Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2014, 01:17   #2
Zajcu
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Siwowłosy chłopak zaklnął cicho pod nosem. To, że na jego twarzy nie było widać oznak zmęczenia, nie znaczy że ich nie odczuwał. Był zainteresowany, kiedy jego przełożenie zrozumieją, że odpowiedni odpoczynek gwarantuje nie tylko lepsze samopoczucie, ale i wyższą skuteczność.
Posiadanie jednego oka, w połączeniu z zakrywającą większą część twarzy demoniczną skórą miało sporo korzyści. Jedną z nich była pozorna gotowość, która bez względu na warunki emanowała z jego sylwetki. Większość żołnierzy omijała go szerokim łukiem, jednak nie znajdował w tym nic dziwnego. Kosa, która nawet po złożeniu była podobnej do wzrostu chłopaka długości, towarzyszyła mu podczas każdego kroku wewnątrz obozu.
- Jakieś zmiany w sytuacji? - zapytał, nachylając się nad mapą. Niemalże zawsze wybierał “zdrowszy” profil, jakby licząc na to, że mniej bratającej go z demonami skóry będzie łatwiejsze do zaakceptowania. Spojrzał swym zdrowym okiem na Emę. Jego usta pozostały w bezruchu, jego dusza mogła zaś tylko smucić się za sprawą niemożności uśmiechnięcia sie w ten czy inny sposób. Przyzwyczaił się już do tego typu rozpaczy, dla niego zdawała się być tylko lekkim dyskomfortem. Mniejszym, niż spanie na sianie...
- To nie Asmondes. - mruknęła patrząc zamyślona na mapę. - Zwiad doniósł, że wystawiony przeciw nam generał to ktoś inny niż Asmondes Auron. Zastanawiam się, o co tu chodzi.
Brzmiał to faktycznie dziwnie. Przez całą wojnę wojska wroga prowadził albo Asmondes, albo sam wielki książę Amethystus. - Możliwe, że Membra chce przejść na ofensywę. - snuła swoje domysły, wyraźnie zamyślona. - Planowałam rozpocząć dzisiaj oblężenie. - zmieniła nagle temat, podnosząc wzrok z mapy. - Mamy przewagę liczebną i dość szybko możemy wrócić za mury jeżeli coś pójdzie nie tak, za to ich fort jest prosty i drewniany. Dostaliśmy w końcu dostawę ognistych strzelb. Możemy zlikwidować zagrożenie. - zasugerowała. - Jeżeli odeprzemy wroga, jesteśmy wolni aby wrócić do stolicy.
- Może oddają nam ten punkt, by skupić się w innym miejscu? - siejący postrach pośród obu stron każdego wojennego starcia heros podsunął swoją teorię. Jego prawa dłoń znalazła się na stole, stając się kolejną podporą dla jego osoby. Pojedyncze, czerwone oko chłopaka wpatrywało się w mapy, szukając możliwości potencjalnej flanki.
- Może Asmondes prowadzi natarcie na północną kopalnię? - zapytał, wskazując lewą dłonią na odpowiednią pozycję na mapie. Po raz kolejny zdał sobie sprawę z wagi edukacji, jaką otrzymał praktycznie za darmo.
- Kto dowodzi tamtejszą placówką? - kolejne pytanie wypłynęło z jego ust.
- Na pewno nie straż królewska. Pewnie jeden z generałów. - przytaknęła. Spostrzeżenie Sychea było dosyć trafne. - Jeżeli Asmondes w ogóle tu jest, może faktycznie tam zmierzać. Jeżeli jednak odeprzemy ten punkt, możemy szybko pomóc na północy, wchodząc mu na plecy. To brzmi na nieco niebezpieczny manewr, chyba, że są pewni co do możliwości fortu.
Słuchając Emy, Sychea spostrzegł że na prawo od ich murów jest dość spory i gęsty las. ciągnie się prawie pod sam fort. Poza tym, między nimi a fortem wroga była tylko dolina.
Od północy zaś odcinała ich rzeka, więc musieliby przeprawić się przez nią bądź faktycznie przebić się przez fort i objechać na około.
- Wybacz, ale przed wysłaniem mnie tutaj nie zostałem odpowiednio wprowadzony - warknął silnym, nieco agresywnym głosem. Najwyraźniej nieobjawiający się na jego twarzy brak wygód, odbijał się nieznacznie na gwałtowności jego wypowiedzi. Nie mógł tez zrozumieć, czemu nie dostał wystarczających informacji, chociażby na umilenie podróży.
- Jak wyglądają siły tego fortu przeciwników? - spytał, wskazując na najbliższą placówkę wroga. Czytanie map było dla niego czymś łatwym, może nawet przyjemnym. Każdy z jego mentorów odwalił kawał dobrej roboty. Sychea nawet gdyby chciał, nie miał powodów czy też możliwości na popełnienie faux pass i ośmieszenie gildii. Był przygotowany na wszystko, na co jego sponsorzy mogli wpaść.
