Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-06-2014, 22:23   #11
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Nie - odwarknął Twem, który jak najszybciej chciał się znaleźć jak najdalej od tego miejsca. - Myślałem, że może ty się popisywałeś.
Mimo deszczu był cały brudny, a to mu zdecydowanie psuło humor.
- A ja że twoja. W tamtą stronę jest wieś, Postronki, nie wiem co się temu gryfowi stało, ale lepiej nie być na otwartym - rzucił w stronę człowieka, starając się zmotywować Puszka do szybszego tempa, ale nie musiał się nawet zbytnio wysilać.
- Widziałeś kiedyś taki znak? - Twem wskazał za siebie, gdzie z nieba znikały resztki krwawego malunku.
- Nigdy w życiu, ale już mi się nie podoba - odparł zerkając za siebie, nie żeby musiał, znak całkiem solidnie wyrył mu się w pamięci.
- Szkoda - stwierdził Twem. - W bibliotekach poszukać by trzeba.
- Języka u kapłanów czy ludziów też zasiegnąć można, mogą coś wiedzieć, ostatnio dziwne rzeczy się dzieją - skwitował Litwor.
- Dziwne? - spytał Twem. - Coś jeszcze, prócz tego gryfa?
- Nie aż tak, ale ten gryf nigdy nie powinien się tu znaleźć. - Blondyn splunął przez ramię. - Ich miejsce jest w wysokich górach lub wzgórzach. Lef i okolice, a nie tu, reszcie zwierząt odbija, magiczne bestie dostają szału, duszki zapominają że ludzie mają ograniczenia na prawo i lewo, nie dalej jak wczoraj wodna nimfa chciała mnie zauroczyć i zabrać na dno rzeki, zwykle miała by więcej taktu, albo chciała tylko poflirtować, z początku - dodał po chwili zastanowienia.
- Że gryfów tu nie powinno być, to wiem - odparł Twem. - A z innych rzeczy to tylko bandytów paru. Ale bandyci to nic dziwnego.
Na razie nie miał zamiaru nowo poznanemu człowiekowi opowiadać o tatuażu, jakim ozdobiona była ręka herszta bandytów.
- Twem - przedstawił się.
- Litwor zwany Aigam - rzucił krótko w odpowiedzi. - Bandyci to nic nowego, chociaż ostatnio ich też sporo. - Opiekun magicznych istot przypomniał sobie w końcu o trzymanej łapie i schował ją do juków.


Nim linię lasu przekroczyć im się udało i w jego bezpiecznym gąszczu skryć przyszło, na nowy problem się natknęli. Litwor wraz z Puszkiem bez przeszkód pod osłonę drzew się dostali jednakże rzecz nieco inaczej miała się z Twemem, którego wierzchowiec znienacka dęba stanął omal jeźdźca z siodła nie wyrzucając. Nijak tez nie dało się go namówić by granicę oddzielającą łąkę od lasu przekroczył. Również Nivio nie palił się by dołączyć do nowo poznanego towarzysza. Warczeć zaczął, węszyć podejrzliwie, od jednego krzaka do drugiego chodzić. Coś go najwyraźniej mierzwiło jednak niczego tłumaczącego owe zachowanie, jak i zachowanie konia, widać ani słychać nie było.
- Spokój Nivio. Straffer, uspokój się. - Twem poklepał wierzchowca po szyi. - Coś wam się nie podoba w tym lesie? - zadał całkiem retoryczne pytanie. Nie potrafił rozmawiać ze zwierzętami, wiedział jednak, ze te nie lubią się pchać ta, gdzie czyha niebezpieczeństwo.
Aigam rozejrzał się dookoła podejrzliwie i przylgnął gładko do pleców wierzchowca.
- Czujesz coś Puszek? - Złapał ciasno lejce, gotów w każdej chwili sięgnąć po broń.
- Ruszę w takim razie brzegiem - stwierdził Twem. - Mimo deszczu pewnie to będzie bezpieczniejsze. No i nie wiem, czy i ty nie powinieneś wyjść z tych zarośli. Chyba że chcesz sprawdzić, co to takiego.
- Sprawdzę, zaraz spróbuję do ciebie dołączyć jeśli się nie uspokoją, coś zwęszył i w las ciągnie, a co do otwartej przestrzeni, nie jestem przekonany. - Pozwolił marnolowi pójść tropem.
- Nie wchodź zbyt głęboko - powiedział Twem. - Ja się postaram kawałek dalej w las wjechać i do ciebie dołączyć.
 
Kerm jest offline  
Stary 29-06-2014, 23:06   #12
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Litwor zwykle ufał swojemu wierzchowcowi, miał dużo lepszy słuch i węch od człowieka, pozwolił mu więc węszyć i zagłębić się nieco bardziej w las.
Droga do łatwych nie należała, gdyż akurat w tym miejscu ścieżki żadnej nie było, ledwie prześwit lekki przez zwierzynę utworzony. Puszek uparcie kroczył jednak przed siebie, od czasu do czasu łbem rzucając to w prawo, to w lewo. Również sam Litwor dość szybko zdał sobie sprawę iż rozpoznaje owe dziwne uczucie, które odkąd w las wkroczył, unosiło włoski na jego ramionach. Magią czuć było, ot co, i to magią dość potężną. Gdyby się tak skupić, a od tego wszak życie jego należeć mogło więc i tak uczynił, rozpoznał działanie czarów z dziedziny ziemi. Czary owe zdawały się być bardziej ochronnego charakteru niż stworzone ku temu by zabijać, jednak nigdy nic nie wiadomo, a nuż władająca nimi osoba zmieni nagle zdanie. O siebie co prawda obawiać się nie musiał, chyba żeby na samą Odwieczną trafił, jednak Puszek takowej ochrony nie posiadał.
Nie zaszli za daleko gdy tuż nad ich głowami rozległo się krucze krakanie, co tak, jak niektórzy twierdzili, zły los człowiekowi przepowiadało. Niemal w tejże właśnie chwili zza dębu, co to go mijali, wyłoniła się postać i kijem im drogę zagrodziła.






- Dalszej drogi dla ciebie tu nie ma, nieznajomy - oznajmiła zakapturzona kobieta, płeć bowiem bez trudu szło rozpoznać biorąc pod uwagę jej skąpe odzienie i pewną o nie niedbałość przez którą te i owe fragmenty ciała widać było. Litwor, który wszystkie prowincje zwiedził, wiele lasów poznał lepiej niż kieszeń własną i rozum też swój miał, od razu w niej druidkę rozpoznał.
- W okolicy druidki a gryfy się na niebie rozpryskują? Jeśli nie ma drogi, to może mi powiesz chociaż co się stało że pierzasty się w tych okolicach pojawił i zaczął nękać ludzi? Na drodze mi nie zależy, do wioski jadę, tylko nas z Puszkiem zapach magii zwabił. - Ciekawiło go, przed czym broniła dostępu kobieta. Przypomniał sobie po chwili o resztakch manier i zeskoczył z siodła.
- Nic mi o rozpryskującym się gryfie nie wiadomo. Tym zaś który się tu kręci zajmę się gdy zagrożenie zniknie z tego lasu - co mówiąc wskazała na Litwora. - Do wioski nie dotrzesz. Odejdź i nigdy nie wracaj.
- To było dosyć niemiłe musze przyznać, czemu miałbym nie dotrzeć do wioski i czemu niby miałbym być zagrożeniem? Ewentualnie on, przecież jest grzeczny jak baranek, przynajmniej kiedy trzeba. - Zerknął na marnola, który nawet zębów nie szczerzył, siedział grzecznie na zadzie, górując nieco nad mężczyzną. - Co do gryfa, to był tu w okolicy, dosłownie kilka chwil temu spotkałem go na drodze, ja i inny podróżny, tyle że zanim zdążyłem go spętać zwyczajnie rozbryzł się na kawałeczki. Tyle z niego zostało. - Powiedział i wyciągnął kawałek łapy, który zabrał ze sobą.
Kobieta skrzywiła się jakby coś obrzydliwego zobaczyła, co dziwić w sumie nie mogło gdyż łapa do przyjemnych widoków nie należała. Reakcja nieznajomem była jednak nieco przesadna. Nim Litwor zdążył zareagować uderzyła swym kijem wytrącając mu zdobycz z ręki.
- Jak śmiesz przynosić tą zarazę do mego lasu?! - warknęła złowieszczo, a mężczyzna niemal natychmiast wyczuł narastającą magię, która na jego trofeum się skupiła.
- Może mi powiesz do sfiksowanego sylfa o jaką zarazę ci chodzi? Puszek, wiej! - Skoro kobieta używała magii, był spokojny o siebie, ale o swojego wierzchowca nieco mniej. Miał nadzieję że ten posłucha i odskoczy na bezpieczną odległość.

Kobieta ani słowami ani też zachowaniem Puszka się nie przejęła. Jej pełna uwaga skupiona byłą na łapie, która też po dłuższej chwili zaczęła oblekać się zielonymi łodygami, które następnie w widoczny sposób zaczęły twardnieć by wreszcie zamienić się w skałę o głębokim odcieniu zieleni. Dopiero wtedy na powrót spojrzenie nieznajomej spoczęło na Litworze, a zaznaczyć trzeba iż nie było ono przyjazne.
- O tą którą ze sobą wniosłeś. Śmierdzi od ciebie złem najgorszego rodzaju, tak samo jak od tego psa na którym jeździsz. Nie dopuszczę by coś takiego dalej przemierzało tą krainę.
- W jaki sposób przekroczyłeś moją granicę? - zapytała po krótkiej chwili namysłu.
- Więc skoro to zło najgorszego rodzaju, to może zanim spróbujesz mnie zabić czy coś równie głupiego, może mi powiedz jakie to zło, żebym nie był ignorantem. Mówisz o tym miejscu, gdzie pies i koń tego drugiego jeźdźca zaczęły się boczyć i nie chciały przejśći? Hmmm… - Zadumał się na chwilę przypominając wejście do lasu. - No normalnie, po prostu wjechałem. Tylko zapach magii poczułem, a właściwie z pozcątku to Puszek, ma do niej nosa. Jeśli już tak dobitnie chcesz niszczyć resztki tego gryfa, to może chcesz pójść na trakt, gdzie leży całe jego truchło rozpryskane na kilkadziesiąt metrów dookoła, wiesz ja też uważam że to nienormalne i coś mu było ale takiego symbolu pyska jaki powstał z jego ciała, nigdy na oczy nie widziałem. - Starał się rozgadać, papląc co mu ślina na język przyniesie, byle druidka ochłonęła chwilę i zaczęła myśleć zamiast ciskać dookoła magią.
- Jeżeli najpierw cię zabiję oszczędzę sobie czasu jaki w twym towarzystwie spędzić muszę - druidka zdecydowanie miłością do magobójcy nie pałała. - Jeżeli więcej tego - wskazała na coś co jakąś chwilę temu było gryfią łapą - jest w pobliżu to zajmiemy się tym gdy już uporam się z tobą. Opisz mi z łaski swojej ów znak o którym mówisz, tylko nie kłam bo tu o twoje życie chodzi.
- Paskudny, zwłaszcza że powstał ze skóry, kości, krwi i mięśni gryfa. Taka jakby czaszka wyszczerzona, czy pysk, od niej rozchodziły takie krwawe sznury, jakby się próbował ten pysk przez jakąś tkaninę przerwać. O, albo jakby go na ramie rozpięli takiej okrągłej, trochę podobne do wilczego tropu, z opuszkiem będącym tym własnie pyskiem, nieprzyjemne. - Faktycznie, samo wspomnienie symbolu było dla Aigama jakieś takie nieprzyjemne.
- Znak ten jest mi znany, nie pierwszy raz spotykamy się z nim w ostatnich czasach. Nadal jednak nie wiem dlaczego miałabym darować ci życie. Posoka, którą jesteś pokryty niemal promieniuje pradawnym złem. Skąd mam wiedzieć że i ty nim nie jesteś skażony?
Wyciągnęła dłoń, tą w której kija nie trzymała, i ponownie moc wokół siebie zebrała jednak ta miast dotrzeć do celu jakim bez wątpienia był Litwor, rozwiała się wokół niego nikomu przy tym szkody nie czyniąc.
- Jesteś odporny - stwierdziła fakt, wycierając dłoń w szatę. - To nawet gorzej dla ciebie.
- No, to już zależy od tego co chciałaś mi zrobić, ale teraz, skoro już nie musimy się straszyć, może porozmawiamy jak cywilizowani ludzie. Tak po prostu, skoro uważasz że mi coś jest i muszę z tym żyć, bo nie jesteś w stanie mnie zabić. Może mi chociaż powiesz co mi dolega? Może skoro to gryf był zarażony a ja jestem odporny, to jedynie jego krew na mnie jest zarażona. Pomyślałaś o tym choć chwilę? - Zagadnął druidkę zupełnie jakby nic się nie stało a kobieta wcale nie groziła chwilę temu że się go pozbędzie.
- Może być jak twierdzisz jednak natura tego co w owej krwi się zalęgło jest potężniejsza niż to co ja czy ktokolwiek będący człowiekiem jest w stanie dokonać. Nawet bowiem na odpornych działa moc Odwiecznych o czym wiedzieć powinieneś. Niestety, skoro nie mogę cię z owej posoki oczyścić nie mogę też stwierdzić czy nie stanowisz zagrożenia. Jedynie Odwieczni mogą ci teraz pomóc więc jeżeli masz z którymś dobre kontakty to pora najwyższa byś się do niego zwrócił. Dalej jednak w tym stanie podróżować nie możesz - dodała stanowczo.
- Jednego z odwiecznych? Może być ciężko, ale zobaczę co da się zrobić. Więc… chcesz mi powiedzieć że sprawcą tej zarazy czy jak to zwać, jest przedwieczny. Wybacz moja ignorancję, ale niby który? Pewnie, wiem że tylko Odwieczni mogą mi coś zrobić, ale cała piątka ma chyba lepsze zajęcia niż uprzykrzanie życia komuś takiemu jak mi. No, a skoro mam nie poróżować, to co, sprowadzisz jakiegoś do mnie? - Zapytał wprost, jej pogróżki zaczynały go irytować, wyrażała się tak niejasno jak tylko druidka czy kapłan potrafią.
- Darkar - niemal splunęła przy wymawianiu owego imienia. - Czyżbyś o nim zapomniał? Nie uczono cię kim był, co zrobił i jaki los go za owe postępowanie spotkał?
Kpina w jej głosie była aż nazbyt wyraźna, jednak najwyraźniej i do druidki w końcu zaczynało docierać w jak niewygodnej sytuacji się znalazła.
- Nie mogę sprowadzić Odwiecznego o czym doskonale wiesz. To nie psy co to na wezwanie pana przybiegają. Mogę jednak poprosić o pomoc i tobie radzę uczynić to samo. W tych czasach dziwne rzeczy się dzieją, może nawet któryś nam odpowie.
Kończąc swoją przemowę podeszła do najbliższego drzewa i odłożywszy kij na ziemię, dotknęła wiekowego pnia. Słów jej słychać nie było, jedynie usta poruszały się w modlitwie czy też zaklęciu.
Litwor pokręcił głową w niedowierzaniu. - Uczyli, uczyli że nie ma tutaj dostępu, że jest zamknięty za bramą za Smoczymi Górami. To prawie zabawne. - Westchnął ciężko i usiadł ze skrzyżowanymi nogami. - Avaronie, wybacz że zawracam ci głowę swoją niewiele znaczącą osobą, możesz mnie nie kojarzyć w ogóle, ale jeśli przypomni Ci się Faruna, twoja wierna wyznawczyni, może i mnie sobie przypomnisz jako tego znajdęk, którym się zaopiekowała. Jakkolwiek to buńczucznie nie zabrzmi, chyba tylko twoje wstawiennictwo może mnie uratować, podobno zostałem zarażony przez krew spaczoną przez szóstego, tego o którym się nie mówi. Wiem, moje życie zapewne jest dla ciebie nieistotne, ale jeśli zaraza miałaby się roznieść dalej… czy byłbyś skłonny pomóc, nawet jeśli nie mnie, to innym, których sobą mógłbym wystawiń na niebezpieczeństwo? - Cała rozmowa w zasadzie była szeptana, ale wiedział że jeśli akurat Odwieczny będzie się nudził, to i tak usłyszy.




