Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-07-2014, 18:25   #341
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
"Ale walło", powiedziałby ojciec Konrada.
"I tak nagle", dodałby Konradowy braciszek.
A Konrad zaklął, barwnie, do czego miał wiedzę, bowiem ci, co wędrują od portu do porto szybko nabierają umiejętności w tej dziedzienie.
Julita, gdy już pluć pyłem i tynkiem przestała, mimo braku sił dołączyła się do swego kapitana. A było co przeklinać, bowiem zamek Wittgensteinów zawalił się niczym domek z kart, na dodatek z Gomrundem i Dietrichem w środku.

Co nagle, to po diable.
Tak przynajmniej powiadano.
A tu nagle okazało się, że pośpiech potrzebny jest nie tylko przy łapaniu pcheł. Gdyby tak nieco wcześniej opuścili zamek...
A pewnie jeszcze lepiej by było, gdyby wcale do tego zamku nie wchodzili. Zapewne przeklęte zamczysko zawaliłoby się samo z siebie, a oni by już spokojnie żeglowali po Reiku, razem z uchodźcami z wioski i banitami. Co prawda bez Julity...
Szlag by to...
A teraz co? Nie dość, że jakieś złe licho zamknęło wyjście, to jeszcze obok bramy kręcili się jacyś ptako-ludzie. Niewyrośnięci co prawda, ale z paskudnie wyglądającymi dziobami.
Powiedzenie "dać komuś w dziób" nabrało nagle całkiem innego znaczenia.
Oczywiście z sześcioma kurduplami daliby sobie radę, ale i tak krata by pozostała. A ta zdecydowanie nie wyglądała na taką, która by ustąpiła - czy po dobroci, czy z przymusu.
Wniosek był jeden - trzeba było górą się przedostać, albo poczekać, aż mury runą. Razem z bramą i kratą. Niestety, mogło się okazać, że zanim nadejdzie ta szczęśliwa chwila, na dnie przepaści znajdzie się i most, po którym musieli przejść, by dostać się do zewnętrznego zamku.

- Damy radę - powiedział pocieszającym tonem.

Prawdziwości tego stwierdzenie pewien był tylko częściowo.
Gdyby był sam, to taki murek nie stanowiłby dla niego żadnej przeszkody. W końcu miał linę, a na murze nie stał żaden obrońca z piką czy halabardą, gotów zepchnąć intruza. Ale nie był sam. Miał na karku nie tylko Julitę, ale i dziwacznego tarczownika, a co gorsza Sylwię. Co gorsza, bowiem ta ostatnia, miast największą stanowić pomoc, z racji rozmaitych umiejętności, tym razem spowalniała ich niczym ciągnięta po dnie kotwica. Normalny człek odciąłby taką kotwicę i spłynął z prądem czy wiatrem, ratując zadek, ale kto normalny włóczył się przeklętych zamkach?

- Wejdę na mur - zaproponował Konrad, zwracając się do Eckharta. - Pomożemy wejść dziewczynom i dostaniemy się na dach strażnicy. Stamtąd zejdziemy na most.
Schody tam były, co prawda, na górę prowadzące, ale nie był pewien, jak na ich przybycie ptaszyska by zareagowały. A liczebna przewaga straszydeł i stan ich czwórki zbyt dobrze nie wróżyło powodzeniu takiego starcia.
Chociaż tarczownik z szydłem w łapie mógł mieć inne zdanie na ten temat.
- Jeśli - dodał Konrad po krótkiej przerwie - zewnętrzny zamek znajduje się jeszcze w Siegfriedowych rękach. Bo jeśli nie, to lepiej nam do Reiku skakać.

Co dalej, tego sam jeszcze do końca nie wiedział. Czy uda się, dziewczyny zostawiwszy na zdobytym przez banitów statku zostawiwszy, po kompanów wrócić?
 
Kerm jest offline