Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2014, 14:29   #4
Kata
 
Kata's Avatar
 
Reputacja: 1 Kata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputację
[media]http://www.youtube.com/watch?v=ZLAqmEnguGU&feature=youtu.be[/media]

Trzy lata minęły jak mgnienie oka. Trzy lata które zmieniły całe jej życie, rzucając młodą wciąż dziewczynę w świat bez przeszłości i przyszłości. Nie miała korzeni, nie miała domu, ani bliskich. Jedynie przeszłość okrytą mgłą tak nieprzeniknioną iż zdawała się pochłaniać wszystko na swej drodze, bezpowrotnie. Uciekała przed nią, a może przed samą sobą. Nie wiedziała tego zagubiona w piętrzących się błędach swojej młodości, ale wciąż, niczym wartka rzeka szukała nowej drogi do swojego szczęścia. By przetrwać wbrew wszystkim okolicznościom.
Już dawno przestała orientować się gdzie dokładnie się znajduje względem swojej ojczyzny. Porty, statki i kryjówki zmieniała niczym pończochy, tak samo jak towarzystwo w jakim się obracała. Aby lepiej zrozumieć jak do tego doszło trzeba by cofnąć się w czasie i ustalić kim naprawdę była i przed czym uciekała. Jej historia zaczęła się daleko pośród piasków pustyni…

***

Lyssa, takie imię nadała jej matka nim zniknęła pozostawiając córkę samą. Mała nigdy nie dowiedziała się co tak naprawdę się stało. Czy jej matka po prostu ją porzuciła? Czy jakiś palant pociął ją nożem ale nikt nie powiedział jej prawdy? A może tak naprawdę nikogo to nie obchodziło? Wiedziała tylko że jej matka była kurwą, zarabiającą na życie oddając swe ciało w ręce tego kto rzucił garść monet. Dla Lyssy burdel stał się domem, a dziwki nowymi matkami które już od dzieciństwa oswajały dziewczynkę z jej przyszłym zawodem. Ojca oczywiście nie znała, gdyż zapewne zabawił raz tylko w przybytku przejazdem. Ironią losu było że zawdzięczała mu życie, gdyż jej obca krew nadawała egzotycznej dla okolicy, europejskiej urody. To sprawiło że nie pozwolono jej umrzeć z głodu. Była w końcu inwestycją, a gdy chodzi o pieniądz skrupuły znikają.


Starzy szejkowie czekali tylko aż dorośnie do wieku w którym mogliby dobrać się do jej ciała, ale już mając dziewięć lat musiała znosić dwuznaczny dotyk czy klepnięcia w tyłek gdy nosiła napitki, czy sprzątała. Nikt nie ukrywał wobec niej zamiarów, ani wydawało się że tak naprawdę nikogo to nie obchodziło. Jej wstyd i niezgrabność przy krępujących sytuacjach tylko bawiła zmęczone dziwki, ale nie Lyssę. Nie wiedziała czy to krew jej ojca, czy też silny charakter i poczucie indywidualności sprawiało że nie chciała reszty życia spędzić jako prostytutka. Wymykała się często, spotykając z Heshim, chłopcem w jej wieku który pokazał jej książki i uczył, bo przecież nikt inny o to nie dbał - dziwki nie potrzebowały szkoły. Być może chłopiec coś do niej poczuł, być może była to tylko sympatia, ale stało się że wtedy Lyssa poznała jego starszego kolegę. Na imię miał Mohamed i był bardzo przystojny, zaradny i dojrzały jak na swój wiek. To była pierwsza głupia młodzieńcza miłość która spadła na nią zupełnie znienacka. Ich znajomość nigdy nie wykwitła w coś więcej. Czemu? Lyssa co jakiś czas wracała do tego pytania w myślach. Odpowiedź trudno było znaleźć, bo choć chłopak wiele dla niej zrobił z jakiegoś powodu bał się podjąć te kilka kroków więcej.

Jej dramat rozpoczął się już niebawem gdy rozkwitła jako kobieta. Jej przerażone oczy szukały pocieszania wśród innych, ale sztuczne uśmiechy którymi ją obdarowywano nie potrafiły jej zwieść. Widziała w nich tylko coś co sprawiało że strach był jeszcze większy. Paraliżował równie silnie jak wzrok grubasa w jedwabnych szatach który trzymał na kolanach jedną z jej matek, macając podobnymi do robaków palcami przez uda kobiety. Czemu tak na mnie spojrzał? – pomyślała. Czy on już wiedział? Czy wszyscy już wiedzą?