Emea wzruszyła ramionami. - Nasi zwiadowcy widzieli na murach sporo łuczników, ale fort sam w sobie jest dość szeroki. Nie weszliśmy do środka, więc nie wiemy co w nim siedzi. - zdradziła. - Z starć na otwartym polu widzieliśmy, że ich armia miała około 10 chorągwi, my mamy 22. - wyjaśniła.
- Jeśli zaś chodzi o uzbrojenie? Jak stoi nasza armia? - wypuścił znajdującą się dłużej na posterunku strażniczkę. Cieszył się, że znajduje się tutaj wraz z innym członkiem straży królewskiej. Nie z każdym z nich miał idealne relacje, jednak nie zmieniało to obustronnego szacunku. Każdy, kto był chodzącą reklamą swojej gildii, przeważnie był traktowany powaznie. Emea była dodatkowo artystką, członkinią ulubionego, najmniej uprzedzonego domu całego królestwa.
- Pięć chorągwi procy, cztery chorągwie miecza, jedna chorągiew mumii. - zdała raport. - O ile przebijemy się przez miecze jesteśmy bezpieczni. Mumie są groźniejsze dla murów niż dla naszych żołnierzy. - Wyglądała na dość zamyśloną. - Jeżeli chcą tym ruszyć, muszą iść po otwartym polu. Ani mumia, ani proca nie jest im przydatna od lasu. Wyślę nad jezioro zwiadowców, na wypadek gdyby chcieli obejść je na około i ruszyć na północ. - zadecydowała.
- Możesz skontaktować się z dowódcą obrony drugiej kopalni? - zapytał, a jego palec po raz kolejny wskazywał drugą placówkę. Po kilku chwilach uniósł się w kierunku drugiego obozu przeciwnika.
- Musimy wiedzieć, kto tam dowodzi. - dodał powoli, przymykając swe samotne niczym on sam oko.
- Nie wiem ile by nam to dało. Nie mam doświadczenia w walce przeciw nikomu innemu niż Asmondes i Amethystus. Może dlatego zmienili dowodzenie. - odparła wyciągając z kieszeni opal. Ścisnęła go mocno wysyłając przez kamień energię.
Sychea przypomniał sobie plotki żołnierzy. Mawia się, że Emea i Asmondes stoczyli między sobą tyle potyczek, że są swoimi nemesis. Z czystej rywalizacji.
- Druga kopalnia będzie mieć się na baczności, choć nie widzieli śladów wroga. - rzekła po chwili artystka, chowając kamień.
- Widać są powody, dla których to nie ja dowodzę wojskami - jego pojedyncze oko zdawało się rozszerzyć nieco, jakby pod wpływem rozbawienia. Może nawet demon miał ludzkie uczucia? Prawdopodobnie każdy ze znajdujących się w obozie żołnierzy bez cienia wątpliwości odrzuciłby tą tezę.
- Jak wygląda twoja wersja planu natarcia? - zapytał po chwili, odsuwając dłoń od mapy. Obrócił się delikatnie w stronę Emy, wyraźnie zaciekawiony jej spojrzeniem na tą sytuację.
- Atakujemy za dnia. Podpalamy fort strzelbami, jeżeli nas zaatakują, bronimy się, jeżeli zaczną uciekać, wszystko jedno. - wzruszyła ramionami. - Jeżeli zaatakujemy w nocy pożar fortu będzie nas oślepiał. Chodzi nam głównie na odparcie wroga. Może nie jest to zbyt...zaawansowany plan, ale wydaje się być wystarczająco skuteczny.
- Jeśli wyślemy oddział ze strzelbami przez las, na tyły wroga, powinen on zacząć uciekać wprost w nasze ramiona. - Sychea podzielił się swymi spostrzeżeniami, zaś jego białe zęby ukazały się na kilka chwil, podkreślając tylko czernię twarzy. Młodzieniec zdawał się cieszyć, na myśl z nadchodzącego starcia.
- To mogłoby zadziałać. - przytaknęła, choć wyglądała na nieco przejętą wypowiedzią Sychea. Artyści dbali o niego, chłopak mógł wyczytać, że kobietę zastanawia jego obraz u żołnierzy. Wpadnięcie na pomysł anihilacji armii wroga na pewno nie poprawi jego wizerunku. Z drugiej strony, czy mu zależało? - Poprowadziłbyś armię przez las? - zapytała. - Czy wolisz oczekiwać wojsk wycofujących się?
- Ty tutaj dowodzisz. - odpowiedział znacznie spokojniej. Rozłożył obie ręce w geście bezradności. Siwowłosy nie miał żadnych problemów z poddawaniem się obowiązującej hierarchii. Jeśli byłeś wystarczająco wpływowy, by znaleźć się nad nim, miałeś prawo wydawać mu rozkazy. Dokładnie tak jak on miał prawo bawić się losem znajdujących się pod nim osobistości.
- Ja jestem tylko wsparciem. Podążam za twoimi komendami - dodał po chwili, pochylając nieco głowę.