Nuda musiała straszna panować w miejscu, w którym Odwieczni zwykli przebywać. Stało się to jasne gdy niemal w tej samej chwili gdy słowa Litwora przebrzmiały krąg ognia oddzielił go od lasu, Puszka i druidki, której głos jedynie słyszał. Zdecydowanie nie brzmiała już jak rządna krwi opiekunka lasów. Nie był to jednak w tej chwili największy problem jak magobójca miał na karku. Ogień bowiem ani myślał osłabnąć czy też się oddalić. Miast tego zacieśniał swój uchwyt, coraz mniejszą swobodę pozostawiając mężczyźnie aż nic innego nie był w stanie dostrzec, czy to przed sobą, pod nogami czy nad głową. Ogień był wszędzie, w niem i poza nim. Nie parzył jednak, chociaż strachu niezłego napędził. Miast ranić, zdawał się spokój przynosić jakby był czymś znajomym co od dawna pozostawało poza zasięgiem. Jak dawny przyjaciel, rzec można. Litwor starał się nie uciec, nie panikować, jakoś uspokoić serce, mimo że nie było łatwo, w końcu ogień był ogniem.
Wkrótce poczuć mógł że płomień niespiesznie wycofuje się z jego ciała. Wraz z nim od ubrań i skóry Litwora odłazić zaczęły pozostałości posoki, których deszcz nie był w stanie zmyć. Nie opuszczały go jednak potulnie, jak wszak powinna krew zwyczajna się zachować, a wręcz zażartą walkę wszczynały. Z ogniem jednak, który na wezwanie mężczyzny przybył, nie miały szans na zwycięstwo. Niknęły jedna po drugiej, nawet krzyk odległy dął się słyszeć, ledwie słyszalny i równie dobrze mogący być ledwie przewidzeniem. Bez wątpienia jednak usłyszał głos, który przemówił w jego umyśle.
- Dług swój spłacisz wkrótce, gdy z pozostałymi złączyć ci się przyjdzie. Pamiętaj o nim i służ mi wiernie, a nagroda cię nie minie.
- Nie śmiałbym służyć inaczej Panie Płomieni. - To było jedyne co był w stanie w tym momencie z siebie wydukać. Żył, samo w sobie po spotkaniu z jednym z Odwiecznych i ich działaniem było cudem. Potrzebował przynajmniej chwili, żeby pozbierać wszystko razem. Nie wiedział o jakich innych była mowa, ale nie wątpił że w jakiś sposób zostanie mu przypomniany dług.
Gdy tylko słowa jego przebrzmiały ogień zniknął równie nagle jak się pojawił żadnego przy tym śladu swej bytności nie zostawiając. Oczywiście nie licząc czystych i suchych ubrań, które Litwor miał na sobie. Nawet Puszek lepiej wyglądał stojąc tuż przy druidce i dając się drapać za uchem. Pysk przy tym pochylił co by kobiecie łatwiej było sięgnąć.
- Zatem ciebie również wybrano. Dziwne, widać jednak zobaczyli w tobie coś czego ja dostrzec nie mogę. - Jej podejście do magobójcy najwyraźniej ani trochę się nie zmieniło. Nie wyglądała już jednak na tak gotową do jego uśmiercenia jak w chwili gdy się spotkali.
Magobójca pokiwał głową nad słowami druidki, nie była ani pierwszą, ani zapewne ostatnią osobą, która nie potrafiła dostrzec w nim czegoś specjalnego. Większość uważała go za pomyłkę i coś, co istnieć nie powinno.
- Najwyraźniej tak, dasz nam teraz przejechać, czy uważasz w dalszym ciągu że jestem największym złem w okolicy? - Uśmiechnął się smutno do kobiety.
- Nie mogę powiedzieć żebym jakoś przychylniej na ciebie spoglądała, pozwolę ci jednak na dalszą podróż w stronę wioski. Z tym jednakże, że w moim towarzystwie. Najwyraźniej bowiem jesteś teraz narzędziem Odwiecznych i podobnie jak inni masz zadanie do wykonania. Udasz się zatem z nami do Nerun by tam otrzymać dalsze instrukcje wraz z tymi, którzy jak ty, otrzymali łaski.
- Zdziwiłabyś się jak często to słyszałem do tej pory. No nic, pewnego upalnego, deszczowego dnia, wpakowałem się w kabałę na którą się nie pisałem. Nic to, ruszajmy w takim razie. Puszek, masz coś przeciwko dodatkowemu ciężarowi? - Podszedł do zwierzaka i wdrapał się na siodło, wskazując najpierw kobietę, a potem jego grzbiet. - Skoro jednak mamy podróżować dalej… Litwor zwany Aigam jestem.
- Dara, zwą mnie jednak Krukiem i tak też możesz się do mnie zwracać. - Czarne ptaszysko siedzące na gałęzi drzewa zaskrzeczało przeraźliwie jakby to o nim mowa była. - Wybacz ale jednak podaruję sobie przyjemność jazdy na twym wierzchowcu. Nie żebym miała coś do niego, oczywiście. Mną się nie przejmuj.
Najwyraźniej rzeczywiście nie powinien gdyż wystarczyło by zagwizdała cicho, a już stał przy niej jeleń. Zwierzę to może i do zwyczajowych pod wierzch kandydatów nie należało jednak Krukowi najwyraźniej fakt ów nie przeszkadzał. Chwyciwszy za poroże, które król lasu usłużnie jej podstawił, wskoczyła na grzbiet jego i nie czekając na Litwora ruszyła ścieżką.
Mężczyzna poklepał swojego wierzchowca po łbie. - Właśnie dlatego wolę zwierzęta mój drogi, dlatego wolę zwierzęta. - Następnie ruszył za Darą zwaną Krukiem. Zapowiadała się interesująca podróż.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...

Ostatnio edytowane przez Plomiennoluski : 29-06-2014 o 23:06. Powód: Centrowanie
Plomiennoluski jest offline  
Stary 29-06-2014, 23:14   #13
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wędrówka wzdłuż lasu do przyjemnych zapewne mogłaby należeć, gdyby nie owe strugi deszczu, z każdą chwile mocniejsze, lejące się z nieba jakby kto wiadro wody dokładnie nad jego głową dnem do góry obrócił. Nivio również zbytnio owa pogoda nie cieszyła gdyż coraz głośniej warczeć zaczął, trząść łbem i groźnie mierzyć to chmury, to las, to znowu samego Twema.
Droga była łatwa, niezbyt błotnista póki co, dzięki czemu kopyta Straffera nie zapadały się w ziemię i tempo udało się utrzymać znośne. To oczywiście wkrótce miało się zmienić, biorąc pod uwagę siłę nawałnicy. Wiatr na dokładkę zaczynał na sile przybierać, gromy coraz bliżej i głośniej się odzywały. Odwieczni najwyraźniej uparli się by mu ten dzień całkiem zepsuć.
Taka sytuacja utrzymała się do momentu, w którym do zakrętu dotarł kończącego linię lasu. Tam bowiem nie dość, że ulewa nagle się skończyła to na dokładkę widoczność poprawiła na tyle by mógł dostrzec wody Karrun, które nadal siekane strugami deszczu były. Zdawać się bowiem mogło, że to tylko jego ów zaszczyt spotkał i tylko dla niego natura wyjątek zrobiła chroniąc przed deszczem.
- Upartyś, nieznajomy - rozległ się kobiecy głos od strony drzew. - Czy aż tak ci zależy by plugastwo roznieść po krainie?

Twem obrócił się w stronę mówiącej, która nie raczyła z lasu wyjść i mu się pokazać, a jedynie głowę mu głupotami zaczęła zawracać.
- Masz na myśli te resztki gryfa, których nawet ta ulewa nie zdołała do końca z nas zmyć, nieznajoma? - spytał.
- Nie krwią gryfa od ciebie zalatuje, a złem które winno z dala od tych ziem się trzymać - padła odpowiedź zza drzew.
- Jedyną rzeczą, co się we mnie zmieniła - odparł - to miecz, który ze sobą po bandycie zabrałem. I niesmak, jaki po widoku śmierci gryfa mi pozostał.
Przez chwilę cisza trwała jakby osoba, z którą rozmawiał poświęcić ową minutę na namysł chciała.
- Wyciągnij ów miecz, nieznajomy - rozkazała, nadal nieprzekonana.
Twem ramionami wzruszył, sięgnął do juków, wyciągnął miecz, po czym tak go rzucił, by ten ostrzem się w ziemię wbił.


- To ten - powiedział. - O to chodziło? Czy może coś jeszcze?
Krzaki zaszeleściły po czy rozsunęły się nieznacznie by drogę zrobić dla nieznajomej która najwyraźniej zdecydowała się wreszcie pokazać.


Przyznać było trzeba, że na wioskową dziewkę nie wyglądała. Na taką co to po lasach się włóczy, również. Nie dość, że szaty jej z delikatnej materii szyte były to na dodatek niepraktyczny kolor bieli miały. Przyznać jednak trzeba było, że dość dobrze z kolorem jej włosów współpracowały, białym niczym czaple śniegu w Górach Smoczych, mimo iż na starą nie wyglądała. Oczy jej były niebieskie niczym tafla jeziora w dzień pogodny, aczkolwiek gdy skierowała ich spojrzenie na Twema niewiele pozytywnych uczuć się w nich kryło i prędzej wzburzone morze niz owe jezioro przypominały. Najwyraźniej dziewczę owe, nie mogła bowiem mieć więcej niż wiosen siedemnaście, wciąż podejrzliwie podchodziło do mężczyzny, mimo iż tak otwarcie ją potraktował.
Podeszła ostrożnie do miecza i nie dotykając go, wyciągnęła w jego stronę dłonie.
- To nie wszystko, nieznajomy - orzekła po chwili, odwracając się w stronę Twema. - Nadal masz na sobie ślady zła. O jakim to gryfie prawisz i dlaczegóż miałabym ci wierzyć?
- Sakiewka? - spytał, znacznie mniej zadowolony Twem, po czym pochylił się i obok miecza rzucił na ziemię trzos, zabrany również hersztowi.
- A gryf... Był tam - machnął ręką w stronę miejsca, gdzie spotkał gryfa. - Biały. Zaatakował, potem nagle się rozpadł, a na niebie pozostała taka paskudna, wyszczerzona morda. Rysunek w powietrzu z krwi i piór. Resztki gryfa spadły na nas. Między innymi na nas.
Dziewczyna nie poświęciwszy żadnej uwagi sakiewce zbliżyła się nieco do Twema, tym razem to w jego stronę dłonie unosząc.
- To co pozostało na mieczu nie stanowi ryzyka. Ty natomiast przedstawiasz je w zbyt dużym stopniu by pozwolić ci swobodnie po krainie podróżować. Czy zgodzisz się na oczyszczenie nim o więcej szczegółów zapytam?
- A czy możesz mi wyjaśnić, na czym polega owo zło? I jakim cudem do mnie przylgnęło, skoro paru drani jedynie usunąłem, życie innym ułatwiając?
- Nosisz na sobie ślady po zapomnianej już magii, którą swego czasu władał Darkar, ten który wygnany został za Góry Smocze. Nie wiem czyś tylko niewinną ofiarą jego czy też w pełni świadomie jego ślady roznosisz. Z tego też powodu chcę użyć na tobie oczyszczenia. Jeżeli świadoma twa współpraca, czar ów zabije cię na miejscu. Jeżeliś niewinny, nic ci się nie stanie. - Najwyraźniej nie miałaby nic przeciwko uśmierceniu Twema, co łatwo wyczytać było w jej spojrzeniu. Widać jednak miała w sobie dość przyzwoitości by dać mu szansę na przeżycie i wykazanie swej niewinności.
- Chcesz mi powiedzieć, że samo spojrzenie na ów znak powoduje, że człowiek zostaje... zanieczyszczony?
- Tego nie twierdzę nie wiem bowiem jak do tego doszło, że śmierdzisz złem jakbyś się w nim wykąpał. Być może chodzi tu o krew owego gryfa, o którym wspomniałeś. Być może magia przeszła z miecza na ciebie. Możliwie też że rzucono jakieś zaklęcie…
- A one? - Twem wskazał na psa i konia.
- Zostaną oczyszczone wraz z tobą. W końcu przebywały w twej bezpośredniej bliskości - wyjaśniła.
- Skoro tak mówisz... - westchnął Twem. - Rób zatem co musisz.
Jego wiara w prawdziwość słów dziewczyny była... niezbyt wielka, ale rozsądek nakazywał nie prowokować, być może szalonej, panny z lasu.
Dziewczę skłonięciem głowy podziękowało za ową dość oporną współpracę. Jej dłonie zaczęły okrężne ruchy wykonywać, oczy przysłonięte zostały powiekami, usta zaś szeptały słowa zbyt ciche by dało się je usłyszeć. Na efekt działań nie trzeba było jednak zbyt długo czekać. Krople krwi pokrywające ubranie Twema powoli i niezwykle opornie zaczęły unosić się w górę. Niektóre z nich zdawały się rozszczepiać, kurczowo trzymając jego odzienia, skóry, włosów czy czegokolwiek co znalazło się na ich drodze. Podobnie rzecz się miała z sierścią towarzyszących mu zwierząt co nie zostało przez nie przyjęte spokojnie. Nivio szczekać począł, wić się na ziemi, wszelkimi sposobami sam próbując pozbyć się owej krwi. Straffer nieco spokojniejszy, przynajmniej na tyle by dać się w miarę kontrolować jeźdźcowi, jednak i on łbem rzucał i nerwowo przebierając kopytami wyrażał swe niezadowolenie.
Na czole dziewczyny pojawiły się krople potu, jasno dając do zrozumienia że i dla niej zadanie owo nie należy do przyjemnych czy łatwych. Oporna ciecz stawiała widać większy opór niż dziewczę przewidziało. W końcu jednak to w jej stronę szala zwycięstwa się przechyliła. Krwawa maź utworzyła miniaturę znaku, który ukazał się przy okazji śmierci gryfa po czym zaczęła znikać zamieniając się z najzwyklejsze krople przejrzystej wody.
- Żyjesz - oznajmiła nieco zaskoczona, łapiąc przy tym oddech.
- Zaskakujące, prawda? - nieco złośliwie Twem. Zsiadł z konia, by nie patrzeć na dziewczynę z góry. - Ale dziękuję bardzo. Czy przed tym można się jakoś ustrzec? Bo to niezbyt wesołe, gdy nagle takie paskudztwo może ci spaść na głowę.
- To w ogóle nie powinno się zdarzyć. Brama winna chronić nas przed tym plugastwem jednak od jakiegoś czasu jej działanie słabnie. Z pewnością zauważyłeś zmiany jakie w krainie zaistniały. Wszystko to wskazuje, iż lata spokoju mamy powoli za sobą. Z tego też powodu ochrona Rivoren została wzmocniona, jak zapewne sam zauważyłeś. Niestety to nie wystarcza.
Że nie wystarcza przekonać się Twem mógł na własnej skórze.
- Pójdziesz teraz wraz ze mną do pobliskiej wioski. Wyczułam bowiem na tobie dłoń Sylefa, a to jasno świadczy o tym że masz w tym zamieszaniu odegrać jakąś rolę.
- Chwila... Jeden z bandytów, których zabiłem, nosił taki tatuaż - powiedział Twem. - To może znaczyć, że są tacy, co dobrowolnie przyłączają się do Darkara.
- Przez chwilę myślałam, że i ty do nich należysz. Od miesiąca trafiamy na nich, kilku zabiłyśmy, niektórym udało się uciec. Znak, o którym mówisz należy do Darkara i to po nim najłatwiej rozpoznać jego marionetki. Niestety, nie zamierzają oni ułatwić nam zadania i zazwyczaj ukrywają go dość dobrze. Niektórzy nie mają go w ogóle i to tych najlepiej unikać, chyba że masz ze sobą dobrą drużynę i opiekę Odwiecznych.
- Dotarłem po ich śladach do opuszczonego obozowiska. Ale było puste. I nie znalazłem żadnej wskazówki mówiącej o tym, skąd by się tam wzięli.
Wiadomość ta wyraźnie dziewczę zainteresowała.
- Gdzie ono było? Czy nie znalazłeś w nim znaków jakowyś? Śladów po ofiarach? Kości?
- Z pół dnia drogi stąd. Mniej więcej... tam. - Pokazał kierunek. - Deszcz niestety zmył ślady. Ale obozowisko było wyraźnie tymczasowe. Byle jakie szałasy, ślady ogniska. To wszystko. Aż mnie dziwiło, ze tak daleko położone od traktu.
Dziewczę zamyśliło się na chwilę spoglądając przy tym we wskazaną stronę.
- Sidła Rozetty - rzekła, jakby do siebie. - Niestety tam moja władza nie sięga. Wyślę jednak wiadomość do świątyni Tahary gdy już dotrzemy do Nerun. Jej arcykapłanka z pewnością zainteresuje się tym faktem.
- I tak jadę do Nerun, więc złożenie relacji nie będzie stanowić żadnego problemu - odparł Twem. - Ruszamy? - spytał. - Mogę to zabrać, czy lepiej miecza się pozbyć?
- Zarówno miecz jak i sakiewka nie stanowią zagrożenia, przynajmniej takiego którego można się obawiać. Jako że pokonałeś ich właściciela należą do ciebie. Pozwól też, że się przedstawię. Zwą mnie Silya, jestem arcykapłanką świątyni Denary w Nerun. - Skłoniła lekko głowę i obdarzyła Twema przychylnym uśmiechem. - Ruszać zaś zdecydowanie powinniśmy nim ta nawałnica na dobre się rozpęta. Nie mogę wszak cały dzień jej powstrzymywać tylko po to by przyjemniej się rozmawiało.
- Twem. - Odpowiedział skinieniem głowy. - Kurier w tym momencie, w drodze do Nerun.
- Zatem planów swych zbytnio zmieniać nie będziesz musiał - czy była z tego powodu szczęśliwa czy też jej to nastrój popsuło, nie dało się powiedzieć gdyż słowa te rzekła obojętnym tonem ruszając przy tym w stronę lasu. Strefa bezdeszczowa zdawała się poruszać wraz z nią więc o ile po raz kolejny deszczu zakosztować nie chciał Twem chcąc nie chcąc za nią podążyć musiał.
Twem zabrał zatem miecz i sakiewkę, po czym zagwizdał na zwierzęta i dołączył do Silyi.
 