Lyssa uciekła tej samej nocy do jedynego miejsca jakie przyszło jej do głowy. Do Mahomeda. Gdy przyszła do jego domu w brudnej i niebezpiecznej dzielnicy miasta chłopak siedział w towarzystwie którego nie znała. Ona zaś nie miała przy sobie nic prócz czarnych szat zasłaniających całą jej sylwetkę. Roztrzęsioną, rozpłakaną przyjęli ją do siebie. Pamięta wciąż wyraz twarzy Mahomeda, on chyba od razu wiedział o co chodziło i choć zdawał się surowy, a jego przyjaciele byli sceptyczni to przyjął ją. Ręczył za nią swoim imieniem i ukrył przed całym światem otwierając zupełnie nowy. Podziemny świat złodziejstwa i łotrostwa.

Dziewczynie nie było w nim łatwo, ale Lyssa nie dawała się złamać, była zawzięta i bystra. Była kolejną inwestycją tym razem osób których jeszcze nawet nie poznała. Tak młoda nie rozumiała w pełni ryzyka które podejmowała, a szczęśliwa z szansy którą dostała starała się z całych sił. Pokonywała trudności które dla niektórych chłopaków były nie do obejścia. Dorastała i piękniała zapominając o dawnym domu i czując coraz większą przynależność do podziemia. Była szybka niczym wiatr, zwinna i giętka jak morska fala, a słuchając ludzi zawsze słyszała to czego nie dopowiadali, a co mówiły ich oczy i ton.

Gdy miała jakieś siedemnaście lat znała się już w światku przestępczym z wieloma osobistościami. To był jej dom, jej życie. Dużo trenowała, chciała być coraz lepsza by ją docenili, by zaakceptowali tą przybłędę jako część „rodziny”. I wtedy wszystko pękło.

Ufała im, wierzyła w nich i polegała, a jednak osoba na której najbardziej jej zależało. Mohamed. Odrzucił ją. Usłyszała wiele słów lecz żadne z nich nie brzmiało szczerze, a wszystko wskazywało na to że jej pierwsza miłość, tak wciąż trzymająca ją na dystans sprzedała ją. Znów okazała się więcej warta w złocie. Nie była już jednak tą samą wesołą dziewczynką. W duszy przypominała siebie jako śnieżną zamieć, kłującą lodem. Nigdy jej nie widziała, lecz czytała o niej w książce. Wspomniała Hesima i dziewczynkę która przychodziła do niego bawić się i uczyć razem. Nie wiedziała kim ona była, jakimś obcym cieniem z którym już nie umiała się utożsamić. Jak możliwe było iż czuła że jej serce płonie i jest lodowo chłodne jednocześnie?

Lyssę miano sprzedać bogatemu szejkowi z północnej prowincji. Tak mówił bez ogródek Mohamed, a ona tylko patrzyła za nim pełnym, chłodnym wzrokiem gdy w ten czas jego koledzy ją krępowali. Patrzyła jak na ducha, ale sama wewnątrz cierpiała i nie potrafiła wtedy jeszcze zrozumieć. Ślepa miłość ją zgubiła. Nie potrafiła nawet walczyć, była w zbyt dużym szoku.. nie liczyło się nic. Chciała umrzeć, ale wciąż jej serce biło za szybko. Nie wiedziała jeszcze że w tym nieszczęściu znajdzie się i ziarenko szczęścia.

Mężczyźni wieźli ją przez pustynie, a ona szarpała się bezskutecznie, załadowana na wielbłąda niczym pieprzony towar. Jęczała chyba bardziej ze złości i desperacji niż strachu czy smutku. Nie uroniła więcej łez. Nie miała dla kogo. Gdy już przestała walczyć, pogrążona w beznadziei usłyszała obruszenie wśród swoich oprawców, uniosła głowę i zobaczyła na horyzoncie jakiś jeźdźców. Było jej już wszystko jedno, nie miała siły. Pierwszy raz czuła się złamana, a jej wiara upadła.

