Ogień oczyszczał. Tak mówiono, tak go uczono - ogień oczyszczał. Śmierć na stosie była jedyną, na którą zasługiwali czciciele plugawych bogów i praktykanci jeszcze plugawszych sztuk. Tak trzeba było. Płomienie stosu były oczyszczającymi płomieniami i wypalały zepsucie całkowicie, niszczyły je. Zepsucie trzeba było wykorzeniać, Deus vult. Markus patrzył więc na stos nieporuszony niczym - krzykami, nieprzyjaznymi spojrzeniami - to nie on wydał w końcu wyrok. Sprawę znał jedynie z tłumaczeń, czasami łącząc fakty lub dedukując. Nie mógł być pewien, kto był winny i czy spaleni się do tej grupy zaliczali. Ufał Inkwizytorowi.
Temu samemu Inkwizytorowi, który posłał ich w tę zimnicę i śniegi. Pościg za Tobiasem ku Dassel nie należał do przyjemnych i Markus po połowie drogi zaczął trząść się jak osika na wietrze. Gruby płaszcz którym się owinął nie pomagał nic, a nic, ale nie narzekał. Ścigali kultystę, a takich ściga się zawzięcie i bez wytchnienia. Markus parł więc przed siebie, stąpając za rudowłosą Zoją i chwilowo oszczędzał słowa. Raz, że rozmowny nie był i dwa, że nie było o czym. O śniegu? O lesie?
Zresztą, poluje się w ciszy. |