Vytor był naprawdę szczęśliwy, gdy do akcji włączyli się Knut i Madyass. Choć nie miał pojęcia skąd tu się wzięli, mag nie zaprzątał sobie na razie głowy pytaniem ich o to, a zwłaszcza Knuta, na którego makabryczne wybryki wolał nie patrzeć. Wolałby co prawda na razie oszczędzić i przepytać jeńców, ale nie miał ochoty wchodzić w zasięg zabawek tłuściocha i próbować z nim dyskutować. Porozmawiać zaś należałoby z nieznajomą, której psina dokończyła krwawej roboty. Choć towarzysze Alveklosa zbyli ją tylko skinięciem głowy, on nie zamierzał jej ignorować. W końcu to niecodzienne spotkać dziewkę w takim miejscu i to z własnym krwiożerczym ogarem. A to, że potrafiła używać mocy, było dla nowicjusza kolejnym ostrzeżeniem.
- Jestem Vytor,- magik skłonił lekko głowę.- czarodziej z Ylcveress. Muszę przyznać, że to dość niezwykłe spotkać w takim miejscu uzdrowicielkę.
„Chyba nie jest od księżniczki”, pomyślał młody mag. Miał dobrą pamięć do kobiet, a nie przypominał sobie by koło Karlotty kręciła się jakaś inna uzdrowicielka, w dodatku Narsainka. No i był pewien, że żaden pies tej postury nie wałęsał się koło orszaku. A miejscowych uzdrowicieli miasto chyba nie miało. Vytor oparł się o kostur.
- Jeśli można wiedzieć: kim jesteś i skąd tu się wzięłaś? Czy masz może jakąś sprawę do tych tam?- wskazał skinieniem głowy na plac zabaw Knuta. |