- My tu dowodzimy. - ucięła Sychea ostrym tonem. - Gildie to równe sobie instytucje. Nie ma hierarchii wewnątrz straży królewskiej. Dlatego wolę zapytać która rola ci bardziej odpowiada. - wyjaśniła szybko. Ciężko powiedzieć skąd pochodziło to zdanie. Albo faktycznie nie miała nic przeciwko Sychea, albo jak większość artystów irytowała ją wieczna pozycja jej gildii na podium "niepotrzebnej" i "żartobliwej".
- Nie jestem dobrym dowódcą. Czego bym nie zrobił, nie będą podążać za mną z szacunku, lecz strachu - dodał, przymykając swe samotne oko. Zdawało się, że sprawia mu to duży kłopot. Nawet po tylu latach.
- Wezmę leśną grupę. Z pewnością lepiej poradzisz sobie z dowodzeniem resztą armii. - dodał, usprawiedliwiając swój wybór.
- Jak wolisz. Wyruszymy w kilka godzin, żeby zdążyć przed mrokiem. - postanowiła. - Im szybciej, tym lepiej.
- Wezmę tylko jedną chorągwię. Chodzi i tak o efekt zaskoczenia. W ten sposób łatwiej będzie poruszać się w lesie. - dodał krótko, rzeczowo. Rozejrzał się po całym obozie, jakby szukając odpowiednich kandydatów. Po kilku chwilach zatrzymał swój wzrok na Emie. Wiedział, że wygląd stanowił ważny element żywotu każdego z artystów, budował jego opinię o samym sobie. Musiał przyznać, że większość z nich wiedziała co robi. Tak też było w przypadku królewskiej strażniczki, której uzbrojenie zdawało się być tylko kolejnym elementem stroju.
- Chciałbym z nimi porozmawiać przed wyruszeniem. - powiedział, szukając w otoczeniu czegoś do pisania. Złapał jeden z papierów i rozpoczął przerysowywać interesujący go fragment mapy. Jeśli rysowania nie można było nauczyć się przez rozmowę, to Sychea miał wrodzony talent.
- Proszę, mogłabyś wybrać i zebrać odpowiedni oddział? - zapytał, spoglądając znad papieru, który powoli zamieniał się w wycinek mapy.
- Na pewno zabiorę nasze obie chorągwie jazdy i sześć chorągwi miecza. Myślę, że wystarczy. - stwierdziła. - No i pozostałe chorągwie strzelby, po tym, jak wybierzesz swoją. Chyba, że mam po prostu kazać którejś iść z tobą? Będzie łatwiej. - oceniła, przypominając sobie coś nagle. - Ile mamy czekać na ostrzał z twojej chorągwi? I oczekujesz od nas wsparcia, czy powrotu za mury w przypadku niebezpieczeństwa? Nie mogę nic obiecać, ale w razie czego?
- Możesz wybrać. - odpowiedział przypadkowy kartograf. Jego oko przeskakiwało między dwoma mapami, starając się przerysować ją w możliwie dobry sposób. Każda kreska zdawała się być przemyślana, a demoniczne dziecko coraz bardziej izolowało się od otaczajacego je światu.
- Gdy tylko chorągwia będzie gotowa, możemy wyruszać. Wezmę dodatkową broń dla siebie, szkoda marnować faktycznych kamieni na mury. - dodał, oddalając swój wzrok na chwilę od kolejnych papierów. - Znając moją reputację, to możesz nawet dać mi tych bardziej nieznośnych. - dodał, pomijając wizję jego “karnej” kompanii.
Emea przytaknęła z uśmiechem. - Ustalone.
Gdy chorągiew żołnierzy, zwanych często murzynami, czy tez psami Rubiusa, dotarła przed swojego nowego dowódcę, Sychea nie czuł zaskoczenia. Większość z nich była przestraszona jego wyglądem. Słyszała opowieści o demonicznym dziecku. W sporej części z nich ciężko było znaleźć nawet pojedyncze ziarno prawdy. Plotki jednak będą krażyć po świecie tak długo, jak biedacy nie będą mieli nic lepszego do roboty niż rozważanie nad obecnym stanem polityki. Nawet, jeśli wszelaka forma wpływu na nie była równie prawdopodobna, co okazanie się królewskim bękartem…
Kilka bardziej odważnych osobników zdawało się ignorować ten przydział, traktując go jak każdy inny. Byli zwykłymi najemnikami, słabszą i znacznie gorzej opłacaną wersją Sychea. Robili jednak coś, by zapewnić swej rodzinie jakiekolwiek życie.

Złożył przerysowaną mapę i wcisnął ją do kieszeni w znajdującym się na stole płaszczu. Strażnik królewski podniósł płachtę, zapinając ją na szyi. Zielony materiał przykrywał całe jego plecy, oraz część ciała. Chorągiew widziała teraz tylko przód jego zbroi. Nawet [b]Czarny żniwiarz[/i] został przykryty. Gdy tylko kaptur przykryje jego twarz, stanie się zwyczajnym żołnierzem.