Kerm jest offline  
Stary 30-06-2014, 15:38   #14
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Wszystko szło dobrze, zbyt dobrze jeżeli miał być szczery, a kiedy wszystko idzie dobrze... cóż, wtedy znaczy to, że coś musi się zepsuć i tak też było w tym przypadku. Zdziwienie które ogarnęło kapłana na realizację braku sakiewki było nie do opisania. Widać plany Sylefa wobec niego i jego sakiewki były rozbieżne, a jakiś szczęśliwy wyznawca Odwiecznego o lepkich rączkach wzbogacił się. Kapłan miał tylko nadzieję, że pieniądze jego były potrzebne i trafią ku ratowania życia i dobrobytu jakiejś ubogiej rodziny... Puki co jednak miał inny problem na głowie. Musiał zapłacić za posiłek, a nie miał czym.

Złożył wręcz dłonie w modlitewnym geście i odmówił szeptem modlitwę błagalną do swego patrona.
- Dobry Sylefie, ty który grasz na wietrze słodkie duszy dźwięki. Ty który niesiesz przestrogi i radości. Ty którego wola jest niezłomna, a ja jeno Twój sługa proszę Ciebie o natchnienie, by w tej chwili próby wierny Tobie mógł czynić zgodnie z Twą wolą.

Młody kapłan mógł przysiąc, że słyszał wiatr cicho grający w koronach pobliskich drzew który po chwilę przeszedł w ciszę, a jego wypełniła myśl co czynić. Wierny w boskie przewodnictwo swego Odwiecznego którego był pokornym sługą ruszył w kierunku karczmarza wyjawiając sytuację w której się znalazł i nakazał im posłać do świątyni Denary i spokojnie czekać, aż przybędzie odpowiedź.

Nie obyło się bez pomruków niezadowolenia i zamknięcia w osobnym pokoju pod strażą. Młody kapłan przeczuwał, że czeka go nie mała pogadanka z właścicielem, a później z przedstawicielem Denary, ale skoro takie były plany Sylefa, cóż mógł uczynić? Był przecież zaledwie instrumentem jego woli w tym świecie.

Gospodarz nie pojawił się przez cały, dość długi w dodatku, okres oczekiwania na osobę, którą świątynia przyśle, lub chociażby wiadomość co z nim zrobić należy. Nie było wszak nawet pewnym że cokolwiek uczynią, jedynie wiara w to, którą kapłan pokładał. Niemal już zdążył zapomnieć za co właściwie miał zapłacić i o kolejnym posiłku zacząć myśleć gdy wreszcie głosy jakieś odezwały się za drzwiami jego więzienia. Jeden z nich ewidentnie do kobiety należał i to takiej która z władzą jest obyta i przyzwyczajona by wolę jej spełniano wraz z chwilą gdy żądanie wypowie. Drugi zaś znajomy był i bez wątpienia do jednego z dryblasów który to miał pilnować drzwi tymczasowej celi, należał. Drzwi owe dość szybko też otworzono pozwalając by oczy kapłana zobaczyły któż też mu na ratunek przybył.


Nieznajoma zdecydowanie na zadowoloną nie wyglądała co dało się poznać zarówno po minie na jej ładnej twarzyczce jak i zniecierpliwionym spojrzeniu którym obdarzyła kapłana.
- Cóż z ciebie za kapłan Sylefa skoro dajesz sobie ukraść sakiewkę jak ślepiec co to nogi nie ma i na słuchu szwankuje? - Wyraziła swą wielce “pochlebną” opinię, po czym nie czekając na odpowiedź ciągnęła. - Twój opiekun całkiem rozum musiał stracić, że akurat kogoś takiego na swego wybranka wyznaczył. Niech nas Denara w swej łasce zachowa, gdyż jak nic wkrótce cała ta kraina na łaskach Tahary się znajdzie. Ruszże się wreszcie, nie mam dnia całego…
Słaby uśmiech zawitał na twarzy kapłan po czym wstał i zapytał nim ruszył za kobietą.
- Widać dobry pan Sylef inne plany miał wobec mojej sakiewki. Kim ja jestem by w powątpienie poddawać jego wolę? *
- Sylefa lepiej do tego nie mieszaj. Twoja własna nieuwaga cię jej pozbawiła. Jak tak dalej pójdzie to i życie stracisz winiąc przy tym wolę twego opiekuna. - Kobieta wyraźnie zdegustowana była słowami kapłana. - Towarzyszyć mi teraz będziesz do świątyni Denary gdzie poczekamy na siostrę moją, która ma powrócić na dniach. Z jakiegoś powodu Odwieczni zdecydowali nieco bardziej osobiście niż zwykle wmieszać się w życie krainy. Najwyższa pora, gdyby ktoś mnie o zdanie zapytał.
Nie patrząc czy Hassan podąża za nią czy też nie, minęła bez słowa strażnika i ruszyła ku sali głównej.

Ruszył z nią bez słów tym razem wierząc, że słowa były tu zbyteczne. Jak dotrą do świątyni być może w oczekiwaniu będzie mógł w czemś pomóc.
Jego przewodniczka bez żadnych kłopotów ze strony gospodarza, wyprowadziła Hassana na zalaną popołudniowym słońcem ulicę. Przed karczmą zebrał się mały tłumek, który z podziwem oglądał stojącą przed nią karocę. Było co podziwiać, tego faktu nie dało się ukryć. Pomalowana na głęboką czerń, zdobiona srebrem, przyciągała spojrzenia każdego z przechodniów. Dwie pary ogierów najlepszego chowu, maści współgrającej z pojazdem, dopełniały obrazu, który krzyczał na każdą stronę iż osoba będąca właścicielem owego cuda, do biednych nie należała.
- Wsiadaj - nakazała mu kobieta, odczekawszy tylko chwilę by stangret drzwiczki jej otworzył nim sama miejsce zajęła.
Wsiadł za nią do karocy zamykając za sobą drzwiczki.
- Mogę w jakiś pomóc świątyni Denary pod moją obecność u was? Jestem jeno wędrownym kapłanem, uzdrowicielem jakich wielu.
- Nam w niczym pomóc nie możesz. Jeżeli jednak tak ci się do pracy spieszy zapytać możesz tą, która tam władzę sprawuje. Gdyby to jednak odemnie zależało przesiedziałbyś w komnacie cały ten czas, który dzieli nas od spotkania. Że też akurat mi musiało się takie niewdzęczne zadanie trafić… - Co rzekłszy odwróciła spojrzenie ku oknu, w sposób nader ostentacyjny ignorując towarzysza podróży.
Młody kapłan więcej nie potrzebował by mieć już pewność z jaką osobą miał do czynienia. Jak nic łatwo nie awansuje w hierarhii swojego zakonu. Czy umiejętność zarządzaniem zasobami ludzkimi nie była aby kluczową w ich zawodzie. To, jak i subtelna umiejętność rozmowy. nie mniej zostało mu czekać, czekać i podziwiać widok zza oknem drzwiczek.

Karoca poruszała się ze znaczną prędkością. Stangret niewiele sobie robił z tych, którzy stali mu na drodze. Od czasu do czasu słychać było uderzenia batem i gniewne pokrzykiwania. Ze dwa razy nawet pojazd podskoczył nieco jakby jego koła natrafiły na nieostrożną przeszkodę, która nie dość szybko umknęła mu z drogi. Szczęściem, do świątyni Denary nie było daleko.
Budynek ów przedstawiał sobą widok, o którym trudno zwykłemu człekowi zapomnieć. Białe ściany pięły się w górę niczym fale przypływów, górując nad odwiedzającymi i przytłaczając swą potęgą. Na każdym kroku drogi, która prowadziła przez idealnie utrzymany ogród, natknąć się można było na niezliczone fontanny. Potoki zdawały się wypływać z kompletnie przypadkowych miejsc i podobnie kończyć. Szum wody niemal zagłuszał hałas dobiegający z ulicy, co o dziwo działało dość uspokajająco. Karoca zatrzymała się przed ozdobnymi drzwiami będącymi najwyraźniej głównym wejściem do przybytku. Oczekując ich w progu stała młoda dziewczyna odziana w białe szaty. Gdy tylko dwójka pasażerów opuściła pojazd, skłoniła się głęboko.

- Witamy w świątyni Denary, proszę, chodź za mną wybrańcu Sylefa. - Jej cała uwaga skuiona była na Hassanie, towarzyszącej mu kobiecie nie zostało poświęcone nawet spojrzenie.
Młody kapłan odwzajemnił głęboki ukłon zapewne akolitce Denary, pani wszelkiej wody.
- Zatem oddaję się pod Twoją i Twojej świątyni opiekę miła Pani - odparł Hassan po czym ruszył za młodą kobietą.
Odprowadziło go prychniecie jakie wydała z siebie jego, była już, towarzyszka.
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!

Ostatnio edytowane przez Dhratlach : 30-06-2014 o 21:41.
Dhratlach jest offline  
Stary 01-07-2014, 09:23   #15
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Świat ogarnęła wszechobecna szarość, jakby ktoś wyssał nagle z otoczenia wszelkie barwy, pozostawiając jedynie czerń i biel, oraz ich wszystkie możliwe odcienie. Smutną, burą rzeczywistość w której na próżno było szukać jakichkolwiek oznak radości. Wraz z brakiem kolorów pojawiło się przerażenie, pierwotne i nie do opanowania przez pierwsze kilka sekund. Głowę dziewczyny wypełnił przeraźliwy, mrożący krew w żyłach wrzask przywodzący na myśl skargę torturowanego upiora. Oddech się urwał, ciało zamarło oczekując aż umysł powoli i opornie zacznie zwalczać niechciane bodźce.

Obecność dziwnej istoty, siedzącej nieruchomo przy ognisku, nie pomagała. Jej nadnaturalność i trupi spokój podsycały przerażenie, oraz rodzący się na dnie duszy sprzeciw. Khaidar przez całe krótkie życie trzymała się na uboczu, za wszelką cenę starając się nie leźć przed oczy nikomu ważnemu. Tego samego wymagała od otoczenia i byłaby wielce szczęśliwa, gdyby świat zostawił ją w spokoju, pozwalając żyć wedle własnego widzimisię.
Miejsce szarości zastąpiła wściekła czerwień i głośny wizg, raniący uszy swoją częstotliwością. Dziewczyna zamknęła oczy, odliczając powoli od jednego do dziesięciu. Wiedziała, że musi się uspokoić nim będzie mogła logiczniej myśleć...a potrzebowała teraz całej logiki jaka jej jeszcze pozostała. Upiorna kobieta wciąż czekała, jej słowa dotarły w końcu do skatowanego umysłu, przebijając się przez panujący w nim chaos. Złość zelżała, powróciła kojąca cisza nocnego lasu i tylko niespodziewany, niechciany gość psuł idealną sielankę.
-Ze wszystkich ludzi i nieludzi, z całego Rivorem i otaczających go ziem jestem najmniej godną twej uwagi i czasu osobą. - wychrypiała, pokonując nieznośny ucisk w gardle. Nigdy nie należała do osób religijnych, ani obdarzonych wysoce rozwiniętymi magicznymi zdolnościami. Tych ostatnich, ku swemu ubolewaniu, nie posiadała wcale. Była najgorszym z możliwych rozmówców dla bóstwa, o ile to właśnie bóstwo...jej bóstwo... czekało cierpliwie przy ogniu.

Kobieta uśmiechnęła się co niestety nie należało do przyjemnych widoków gdyż skóra jej twarzy napięła się przy tym niebezpiecznie, a przetarcia otworzyły szerzej.
- Skoro zatem ową uwagę ci poświęcam czy zechciałabyś zejść wreszcie?
W słowach tych brzmiała łagodność i spokój niemal wieczny.

Khaidar westchnęła ciężko, odwiązując linę. Zdrętwiałe palce przez dłuższą chwilę próbowały pokonać ściśnięte sploty, aż w końcu dziewczyna się uwolniła. Zeskoczyła lekko na ziemię, starając się trzymać w bezpiecznej odległości od zjawy. Nie ufała jej uspokajającym słowom.
-Czemu zawdzięczam ten...zaszczyt? - spytała, starając się ukryć drżenie głosu.

- Mam dla ciebie zadanie, którego wykonania odmówić nie powinnaś - zjawa owa sprawę bez owijania w bawełnę wyjawiła. Widać uznała że takie podejście lepsze będzie niż słodkie słówka. - Usiądź - mówiąc miejsce wskazała naprzeciwko, po drugiej stronie ogniska.

Świat Khaidar odzyskał kolory tylko po to, by utonąć w buro-brązowym wirze plam i podłużnych cieni. Słowa które zawisły w powietrzu nie wróżyły niczego dobrego. Oto miano ją spętać kolejnymi kajdanami, zmniejszając i tak lichą wolność. Nie mogła odmówić, nie mogła uciec...od niektórych rzeczy nie było ucieczki, nawet jeśli bardzo się tego chciało. Pozostawało jedynie ugiąć kark w nadziei że tym razem nie pęknie.
-Wolę postać - burknęła, kopiąc piętą w leśnej ściółce. Starała się nie spoglądać na wpół umarłą kobietę. Kolejna kakofonia wrzasków i jęków, obijających się wewnątrz głowy nie była dziewczynie do szczęścia potrzebna.

- Jak sobie życzysz - w głosie zjawy nie było słychać urazy, widocznie więc decyzja dziewczyny nie miała spotkać się z konsekwencjami. - Zdaję sobie sprawę iż nie jesteś wolna. Zadanie które złożono na twe barki przestaje od tej chwili mieć znacznie. Rzeknę wręcz iż nakazuję ci wstrzymać się przed jego wykonaniem. Odnaleźć tego człowieka jednak powinnaś gdyż stanowi on istotną cześć tego o co zostaniesz poproszona. Nie wyjawię jednak wszystkiego teraz, uzbroić się w cierpliwość musisz. Kroki swe skierujesz w stronę Nerun gdzie odnajdziesz tych, którzy zostali wybrani. Aby ci to ułatwić otrzymasz dar widzenia łaski, jaką moi towarzysze obdarzyli owych ludzi. Wraz z nimi poczekasz na dalsze instrukcje. Czy masz jakieś pytania, dziecko?

Dziewczyna stężała, jej serce zatraciło rytm gubiąc po drodze kilka uderzeń.
- Dlaczego ja? Stawiasz mnie...w niezręcznej sytuacji, pani. Wiesz co spotyka wadliwe narzędzia...doskonale zdajesz sobie z tego sprawę - zaczęła dyplomatycznie, robiąc krok w stronę szarej zjawy - Mimo to mam ryzykować dla nieznajomego? Lepiej zdradź mi od razu resztę planu, potem może już nie być na to szans, jako że trafię do twojego królestwa szybciej niż zdążę powiedzieć “to nie jest dobry pomysł”...jestem nikim, tacy jak ja nie żyją długo, jeśli próbują zrzucać pęta.

Zjawa nie odpowiadała przez długą chwilę, miast tego uważnie przyglądała się swej rozmówczyni.
- Boisz się, to zrozumiałe. Czy jednak bierzesz pod uwagę, wybranko, że życie każdego człowieka w tej krainie zależy od przychylności naszej? Skąd myśl, że zostaniesz ukarana gdy łaska moja nad tobą pieczę sprawuje? Nie ufasz mi, dziecko? Czy ceną za twoją wiarę stać się ma życie wszystkich twoich oprawców? Powiedz, a stanie się jak sobie życzysz. Wszak oni są jedynie pyłem, nic nie znaczącym dla przyszłości naszego dzieła. Ty jednak znaczysz dla niego wiele. Podobnie jak mężczyzna, którego polecono ci zgładzić.

Ciężka, czarna kotara opadła na dziewczynę, uginając jej nogi i posyłając na kolana. Miękki mech zamortyzował upadek, którego i tak nie poczuła. Hałas ucichł, szalona kipiel barw zniknęła, a Khaidar mogła myśleć tylko o jednym.
Wolność.
Wreszcie, po tylu latach cierpień i upokorzeń miała ją odzyskać. Mogłaby odetchnąć głębiej bez obawy, że oddech ten będzie ostatnim, jaki wykona na tym padole łez. Koniec ze strachem, bólem i niekończącym się pasmem udręki. Nigdy więcej koszmarów, strachu i obrzydzenia do samej siebie. Koniec wegetacji...bo życiem nie można było tego nazwać.
-Szary Człowiek i jego najbliżsi poplecznicy umierają, inni dają mi spokój - powiedziała z pozoru spokojnie - To zbyt piękne by było prawdziwe. Wybacz, jestem sceptyczką...nie ufam nawet sobie.

- Czy zatem życzysz sobie zobaczyć ich śmierć? Czy to cię zadowoli?
- uśmiech znikł z ust zjawy. Była w tym momencie posępna niczym sama śmierć, którą niejako wszak była. Uniosła dłoń i wykonała gest odsuwania zasłony, tyle że żadnej na polanie być nie mogło. Najwyraźniej jednak była gdyż po jej prawej stronie powietrze zafalowało ukazując obraz przedstawiający pokój. Miejsce to było elegancko umeblowane, jednak nie raziło w oczy przepychem. Stało w nim biurko, były półki z księgami, było też okno lecz co za nim tego dostrzec nie było można dzięki ciężkim kotarom, które je zasłaniały. Z biurkiem siedział mężczyzna. Wzrostu jego nie dało się określić gdyż siedział. Twarz miał szczupłą, niemal chudą. Nie posiadał jednak żadnych cech które by na pierwszy rzut oka przyciągały uwagę. Ot jeden z wielu, nieznajomy którego minąć można było na ulicy i nawet tego faktu nie zauwazyć. Khaidar znała go doskonale.
Wpatrywała się w jego twarz z mieszaniną obrzydzenia i strachu, zresztą jak zawsze. Kat i sędzia w jednej osobie, władca życia i śmierci. Lalkarz pociągający za sznurki setek marionetek, podobnych do Sentis. Nie wahała się ani chwili.
-Nawet nie masz pojęcia jak bardzo… - wyszeptała rozmarzona, a głosy w jej głowie zawtórowały chóralnie, złaknione krwi równie mocno co dziewczyna.

