Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2014, 01:14   #17
Dhratlach
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Hassan spędził swój czas w świątyni Denary przechadzając się po włościach wsłuchany w szum wody i wiatru grających wśród niezliczonych fontann ogrodów poświęconych poznając napotkane tam osoby. Podobnież wieczerzę spędził w głównej sali wierząc w mądrość Sylefa i Pani Wody.
Obudziło go wycie, przeraźliwe nieludzkie wycie i krzyki które się stopniowo zbliżały. Widać było, że działo się coś niedobrego i niedługo potem usłyszał kołatanie do drzwi. Zerwał się szybko otwierając je tylko po to by spotkać na Arię, młodą akolitkę która była mu wybrana jako opiekunka i służka, tylko po to by po zaledwie jednym słowie być świadkiem jak pada na posadzkę raniona przez biesa z piekła rodem.

Momentalnie uczynił znak Sylefa w powietrzu czując delikatny powiew wiatru i już odmawiał krótką modlitwę.
- Sylefie, chroń nas tyś który jest dawną błogosławionego wiatru. - jakby na wezwanie i niewidzialna ściana powstała w framudze drzwi oddzielając go i młodą kobietę od demonicznej istoty która choć raniona przez smagający wiatr nacierała zajadliwie. Nie marnując czasu odciągnął ją na drugą stronę komnaty i już pogrążony w cichej modlitwie do Pana Wiatru nakładał na nią dłonie z zadowoleniem obserwując jak się zasklepiają pod wpływem łaski jego Opiekuna.

Szybko pochwycił sztylet który leżał na biurku i z modlitwą na ustach przyją postawę obronną szepcząc.
- Dobry Sylefie, niechaj łaska Twojej brzytwy spowije ten sztylet który w pokorze obnażałam przed Tobą. Niech wrogowie Twoi zadrżą i ulegną jej mocy, a sprawiedliwość Twoja niech triumfuje przed nimi i odegna ich skąd przybyli.
Gdzieś w oddali słyszał wycie wiatru, a wraz z jego końcem bariera która oddzielała ich od szatańskiej bestii uległa jej naporom. Wilkopodobna kreatura rzuciła się na młodego kapłana, lecz ten cudem zaledwie niczym wiatr ugiął się unikając ostrych zębisk smagając bestię ostrzem po oczach. Na wpół oślepiona bestia nacierała niestrudzenie, a jej zwinny skorpionopodobny ogon nie raz raził kapłana rozrywając tunikę w którą był obleczony do snu. Po dłuższej chwili jednak, w końcu udało się wędrownemu kapłanowi wrazić głęboko po rękojeść sztylet w kark bestii która zachwiała się charcząc by paść u jego stóp. Sztylet spłynął bogato krwią, a bies już nie wstawał widocznie ostatecznie pokonany.

Chwilę później Maik położył dziewczynę na swoje łoże by odpoczęła i wyszedł z celi w jednej ręce dzierżąc sztylet, a w drugiej swoją laskę, by zamknąć solidnie za sobą drzwi coby następne bestie nie przyszły jej szukać i odnaleźć. Sam natomiast ruszył biegiem w kierunku najbliższych odgłosów walki. Widać świątynia Denary była pod atakiem demonicznych sił, rzecz niewybaczalna, a w której to musiał pomóc. Ucieczka nie była opcją. Obraziłby nią swojego Odwiecznego który nie bez powodu związał jego życie ze świątynią Denary której teraz był gościem.