- Witajcie! - krzyknął po wszystkich zgromadzonych, przyjmując wyprostowaną, godną dowódcy wojsk postawę. Jego dłonie poprawiały wiązanie płaszcza, gdy on czekał. Obserwował reakcje zgromadzonych na ciszę. Większość z nich powinna być prygotowana do tego typu przemówień. To chyba najłatwiejszy sposób na wyłapanie młodszych, mniej doświadczonych żołnierzy. Gdy nastanie nienaturalnie długa cisza, zwłaszcza w zestawieniu z nowym, teoretycznie okrutnym dowódcą, oznaki niepewności muszą się pojawić.
- Zostaliście wybrani do przeprowadzenia kluczowej dla losów tej kopalni operacji. - rozpoczął, tym razem już nieco cichszym głosem. Nadal mówił głośniej niż zwykle, jednak tym razem było to tylko w celu dodarcia do wszystkich zgromadzonych. - Każdy z was może czuć się tym zaszczycony. Na waszych barkach znalazła się odpowiedzialność za szybki powrót do domu większości zgromadzonych tutaj żołnierzy. - powiedział, narzucając kaptur na swoją głowę. Cień zasłaniał całą jego demoniczną skórę, a jedynym wyróżniającym go elementem było światło tylko jednego oka.
- Zapewne zdążyliście słyszeć historie o ich rodzinach. Znacie też swoich bliskich. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, zobaczycie ich znacznie szybciej, niż na to się zapowiadało - dodał, łapiąc prawą dłonią przygotowaną dla niego strzelbę.
- Nie podejmujecie się tego dla mnie. Robicie to dla siebie! - dodał, unosząc dostępną dla każdego strzelbę. Po krótkiej chwili wybrał z całej grupy pięć osób, którym przekazał przybliżony plan. To oni mieli prowadzić i przekazać go reszcie.
Jedynym dziwnym rozkazem Sychea był obowiązek korzystania z przeznaczonych dla armii płaszczy. Ot, potencjalne utrudnienie wypatrzenia tego ataku. Wspomiał też o zarysie strategicznym tego ruchu. Wyznaczył kilka osobników na przednią gwardię i przygotował jednostki do przemarszu.
Pomachał Emie na pożegnanie.
- Aaa, racja. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, poproszę o bonus dla was. - dodał ciszej, zaś jego oko zdawało się zabłysnąć na myśl o pieniądzu.
Kompania na tą informację zawyła zainspirowanym rykiem, gotowa do boju. Ostatecznie Sychea znalazł coś, co przechyliło ich na jego stronę nieco bardziej niż sama konieczność.

Las był gęsty. Drzewa były wysokie, krzaki rosły wszędzie, a liście i patyki wydawały dźwięki z każdym krokiem żołnierzy, co niosło się echem odbijane od drzew.
Idąc głębią lasu chorągiew nie musiała obawiać się, że ktokolwiek z fortecy ich dostrzeże, chociaż podróż najpewniej będzie dłuższa.
Byłaby dłuższa.
Sychea idąc przez las nagle zatrzymał się, ruszony jakimś dziwnym przeczuciem. Żołnierz na przeciw niego upadł na ziemię, jeden po jego prawej również.
Rozległ się demoniczny krzyk gdy banda mieczników Membry zaczęła spadać z drzew i wyskakiwać z krzaków rzucając się prosto na strzelców, którzy nie byli zbyt dobrze przygotowani do walki na tak krótki dystans.
- Poddajcie się! - padł krzyk, a na jednym z wyższych drzew Sychea dostrzegł dość charyzmatyczną postać.

Była to wysoka kobieta o ciemnej cerze i złotych oczach. Jej twarz była niezwykle ostra, szata szeroka i zdobna a kapelusz dość oryginalny. Było widać nie tylko jej białe włosy ale prawie całe ciało, Membrańczycy nie gustowali w ubraniach. Dwie kreatury unosiły się po jej bokach, trzymając w zębach pochwy dwóch, dużych mieczy. - Miałam nadzieję zająć wasze mury gdy ruszycie do fortu, ale chyba mam szczęście. - oceniła dość zimnym głosem.
- Formacja koła! Strzelać bez rozkazu. - wrzasnął, licząc że uda mu się przeprowadzić chociaż część chorągwi do celu. Jeśli nie, to będzie musiał wykonać cały plan samemu…
Samemu wyszedł nieco do przodu, wyciągając czarnego żniwiarza. Odrzucił strzelbę na bok, aktywując mechanizm transformacji broni. Przybrała postać zwykłej, aż zbyt prostej w budowie kosy. Wyglądała jak dwie zespawane rury, tworzące coś na wzór krzyża. Jedna ze stron była zakończona ciemnym niczym demoniczna skóra Sychea ostrzem. Zatoczył młynek bronią, jakby badając jej wyważenie.
- Fajna czapka… Będzie ładnie wyglądać na ścianie. - jego słowa miały być swoistą odpowiedzią na propozycję poddania się. Zakręcił kilka kolejnych młynków, a broń dopiero po chwili zatrzymała się w jego prawej dłoni. Olbrzymia kosa znajdowała się teraz nieco za chłopakiem, tak jakby szykował on się do biegu. Aktywował znajdujący się w jego kosie oliwin, jego ciało pokryło się czarną energią. Coraz bardziej przypominał demona z opowieści.