- Niech się zatem stanie - skinęła głową ku jednemu z duchów jakie się wokół niej zebrały. Twór ów zniknął w tej samej chwili w której obraz jaki miała przed sobą Khaidar zaczął się zmieniać. Mężczyzna, znany jej jako Szary Człowiek, gwałtownym ruchem chwycił się za gardło obiema dłońmi. Jego usta otwarły się, jednak żadne dźwięk się z nich nie wydostał. Spazmy bólu raz za razem targać poczęły jego ciałem przez co niezdolny pozycji utrzymać z łoskotem zwalił się na drewnianą podłogę. Żyły na szyi jego nabrzmiały, jakby miast krwi, węże się w nich kryły. Kolor purpury w jaki przyoblekła się twarz jego przeszedł w odcień fioletu by nadal ciemniejąc niemal do czerni dojść. Z ust wypływać poczęła ciemna ciecz, niczym krwi nie przypominająca. Bąbelki powietrza pękając wydawały z siebie dźwięk przypominający zapadający się na bagnach kamień. Wkrótce jednak zamarły, jeszcze tylko ta jedna, ostatnia, z mlaśnięciem uwolniła ostatni oddech mężczyzny.
- Dokonało się - oznajmiła, zupełnie bez potrzeby, zjawa. Obraz pokój przedstawiający zaczął blaknąć by w końcu umknąć wraz z dymem ku niebu.
- Czy teraz jesteś szczęśliwa?

Stało się, teraz Khaidar nie miała już odwrotu. Z zafascynowaniem przyglądała się jak z jej nemezis ulatuje życie, a coraz słabsze bicie jego serca wywoływało w niej euforię. Gdy w końcu zamilkło, dziewczyna zaczęła śmiać się szaleńczo i nawet nie próbowała tego opanować. Z oczu popłynęły łzy, mącąc na błękitno wszystko w polu widzenia. Ulga, którą poczuła, była wręcz namacalna. Jakby boska istota w jednej chwili zdjęła z jej barków olbrzymi ciężar, pozwalając wyprostować plecy i wlewając w szalony umysł pokłady ożywczej energii.
-Zatem Nerun - zachichotała, opanowawszy się na tyle, by móc wydusić z siebie proste zdanie.

- Dobrze - skinęła głową zjawa. - Odpocznij teraz o ile zdołasz. Zostawię z tobą duszę by chroniła cię do czasu aż połączysz się z pozostałymi. Gdy rankiem wyruszysz zatrzymaj się w pierwszym zajeździe jaki napotkasz. Czekać tam będzie na ciebie twoja przewodniczka. Nie zawiedź mnie, Khaidar. - W ostatnich słowach, nim zjawa zniknęła, czaił się cień tego co spotkać mogło skrytobójczynię w przypadku gdyby tak się stało.
Przy ognisku pozostała tylko ona i wątła smuga dymu, która leniwie opływać zaczęła jej stopy. W umyśle Khaidar dał się słyszeć cichy śmiech.

Szczęście...już zapomniała jakie to cudowne uczucie. Przynosiło długo wyczekiwaną ulgę, zostawiając przed oczami subtelne, błekitne linie pajęczej sieci. W jedną noc udało się dziewczynie wymienić ciemiężyciela na bóstwo. Zdawała sobie sprawę, że nowa rola okazać się może równie parszywa co stara, lecz tym razem miała po swojej stronie boga...kto normalny by się nie cieszył?
Uśmiechając się szeroko wyciągnęła dłoń w kierunku duszy-opiekunki
-Nazwę cię...Darrah. Darrah to dobre imię. - powiedziała do niej czule, pozwalając by przelatywała pomiędzy rozcapierzonymi palcami - Czeka nas trochę pracy, a zaczniemy od najbliższej karczmy. Mam nadzieję, że wiesz jak wygląda mój przewodnik, co? Zresztą nieważne, teraz damy radę ze wszystkim.
Rozłożyła się wygodnie na mchu, podkładając wolną rękę pod głowę. Drugą wyciągnęła na wysokość oczu, podziwiając delikatne pasma mgły krążące wokół dłoni.
Powrót na drzewo nie miał najmniejszego sensu...i tak nie dałaby rady usnąć.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 02-07-2014, 23:08   #16
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Khaidar Sentis

Świt nadciągał powoli. Darrah okazał się duszą wyjątkowo czujną. Dwa razy zdarzyło się że cichy szelest w zaroślach cichł nagle równocześnie z chwilowym zniknięciem ducha. Co za owymi zniknięciami kryć się mogło, Khaidar jedynie domyślać się mogła. Przynajmniej dopóki słońce nie musnęło swymi promieniami polanki, na której się rozłożyła. Dwa lisy straciły życie tej nocy z tego jedynie powodu iż zbyt blisko znalazły się wybranki Tahary. Czy śmierć ta była uzasadniona nie było sensu rozważać. Dokonało się, a ona wszak miała drogę do przebycia.
Trakt nie był już tak zatłoczony, jak dnia wsześniejszego. Co prawda kupcy wciąż snuli się nim na swych wozach, to jednak dało się jechać w miarę swobodnie. Tym bardziej, że ludzie z jakiegoś powodu zdawali się usuwać jej z drogi. Paru zerknęło trwożnie w jej stronę, jednak wzrok ich szybko uciekał w przeciwną stronę. Dusza leniwie ułożyła się na jej ramionach. Khaidar nie tyle widziała ją co czuła każde muśnięcie jej niematerialnego ciała.
Zajazd o którym wspomniała zjawa okazał się dalej niż kobieta sądziła. Co prawda po drodze minęła jedną karczmę, po części spaloną, jednak w niej zdecydowanie nikt na nią nie czekał. Tłoczno tam też było od rzemieśników więc zostanie dłużej niż należało mogło być niemile widziane. Na dokładkę duch wyraźnie ją od owego miejsca odciągał. Gdy wreszcie trafiła na odpowiednie miejsce, poczuła lekkie muśnięcie ducha, po czym jego obecność ją opuściła. Znak to był niewątpliwy iż znalazła się tam gdzie powinna.
Chłopiec stajenny odebrał od niej konia obiecując zająć się nim najlepiej jak potrafi. Oczywiście to samo zapewne mówił każdemu przyjezdnemu.
Przekroczywszy próg zajazdu ujrzała salę dość dużych rozmiarów, wypełnioną stołami przy których siedzieli klienci. Było tu dość tłoczno, szczególnie biorąc pod uwagę porę dnia. Nawet przy szynkwasie wolnego miejsca nie dało się wypatrzyć. Nie znaczyło to jednak iż w samej sali nie było gdzie usiąść. O nie, był bowiem stolik tuż przy kominku, częściowo w jego cieniu skryty. Przy owym stole siedziała para, sami byli, wokół nich miejsca dość by jeszcze z sześć osób usiadło, jednak nikt jakoś nie kwapił się z zajęciem owych wolnych miejsca.
Dziewczyna była młoda, dziecko niemal. Jej włosy jednak kolor miały srebrny, jak u staruszek które na ostatni odcinek drogi swego życia wkroczyły. Ubrana była w długą suknię koloru czarnego, o sięgających ziemi rękawach i narzuconej na nią jasnobrązowej szacie z kapturem.
Jej towarzysz podobnie jak ona ubrany był na czarno i podobnie jak ona włosy miał koloru srebrnego. Jego odzienie było proste, bez zbędnych ozdób czy dodatków. Uszyte jednak było z dobrego materiału, takiego co to od pierwszego spojrzenia zdradza iż nie z prostakiem ma się do czynienia, a z osobą z dobrego rodu.

Dziewczyna i towarzyszący jej mężczyzna zdawali się nie przejmować rzucanymi im spojrzeniami, spokojnie pijąc swe wino i od czasu do czasu zerkając w stronę wejścia. Właśnie gdy jedno z takich spojrzeń, rzuconych przez dziewczynę, spoczęło na Khaidar, ta poczuła jak jej ciało się rozluźnia. Bez wątpienia znalazła tą, której szukała.




Hassan Maik


Młoda dziewczyna poprowadziła go wpierw ku głównej sali świątynnej, w której dominował okrągły basen wypełniony po brzegi wodą, na której powierzchni pyszniły się wodne lilie. Mogło to być tylko wrażenie wywołane unoszącymi się w powietrzu kulami delikatnego, błękitnego światła, jednak kwiaty owe zdawały się piękniejsze niż te które spotkać można było w dziczy. Doskonała biel ich płatów niemal raniła oczy obserwatora.
Z głównej sali przeszli do korytarza znajdującego się po prawej, od wejścia, strony. Również tu dało się zauważyć liczne misy wypełnione wodą i liliami w różnych kolorach. Nie było jednak białych. Widać proste, pozbawione ozdób korytarze, nie były godne ulubionych kwiatów Denary.
Wreszcie zatrzymali się przed pomalowanymi na szaro drzwiami. Akolitka wyjęła pęk kluczy przypiętych do pasa i wybrawszy właściwy, otworzyła drzwi komnaty. Celą wszak owego miejsca nazwać nie można było. Szarość dominowała, kolor ten jednak nijak nie był w stanie uchybić przepychowi i pięknu które cieszyło oko i zapowiadało przyjemny pobyt. Zasłony powiewały unoszone delikatnym powiewem popołudniowego wietrzyku. Gruby dywan zapewniał swym wyglądem ochronę przed chłodem kamiennej podłogi. Trzydrzwiowa szafa była na tyle obszerna iż skromny dobytek kapłana zniknął w niej jakby go tam wcale nie było. Łoże z baldachimem już przy pierwszym spojrzeniu sprawiało iż miało się ochotę zożyć głowę na miękkich poduszkach i odpłynąć w świat sennych marzeń. W komnacie było również biurko i fotel przy nim stojący gdyby ochota nasza na listów pisanie. Była także mała biblioteczka i drugi fotel przy kominku stojący gdyby gościa ochota nasza na odrobinę relaksu przy księdze i kielichu wina.
Miejsce owe bardziej dla kogoś wysokiego rodu było odpowiednie niż dla wędrownego kapłana bez riv’a przy duszy. Najwyraźniej jednak od tej chwili oddane zostało do jego dyspozycji. Akolitka skłoniła mu się nisko, z szacunkiem.
- Mam nadzieję iż komnata ta będzie ci odpowiadała. Gdybyś miał ochotę pozwiedzać świątynie, czuj się przy tym swobodnie. Kolację zjeść możesz w sali jadalnej lub tutaj, samotnie. Arcykapłanka powinna wkrótce przybyć i odpowiednio cię powitać w naszych progach. Dopóki to nie nastąpi jestem do twojej dyspozycji. Zwą mnie Aria - co powiedziawszy oddaliła się by dać Hassanowi możliwość spokojnego zaznajomienia się z wnętrzem komnaty i zdecydowaniem co też chciałby począć oczekując na przybycie gospodyni.


Reszta dnia minęła mu przyjemnie. Kolację zjadł i nawet mu ona smakowała. Łoże okazało się być dokładnie tak wygodne na jakie wyglądało. Wieczorne powietrze niosło ze sobą zapach deszczu i nim w sen zapadł, za oknem nawałnica już na dobre zawładnęła miastem.
Długa i spokojna noc nie była mu jednak dana. W najczarniejszą godzinę rozległo się wycie. które jedynie z gardła potępieńca mogło pochodzić. W chwilę po nim krzyki pod niebiosa się wzniosły. Z początku głosy jakby z daleka dochodziły jednak z każdym kolejnym uderzeniem serca, zdawały się przybliżać.
Hassan był już na nogach i właśnie ku drzwiom zmierzał gdy te otwarły się i głośno o ścianę uderzyły. W progu stała Aria z włosami w nieładzie, w nocnej szacie byle jak na ciało narzuconej.
- Musisz … - nie dokończyła jednak zdania gdyż w tej samej chwili powalona została na podłogę przez bestię, która zza jej pleców się wyłoniła.
Wilkopodobne stworzenie potrzebowało tylko jednego łapy machnięcia by plecy akolitki zalały się krwią, a samo dziewczę przytomność straciło. Wycie, cichsze niż to, które Hassana obudziło, wydobyło się z krtani zwierzęcia nim ślepia jego jarzące się żółtą poświatą spoczęły na kapłanie.


Litwor Aigam

Dara, Krukiem zwana, narzuciła dość ostre tempo, któremu Puszek z trudem mógł nadążyć. Ścieżka na dodatek, która tak naprawdę ścieżką nie była a jedynie szlakiem wydeptanym przez le sną zwierzynę, nie nadawała się zbytnio by nią masywny czworonóg się poruszał. Na gokładkę co rusz jakaś gałąź czepiała się odzienia Litwora, dodatkowo utrudniając mu podróż. Magia to być nie mogła gdyż z tą by sobie poradził. Widać jednak las postanowił wziąć przykład ze swej opiekunki i wszelkimi sposobami utrudniał mu życie. Dziwne to było gdyż zazwyczaj problemów żadnych nie miał nawet jak się z druidami posprzeczał. Może to sama Mendara, mając coś przeciw jego obecności w tym miejscu, dawała mu znaki o swej niełasce?
Do wsi dotarli jednak w końcu i to w jednym kawałku. Druidka, która jako pierwsza między domy wjechała, zdążyła już odesłać swego jelenia i rozmawiała właśnie z mężczyzną, który wyglądał na kogoś ważnego. Jak się okazało był nim sam wójt Beromar, z nadania namiestniczki władzę nad wioską sprawujący. Nim Litwor z Puszkiem zdołali dotrzeć do owej pary, z domu wójta, przed którym stali, wyszedł mężczyzna.


Zarówno strój jego jak i miecz, który miał na plecach, jasno świadczyły iż nie jest on jednym z mieszkańców owej wioski.
- Irat - powitała do Dara, widocznie nie mając nic przeciwko jego obecności gdyż uśmiech zagościł jej na twarzy. - Nie powinieneś czasem pomagać Lorett w pilnowaniu więźniów?
- Sama doskonale sobie radzi - odparł Irat na ową naganę. - Wygoniła mnie jak tylko wraz z lady opuściłyście wioskę i sądząc po jej tonie nie powinienem się jej teraz pchać na oczy. A ten to kto? - dodał kierując pytanie ku druidce, spojrzeniem mierząc Litwora. Widać to co zobaczył spodobać się mu musiało gdyż skinął magobójcy głową na powitanie.
- Zwie się Litwor, to on gryfa waszego ubił - zwróciła się na poły ku Iratowi, na poły ku wójtowi. Ten ostatni od razu z większym szacunkiem na magobójcę spojrzał.
- Jeżeli jest jak pani mówi tom nagrodę winien wypłacić. Dowód jednak zdał by się jakiś…



Twem Lladre

Arcykapłanka utrzymywała dość szybkie tempo przez całą drogę jaką do wioski pokonać im przyszło. Nie wypowiedziała przy tym ani jednego słowa więc Twem miał szansę nacieszyć się odgłosami lasu i ulewy, która krok w krok za nimi podążała. Gdy jednak progi wioski przekroczyli, chmury burzowe zostały lekko za nimi. Wiatr się przy tym ze wschodu zerwał, który ów stan rzeczy mógł tłumaczyć.
Silya zatrzymała swe kroki przed wejściem do karczmy.
- Zostawię cię teraz w troskliwych rękach Orina i jego córek. Ucieszą się z twojego przybycia gdyż rzadko tu widują obcych. Ja muszę odwiedzić wójta i słów parę z nim zamienić.
Z tymi słowami ruszyła dalej przed siebie. Nim jednak Twem zdążył cokolwiek uczynić z karczmy wyszła młoda kobieta.


Jak nic musiała być jedną z córek owego Orina o którym Silya wspomniała gdyż natychmiast gdy tylko Twema ujrzała, zbiegła ze schodów i ruszyła ku niemu.
- Pan pozwoli, że koniem się zajmę. - Oznajmiła bardziej niźli zapytała dłoń swoją wyciągając przy tym przed sobie. - Ojciec będzie rad mogąc ugość towarzysza lady.
Twem za opiekę nad zwierzęciem podziękował. Nikt wszak tak jak on nie był w stanie zająć się Strafferem. Dziewczę widocznie nic przeciwko nie miało, wskazała tylko stajnię po czym wróciła do karczmy.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 03-07-2014, 01:14   #17
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Hassan spędził swój czas w świątyni Denary przechadzając się po włościach wsłuchany w szum wody i wiatru grających wśród niezliczonych fontann ogrodów poświęconych poznając napotkane tam osoby. Podobnież wieczerzę spędził w głównej sali wierząc w mądrość Sylefa i Pani Wody.
Obudziło go wycie, przeraźliwe nieludzkie wycie i krzyki które się stopniowo zbliżały. Widać było, że działo się coś niedobrego i niedługo potem usłyszał kołatanie do drzwi. Zerwał się szybko otwierając je tylko po to by spotkać na Arię, młodą akolitkę która była mu wybrana jako opiekunka i służka, tylko po to by po zaledwie jednym słowie być świadkiem jak pada na posadzkę raniona przez biesa z piekła rodem.