Korytarz, którym nie tak dawno temu Aria prowadziła do ku komnacie, w której obecnie spoczywała, pogrążony był w mroku. Jedynie sporadyczne kule błękitnego światła rozjaśniały panującą w nim ciemność. Nawet one jednak zdawały się tracić swą moc, z każdym krokiem zrobionym przez Hassana.
- Wybrańcu… - usłyszał w pewnym momencie bezcielesny szept. - Zginiesz wybrańcu. Wszyscy zginiecie by powstać i służyć mi po wieki….
Działo się coś złego w świętwym przybytku Denary. Wiedział to kiedy przybyła do niego akolitka, ale teraz był tego bardziej niż pewny. Przyśpieszył kroku z modlitwą na ustach.
- Dobry Sylefie, panie nasz, chroń nas przed złem tego świata i prowadź me ścieżki bym ufny tobie mógł stawić czoło złu które zagraża znanemu światu.
Śmiech był tak bliski, tak wyraźnie złośliwy, że niemal ranił.
- Myślisz, że to ci pomoże? Sylefa tu nie ma, miast niego jestem ja i moje dzieci. Kimże ty jesteś marny śmiertelniku? Pyłem na owym ukochanym przez ciebie wietrze. - Głos w głowie Hassana ani swej mocy nie nabrał ani ona nie osłabła. Modlitwy mimo iż szeptane niewiele zdawały się czynić. Co prawda otoczył go ochronny wir wiatru jednak nijak nie mógł zagłuszyć tego co zagnieździło się w jego głowie. Sylef zaś milczał niczym grób.

Widocznie głosy demona w jego głowie nie zamierzały ustać. Cokolwiek tu się działo musiało być sprawą złowrogiego bytu który nie zamierzał ustępować, podobnie jak Maik który postanowił nie słuchać diabolicznych szeptów. Sylef go nie opuścił, lecz zło w tej świątyni było namacalne tak jakby całe swoje siły skupiło w tym jednym miejscu. Szedł dalej z determinacją by wydostać się na zewnątrz ku światłu gwiazd i wolno szumiącego wiatru Sylefa który był mocno ograniczony w zamkniętych pomieszczeniach, choć nie nieobecny.

Mimo jednak iż kroki swe stawiał do przodu i z każdą chwilą powinien znajdywać się bliżej wejścia do głównej sali, nic takiego się nie działo. Już niemal nadzieję stracił i myśli o ewentualnym pobłądzeniu krążyć w jego głowie poczęły, gdy wreszcie światło ujrzał w oddali. Problem w tym, że nijak ono się nie umywało do tego, co zapamiętał ze swych wędrówek. Nie było ono bowiem łagodną poświatą w kolorze spokojnego błękitu, a krwistą łuną, która na myśl ogień przywodziła.
Hassan przełknął ślinę, ale nie było inne jdrogi. Nie zdziwiłby się gdyby to wszystko było ułudą, złudzeniem zmysłów które złośliwy byt zsyłał wydobywając najgorsze obawy każdego z nich z osobna, zachęcając, lub zniechęcając do określonych działań. Nie mógł pozwolić na to by jego strach nim rządził. Szedł dalej, tam było wyjście, zapewne jedyne wyjście.

Blask przybliżał się z każdym krokiem, znacznie szybciej niźli młody kapłan sobie życzył. Wkrótce wokół niego nie było już mroku, były za to płomienie. Nie było ścian korytarza, była nicość. Ogień zaś który go otaczał zdawał się wyczuwać jego strach i czerpać z niego energię do życia mu potrzebną. Rósł, z każdym uderzeniem serca wyższy, potężniejszy, bardziej złowrogi. Gdy nawet pustka wchłonięta przez niego została, rzucił się na to co mu pozostało. Ból jaki wstrząsnął ciałem kapłana nijak się miał do czegokolwiek, co dotąd miał okazję doświadczyć. Nie tyle bowiem ciało jego płonęło co sama dusza zdawała się w popiół obracać. Na dokładkę śmiech w jego głosie głośniejszy się stawał wprawiając go w niemal obezwładniające przerażenie. Wraz z nim bowiem szło przeczucie przyszłości jaka na niego czeka.
Gdy osiągnał już granicę swej wytrzymałości, i błogosławiony mrok nieświadomości niemal na wyciągnięcie dłoni się znajdował, wszystko ustało. Miast ognia ujrzał podziemia. Miast czerwieni, ognie niebieskie. Miast korytarza i czychających na niego w nim bestii, potwora nieco innego rodzaju.