Rzucił się w kierunku najbliższego Membrańczyka, zataczając koło kosą. Nie trudno przewidzieć, że wewnątrz jego promienia znajdowały się ciała kilku kolejnych przeciwników, a siwowłosy liczył, że nie zatrzyma się na pierwszym.
Krew opryskała Scythea, który skutecznie przerżną trójkę membrańczyków jednym machnięciem swojej broni. Aby stawili dla niego przeszkodę, musieliby mieć go przed sobą na polu szermierczym, a nie ograniczonej i chaotycznej przestrzeni leśnej bitwy.
- Jak to przetrwasz psie, to cię zgwałcę. - warknęła generał w sposób jakże charyzmatyczny dla barbarzyńskiej Membry. Uniosła swoją dłoń, a jeden z jej zmutowanych nietoperzy uwolnił olbrzymie ostrze z swoich ust. Machnęła dłonią ponownie, a przedmiot sam zamachnął się na strażnika, który zblokował uderzenie kosą. Ociupinka przesunęło go to w bok, i zrzuciło na kucki.
Las zaczął powoli łapać ogień, gdy kilkorgu strzelcom udało się załadować i odpalić broń mimo wszech obecnych wrogów. Sychea nie miał złudzeń. Jego kompania nie wytrzyma tu zbyt długo.
- Jeśli zrobisz ze mnie swoją seksualną zabawkę, to może rozważę poddanie - odparł, obnażając białe zęby. Krwistoczerwone dziąsła nie ukrywały - chłopak był coraz bliżej własnego żywiołu. Niektórzy strażnicy nie przepadali za walką, on jednak był stworzony, by pełnić swą rolę.
- Ostrzeliwujcie las! Trzymać szyk! - warknął na swoich podkomentych, zataczając koło swą bronią nad głową. Po raz kolejny zatrzymała się w prawej dłoni. Wyglądało na to, że było to coś w rodzaju pozycji wyjściowej dla poszczególnych kombinacji siwowłosego.
Doskoczył do kolejnej trójki przeciwników, chcąc rozciąć ich na pół. Mordowanie kolejnych żołnierzy nie miało zbyt wiele sensu, gdy tylko spojrzymy na ich ilość. Chodziło tylko o wszczepienie w podległe mu resztki chorągwi coś w rodzaju morali. Kto wie, może kilka z żołnierzy czerpie z wojny coś więcej niż tylko żołd. Dodatkowo, jeśli siły przeciwnika skupią się na wykluczeniu go ze starcia, strzelcy zyskają trochę czasu. Płonący las był zaś znakiem dla Emy, z całą pewnością zrozumie powagę sytuacji. Zapewne nie wyśle wsparcia, ale wyprowadzi atak na fort przeciwnika.
Ogień płonął, a krew zalewała go coraz bardziej. Kolejna trójka przed nim padła. Miecznicy byli naprawdę niegroźni dla Scythea. Jeden co prawda drasną go swoim mieczem, ale rana wydawała się być płytka. Nim się jednak odwrócił oberwał ponownie. Ostrze dowódcy wrogów uderzyło go w plecy, tym razem rana była głęboka, a samo uderzenie pchnęło go w przód i pozbawiło równowagi.
- To chcesz mnie podrywać czy nie? - zapytała kobieta. - Rżnijcie ich szybciej, bo reszta się cofnie nim Asmondes ich dopadnie! - krzyczała do swoich wojsk. - Mamy im wpaść na plecy jak tylko zbliżą się do fortu!
- Kontynuować ostrzał! - wrzasnął, starając się krzykiem uśmierzyć cześć bólu. Spojrzał na dowódcę przeciwników, uśmiechając się w charakterystyczny, demoniczny wręcz sposób. Przemienił kosę we włócznię i rzucił nią, obierając za cel znajdującą się pod kobietą gałąź. Zółty kamień zabłysnął, gdy broń opuściła jego dłonie.
Gdy tylko ostrze wbije się w konar, siwowłosy zamierzał przemienić broń w kosę i wykorzystać Rubinżet by wzmocnić następne uderzenie. Jego ciało powinno opadać za sprawą grawitacji, jednak ostrze jego broni powinno zbliżać się do pleców przeciwniczki.
Jej przeciwnik machnął dłonią, a ogromny miecz zaczął opadać na Scythea. Ten nagle zniknął.
Jego wróg nie stracił jednak przez to uwagi. Gdy tylko zrozumiała co się dzieje, zrobiła krok w przód schodząc z korzenia. Scythea skończył spadając na korzeń, który pękł, i opadł na ziemię.
Kobieta zaśmiała się, siedząc na lewitującym ostrzu, gdy drugie przywoływała do siebie.