Momentalnie uczynił znak Sylefa w powietrzu czując delikatny powiew wiatru i już odmawiał krótką modlitwę.
- Sylefie, chroń nas tyś który jest dawną błogosławionego wiatru. - jakby na wezwanie i niewidzialna ściana powstała w framudze drzwi oddzielając go i młodą kobietę od demonicznej istoty która choć raniona przez smagający wiatr nacierała zajadliwie. Nie marnując czasu odciągnął ją na drugą stronę komnaty i już pogrążony w cichej modlitwie do Pana Wiatru nakładał na nią dłonie z zadowoleniem obserwując jak się zasklepiają pod wpływem łaski jego Opiekuna.

Szybko pochwycił sztylet który leżał na biurku i z modlitwą na ustach przyją postawę obronną szepcząc.
- Dobry Sylefie, niechaj łaska Twojej brzytwy spowije ten sztylet który w pokorze obnażałam przed Tobą. Niech wrogowie Twoi zadrżą i ulegną jej mocy, a sprawiedliwość Twoja niech triumfuje przed nimi i odegna ich skąd przybyli.
Gdzieś w oddali słyszał wycie wiatru, a wraz z jego końcem bariera która oddzielała ich od szatańskiej bestii uległa jej naporom. Wilkopodobna kreatura rzuciła się na młodego kapłana, lecz ten cudem zaledwie niczym wiatr ugiął się unikając ostrych zębisk smagając bestię ostrzem po oczach. Na wpół oślepiona bestia nacierała niestrudzenie, a jej zwinny skorpionopodobny ogon nie raz raził kapłana rozrywając tunikę w którą był obleczony do snu. Po dłuższej chwili jednak, w końcu udało się wędrownemu kapłanowi wrazić głęboko po rękojeść sztylet w kark bestii która zachwiała się charcząc by paść u jego stóp. Sztylet spłynął bogato krwią, a bies już nie wstawał widocznie ostatecznie pokonany.

Chwilę później Maik położył dziewczynę na swoje łoże by odpoczęła i wyszedł z celi w jednej ręce dzierżąc sztylet, a w drugiej swoją laskę, by zamknąć solidnie za sobą drzwi coby następne bestie nie przyszły jej szukać i odnaleźć. Sam natomiast ruszył biegiem w kierunku najbliższych odgłosów walki. Widać świątynia Denary była pod atakiem demonicznych sił, rzecz niewybaczalna, a w której to musiał pomóc. Ucieczka nie była opcją. Obraziłby nią swojego Odwiecznego który nie bez powodu związał jego życie ze świątynią Denary której teraz był gościem.

Korytarz, którym nie tak dawno temu Aria prowadziła do ku komnacie, w której obecnie spoczywała, pogrążony był w mroku. Jedynie sporadyczne kule błękitnego światła rozjaśniały panującą w nim ciemność. Nawet one jednak zdawały się tracić swą moc, z każdym krokiem zrobionym przez Hassana.
- Wybrańcu… - usłyszał w pewnym momencie bezcielesny szept. - Zginiesz wybrańcu. Wszyscy zginiecie by powstać i służyć mi po wieki….
Działo się coś złego w świętwym przybytku Denary. Wiedział to kiedy przybyła do niego akolitka, ale teraz był tego bardziej niż pewny. Przyśpieszył kroku z modlitwą na ustach.
- Dobry Sylefie, panie nasz, chroń nas przed złem tego świata i prowadź me ścieżki bym ufny tobie mógł stawić czoło złu które zagraża znanemu światu.
Śmiech był tak bliski, tak wyraźnie złośliwy, że niemal ranił.
- Myślisz, że to ci pomoże? Sylefa tu nie ma, miast niego jestem ja i moje dzieci. Kimże ty jesteś marny śmiertelniku? Pyłem na owym ukochanym przez ciebie wietrze. - Głos w głowie Hassana ani swej mocy nie nabrał ani ona nie osłabła. Modlitwy mimo iż szeptane niewiele zdawały się czynić. Co prawda otoczył go ochronny wir wiatru jednak nijak nie mógł zagłuszyć tego co zagnieździło się w jego głowie. Sylef zaś milczał niczym grób.

Widocznie głosy demona w jego głowie nie zamierzały ustać. Cokolwiek tu się działo musiało być sprawą złowrogiego bytu który nie zamierzał ustępować, podobnie jak Maik który postanowił nie słuchać diabolicznych szeptów. Sylef go nie opuścił, lecz zło w tej świątyni było namacalne tak jakby całe swoje siły skupiło w tym jednym miejscu. Szedł dalej z determinacją by wydostać się na zewnątrz ku światłu gwiazd i wolno szumiącego wiatru Sylefa który był mocno ograniczony w zamkniętych pomieszczeniach, choć nie nieobecny.

Mimo jednak iż kroki swe stawiał do przodu i z każdą chwilą powinien znajdywać się bliżej wejścia do głównej sali, nic takiego się nie działo. Już niemal nadzieję stracił i myśli o ewentualnym pobłądzeniu krążyć w jego głowie poczęły, gdy wreszcie światło ujrzał w oddali. Problem w tym, że nijak ono się nie umywało do tego, co zapamiętał ze swych wędrówek. Nie było ono bowiem łagodną poświatą w kolorze spokojnego błękitu, a krwistą łuną, która na myśl ogień przywodziła.
Hassan przełknął ślinę, ale nie było inne jdrogi. Nie zdziwiłby się gdyby to wszystko było ułudą, złudzeniem zmysłów które złośliwy byt zsyłał wydobywając najgorsze obawy każdego z nich z osobna, zachęcając, lub zniechęcając do określonych działań. Nie mógł pozwolić na to by jego strach nim rządził. Szedł dalej, tam było wyjście, zapewne jedyne wyjście.

Blask przybliżał się z każdym krokiem, znacznie szybciej niźli młody kapłan sobie życzył. Wkrótce wokół niego nie było już mroku, były za to płomienie. Nie było ścian korytarza, była nicość. Ogień zaś który go otaczał zdawał się wyczuwać jego strach i czerpać z niego energię do życia mu potrzebną. Rósł, z każdym uderzeniem serca wyższy, potężniejszy, bardziej złowrogi. Gdy nawet pustka wchłonięta przez niego została, rzucił się na to co mu pozostało. Ból jaki wstrząsnął ciałem kapłana nijak się miał do czegokolwiek, co dotąd miał okazję doświadczyć. Nie tyle bowiem ciało jego płonęło co sama dusza zdawała się w popiół obracać. Na dokładkę śmiech w jego głosie głośniejszy się stawał wprawiając go w niemal obezwładniające przerażenie. Wraz z nim bowiem szło przeczucie przyszłości jaka na niego czeka.
Gdy osiągnał już granicę swej wytrzymałości, i błogosławiony mrok nieświadomości niemal na wyciągnięcie dłoni się znajdował, wszystko ustało. Miast ognia ujrzał podziemia. Miast czerwieni, ognie niebieskie. Miast korytarza i czychających na niego w nim bestii, potwora nieco innego rodzaju.



Wizja jednak trwała jedynie chwilę nie dłuższą niż jedno uderzenie serca. Gdy znikła, Hassan poczuł jak z impetem wpada na coś twardego.
- Już wkrótce wszyscy zginiecie - rozbrzmiało jeszcze w jego głowie nim świadomość w pełni powróciła a jego oczom ukazał się znany mu już korytarz i drzwi prowadzące do jego komnaty.
Widocznie moc demona słabła ponieważ nagle czary których był celem ustały na silę, a ułuda rzeczywistości ustąpiła prawdzie która powoli przyjmowała formę przed jego oczami.
- Dobry Sylefie, Ty który nas prowadzisz i dajesz błogosławione tchnienie życia, prowadź nas byśmy przetrwali tą chwilę próby.
Nie było odzewu na jego modlitwy. Korytarz zdawał się pogrążony w ciszy, jedynie gdzieś w oddali rozbrzmiało pojedyncze wycie.
Nie było na co czekać. Młody kapłan ściskając w jednej dłoni sztylet, a w drugiej laskę ruszył przed siebie. Musiał znaleźć pozostałych i im pomóc. Jeżeli on padł ofiarą iluzji, inni mniej wyszkoleni również mogli. Musiał ich wyrwać z transu nim piekielne bestie dokończą dzieła.

Tym razem droga przebiegła mu bez większych zakłóceń. Korytarz wyglądał dokładnie tak jak powinien, kule światłą oświecały mu drogę, cisza panowała wokoło. Jedyną rzeczą, która nie do końca współgrała z owym spokojem były krwawe ślady łap na kamiennej podłodze.
Główna sala, do której w końcu udało mu się dotrzeć, spowita była w dobrze już mu znany, mleczny blask. Nie znaczyło to jednak iż nie obyło się tu bez zmian i to bynajmniej nie na lepsze. Woda w sadzawce miała bowiem odcień krwistoczerwony. Ciała kapłanek i akolitek porozrzucane były po posadzce tworząc labirynt śmierci, który zdawał się nie mieć końca. Białe lilie obumarły, zupełnie jakby ktoś przyspieszył ich rozkład odcinając od życiodajnej wody. Nigdzie jednak nie było widać sprawców owej masakry.

Nigdzie nie było widać sprawców, fakt z którego nie wiedział czy się cieszyć czy się niepokoić. Tak czy inaczej nie marnował czasu. Szybko podbiegł do najbliższej z leżących osób i począł sprawdzać funkcje życiowe. Jak Odwieczni dadzą to być może uda mu się uratować kogoś od niechybnej śmierci.
Nim na żywą osobę natrafił minęło sporo czasu. Ktokolwiek, lub też ktokolwiek odpowiedzialny był za ową masakrę upewnił się by nie pozostał nikt, kto mógłby odegrać rolę świadka. Jedynie mały chłopiec, nie więcej niż siedmioletni, wciąż zdawał się oddychać. Rana na jego piersi była jednak głęboka, a odgłos który z siebie wydawał przy każdym oddechu wskazywał na to iż niedługo już dusza jego pozostanie w tym ciele.
Młody kapłan nie miał wiele czasu by opatrywać ranę standardową metodą, więc zwrócił się do Sylefa o pomoc o uzdrowienie, w czasie modlitwy uciskając ranę starając się powstrzymać krwawienie.
Łaska Sylefa tym razem okazała się być po jego stronie. W dodatku w sposób jaki młody kapłan się nie spodziewał. Miast krawanienie zatamować, podleczyć dziecko, uratować mu życie, jedną tylko modlitwą sprawił iż chłopiec niemal natychmiast zerwał się na nogi. Strach w jego oczach był niewyobrażalny, zupełnie jakby wciąż widział sceny które rozegrały się w świątyni i na nowo przeżywał atak bestii na jego delikatne ciało. Poszarpana szata ledwie okrywała szczupłe ciało, dzięki czemu Hassan mógł na własne oczy ujrzeć miejsce w którym chwilę temu ziała paskudna rana, a po której w tej chwili nie było żadnego śladu. Nawet krew zniknęła i nie brudziła jasnej skóry dziecka.

Młody kapłan uśmiechnął się pogodnie, widocznie jego Opiekun miał wielki plany wobec chłopca skoro taką łaską raczył go obdarzyć poprzez jego skromne dłonie.
- Nie bój się, ich już tu nie ma. Powiedz mi, co tu się wydarzyło?
Wydobycie słowa z gardła strachem ściśniętego do najłatwiejszych zadań nie należało. Szczególnie gdy wokół wciąż ciała leżały, które znał przecież jako żywe osoby, jadał z nimi, sypiał w tych samych pokojach…
- W..wil… wilki… - tyle mniej więcej udało się mu rzec nim zerwał się do ucieczki kroki swe kierując ku głównemu wejściu.
Hassan momentalnie odwrócił się kiedy tylko młodzieniec ruszył do ucieczki mając nadzieję, że to tylko strach jego, a nie perspektywa “wilków” podkradających się zza jego pleców.

Za jego plecami wilków nie było. Nie znaczyło to jednak iż nie było tam nikogo. Chwilę zajęło młodemu kapłanowi aby ociekającą krwią postać rozpoznać. Nie miała na sobie bogatej szaty jak wcześniej, nie miała także niechętnego wyrazu twarzy na swym obliczu. Miast tego jej spojrzenie ziało wręcz nienawiścią, której najwyraźniej on był obiektem. Dłoń wyciągnęłą w jego stronę, jednak nie zaatakowała, a przynajmniej jeszcze nie.
- To twoja wina. Jesteś zadowolony? Czy twój ukochany Sylef nacieszył się chaosem jaki stworzył? Wynoś się z tego miejsca kapłanie nim do reszty panowanie nad sobą stracę..
Młody kapłan spojrzał na kobietę smutno. Jej złość przyćmiewała jej logiczne myślenie.
- Znasz ścieżki Odwiecznych równie dobrze co ja. Sylef nie należy do spragnionych krwi, Denara również. Zło które nawiedziło to miejsce wysłało nie tylko te biesy przeciw nam, lecz i w naszych umysłach się zalęgło w tą wilczą godzinę podsuwając nasze myśli przeciw nam. Wydobywając nasze strachy i nasze złości. Jesteś ranna? Jestem uzdrowicielem, mogę Ci pomóc, tak jak pomogłem temu chłopcu który w szoku odbiegł w stronę wyjścia.
- Wynoś się! - widać było iż tylko owa nienawiść wciąż ją na nogach trzyma gdyż robiąc krok do przodu zachwiała się lekko. Nie zamierzała się jednak poddać, przynajmniej dopóki Hassan znajdował się przed jej oczami. - Idź tam gdzie twoje miejsce. Idź do świątyni swego opiekuna lub nawiedź tą, która śmierci jest opiekunką. Tam twoja miejsce, nie tutaj. Zniszczenie za tobą podąża, jak i za wami wszystkimi. Wynoś się albo zostań i giń.
- Odejdę jeżeli nie potrzebujesz pomocy, ale najpierw zabiorę moje rzeczy. Niech Odwieczni czuwają nad Tobą, nie mam złych zamiarów. Żałuję, że nie mogę więcej pomóc i pomocy mej odrzucasz.
Tak mówiąc młody kapłan udał się w kierunku swojej celi. Nie miało większego sensu dyskutowanie z kobietą przepełnioną jadem nienawiści. Jaki jednak był cel Sylefa by tu przybyć? Tego nie wiedział.

Ruszył więc w kierunku swojej komnaty gdzie sprawdził jeszcze stan akolitki która była mu przydzielona po czym zabrał swoje rzeczy i ruszył do głównej sali masakry. Pozamykał oczy poległym i zabrał leżące luzem sztylety. Choć tyle, im i tak się nie przydadzą, a Maika mogłyby wspomóc w dalszej drodze. Wyszedł na zewnątrz i ruszył w kierunku miasta sprawdzić czy biesy zawitały również i tak, i tam szerzyć pomoc, by następnie udać się do świątyni Sylefa zdać informacje o wydarzeniach tej nocy co by mogli posłać po kapłanów Tahary.
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!