Wizja jednak trwała jedynie chwilę nie dłuższą niż jedno uderzenie serca. Gdy znikła, Hassan poczuł jak z impetem wpada na coś twardego.
- Już wkrótce wszyscy zginiecie - rozbrzmiało jeszcze w jego głowie nim świadomość w pełni powróciła a jego oczom ukazał się znany mu już korytarz i drzwi prowadzące do jego komnaty.
Widocznie moc demona słabła ponieważ nagle czary których był celem ustały na silę, a ułuda rzeczywistości ustąpiła prawdzie która powoli przyjmowała formę przed jego oczami.
- Dobry Sylefie, Ty który nas prowadzisz i dajesz błogosławione tchnienie życia, prowadź nas byśmy przetrwali tą chwilę próby.
Nie było odzewu na jego modlitwy. Korytarz zdawał się pogrążony w ciszy, jedynie gdzieś w oddali rozbrzmiało pojedyncze wycie.
Nie było na co czekać. Młody kapłan ściskając w jednej dłoni sztylet, a w drugiej laskę ruszył przed siebie. Musiał znaleźć pozostałych i im pomóc. Jeżeli on padł ofiarą iluzji, inni mniej wyszkoleni również mogli. Musiał ich wyrwać z transu nim piekielne bestie dokończą dzieła.

Tym razem droga przebiegła mu bez większych zakłóceń. Korytarz wyglądał dokładnie tak jak powinien, kule światłą oświecały mu drogę, cisza panowała wokoło. Jedyną rzeczą, która nie do końca współgrała z owym spokojem były krwawe ślady łap na kamiennej podłodze.
Główna sala, do której w końcu udało mu się dotrzeć, spowita była w dobrze już mu znany, mleczny blask. Nie znaczyło to jednak iż nie obyło się tu bez zmian i to bynajmniej nie na lepsze. Woda w sadzawce miała bowiem odcień krwistoczerwony. Ciała kapłanek i akolitek porozrzucane były po posadzce tworząc labirynt śmierci, który zdawał się nie mieć końca. Białe lilie obumarły, zupełnie jakby ktoś przyspieszył ich rozkład odcinając od życiodajnej wody. Nigdzie jednak nie było widać sprawców owej masakry.

Nigdzie nie było widać sprawców, fakt z którego nie wiedział czy się cieszyć czy się niepokoić. Tak czy inaczej nie marnował czasu. Szybko podbiegł do najbliższej z leżących osób i począł sprawdzać funkcje życiowe. Jak Odwieczni dadzą to być może uda mu się uratować kogoś od niechybnej śmierci.
Nim na żywą osobę natrafił minęło sporo czasu. Ktokolwiek, lub też ktokolwiek odpowiedzialny był za ową masakrę upewnił się by nie pozostał nikt, kto mógłby odegrać rolę świadka. Jedynie mały chłopiec, nie więcej niż siedmioletni, wciąż zdawał się oddychać. Rana na jego piersi była jednak głęboka, a odgłos który z siebie wydawał przy każdym oddechu wskazywał na to iż niedługo już dusza jego pozostanie w tym ciele.
Młody kapłan nie miał wiele czasu by opatrywać ranę standardową metodą, więc zwrócił się do Sylefa o pomoc o uzdrowienie, w czasie modlitwy uciskając ranę starając się powstrzymać krwawienie.
Łaska Sylefa tym razem okazała się być po jego stronie. W dodatku w sposób jaki młody kapłan się nie spodziewał. Miast krawanienie zatamować, podleczyć dziecko, uratować mu życie, jedną tylko modlitwą sprawił iż chłopiec niemal natychmiast zerwał się na nogi. Strach w jego oczach był niewyobrażalny, zupełnie jakby wciąż widział sceny które rozegrały się w świątyni i na nowo przeżywał atak bestii na jego delikatne ciało. Poszarpana szata ledwie okrywała szczupłe ciało, dzięki czemu Hassan mógł na własne oczy ujrzeć miejsce w którym chwilę temu ziała paskudna rana, a po której w tej chwili nie było żadnego śladu. Nawet krew zniknęła i nie brudziła jasnej skóry dziecka.