Siwowłosy strażnik królewski wyskoczył w kierunku przeciwniczki, wykonując opadające cięcie swoją olbrzymią bronią. Tym razem była to jednak tylko i wyłącznie zmyłka. Owszem, jeśli uda mu się trafić, nie będzie się zastanawiał, jednak priorytetem było zmuszenie przeciwniczki do uniku. Gdy ten nastąpi, Sychea zamierzał zamienić kosę w jej przenośną formę, oraz wystrzelić w jej kierunku piorun kulisty. Z możliwie małej odległości.
Kobieta wyglądała na dość zobojętniałą, machnęła ręką jak gdyby chciała odgarnąć muchę, zarazem odsuwając się w górę widząc skaczącego Scythea. Przeliczyła się. Ostrze zadrasnęło jej prawą pierś. Brew jej podskoczyła, gdy Scythea oberwał znów w plecy. Nie tak mocno jak poprzednio, ale kosa wypadła mu z rąk gdy łapał równowagę.
Na szczęście ostrze wylądowało mu pod nogami, więc łatwo podrzucił je z powrotem w dłoń.
Spostrzegł jednak, że w tym czasie został otoczony przez Membrańczyków.
- Tsk… - trudno byłoby nie być zyritowanym w tego typu sytuacji. Kaptur siwowłosego opadł z jego głowy, odsłaniając jego demoniczną twarz. Czerwone oko analizowało otoczenie, szukając potencjalnych rozwiązań.
Zataczał coraz większe młynki, by atakować otaczających go Membrańczyków. Przez jego umysł przemknęła obrzydliwa myśl. Widział teraz każdego z nich jako potencjalne źródło krwi.
Zamierzał wykorzystać przewagę zasięgu, by pozbawić żywota kilku kolejnych przeciwników, tylko to mogło pozwolić mu wyjść z tego cało. Musiał stać się demonem godnym krążących o nim plotek.
- Poczekaj chwilę Piękna, jakieś pchły próbują wskoczyć do naszego łoża - roześmiał się, coraz bardziej skupiając się na walce. Gdy jego oczy ujrzały pozostałą ilość strzelców, w jego umyśle pojawiła się wizja zaoszczędzonych pieniędzy..
Membrańczycy byli dość ostrożni. Gdy młynek się zbliżał, robili krok w tył. Gdy oddalał, krok w przód. Czekali aż zdecyduje się, w których pechowców chce się zamachnąć.
Gdy tylko jego ostrze zaczęło przecinać pierwszych z nich, całą reszta ruszyła w przód. Widząc wzlatującą w niebo krew Scythea poczuł zacięcie na żebrze. Następnie spostrzegł duży cień pod sobą, i tylko dzięki swojej reakcji był w stanie nagle zareagować uskokiem w bok.
Ogromne ostrze przeciwniczki opadło na jej załogę, zgniatając większość z mieczników oraz łupiąc w nogę mutanta, wręcz od niej odskakując. Bolało jak diabli.
Kosa przemieniła się w ponad trzymetrową włócznię, której ostrze otoczone było stworzoną z krwi aurą. Chłopak oddychał coraz szybciej, a adrenalina krążyła w jego organizmie coraz intensywniej. Zaczynał wpadać w coś, co wielu mogłoby nazwać szałem bojowym. Ot, działał jak na mutanta przystało.
Włócznia zabłyskła na czerwono, a cała krew ze zmiażdżonych osobników zbliżała się do Sychea. Każdy pozbawiony żywota mieszkaniec imperium membrańskiego zamieniał się teraz w leczniczą energię. Liczył, że powstałe w ten sposób widowisko odwróci uwagę przeciwników na kilka chwil. Sam zaś skupiał się na unikaniu kolejnych uderzeń, oraz próbie zażycia “Byka”.
W lesie zaczynało robić się gorąco. Dosłownie i w przenośni. Przeciwniczka Scythea oglądała go lekko zdumiona. - Wykurwiać stąd psy jebane zanim spłoniecie żywcem. Las sam się nie zgasi do cholery! - wrzasnęła do swojego wojska. - Kontynuować manewr wedle wskazówek Asmondesa. Złota wataha do funkcji generalskiej, dołączę jak pozamiatam. Wypierdalać!
Scythea dowiadywał się dziś ciekawych rzeczy. Jak wygląda język arystokracji w Membrze, jak się ubierają, jak nazywają chorągwie oraz...cóż, w sumie to wszystko.
Jego rany prawie całkiem się zagoiły, wojsko jednak zdążyło się ogarnąć i zniknąć. - Sie zwiesz, psie? - spytała generał. - Uśmiechnij się, będzie milej.

- Widzę, że jednak masz nieco rozumu we łbie. - zaśmiał się, zrzucając z siebie niegdyś zielony płaszcz. Niestety, za sprawą użycia leczniczych zdolności jego prywatnej mieszanki klejnotów, garderoba często zmieniała swój kolor. Na godną stalinowskiej Rosji czerwień. Mieszanka krwi i posoki przesądzała losy tego nakrycia. Nigdy więcej nie zostanie już użyte.
