Czuł się, jak chomik w kółku. Łódź płynęła, oni na jej pokładzie, w milczeniu, zmęczeni i zszokowani. Ściany kanału przesuwały się wokół nich – zgrzybiałe, oszlamione, poczerniałe od wilgoci – ciągle i ciągle, bez końca.
- Pływamy w kółko? – mimo, że Joan powiedziała to w formie zapytania, Teodor wyczuł w jej tonie pewność siebie.
Po kilkunastu kolejnych minutach był już pewien, że przyjaciółka z dzieciństwa ma rację.
- Uhm – stwierdził mało elokwentnie.
Nie miał już sił, a raby paliły go, jak cholera. W tej chwili żałował, że nie wziął środków opatrunkowych z prawdziwego zdarzenia, ze sprayem na oparzenia, i z tabletkami przeciwbólowymi.
- Na to wygląda – dodał widząc, że Joan patrzy na niego podejrzliwie.
Musiała zauważyć jego nagłą zmianę nastroju. Nie było to zresztą zbyt trudne.
Wskazał ręką schody.
- Idziemy? – zaproponował czekając na odpowiedź Joan.
Tym razem to ona skinęła głową. Rozumieli się bez słów.
Pisarz skierował łódź w stronę schodów, dobił ostrożnie do brzegu i wyskoczył na stały ląd. Potem pomógł wydostać się na przystań Joan.
Ruszyli naprzód. Teodor z pistoletem w ręku – gotowym do użycia. Schody były wąskie, nierówne i kręciły się w górę. Teodor przeklinał się w myślach, że nie zabrał ze sklepu latarki, tylko pieprzony arsenał. Teraz brakowało mu solidnego źródła światła. Matoł - podsumował swoje przygotowania do tej wyprawy w myślach. – Tępy dureń
W końcu jednak, po omacku, dotarł do szczytu schodów. Do drzwi. Białych, czystych, najzwyklejszych w świecie drzwi.
Teodor przyłożył ucho do drewna, ale nie usłyszał niczego niepokojącego, poza czymś, co brzmiało jak podmuchy wiatru. Pisarz przyłożył oko do dziurki od klucza, ale niewiele zobaczył.
- Raz kozie śmierć – mruknął pod nosem i otworzył drzwi.
Jak się okazało prowadziły do małego pomieszczenia – schowka na szczotki. Tam Teodor znalazł kolejne drzwi, które otworzył zachowując te same środki ostrożności, co wcześniej.
- Tak myślałem – szepnął pod nosem, kiedy zorientował się, gdzie wyszli.
Znajomy hol w hotelu w Silver Ring.
Z ulgą i nadzieją Teodor spojrzał na rzędy drzwi oznaczone symbolami z kart tarota. Bez trudu wypatrzył te oznaczone księżycem i słońcem.
- Masz swoją kartę? – zapytał Joan.
Skinęła głową - tradycyjnie.
- To co, do zobaczenia po drugiej stronie – uśmiechnął się zachęcająco. – Ty pierwsza.
Wolał upewnić się, że uda się jej otworzyć drzwi, że nie zostanie tutaj sama.
Cisza zrujnowanego hotelu kłuła go w uszy, napawała lękiem. Chyba podświadomie bał się, że zachwalę usłyszy wilcze wycie – gdzieś blisko lub dalej – ale zwiastujące nadejście grozy.
- Zaczekaj – Joan spojrzała na niego z namysłem. – Sądzisz, że kiedy przez nie przejdziemy znów znajdziemy się w pociągu?
- Mam taką nadzieję, Joan. Mam taką nadzieję.
- To chyba musimy zostawić tutaj broń. Jeśli pojawimy się w pociągu obwieszani tym całym żelastwem mogą nas wziąć za jakiś terrorystów.
Przynajmniej ona zachowała trzeźwość umysłu. On miał ochotę tylko się napić. Czegoś mocniejszego, najlepiej o pięknym, bursztynowym kolorze.
Uśmiechnął się do niej i zaczął ścigać z siebie broń.
Po chwili namysłu postanowił jednak zostawić jeden pistolet – taki, który zmieści się w kieszeni kurtki. I zapasowy magazynek do niego.
- Zaraz po tobie, śliczna – puścił do niej „oczko” zachęcając, by otworzyła swoje drzwi.
Miał zamiar zrobić to sama w chwilę po tym, jak drzwi ze słońcem zamkną się za jego przyjaciółką z dzieciństwa. Tylko, że on wybierze księżyc.
Ostatnio edytowane przez Armiel : 03-07-2014 o 22:12.
|