Młody kapłan uśmiechnął się pogodnie, widocznie jego Opiekun miał wielki plany wobec chłopca skoro taką łaską raczył go obdarzyć poprzez jego skromne dłonie.
- Nie bój się, ich już tu nie ma. Powiedz mi, co tu się wydarzyło?
Wydobycie słowa z gardła strachem ściśniętego do najłatwiejszych zadań nie należało. Szczególnie gdy wokół wciąż ciała leżały, które znał przecież jako żywe osoby, jadał z nimi, sypiał w tych samych pokojach…
- W..wil… wilki… - tyle mniej więcej udało się mu rzec nim zerwał się do ucieczki kroki swe kierując ku głównemu wejściu.
Hassan momentalnie odwrócił się kiedy tylko młodzieniec ruszył do ucieczki mając nadzieję, że to tylko strach jego, a nie perspektywa “wilków” podkradających się zza jego pleców.

Za jego plecami wilków nie było. Nie znaczyło to jednak iż nie było tam nikogo. Chwilę zajęło młodemu kapłanowi aby ociekającą krwią postać rozpoznać. Nie miała na sobie bogatej szaty jak wcześniej, nie miała także niechętnego wyrazu twarzy na swym obliczu. Miast tego jej spojrzenie ziało wręcz nienawiścią, której najwyraźniej on był obiektem. Dłoń wyciągnęłą w jego stronę, jednak nie zaatakowała, a przynajmniej jeszcze nie.
- To twoja wina. Jesteś zadowolony? Czy twój ukochany Sylef nacieszył się chaosem jaki stworzył? Wynoś się z tego miejsca kapłanie nim do reszty panowanie nad sobą stracę..
Młody kapłan spojrzał na kobietę smutno. Jej złość przyćmiewała jej logiczne myślenie.
- Znasz ścieżki Odwiecznych równie dobrze co ja. Sylef nie należy do spragnionych krwi, Denara również. Zło które nawiedziło to miejsce wysłało nie tylko te biesy przeciw nam, lecz i w naszych umysłach się zalęgło w tą wilczą godzinę podsuwając nasze myśli przeciw nam. Wydobywając nasze strachy i nasze złości. Jesteś ranna? Jestem uzdrowicielem, mogę Ci pomóc, tak jak pomogłem temu chłopcu który w szoku odbiegł w stronę wyjścia.
- Wynoś się! - widać było iż tylko owa nienawiść wciąż ją na nogach trzyma gdyż robiąc krok do przodu zachwiała się lekko. Nie zamierzała się jednak poddać, przynajmniej dopóki Hassan znajdował się przed jej oczami. - Idź tam gdzie twoje miejsce. Idź do świątyni swego opiekuna lub nawiedź tą, która śmierci jest opiekunką. Tam twoja miejsce, nie tutaj. Zniszczenie za tobą podąża, jak i za wami wszystkimi. Wynoś się albo zostań i giń.
- Odejdę jeżeli nie potrzebujesz pomocy, ale najpierw zabiorę moje rzeczy. Niech Odwieczni czuwają nad Tobą, nie mam złych zamiarów. Żałuję, że nie mogę więcej pomóc i pomocy mej odrzucasz.
Tak mówiąc młody kapłan udał się w kierunku swojej celi. Nie miało większego sensu dyskutowanie z kobietą przepełnioną jadem nienawiści. Jaki jednak był cel Sylefa by tu przybyć? Tego nie wiedział.

Ruszył więc w kierunku swojej komnaty gdzie sprawdził jeszcze stan akolitki która była mu przydzielona po czym zabrał swoje rzeczy i ruszył do głównej sali masakry. Pozamykał oczy poległym i zabrał leżące luzem sztylety. Choć tyle, im i tak się nie przydadzą, a Maika mogłyby wspomóc w dalszej drodze. Wyszedł na zewnątrz i ruszył w kierunku miasta sprawdzić czy biesy zawitały również i tak, i tam szerzyć pomoc, by następnie udać się do świątyni Sylefa zdać informacje o wydarzeniach tej nocy co by mogli posłać po kapłanów Tahary.
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!

Ostatnio edytowane przez Dhratlach : 05-07-2014 o 20:58.
Dhratlach jest offline