Sychea mógł tylko mieć nadzieję, że jego los nie będzie dokładnie taki sam. Przecież zawsze mogą stworzyć sobie kolejnego, nieco bardziej roztropnego mutanta. Przemienił broń w kosę. Przez jego umysł przemknęła godna zanotowania informacja - kupić nowy kamień...
Chłopak powoli cofał się w kierunku przypominającej ofiarny krąg marnej próby stworzenia masowego grobowca. Ciała niegdyś podległych mu osobników miały byś teraz dla niego źródłem mocy.
- Wyświadczyłaś tym psom przysługę. Ich rodzina będzie wniebowzięta - warknął, wycofując się w kierunku trupów. Nie musiał udawać języka Membrańczyków. Sam dzielił wiele z ich jakże kontrowersyjnych poglądów. Jeśli masz wystarczająco wpływów, możesz decydować o losie innych. Zataczał młynki tak, by wokół jego ciała powstała swoista bariera. Liczył, że dostanie wystarczająco blisko, by wykorzystać krew trupów.
Ostrze stanęło na przeciw Scythea, torując mu drogę. Nie zagroziło mu jednak lądując aż krok przed nim. - Imię. Czy mam cię po prostu nazywać psem i wpierdolić jak psu? - kobieta zabrzmiała dużo, dużo agresywniej niż wcześnie. Poczuła się zignorowana.
- Sychea, pani - odparł, spoglądając na ciemnoskórą kobietę. Jej czerwone oczy zdawały się zapraszać do należące do siwowłosego do wspólnego tańca, który tylko niektórzy nazywają walką.
- A ty? W twoich stronach są w ogóle imiona? - dodał, mrużąc swe jedyne oko.
- Reedus. Mystia Reedus. - odparła spoglądając na chłopaka z góry. - Płodny? - zapytała potem. - Wyglądasz prawie jak membrańczyk. Tylko niepełnosprawny. - zakpiła. - Nie chcesz aby zostać jeńcem wojennym? - jej brew drgnęła, miecz zastawiający drogę odsunął się. - Czy jednorazówką? - dopytała. Nie była durna. Domyśliła się już, że Scythea używa do czegoś krwi.
- Ty zaś wyglądasz niczym mieszkaniec Ferry. - odpowiedział z usmiechem na swych jakże demonicznych ustach. Jego serce wpadało w swoisty rytm, szykując całe ciało do nadchodzącej walki.
- Może nawet przeszłabyś za moją prywatną zabawkę. - mrugnął jedynym okiem. Przestał wykonywać kolejne młynki, złapał kosę w twardym uścisku. Był gotowy do potencjalnego starcia. Nie da odebrać sobie zyskanych przywilejów. - Mogłabyś nawet rządzić w sypialni, wiesz? - zaproponował, zaś chyba tylko bezpośrednie zagrożenie życia powstrzymywało go od fantazjowania na ten właśnie temat.
- Nie znasz legendy? Myślałam, że ta wasza suka ciągle ją nuci. - zaśmiała się - Membra i Ferra wywodzą się z tego samego źródła. Tylko wy nie macie nawet run. - wyszczerzyła zęby, tym razem bez użycia palców. - No ale widzę konflikt interesów. - Kobieta zeskoczyła z swojego ostrza.
Zaczęła...bezczelnie lewitować w powietrzu. Widać jej telekineza była nieco bardziej zaawansowana niż to, co mógł oferować byle klejnot. Krew w okół Scythea zaczęła unosić się w powietrze, formować w igły, które unosiły się powolutku w górę. - Zatańczmy, śmieciu.
- Dowiedzieliście się już, że można wyjść z jaskini? - odparł wyraźnie rozbawiony porównaniem kobiety. Jej słowa były w pewien sposób trafne, jednak… zapominała o tym, że każda ze stron dostąpiła podobnych zysków, co i strat.
Lewe zakończenie kosy, znajdujące się naprzeciw ostrza zaświeciło nieśmiało czerwonym kolorem. Dżet zdawał się tłumić ewentualny blask klejnotu. Siwowłosy zamierzał pobrać wykorzystaną przez kobietę krew do wzmocnienia jego broni.
- Po twojej śmierci… Będę mógł cię wypchać? - zapytał z rozbrajającą szczerością. Jego oko koloru życiodajnej cieczy zdawało się skupiać na piersiach przeciwniczki. - Kilka mikstur i byłabyś pięknym manekinem w mojej kawiarni. - dodał po chwili.
- Myślałam, że kawa was brzydzi. - również była rozbawiona. Ale nie swoją wypowiedzią.
Scythea zorientował się, że krew nie zmienią kształtu, ściągnięte przez niego drobiny krwi zaczęły uderzać w formie igieł w klejnot. Przerwał to w czas, jednak kamień na lewym zakończeniu jego kosy otrzymał kilka rys i jedno drobne pęknięcie.
- Niespodzianka! - wrzask porwał jego oczy w górę, gdzie nadlatywało ostrze Mystii. Jednego uniknął, drugi zablokował ramieniem, które nieco go zabolało. Wtedy spostrzegł, że kobieta szła za swoją bronią, gotując nogę do kopnięcia. Nie dał się złapać tak łatwo, odrzucając ją w tył pięścią prosto w twarz.