Ostatnio edytowane przez Dhratlach : 05-07-2014 o 20:58.
Dhratlach jest offline  
Stary 03-07-2014, 23:30   #18
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Las faktycznie był jakiś dziwny, nie wiedzieć do końca czemu. Może dwójka Odwiecznych się ostatnio nie dogadywała i jego bezpośrednia interwencja w środku lasu nieco podirytowała władczynię ziemi, ciężko mu było powiedzieć. Wiedział jedynie że wyjeżdżał z gęstwiny z mnóstwem gałązek we włosach i ubraniu. Nie do końca wiedział skąd brała się oziębłość drudki, być może z zadufania w sobie. Tłumaczył jej, że nie on zabił gryfa, ale ta najwyraźniej miała to głęboko w poważaniu. Tak czy siak, mimo że miał teraz służyć Panu Ognia nieco bardziej niż kierowany rozkazami świątyni, to jednak bardziej nabity trzos się mógł przydać. Skinął uzbrojonemu mężczyźnie, a następnie zwrócił się do Beromara. - Problem gryfa został rozwiązany. Dowody zniszczyła Kruk, więc poza jej słowami nie mam nic do pokazania.
- To nieco sprawę komplikuje gdyż tak bez dowodu to ciężko. Ja wiarę w słowa naszej druidki pokładam jednak jakby kto odmiennie do tego podejść chciał to i kłopotów gotów narobić jakich nam tu nie trzeba. Jednak - tu spojrzał przelotnie na Kruka - gotów jestem owe ryzyko podjąć.
- No i dobrze - wtrącił swe trzy grosze Irat. - Teraz zaś pasuje się za to napić, co ty na to wójcie? Ponoć trzymasz u siebie lepsze wino niż to, które Orin sprzedaje. Może by tak po kielichu za pomyślny połów tego tu oto Litwora?
To, że Irata bardziej owe wino obchodziło niż szczęśliwe łowy, widać było gołym okiem. Wójt najwyraźniej jednak musiał być albo bardzo dumny ze swego wina albo sam mieć na niego ochotę gdyż skwapliwie przytaknął wojownikowi.
- Zatem postanowione - szeroki uśmiech rozjaśnił twarz Irata. - A ty pani? Skusisz się może na odrobinkę czy też od razu do Loretty pójdziesz?
- Pójdę - druidka albo wielką miłośniczką wina nie była, albo też faktycznie jej się na spotkanie z ową Lorettą spieszyło.
- Zatem jedyne co pozostało to decyzja co z ową bestią zrobić - wójt wskazał przy tym na Puszka. - Do stajni to on raczej nie pasuje
- Nie przesadzajmy, nie taka znowu z Puszka bestia na jaką wygląda. - Rzucił pogodnie mężczyzna, słysząc że wójt jednak obędzie się bez dowodów. - Można to dość łatwo rozwiązać. W którą stronę macie stada, to go w przeciwną na polowanie wyślę, pokręci się po okolicy, ludzi nie atakuje bez rozkazu, co najwyżej ktoś się nieco strachu naje. Prawda bestyjko? - Podrapał wierzchowca mocno za uchem, tak jak lubił i zaczął ściągać swój dobytek, żeby zwierzak nie był niczym obciążony, kiedy będzie polował.
- Stada trzymamy na południu - poinformował wójt. - Więc jak go na północ poślesz to szkód żadnych uczynić nie powinien. Może jednak lepiej by było do jakiejś zagrody go wsadzić?
- Pewnie że można, tylko że dzisiaj jeszcze niczego porządnego nie jadł, więc by mu się coś na ząb przydało, a tak to się wyhasa, wybiega, naje, wróci grzecznie i z przyjemnością do zagrody na drzemkę zajrzy. Jak będzie miał coś pod nosem, to dalekog biegał nie będzie. - Przerzucił klamoty przez ramię a sporo tego było, głównie żelastwa i stali.
- Zatem postanowione - Iratowi wyraźnie się do wina spieszył.
- Skoro tak to tak - kiwnął głową wójt.
Druidka zaś bez słowa ruszyła przed siebie. Widać uznała że jej dłuższa wśród mężczyzn obecność była zbędna.
- Tędy panowie - głowa wioski wskazał na drzwi i sam ruszył przodem. Iratowi dwa razy powtarzać nie było trzeba, w ślad za nim szybko pospieszył.
- Puszek, na polowanie, najedz się i wracaj. - Pokierował towarzysza na północ i dał solidnego klapsa w zad. Kiedy upewnił się że jak szczeniak wypruł w odpowiednim kierunku i ruszył za mężczyznami do środka. Przez chwilę przemknęło mu przez głowę, czy śpieszą się do wina, czy raczej z dala od druidki, ale z pytaniem wolał się póki co wstrzymać. Gdy tylko przekroczył próg, rozejrzał się dokładnie po izbie i złożył swój dobytek pod jedną ze ścian, starając się uniknąć szczękania metalu.
- Zawsze jest taka przyjemna w kontaktach z ludźmi? -Zagadnął nieco na opłotki.




Izba, do której z sieni przeszli, była dość obszerna jak na wioskowe zwyczaje. Stał w niej stół a przy nim cztery krzesła. Pod ścianą naprzeciwko wejścia ustawiono komodę, zaś na tej co naprzeciwko okna byłą, pysznił się sporych rozmiarów kominek. Miejsca było też dość by ustawić przy nim cztery fotele i mały stolik, na którym karafka i kielichy stały. Widać było iż wójt do biednych nie należał gdyż nie brakowało także srebrnej podstawki i misy z owocami.
Sam gospodarz nie odpowiedział na pytanie Litwora, wpierw miejsce zajmując na jednym z foteli, a następnie wino do kielichów rozlewając. Głos za to Irat zabrał, który zwaliwszy się na drugi fotel z błyskiem w oku spojrzał na Litwora.
- To zależy… Jak jej ktoś na odcisk nadepnie to biada mu w tych lasach przebywać. Miła jednak bywa od czasu do czasu. Ciekaw więc jestem czymżeś ją tak uraził, bo takiej wściekłej to już od tygodni jej nie widziałem.
- Wjechałem do lasu i nie dałem się zabić kiedy usilnie chciała to zrobić, a potem jakoś nie na rękę już było zabijanie mnie. - Streścił całe zajście w niewielu słowach, nie był pewien czy mądre było większe na ten temat dyskutowanie. - Coś z zarazą i tym podobnymi, ale już mi przeszło podobno, jej nastrój niekoniecznie. - Wzruszył ramionami i przysiadl się na jednym z foteli.
Na wzmiankę o zarazie, twarz Irata spoważniała.
- No to się nie dziwię. Gdybym cię w jej towarzystwie nie widział spokojnie idącego i wiedział o zarazie jaką to miałeś na sobie, to bym cię wpierw ostrzem potraktował, a dopiero później zadawał pytania. Mamy tu problemów ostatnio niemało ze sługusami Darkara, którzy jego plugastwo roznoszą. Paru nawet trzymamy by ich do Nerun zawieźć i tam odpowiednio się nimi zająć. Mieliśmy dziś wyruszyć gdy lady poinformowana została o kłopotach na granicy lasu i wraz z Krukiem udały się sprawdzić co też tam się dzieje. Ja i Lorett zostaliśmy by więźniów pilnować i w razi kłopotów atak odeprzeć. Widać jednak, że nic tu się nie działo. Wynudziłem się tylko, bez urazy wójcie - tu skinął głową gospodarzowi.
- Sprawa jest ciut bardziej skomplikowana, zarażony okazał się gryf, ja i jeszcze jeden podróżny zostaliśmy skąpani w jego krwi, kiedy się rozbryzgł. Jako że Kruk nie była w stanie się mnie pozbyć, nie wnikam w to, że nawet nie chciała słyszeć o tym że nie jestem na usługach Darkara… poważnie ostatnio ma wpływ aż przez góry? Tak czy inaczej, dopiero bezpośrednia interwencja Avarona ją jakoś uspokoiła i odwiodła od tego pomysłu. Jak wspominałem, to skąplikowane. - Powiedział magobójca sięgając po kielich, zastanawiał się jak blisko był wtedy śmierci tak naprawdę, nie żeby był to pierwszy raz, ale wolałby wiedzieć, jak niebezpieczna potrafi być druidka, kiedy nie wchodziła w grę magia.
- Rozbrysł się mówisz… - zainteresował się wójt, jednak pospieszni uciszony został przez wojownika.
- A co to ma za znaczenie czy cięty mieczem czy przemieniony w karmę dla świn? - Widać było że dla Irata znacznie owo było żadne. - Co do sługusów to faktycznie, ostatnio wszędzie się pałęczą. Słyszałem nawet że zło z Wiedźmiego Uroku znowu w siłę urosło. O Sidłach to nawet szkoda gadać. Stwory z Margh nawet do Kallyie zaczęły docierać. Nikt nie wie co się dzieje, my próbujemy z tym walczyć ale to widać, że bez wyraźnej pomocy od Odwiecznych zdziałać wiele nie możemy. Widać brama utraciła coś ze swej mocy. Szczęściem jednak nikt jeszcze samego Darkara nie widział, a słyszałem że on to się swego czasu lubił pokazywać wśród ludzi. Było to jednak jeszcze przed jego wygnaniem, jak teraz by się zachował to kij go wie. Gdybyś Lorett zapytał to by ci mogła poopowiadać o tym co się w górach Veroni teraz wyprawia. Armia została zmobilizowana. Ściągają każdego kto walczyć potrafi, nie licząc tych co ich sam Avaron od służby prowincji odciągnął. Mówię ci że złe czasy nadciągają. - Skrzywił się jakby coś nieprzyjemnego poczuł i koniecznie winem musiał popić, co też zaraz uczynił.
- Jeśli jest tak jak mówisz, to nie nadchodzą, tylko już nadeszły, a my siedzimy w wielkiej kupie po same uszy. - Podsumował słowa Irata w mało dworski sposób. - Tak czy inaczej, ostatnimi czasy miałem sporo roboty z agresywnymi i oszalałymi bestiami a teraz to już nie do końca istotne, zdaje się że Avaron postanowił mi sam znaleźć jakieś zajęcie. Więc przez jakiś czas będę podróżował z wami, przyzwyczaj się do chmury burzowej na twarzy druidki. - Uśmiechnął się kwaśno na wspomnienie lasu utrudniającego mu przejazd i życie.
- O Kruka się nie martw, ona tu zostaje. To w końcu jej tereny, nawet gaj swój ma tuż za wioską jednak nie radziłbym ci do niego wchodzić. Tylko my, lady, Lorett i ja zmywamy się stąd jak tylko taka decyzja zapadnie. Nie widzę w sumie niczego co by nas miało tu zatrzymać, poza winem - uniósł kielich w stronę wójta, który tym samym mu odpowiedział. Zatem jesteś wybrańcem… Od dawna o takich nie słyszałem. Chyba nawet mój dziad żadnego na swe oczy nie spotkał, a trzeba rzec że niezły był z niego podróżnik i niemal całe Rivoren zwiedził. Mówi się… Powiedzmy, że już się rzekło gdyż słowa te od arcykapłanki słyszałem, że nagle kilku takowych się pojawiło. Ponoć Odwieczni zaczeli ich wybierać nagle, nie dalej jak dzień temu. Wiem to bo gołąb przyleciał wczorajszego wieczoru z informacją, że jeden na trakcie Nathar-Kur się pojawił. Jedna z naszych grup go dostrzegła i przysłali informację. Będzie się działo, oj będzie - roześmiał się jakby nic lepszego na niego czekać nie mogło. - Nudno tu powoli się robiło nim te wszystkie nieczystości przez bramę przełazić zaczęły. W Enarze szczególnie, nic tylko polityka… Tej to akurat nieznoszę, mimo iż z racji urodzenia powinienem jej hołdy składać. Miecz w ręce, to jest życie…

Litwor powoli przetrawiał słowa mężczyzny, zanim sam odpowiedział. - Może i miecz to dobre życie, chociaż czasem męczące, pochodzę z Veronii i od dość dawna zajmuję się zleceniami dla świątyni, opiekuję magicznymi bestiami i tym podobnymi, uwierz mi, jeśli człowiek odpowiednio dobierze zawód, nie ma jak narzekać na nudę, z żadnej strony. - Podrapał się po głowie, ciekawiło go pod którym kamieniem siedział Irat że na nudę narzekał.
- Mówisz tak boś verończykiem z krwi i kości. U nas to się inaczej sprawy załatwia. Jak żeś wojak to co najwyżej możesz za ochronę karawan robić. Czasem się trafi jakaś waśń między paniczykami i tyle. No można by jeszcze za skarbami latać ale ja do tego stowrzony nie jestem. Gdy się mojej siostrzyczce fucha w świątyni Neruńskiej trafiła to wraz z nią ruszyłem. Decyzja to jak widać dobra była. A ciebie to niby co skłoniło by za zwierzami się uganiać? Nie dość tam w Veroni macie garnizonów żeby się do nich załapać? Albo na służbę u jakiegoś pana? Podobno w straży namiestnika nie brak ciekawych zajęć. Zapytaj Lorett to ci opowie.
- Lubię zwierzęta, a one są na tyle miłe, że większość nawet najniebezpieczniejszych nie próbuje mnie zjeść, a nawet jeśli próbują, to udaje mi się je opanować w ten czy inny sposób To zresztą w przerwach między rzadkimi zleceniami od przełożonej świątyni Avarona niedaleko Harum. Pewnie, są lepsze zajęcia, ale powiedzmy że nie dla mnie, moja twarz nie wszędzie jest mile widziana wśród wysoko postawionych, poza tym, widziałeś kiedyś rodowitego Vernończyka… blondyna? - Wiedział że jego czupryna jest mokra od potu, ale dalej była dość jasna. Irat przyjrzał mu się nieco uważniej.
- Faktycznie, na rodowitego to mi nie wyglądasz. Prędzej bym rzekł żeś z Lef jest albo nawet mój rodak. Na różna się jednak typy trafia w tej krainie więc i jasny verończyk trafić się może. Skoroś jednak na usługach świątynnych to dziw aż bierze, że cię nie wezwali jeszcze byś się u nich stawił. Widać wiedzą już żeś spod ich pieczy umknął i wyższego pana sobie znalazł. Może te całe wybieranie nie tak niedawno się zaczęło. W końcu kłopoty to już od paru miesięcy są. Dziwnym by to było gdyby Odwieczni ot tak zignorowali owe wydarzenia i dopiero na ostatnią chwilę działania rozpoczeli. Możeś w łasce Avarona już od długiego czasu tylkoś nic o tym wcześniej nie wiedział.
- Świątynny wychowanek, tak po krótce. Mało kto o mnie wie nawet w światyni, wiec to nie aż takie dziwne, a czy wiedzieli wcześniej? Kto ich wie, kto za Odwiecznymi utrafi. - Mogli go wezwać do zwykłych sił zbrojnych, ale lepiej nadawał się do całkiem innych zadań i dobrze sobie z tego zdawali sprawę.
- Nikt, ot co - Irat pokiwał głową pełną zgodę wyrażając ze słowami Litwora.
- A ja to bym chciał jednak nieco więcej o tym gryfie się dowiedzieć. Nie żeby wojaczki i zło czające się w krainie nie były wciągające, to jednak dalekie sprawy. Mnie zaś interesuje dobro naszej wioski, co dziwić wszak nie powinno jako żem jej wójt. - Wtrącił się gospodarz, który do tej pory udziału w rozmowie nie brał.
- Popieram - Irat najwyraźniej też chciał czegoś więcej się dowiedzieć. - Bo to że się rozprysł to dość ogólnikowe było. - Po czym obaj spojrzeli na Litwora z wyczekiwaniem bijącym z oczu.
- W momencie śmierci, zamienił się w ogromnych rozmiarów symbol Darkara stworzonym z jego kości, krwi, mięśni i skóry w jednej wielkiej mokrej eksplozji… smacznego. - Miał nadzieję że tym obrazem wykręci się od detali.
- No ale jak to tak? Sam eksplodował czy może wcześniej magią był potraktowany? Rany jakieś mu zadałeś? Opowiadaj że… - widać nadzieja tym razem była płonna, wójt bowiem ani myślał ustąpić.
- Nie przeze mnie, przez Twema ponoć też nie, kiedy miałem go uderzyć wybuchł, czemu, nie wiem, czy z powodu kontaktu z mieczem, czy sam z siebie, ciężko powiedzieć. Przyznam że reakcja mnie całkiem oszołomiła. Było z nim coś nie tak, na pewno nie nadawał się do przeniesienia ponownie na tereny Lef. - Rozwinął nieco więcej detali.
- Twem zaś to… ? - dopytywał się wójt.
- Drugi podróżny o którym wspominałem wcześniej, spotkałem go przy gryfie, jechaliśmy do wioski, ale się rozdzieliliśmy, ja pojechałem lasem, a on naokoło, coś płoszyło mu zwierzęta na jego granicy. - Odparł wójtowi.
- A faktycznie, coś żeś wspominał. Ciekawe czego u nasz szuka. Nie wiesz czasem? I co niby jego zwierzęta płoszyło? Przecie nie nasza druidka… Może jakieś stwory są w pobliżu co to złą aurę roztaczają. Trzeba by o tym Krukowi powiedzieć - mężczyzna wyglądał na wyraźnie zmartwionego i ostro zanipokojonego.
- Jakby coś takiego umknąć jej mogło. Jakby było jakieś niebezpieczeństwo to by się nim zajęła. Tyle wszak wiedzieć winnyś. Dziwne to jednak, nie powiem. Może ten cały Twem nie taki niewinny jakby się można było spodziewać. Lepiej mieć na niego oko i jakby się w wiosce pojawił do na wszelki wypadek ostrzem potraktować…
- Czemu od razu ostrzem? To bariera druidki była, sama się mnie pytała jak przez nią przeszedłem, była mocno zdziwiona kiedy mnie w środku lasu z Puszkiem zobaczyła. - Litwor spojrzał na swoje paznokcie i zaczął sprawdzać stan ich czystości, nie wątpił że nastąpią pytania o to jak to w ogóle możliwe.
Nie pomylił się w swych podejrzeniach.
- Przez jej barierę przeszedłeś i to splamiony krwią owego gryfa? Może to po oczyszczeniu było? - Irat nieco baczniej zaczął się mu przyglądać. - Jak tak to by nawet nie dziwiło. Wszak bariera ma bronić przed złym, a nie przed każdym podróżnym który próbuje przez ten las przejść.
- Oczyszczenie miało miejsce w lesie, na oczach Kruka. Co do tamtego, był splamiony krwią gryfa, jak ja, na ile go to dotknęło, nie mam pojęcia. - Odparł wprost.
- Dziwna sprawa - wójt pokręcił głową jednak przestał dalej wypytywać, zamiast tego skupił się na winie.
- Nawet nieco bardziej niż dziwna - Irat zdawał się być nieco bardziej zainteresowany owym faktem, jednak rzuciwszy spojrzenie na wójta, pokręcił głową i wybuchnął śmiechem. - No dobra, dość już tego. Wójcie! Mój kielich jest pusty. Czy to tak dbasz o swych gości? - Mimo jednak iż na twarzy jego gościł uśmiech, a zachowanie powróciło do stanu beztroski, spojrzenie jakim obrzucił Litwora zdradzało iż nie zrezygnuje tak łatwo z dowiedzenia się cóż też takiego jest w magobójcy, o czym ten mówić n ajwyraźniej nie chce.
- Zapytaj Kruka, może ona ci powie. - Uśmiechnął się do Irata i również podstawił kielich do napełnienia.

