- Sylefa lepiej do tego nie mieszaj. Twoja własna nieuwaga cię jej pozbawiła. Jak tak dalej pójdzie to i życie stracisz winiąc przy tym wolę twego opiekuna. - Kobieta wyraźnie zdegustowana była słowami kapłana. - Towarzyszyć mi teraz będziesz do świątyni Denary gdzie poczekamy na siostrę moją, która ma powrócić na dniach. Z jakiegoś powodu Odwieczni zdecydowali nieco bardziej osobiście niż zwykle wmieszać się w życie krainy. Najwyższa pora, gdyby ktoś mnie o zdanie zapytał.
Nie patrząc czy Hassan podąża za nią czy też nie, minęła bez słowa strażnika i ruszyła ku sali głównej.

Ruszył z nią bez słów tym razem wierząc, że słowa były tu zbyteczne. Jak dotrą do świątyni być może w oczekiwaniu będzie mógł w czemś pomóc.
Jego przewodniczka bez żadnych kłopotów ze strony gospodarza, wyprowadziła Hassana na zalaną popołudniowym słońcem ulicę. Przed karczmą zebrał się mały tłumek, który z podziwem oglądał stojącą przed nią karocę. Było co podziwiać, tego faktu nie dało się ukryć. Pomalowana na głęboką czerń, zdobiona srebrem, przyciągała spojrzenia każdego z przechodniów. Dwie pary ogierów najlepszego chowu, maści współgrającej z pojazdem, dopełniały obrazu, który krzyczał na każdą stronę iż osoba będąca właścicielem owego cuda, do biednych nie należała.
- Wsiadaj - nakazała mu kobieta, odczekawszy tylko chwilę by stangret drzwiczki jej otworzył nim sama miejsce zajęła.
Wsiadł za nią do karocy zamykając za sobą drzwiczki.
- Mogę w jakiś pomóc świątyni Denary pod moją obecność u was? Jestem jeno wędrownym kapłanem, uzdrowicielem jakich wielu.
- Nam w niczym pomóc nie możesz. Jeżeli jednak tak ci się do pracy spieszy zapytać możesz tą, która tam władzę sprawuje. Gdyby to jednak odemnie zależało przesiedziałbyś w komnacie cały ten czas, który dzieli nas od spotkania. Że też akurat mi musiało się takie niewdzęczne zadanie trafić… - Co rzekłszy odwróciła spojrzenie ku oknu, w sposób nader ostentacyjny ignorując towarzysza podróży.
Młody kapłan więcej nie potrzebował by mieć już pewność z jaką osobą miał do czynienia. Jak nic łatwo nie awansuje w hierarhii swojego zakonu. Czy umiejętność zarządzaniem zasobami ludzkimi nie była aby kluczową w ich zawodzie. To, jak i subtelna umiejętność rozmowy. nie mniej zostało mu czekać, czekać i podziwiać widok zza oknem drzwiczek.

Karoca poruszała się ze znaczną prędkością. Stangret niewiele sobie robił z tych, którzy stali mu na drodze. Od czasu do czasu słychać było uderzenia batem i gniewne pokrzykiwania. Ze dwa razy nawet pojazd podskoczył nieco jakby jego koła natrafiły na nieostrożną przeszkodę, która nie dość szybko umknęła mu z drogi. Szczęściem, do świątyni Denary nie było daleko.
Budynek ów przedstawiał sobą widok, o którym trudno zwykłemu człekowi zapomnieć. Białe ściany pięły się w górę niczym fale przypływów, górując nad odwiedzającymi i przytłaczając swą potęgą. Na każdym kroku drogi, która prowadziła przez idealnie utrzymany ogród, natknąć się można było na niezliczone fontanny. Potoki zdawały się wypływać z kompletnie przypadkowych miejsc i podobnie kończyć. Szum wody niemal zagłuszał hałas dobiegający z ulicy, co o dziwo działało dość uspokajająco. Karoca zatrzymała się przed ozdobnymi drzwiami będącymi najwyraźniej głównym wejściem do przybytku. Oczekując ich w progu stała młoda dziewczyna odziana w białe szaty. Gdy tylko dwójka pasażerów opuściła pojazd, skłoniła się głęboko.

- Witamy w świątyni Denary, proszę, chodź za mną wybrańcu Sylefa. - Jej cała uwaga skuiona była na Hassanie, towarzyszącej mu kobiecie nie zostało poświęcone nawet spojrzenie.
Młody kapłan odwzajemnił głęboki ukłon zapewne akolitce Denary, pani wszelkiej wody.
- Zatem oddaję się pod Twoją i Twojej świątyni opiekę miła Pani - odparł Hassan po czym ruszył za młodą kobietą.
Odprowadziło go prychniecie jakie wydała z siebie jego, była już, towarzyszka.
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!

Ostatnio edytowane przez Dhratlach : 30-06-2014 o 21:41.
Dhratlach jest offline