- Niektórych. Ci przychodzą skosztować innych napoi - odparł, gdy czarna energia rozpłynęła się po jego ciele. Dzięki temu cały zdawał się być pokryty tym, co jego twarz. Siwe włosy mężczyzny były jedynym elementem przełamującym monochromatyczną sylwetkę żniwiarza.
- Może urozmaicimy jakoś ten pojedynek? - zapytał, gdy znajdujący się w jego kosie oliwin zabłysnął magiczną energią. Zamachał kosą nad głową, by rozpocząć bieg w kierunku przeciwniczki. Zamierzał uniknąć ewentualnych ataków, by zaatakować z prawego górnego rogu.
Rytm dziewczyny powtórzył się. Jedno ostrze, potem drugie. Udało mu się uskoczyć przed oboma. Gdy zwracał na nie uwagę, ich rozmiar tylko pomagał mu przewidzieć co nadchodzi. Wyskoczył z lewej strony kobiety, aby ciąć z prawej. Ta złapała jego kosę wolną dłonią poniżej ostrza, nie przewidziała jednak czystej siły Scythea, zwłaszcza po jego eliksirze. Ruch kosy rzucił nią na ziemię, na przeciw chłopaka. Kobieta chyba bardziej odruchowo niż z planu machnęła pięścią w jego stronę. Scythea poczuł, że coś go odpycha, i odleciał spory kawałek w tył.
Jego przeciwnik wyglądał na zdziwionego. Ale to wrażenie szybko zniknęło z twarzy Mystii.
- Szkoda byłoby niszczyć twoje ciało, wiesz? - zapytał, wyraźnie przejęty tym faktem strażnik. Zataczał kolejne młynki, ruszając na przeciwniczkę. Telekineza zawsze wymagała spokoju ducha, chłodnej analizy. Każde zwątpienie, momenty strachu czy złości, mógł okazać się zgubnym dla użytkownika. Nie chodziło tutaj o całkowitą utratę panowania nad przedmiotami, lecz o małe błędy, wolniejszy czas reakcji. Liczył, że kolejne ataki będą nieco łatwiejsze do uniknięcia.
Tym razem zamierzał ciąć z lewego dolnego rogu, następnie przerzucić kosę, oraz ciąć opadająco z prawej strony. Jeśli przeciwniczka zablokuje pierwsze z uderzeń, zamierzał uraczyć ją kopnięciem prosto w twarz.
Czarny żniwiarz nie był idealną bronią, nie został do tego stworzony. Nie był przecież mieczem, czy bronią dystansową. W nim chodziło o odpowiednie wykorzystanie wszystkich jego wad, by te stały się zaletami. Ciężar broni mógł stać się dla użytkownika darmowym przyśpieszeniem, a zabkolowanie ataku - tylko elementem, pozwalającym na wykonanie kolejnego ruchu. Głównie dzięki temu siwowłosy mógłby wykonać akrobatyczne wręcz kopnięcie prosto w głowę przeciwniczki.
Kobieta tym razem nic nie odpowiedziała przyglądając się biegnącemu Scytheaowi. Jej nietoperze podleciały bliżej. Gdy tylko mutant zbliżył się aby wykonać swój atak, Mystia skoczyła na niego, rzucając oboma dłońmi w lewo. Chłopak znowu poczuł pchnięcie, które rzuciło nim nagle na ziemię. Zaraz potem, noga kobiety uderzyła go w brzuch, wciskając go w ziemię kolejną dawką energii. - Śmieciu! - zarechotała, gdy jej nietoperze podleciały obok. Otworzyły swoje paszcze, wewnątrz których...zaczęła kumulować się jakaś energia. Scythea był jednak przypięty do ziemi! Noga kobiety wydawała się okrutnie ciężka. A jakby wszystkiego brakowało, jej ostrza zaczęły się do niej zbliżać.
- Wolisz być na górze? - nie był do końca pewien czemu, jednak podobała mu się gra słów, a każda kolejna obelga zamiast poniżać, zdawała się wzmacniać w nim pragnienie pokonania przeciwniczki.
Jego pokryte czarną energią nogi miały złapać znajdującą się na jego brzuchu część ciała jego przyszłego manekina. Liczył, że wzmocnione Bykiem mięśnie będą wystarczająco silne, by przytrzymać ją w miejscu. Jego prawa dłoń przemieniła kosę w formę przenośną, chcąc wystrzelić piorunem kulistym prosto w teoretycznie pozbawioną możliwości ruchu przeciwniczkę.
- Na ziemię, suko. - warknęła Mystia, jednym machnięciem ręki unieruchamiając dłoń Scythea przy ziemi. Promienie energii wystrzeliły z ust nietoperzy, odpychając je wręcz w tył.
Scythea poczuł tylko jak mu ciepło na górnej połowie ciała. Gdy jego dżetowa podłoga zaczęła się kruszyć, zaczął odczuwać, że telekineza na niego nie działa.
 
Zajcu jest offline