Rozmowa zeszła na nieco bardziej błache tematy, pogodę, upały i tym podobne. Powoli karafka pustoszała a brzuchy zaczęły burczeć. Rozmowa więc zeszła na rzeczy bardziej przyziemne, nocleg i obiad w karczmie. Zresztą, był już najwyższy czas, bo dało się słyszeć reakcje na powrót Puszka. Nie co dzień spotykało się marnole ułożone pod wierzch, więc nic dziwnego że wzbudzał lekkie zmieszanie a czasem strach. Tak więc przed zajęciem pokoju w gospodzie, zaprowadził go do zagrody, gdzie ten mógł w spokoju się przespać i przetrawić nieco posiłek, jak każdy drapieżnik, który zwykle zjada na zapas. Z sakiewką od wójta, mógł swobodnie zapłacić za posiłek i nocleg, bez martwienia się o swoje nie zawsze duże oszczędności. Córki karczmarza cieszyły oko nawet bardziej, niż smaczny posiłek Litwora, przywykł do racji żywnościowych, lub pieczeni na szybko przyrządzonych nad ogniskiem. Był nieco zmęczony uganianiem za gryfem, więc po winie u wójta, posiłku i kąpieli zaczął morzyć go sen. Wiedząc że obudzą go jeśli będą go potrzebować, usnął snem sprawiedliwego. Z krzesłem podstawionym pod drzwi, sztyletem pod poduszką i mieczem tuż obok łóżka.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 06-07-2014, 11:20   #19
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Dusza odeszła, zostawiając dziewczynę samą...zupełnie jak osoba na cześć której ją nazwała. Tym razem jednak zniknięcie Darraha nie było bezpośrednią przyczyną Khaidar. Nieme pożegnanie nie dołożyło kolejnego kamienia winy i wyrzutów sumienia, wręcz przeciwnie. Pozostawiło ją wyciszoną, skupioną. Gotową do działania.
Od dawna nie czuła się tak dobrze. Szalone obrazy i kakofonia wciąż atakowały jej głowę, lecz teraz dawały się jako tako kontrolować. Wiedziała, że ten stan euforii i spokoju nie potrwa długo, musiała więc działać szybko. Nowa pani życzyła sobie rychłego wykonania powierzonych obowiązków, a Sentis była dobrym narzędziem. Posłusznym.
Gdy tylko dostrzegła swój cel, od razu podeszła do stolika i choć wraz z pojawieniem się ludzi jej uszy zalało znajome, głuche dudnienie, zignorowała je. Przywołując na twarzy uśmiech rozejrzała się po sali, by ponownie skupić uwagę na dwójce odzianych w czerń postaci.
-Naprawdę właściciel tak dobrze karmi, czy ludzie po prostu siedzą tu z przyzwyczajenia i braku innych zajęć? - zwróciła się bezpośrednio do dziewczyny.

- Któż ich tam wie? Jadła nie próbowaliśmy, towarzystwo nam obojętne. Może jest coś co ich tu przyciąga, jednak nie nas o to pytać - miast dziewczyny, odparł jej towarzysz. - Może usiądziesz?
Gdy on mówił, ona uważnie wzrokiem mierzyła Khaidar.
- Powinniśmy ruszać - dodała bardzo cichym głosem, tak iż ledwie dało się zrozumieć co rzekła. Mężczyzna jednak najwyraźniej doskonale ją słyszał pomimo hałasu, który w sali panował.
- Najpierw się upewnimy - zwrócił się do swej towarzyszki, po czym wzrok jego ponownie na Khaidar się skupił. Wyraźnie czekał, aż ta usiądzie.
Sentis zagryzła wargi i przycupnęła na brzegu ławy. Machnęła ręką w kierunku karczmarza dając mu znak, że nie chce niczego zamawiać.

-Upewniaj się, byle szybko - burknęła do białowłosego, lecz nie patrzyła na niego. Cały czas spoglądała na dziewczynę, zastanawiając się kim tak naprawdę jest i czego Tahara od niej chce.

- Tej nocy ktoś cię odwiedził - nie było to pytanie, nie było także oskarżenie. Mężczyzna uważnie na nią spoglądał, a ona poczuć mogła lekkie drgania wokół siebie. - Otrzymałaś od tej osoby coś bardzo ważnego. Co?
Dziewczyna rzuciła niepewne spojrzenie na swego towarzysza, jednak najwyraźniej nie zamierzała interweniować w jego poczynania. Wydawała się nieco odległa, jakby sprawy tego świata tak naprawdę jej nie dotyczyły. Przyglądając się jej Khaidar dostrzec mogła ledwie widoczną aurę, delikatną aurę fioletowego koloru z przebłyskami czarnych smug.

Powoli cała sytuacja zaczynała budzić w kobiecie irytację. Niewielkie czerwone plamki pojawiły się usłużnie w zasięgu wzroku i poczęły otaczać białowłosego niczym stado wygłodniałych komarów. Jej rozmówca nawet nie zdawał sobie sprawy z ich obecności, nie musiał. Były równie niebezpieczne, co realne.
-Nową obrożę, rozkazy i przewodnika - Setnis odpowiedziała, przenosząc w końcu swoją uwagę na białowłosego. Nie spuszczała wzroku, gapiąc się wprost w jego oczy - O czym chcesz posłuchać?

Na jego twarzy odmalował się smutek, dość dziwna reakcja jak na osobę która właśnie odgrywała rolę przesłuchującego.
- Czy to tak właśnie postrzegasz łaskę naszej Pani? Jako obrożę? Zatem twoje życie pełne ich będzie, gdziekolwiek się nie ruszysz, Khaidar Setnis.- Pokiwał jeszcze głową, jakby takie podejście do życia było dla niego niezrozumiałym, po czym się uśmiechnął. Nie do swej rozmówczyni jednak, a do towarzyszącej mu dziewczyny.
- To zdecydowanie ona, możemy ruszać - po czym zniknął.

Niewielkie plamy powiększyły się, zalewając na moment świat Khaidar krwawą poświatą. Skrzywiła się odruchowo, lecz po chwili jej usta rozciągnęły się w czymś, co przy dużej dozie dobrej woli można by uznać na uśmiech. Dostała zadanie i swoje własne priorytety. Stawanie okoniem, w granicach rozsądku, opanowała do perfekcji i nawet bogowie nie mogli tego zmienić. Podniosła się lekko z ławy, omiatając dziewczynę taksującym spojrzeniem.
-Jak mam cię zwać? - spytała - Masz jakieś miano, przezwisko? Jeśli chcesz mów do mnie Mara, to imię nadał mi mój pierwszy pan.

- Możesz mi mówić Yura, mój towarzysz zwie się Mar, do ciebie zaś będę mówiła Khaidar, jeżeli nie masz nic porzeciwko.
Dziewczyna również wstała.
- Mam nadzieję, że cię nie uraził - dodała, po czym ruszyła do wyjścia.

Sentis parsknęła i ruszyła za Yurą, zostając o krok za nią.
-Uraził? Nie...mnie nie tak łatwo urazić - mruknęła, naciągając kaptur na głowę - Jaki jest cel twojej wędrówki, gdzie muszę cię odeskortować?

Yura przystanęła gwałtownie słysząc ostatnie pytanie co spotkało się z gniewnym pomrukiem ze strony mężczyzny, który akurat chciał przejść koło niej i przez jej zachowanie nieznacznie dotknął jej szaty.
- To naszym zadaniem jest odeskortować ciebie. Czyżby nasza Pani nie wyjawiła ci celu tej wędrówki ani tego co znajduje się na jej końcu?

Khaidar zatrzymała się w ostatniej chwili. niewiele brakowało, a sama wpadłaby na dziewczynę i staranowała ją, pędząc jak najdalej przed siebie. Zawsze to ona zajmowała się ochroną, opieką, śledzeniem i zabijaniem osób ważnych dla zleceniodawcy. Nigdy nie przypuszczała, że stanie się dość istotna, by role się odwróciły...a tu proszę. Oto Tahara ofiarowała jej wsparcie, opiekę i towarzystwo. Nie żeby za tym ostatnim Khaidar jakoś szczególnie mocno tęskniła, ale dwie pierwsze funkcje białowłosego rodzeństwa były zastanawiające. Naraz poczuła się nieswojo, ręce same powędrowały do zatkniętych za pasem ostrzy. Powstrzymała się jednak i po prostu zatknęła kciuki za pas.
-Mam dostać się do Nerrun i tam kogoś odszukać. Resztę informacji miałaś mi przekazać ty, bez obrazy. Nie znam ogólnego plany Tahary. Przekazywać swą wolę będzie w momencie który uzna za stosowny i ani mi, ani wam nic do tego. Jesteśmy tylko ludźmi i musimy się podporządkować. Dobre narzędzie nie pyta. Dobre narzędzie jest cierpliwe i umie słuchać, to wszystko - odetchnęła, łapiąc oddech po przemowie - Więc...co miałaś mi przekazać?

Yura pokręciła głową.
- Nic. Nie otrzymaliśmy polecenia by przekazać ci informacje o twej przyszłości ani o zadaniu jakie przed tobą czeka. Naszym obecnym celem jest dostarczenie cię bezpiecznej do Nerun, a następnie dbanie o twoją osobę aż do momentu w którym zostaniemy odwołani. Musisz jednak mieć przed sobą wiele niebezpieczeństw. Nie budzono nas od wielu lat. Chodźmy - zakończyła odwracając się i kontynuując przerwaną drogę ku wyjściu z zajazdu.

-I to lubię najbardziej - Sentis westchnęła, unosząc oczy ku sufitowi i pokręciła głową. Pusty gest, ale z miejsca poprawił jej humor tak, że nawet wychodząc na ostre słońce nie przestawała się krzywić.
-Więc Nerrun. Im szybciej tam dotrzemy, tym lepiej - sięgnęła do kieszeni i chwilę w niej grzebała, by wyciągnąć złożoną na cztery kartę pergaminu. Wręczyła go białowłosej i wyjaśniła - To mój cel. Portret jest dokładny...mój poprzedni pan nie zatrudniał partaczy. Od wczoraj rozkazy się zmieniły. Cel ma przeżyć, to tyle...nawet nie wiem po co wam to mówię, ale pomyślałam że lepiej żebyście wiedzieli. - zakończyła, wzruszając ramionami.

Dziewczyna przez chwilę przyglądała się wizerunkowi po czym oddała go Khaidar.
- Nic nam o nim nie wiadomo. Czy życzysz sobie by on również znalazł się pod naszą opieką? Wszak skoro ty otrzymałaś rozkaz zabicia go, inni również mogli takowy dostać.

Wzruszenie ramion było całą odpowiedzią ze strony Sentis. Czas miał pokazać, czy pomoc niespodziewanych sprzymierzeńców będzie potrzebna aż tak doraźnie. O tym, kto jeszcze polował na jej cel wiedział jeden człowiek, ale on był już martwy. Nawet przez moment kobieta nie poczuła niczego, co można by podczepić pod “wyrzuty sumienia”. Sumienie jest przereklamowane. Zamiast drążyć temat niedoszłego-aktualnego celu zmieniła kompletnie pulę pytań.
-Kim jesteście? Sługami Tahary, to oczywiste...ale kim dokładnie? Ludźmi, czymś innym?

Yura zawahała się przed odpowiedzią w sposób dość wyraźny.
- Nie jestem pewna czy jesteś osobą której wolno nam zdradzić nasze sekrety. Jeżeli jednak musisz cokolwiek o nas wiedzieć, wiedz iż przynajmniej ja nadal należę do rodzaju ludzkiego. Czy ta informacja ci wystarczy?

-Szczerze? Wisi mi czy jesteście ludźmi, demonami, wampirami - parsknęła, a jej twarz po raz pierwszy od pojawienia się w karczmie rozjaśnił szczery uśmiech - Nie jestem uprzedzona, nie będę trząść portkami za każdym razem gdy znajdziecie się dość blisko, by móc skręcić mi kark dwoma palcami. Skoro już Tahara mnie wybrała jako jeden z trybików swego planu i przy okazji złączyła nasze losy na pewnie czas, wypadałoby wiedzieć czego możemy się po sobie spodziewać. Czy jest coś, na co wy musicie uważać, jakie są wasze ograniczenia. Sen, pożywienie, na ile dziwne wyda mi sie to, co jesteście w stanie uczynić?

- Moje ograniczenia podobne są do twoich, jako istoty ludzkiej. Muszę jeść, aczkolwiek mniej niż zwyczajny człowiek. Muszę spać by zregenerować swe siły, które nie są zbyt wielkie. Jeżeli ułatwi ci to przebywanie z nami możesz traktować mnie jako przekaźnik, naczynie które w razie potrzeby zostanie wypełnione. Mój towarzysz jednak nie jest ograniczony waszymi więzami. Nie śpi, nie je, nie może zostać zabitym gdyż już nie żyje. Czy może cię czymś zaskoczyć w trakcie naszej podróży - tak. Czy powinnaś na coś uważać będąc w jego pobliżu - tak. W przeciwieństwie do tych, którzy zostali pozbawieni łaski naszej Pani, możesz go widzieć i słyszeć. Gdy zatem zwracasz się do niego, uważaj w jaki sposób to czynisz. Najlepiej spoglądać wtedy na mnie, ludzie mniej będą się dziwić i nie będą czuć się przy tobie dziwnie, aczkolwiek sama łaska którą otrzymałaś będzie u nich wzbudzać lekki niepokój. Nie ma jednak powodu by go wzmacniać. Czy te informacje ci wystarczą?

Khaidar poczuła się nieswojo, a zimny dreszcz przeszedł wzdłuż jej kręgosłupa.Duch...naprawdę podróżowała z duchem, co lepsze - miała go teoretycznie na swoje usługi. Na ile Mar wykona jej rozkazy pozostawało tajemnicą. Z drugiej strony chodząca tarcza której nie można zabić stanowiła ciekawy element wyposażenia. Bardzo użyteczny. Nie chcąc marnować więcej czasu na czczą gadaninę, Sentis ruszyła wprost do stajni. Z zainteresowaniem patrzyła jak Yura zajmuje miejsce na grzbiecie swojego konia, równie białego co jej włosy.
-Gotowi? Tak? Świetnie - kobieta poprawiła uprząż karej klaczy i splunęła pod nogi - Czeka nas długa podróż.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 07-07-2014, 22:29   #20
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Pańskie oko konia tuczy, powiadało znane przysłowie.
Twem, chociaż w tak zwane mądrości ludowe niezbyt wierzył, z tym akurat powiedzeniem zgadzał się w całości. Mało było osób na świecie, którym bez wahania powierzyłby Straffera. Nie mówiąc już o tym, że że i Straffer na co niektórych spoglądał spode łba, a stajenny, który nie przypadłby mu do gustu, mógł zaliczyć piękne ugryzienie. Po co więc ryzykować?
Zagwizdał na psa, który z zaciekawieniem rozglądał się po okolicy, najwyraźniej wypatrując jakiejś przekąski. Młodej karczmarki z pewnością by nie schrupał, tudzież i domowego kota, ale zabłąkana kura czy gęś...
- Nivio, idziemy! - Twem gestem poparł polecenie. Nie zamierzał pokrywać kosztów psich wybryków. - Obiad będzie za chwilę, głodomorze.
Jak na razie nie zamierzał mu wypominać skonsumowanych wcześniej kawałków gryfa.

W stajni panował przyjemny chłód i nieco mniej przyjemny półmrok, nie pozwalający rozpoznać tak od razu wszystkich szczegółów. Jednak trudno było przegapić postaci, opartej o drzwi ostatniego boksu.


Oj, ciekawie musi się dziać w okolicy, skoro karczmarz wynajął Veroni jako strażniczkę stajni, pomyślał Twem. Któż inny, jak nie przedstawicielka tej krainy, mógł mieć takie ogniste spojrzenie.
- Dzień dobry! - powiedział, otwierając równocześnie drzwi do najbliższego boksu. - Czyżby tak tu było niebezpiecznie? - spytał, równocześnie kładąc dłoń na łbie Nivia, jako że ten ostatni niezbyt lubił, gdy w obecności jego pana ktoś sięgał po broń.
- Siad! - polecił. - Ty też poczekaj - zwrócił się do wierzchowca.
Kobieta zmierzyła Twema taksującym spojrzeniem, jednak nie odezwała się ani słowem. Zamiast tego wsunęła miecz do pochwy i nieco rozluźniwszy swą postawę z zaintersowaniem przyglądała się Nivowi.
Wiedząc, ze pies by zareagował, gdyby zbrojna pannica zdecydowała się na jakieś nieprzyjazne kroki, Twem zajął się swoim wierzchowcem. Zdjąć uprząż, wyczesać, sprawdzić koputa, nakarmić, napoić...
- Jakieś kłopoty są w okolicy? - W czasie jednej z przerw zwrócił się do dziewczyny.
Nim padła odpowiedź do jego uszu dotarło nieco zirytowane westchnienie.
- Już nie - padła krótka odpowiedź.
- To dobrze. - Twem skinął głową. Skoro dziewczyna miała się denerwować... lepiej było dać jej spokój i nie wypytywać.
- Można ci jakoś pomóc? - spytał. Raczej tak na wszelki wypadek, niż z faktycznej chęci pomagania.
Na odpowiedź musiał poczekać chwilę, jakby nieznajoma nie była pewna czy udzielenie mu takowej stanowi dobry pomysł.
- O ile szkody ci to wielkiej nie zrobi odrobina szynki z chlebem i karafka wina byłaby idealną pomocą. - Widać było, że z radości nie skacze wyjawiając mu owe potrzeby, najwyraźniej jednak wyboru większego nie miała. Może to właśnie stąd owa oziębłość się brała. Wiadomo że o pustym żołądku ludzie jakoś tak mniej przyjaźni się robili...
- Za chwilę przyniosę - zapewnił.
Poklepał po szyi wierzchowca, po czym zamknął boks.
- Chodź, Nivio - powiedział. - Zatroszczymy się o potrzeby paru osób, w tym i twoje.

W karczmie klientów wielu nie było. Właściwie zaś to wiało tu pustką jakby jakaś zaraz wszystkich wypłoszyła. Dziewczę, które Twem spotkał wcześniej, siedziało na stołku przy kominku i cerowało coś zawzięcie. Igła migała w jej dłoniach z prędkością ledwie pozwalającą na jej dostrzeżenie. Gdy jednak wyczuła, że nie jest dłużej sama w sali, przerwała swą pracę i pospieszyła by klientem się zająć.
- Czy mogę w czymś pomóc? - zapytała z uśmiechem na ustach.
- Solidny wołowy gnat dla mojego przyjaciela, dla mnie solidny obiad, a oprócz tego coś na wynos - chleb, jakaś szynka, wino - odparł Twem. - Najpierw może to ostatnie - dodał.
- Oczywiście, już ojca powiadomię. Niech pan spocznie, to zajmie chwilę. - Co mówiąc zniknęła w drzwiach, które na zaplecze musiały prowadzić. Twem został sam, jednak nie na długo. Po chwili bowiem z tych samych drzwi wynużył się mężczyzna słusznej postury. Ubrany skromnie, w pasie miał przeiwązany fartuch w który właśnie ręce swe wycierał.
- Miło mi gościć - zwrócił się do Twema. - Orin jestem - wyciągnął dłoń w kierunku swego gościa. - Córka mówiła, że gościa mamy, tom wyszedł powitać. Czy wszystko w porządku w stajni było? Nie miałeś problemów żadnych? - Widać było, że z pewnym niepokojem o to pyta, zupełnie jakby mu dobro klientów faktycznie na sercu leżało.
- Dziewczyna tylko - odparł Twem. - Głodna, więc obiecałem, że ją dokarmię przy najbliższej okazji - dodał. - Ale problemów żadnych nie było.
- To dobrze, to dobrze - uspokoił się Orin. - Moje córki trzymam z daleka od owej dziewczyny, która na imię ma Lorett i z arcykapłanką i jeszcze jednym wojakiem przybyła. Trzymają tam jakichś więźniów i ona ani na krok od nich nie odstępuje. Nie chcę żeby się moje dziewczynki zbytnio naoglądały jej broni i zachowania. Jeszcze by im do głowy przyszło, że same się do takie życia nadają.
- Głupoty ojciec wygaduje - głos się włączył wesoły do owego monologu karczmarza. - Przecież ojciec rady by sobie tu nie dał, gdybyśmy się zdecydowały go zostawić.
Ta sama co wcześniej dziewczyna wyłoniła się zza zaplecza niosąc w rękach tacę drewnianą na której karafka wina była, kilka plastrów szynki i ćwiartka chleba. Był tam również zamówiony przez Twema gnat wołowy.
- Nivio! - Twem surowym wzrokiem spojrzał na psa, który podniósł się i ruszył w stronę kelnerki. - Zachowuj się grzecznie!
Twem również się podniósł, po czym zabrał wielką kość i położył przed psem.
- Zjedz bardzo ładnie - powiedział. - I nie przeszkadzaj nikomu.
- Proszę mi to dać. - Odebrał tacę. - Zaniosę do stajni.
- Proszę - dziewczyna z ulgą pozbyła się swego brzemienia. -Gdyby czegoś jeszcze trzeba było wystarczy powiedzieć.
- W takim razie będę bardzo wdzięczny za coś dla mnie, gdy za chwilę wrócę. - Twem uśmiechnął się do dziewczyny, po czym ruszył w stronę stajni.

- Proszę bardzo - powiedział. - Wszystko zgodnie z zamówieniem. Gdzie postawić? - spytał.
Kobieta skinęła głową w podziękowaniu po czym wskazała pniak, który od biedy mógł udawać stół. Taca jednak ledwie się na nim zmieściła.
- Dziękuję - odparła, wcześniej rzuciwszy okiem na to co w boksie za jej plecami się znajdowało. Dopiero wtedy odstąpiła od niego.
- Gdybym był do czegoś potrzebny, to zawołaj - zaproponował Twem. - I smacznego - dodał.
Zawartość boksu niezbyt go interesowała. W końcu co ciekawego jest w jakichś więźniach.
- Moi towarzysze zapewne wkrótce powrócą, więc wątpię bym twej pomocy potrzebowała, jednak dziękuję za twą propozycję - widać wizja rychłego posiłku złagodziła nieco ostrość w zachowaniu kobiety.
- Przyjemności zatem. I smacznego - dodał, wychodząc ze stajni.

Nivio rozprawił się już ze swoim posiłkiem i chociaż głodnym wzrokiem spoglądał na kelnerkę (a może na niesione przez nią potrawy) Twem nie uległ żałosnemu popiskiwaniu psa. Rzucił mu co prawda mały kawałek kiełbasy, ale nic więcej. Na skonsumowanie kelnerki również nie pozwolił.

- Czy macie tu, może, łaźnię? - zwrócił się do kelnerki, gdy ta sprzątała tacę i zabierała pusty już kufel. - Albo chociaż dużą balię z woda?
- Balia. Za chwilę będzie, tylko wodę podgrzeję - odparła dziewczyna. - Za dwa pacierze. Na końcu korytarza i w prawo.
- Pomóc w noszeniu? - spytał uprzejmie Twem.
- Nie, nie, dziękuję. Ojciec nie pozwala, by nas goście wyręczali w pracy.

Smaczny obiad, ciepła kąpiel - czyż zmęczonemu wędrowcowi potrzeba czegoś więcej? Może chwila odpoczynku?
Gdy po owej “chwili odpoczynku” Twem otworzył oczy, za oknem było już dość ciemno.
- Ty zostajesz tutaj! - nakazał psu. Ten spojrzał na swego pana ponurym wzrokiem, ale posłuchał.

Sala jadalna nie była taka pusta, jak ostatnim razem, bowiem prócz karczmarza i jego córki znajdowały się tam jeszcze trzy kobiety, z których większość znał.
- Dobry wieczór - powiedział. - Można się dosiąść? - spytał.
Silya uniosła spojrzenie, a gdy rozpoznała intruza, powitała go z uśmiechem.
- Oczywiście Twemie, będzie to dla nas zaszczyt - wskazała przy tym dłonią na wolne miejsce u swego boku. - Pozwól że przedstawię ci swe towarzyszki. Dara, zwana także Krukiem - mówiąc wskazała na niewiastę, która siedziała naprzeciw niej, odzianą w dosć podniszcozny strój, który zdawał się więcej odkrywać niż zasłaniać, na dokładkę swoje dobre czasy miał dawno za sobą. - Druidka z tutejszego gaju. Ta oto młoda niewiasta to Loretta Villorun, mistrzyni miecza z Veroni.
W ostatniej Twem bez trudu rozpoznał kobietę spotkaną w stajni.
- Mężczyzna ów jest zaś tym, o którym wam opowiadałam. - Zwróciła się do swych towarzyszek.
- Miło mi - powiedział Twem zajmując miejsce. - To była pochlebna opinia, czy wprost przeciwnie? - spytał.
- Dla mnie to samo - poprosił kelnerkę - co jedzą te panie.
Jedna z córek Orina, tym razem młodsza niż ta, którą wcześniej spotkał, pospieszyła z zamówieniem do kuchni.
- Oczywiście pochlebna, niestety nie każdego udało mi się ku niej przekonać. - Mówiąc owe słowa Silya skierowała spojrzenie ku druidzce, która uważnie przyglądała się Twemowi od chwili w której zajął miejsce przy ich stole. - Kruk uważa iż nadal powinniśmy traktować cię jak wroga. Nie przejmuj się jednak, ona bywa dość uparta w swych poglądach, prawda Kruku?
Zapytana zbyła słowa arcykapłanki, przestała jednak mierzyć Twema wzrokiem.
- Najważniejsze - Twem zwrócił się do Silyi - że teraz jestem, można to tak określić, czysty. A czy, tak przy okazji, mógłbym się dowiedzieć czegoś więcej prócz tego, że zaczyna się robić coraz gorzej i gorzej? I jaka ma być w tym moja rola? Jeśli jakaś ma być, oczywiście.
- Nie powiedziałaś mu jeszcze? - Kruk po raz pierwszy zabrała głos, ignorując przy tym dość dosadnie Twema. - Przecież widzisz to lepiej niż ja mimo iż nie należy on do podopiecznych Denary.
- Możliwe, iż coś wspomniałam - odparła na ów zarzut Silya, po czym zwróciła się do Twema. - Twoja rola najwyraźniej ma być dość istotna, skoro zostałeś naznaczony przez swego opiekuna. Rzadko się to zdarza, zatem uważamy, iż sytuacja będzie się tylko pogarszać, a już nie jest najlepiej. Póki co musimy dostać się jak najszybciej do Nerun, a tam już powinieneś otrzymać dalsze informacje, jak i spotkać się z pozostałymi. Obecna tu Lorett będzie od teraz odpowiedzialna za twe bezpieczeństwo.
Wymieniona z imienia wojowniczka przeniosła spojrzenie z Kruka na Silyę wyraźnie zdradzając zaskoczenie. Podobnie jak Twem.
- A więźniowie? - zapytała, rzucając najwyraźniej pierwszy lepszy powód jaki przyszedł jej do głowy, a jaki powinien zmienić decyzję arcykapłanki. - Przecież ktoś powinien się nimi zająć, a nie widzę tu nikogo bardziej do tego zadania się nadającego.
- Wraz z chwilą wkroczenia do Nerun przestaną być twoim i Irata problemem. Również on będzie miał zadanie do wypełnienia, podobne do twojego.
W głosie Silyi zadźwięczały sople lodu. Widać nie była przyzwyczajona do tego, że się jej sprzeciwiało, szczególnie w kwestii wiary i decyzji Odwiecznych.
- Miło mi. - Twem nie zamierzał wypowiadać swego zdania na ten temat. Wyraz twarzy Silyi aż za dobrze mówił, co arcykapłanka myśli o jakichkolwiek sprzeciwach.
Na szczęście jego droga prowadziła właśnie tam. Ciekawe, co by zrobiła Silya, gdyby miał inne zobowiązania? Pewnie by dołączył do tych więźniów...
- Czyli ruszamy skoro świt? - spytał. - W jak licznej grupie?
- Siedmioro, jeżeli liczyć więźniów - odpowiedziała arcykapłanka, łagodząc nieco ton swego głosu. - Ruszymy tuż po śniadaniu, co by głodnymi podróży nie zaczynać.
To było mądre podejście, które Twem w pełni pochwalał.
- Czy jest jeszcze coś, o czym powinienem wiedzieć? - spytał, równocześnie znaczną część zainteresowania poświęcając swojej kolacji.
- To zależy od tego, co wiedzieć pragniesz. Czy chodzi ci o konkrety misji która na was czeka, czy o coś innego? - Kobietę owe pytanie zdawało się nieco bawić, uśmiech nawet delikatny pojawił się na jej twarzy.
- Jeśli znasz jakieś szczegóły tej misji, to i ja bym z chęcią je poznał. A inne sprawy... Trudno mi powiedzieć. Nigdy nie byłem w takiej sytuacji. Ale na przykład warto by wiedzieć, czy wiadomo coś więcej o potencjalnych i znanych wrogach.
- Wrogów zapewne wam nie zabraknie, niestety nic nam o większości z nich nie wiadomo. Jeden jednak pozostaje jawny gdyż to on za wszystkim stoi. Darkar. Miałeś okazję doświadczyć jego uwagi gdy napotkałeś gryfa. Inni zapewne okażą się mniej ulotni, gotowi zabić was za wszelką cenę. Będziecie potrzebować niezłomnej woli i pomocy Odwiecznych, by wykonać zadanie jakie zostanie wam polecone. Niestety, niewiele na ów temat rzec mogę, gdyż sama niewiele wiem. Ci, którzy sprawują nad nami pieczę, rzadko otwarcie o swych planach rozprawiają. Cokolwiek jednak będziecie musieli dokonać, związek to bezpośredni mieć musi z wydarzeniami z ostatnich miesięcy. Nie widzę bowiem niczego innego, co by aż takich środków i poświęcenia wymagało.
- A co wiadomo o innych misjach tego typu? W przeszłości zapewne takie zdarzenia mały miejsce?
Silya pokręciła przecząco głową.
- Nigdy i to właśnie budzi nasz niepokój. Co prawda zdarzało się, że Odwieczni naznaczali kogoś na swego wybranka i obdarzali łaskami, jednak nigdy aż tylu i to w tym samym czasie. Na dodatek prócz wybrańców zwołano także osoby i istoty do ich ochrony. Nie, z pewnością to pierwszy raz w historii tej krainy od czasów wygnania Darkara. Boję się, że stać się może najgorsze i brama upadnie otwierając drogę temu co za nią było ukryte.
- Jakoś... nie czuję w sobie tej łaski. Czy to się powinno jakoś objawić?
- Zapewne objawi się gdy zajdzie ku temu potrzeba. Wszak w niebezpieczeństwie się teraz nie znajdujesz, nikt ci tu życia odebrać nie chce. Odwieczni wiedzą co czynią, a przynajmniej nie nam w ich decyzje wątpić. Może Sylef nie chce zbyt wcześnie na ciebie uwagi wrogów zwracać? Nie pomyślałeś czasem o takiej możliwości? - Silya tłumaczyła cierpliwie, niczym dziecku, które niemądre pytania zadaje. Było to nieco dziwne wrażenie biorąc pod uwagę iż sama ledwie z wieku dziecięcego wyrosła.
- Musisz też brać pod uwagę, iż patron twój z psot jest znany i mieszania tam gdzie nie trzeba. Może bawi go takie wybrańca zaniedbywanie? - Kruk dodała swe złośliwe trzy riv’y.
- O tak, z pewnością masz rację, Kruku - uśmiechnął się z lekką kpiną Twem. - Ale jeśli chodzi o niezwracanie uwagi, to w tak zacnym towarzystwie dość trudno nie być na widoku - odparł kapłance.
- Jest to ryzykowne, prawda. Jednak towarzyszyć ci będę jedynie do samego Nerun, a i to jedynie jako osoba, która znalazła się w pobliżu przypadkiem. Wątpię by moja obecność miała tu jakieś znaczenie. Wszak nasze spotkanie było całkowicie przypadkowe - tu zamilkła na chwilę jakby zastanawiała się nad czymś dość ważnym by jej wywód przerwać. - Może jednak nie. Może uwaga zła wcześniej już była na was zwrócona, a spotkanie z nami miało was jedynie ochronić przed jego zakusami?
- Jakkolwiek by nie było, lady, bez wątpienia czekają na nas liczne próby z których nie wszyscy wyjdziemy z życiem. Możesz liczyć na mój miecz Twemie, obronię cię, na ile będzie to możliwe. Nawet jednak przed spotkaniem w Nerun wiem, iż nie zawsze ochrona nasza będzie mogła z wami przebywać. W innym wypadku dary, jakie otrzymaliście, nie byłyby potrzebne, lub to nam by je przyznano. Jasnym zatem jest iż w pewnym momencie zostaniecie sami z misją jaka zostanie wam powierzona. Może Sylef nie chce, byś już teraz zdradził się z łaską, którą cię obdarzył? Może musi ona dopiero dojrzeć w tobie nim będziesz w stanie jej użyć? Wiele jest owych możliwości, nie sposób określić niczego nim sami Odwieczni zdecydują się swój głos zabrać. Być może dlatego zbierają was w jednym miejscu.
Loretta zakończyła swój wywód powracając do kolacji. Pozostałe niewiasty najwyraźniej uznały iż nic więcej nie mają do dodania gdyż podążyły jej śladem.
To było jasne, że dziewczyna nie mogła mu siedzieć na karku przez cały czas. Twem nawet by tego nie chciał, bo byłoby to gorsze, niźli małżeńskie okowy.
- Wdzięczny będę za każdą pomoc - powiedział - jako że nie wierzę, iż mogłaby być niepotrzebna. Czy jednak któraś z was wie, w jaki sposób objawiała się taka łaska? Jakieś przykłady?
Silya przerwała na chwilę posiłek by odpowiedzieć na owe pytanie.
- Łaska objawić się może na różne sposoby. Może to być moc, mogą umiejętności, może być widzenie rzeczy niedostrzegalnych dla innych. Wszystko zależy od tego, który ową łaskę oferuje i od potrzeb, jakie stanąć mogą na drodze wybrańca.
Rozważania na temat tego, jakimi to łaskami może go obdarować Sylef, oraz z jakich to powodów owe łaski mogą spłynąć na wybrańca jednego z Odwiecznych zdały się Garetowi zbędnym trudem. Dlatego też postanowił poczekać, aż owe łaski na niego spłyną... i zareagować w zależności od potrzeb, a teraz po prostu cieszyć się kolacją i towarzystwem (z którego znaczna część była mniej zadowolona, niż on).

Po kolacji, która minęła w miłej atmosferze, Garet jako pierwszy pożegnał siedzące przy stole panie, potem gospodarza i tę córkę, która jako jedyna pozostała z obsługujących, a następnie poszedł spać.
Zabezpieczywszy okno i drzwi.
Nie sądził, by Loretta zechciała mu towarzyszyć. Pokój miał tylko jedno łóżko.
 
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:26.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172