Pustynną ciszę rozniosły krzyki, a piach zrosiła krew. Jej oprawcy, mężczyźni którzy ją wieźli nie mieli szans, tych drugich było zbyt wielu, a do tego walczyli jak jakby robili to od dziecka. Lyssa czekała na koniec, ale ku jej zdziwieniu ktoś rozciął więzy na jej dłoniach i wypowiedział imię..

- Lyssa Shi’nayne, wstawaj… Lyssa weź się w garść! - usłyszała gdy ktoś ściągnął ją stanowczo na ziemię i złapał za ramię gdy zachwiała się próbując utrzymać równowagę. Był to starszy mężczyzna o ostrych rysach i kamiennej twarzy. Nie znała go, ale znała kogoś w białych szatach kto ostał się trzymany przez najeźdźców. To był Mohamed. Dziewczyna spojrzała zdezorientowana na mężczyznę który puścił jej ramię. Chyba przez cały czas nie oderwał od niej swojego sępiego wzroku.

- To jest twoja szansa dziewczyno. Daję Ci ją, jeśli tylko zechcesz po nią sięgnąć. Wybierz to co słuszne, ale wiedz że nie ma od tego odwrotu. Wybieraj. – rzekł starzec spokojnym głosem wyciągając obie dłonie ku niej. W jednej znajdowała wodza do wielbłąda, w drugiej…sztylet.

Lyssa zawahała się przez dłuższy moment, aż w końcu uniosła wzrok i z gorzkim wzrokiem spojrzała na Mohameda. Teraz poczuła jak po palącej skórze policzka spływa jej łza, ale nie potrafiła mu współczuć. Ból zdrady był zbyt silny. Ostrze sztyletu błyskawicznie znalazło się w jej ręce, a drobne palce kobiety zacisnęły na nim wystarczająco mocno. Rzuciła się do niego z krzykiem, pełna furii niczym anioł zemsty i zatopiła stal wprost w jego sercu. Upadł, gdy najeźdźcy puścili jego ciało, a ona zaraz za nim. Zgięta w pół płacząc z dłońmi w piasku.

Starszy mężczyzna uśmiechnął się pod nosem i złapał ją pocieszająco za ramię.

- Już dobrze.. Tak było trzeba. Nie martw się, wśród Karmazynowych Piasków będziesz bezpieczna. – rzucił ojcowskim głosem i podał jej dłoń by wstała.

Karmazynowe Piaski.. słynna gildia zabójców z której wpływami walczyło całe królestwo. Najpierw dziwka, potem złodziejka, a teraz zabójczyni? Przeznaczenie zdawało kpić sobie z niej ciskając na coraz głębszą wodę. Teraz jednak przed oczami wciąż widziała przerażony wzrok Mohameda, szamoczącego się w rękach najeźdźców. Chyba coś do niej mówił.. Tylko czy to była jej wyobraźnia? Czy to działo się naprawdę?


***


Piracka Przystań – Mętna Jama



Trzy lata pływała wśród piratów, uciekając przed Karmazynowymi Piaskami. Daleko od swojego domu, tradycji czy języka. Zdawało się że zgubiła swój cel, że błąka się po omacku szukając go, a może bardziej licząc że sam objawi się w najmniej spodziewanym momencie. Pustynie ostatni raz widziała gdy miała dwadzieścia jeden lat. Tęskniła za wieloma rzeczami, wspomnieniami, ale wiedziała że nie może wrócić. A nawet gdyby mogła, czy tutaj było jej aż tak źle? Czy naprawdę przynależała do tamtego miejsca?
Do Mętnej Jamy przybyła celowo, niespokojna i roztrzęsiona bo sama nie wiedziała do końca czego się spodziewać. Wszystko zaczęło się od listu który otrzymała w zupełnym zadupiu, oderwanym od całego świata. Papier pisany był starannie, dziwnym pismem, a osoba która nadała list jakimś sposobem znała jej imię i nazwisko. Przecież Lyssa włożyła tyle starań by nikomu go nie podawać.. Czy mogły to być Karmazynowe Piaski? Myśl ta nie dawała jej spokoju. Nie wiedziała czy bardziej boi się czy jest ciekawa. Już zdecydowała że popłynie, a w tej pirackiej dziurze okręt który miał ją podjąć uzupełniał zapasy. To było zwariowane, to była przygoda której dała się porwać. Taka była.


***

Gdzieś na wielkiej wodzie…




Niemiłosierny sztorm rzucał nią po wnętrzu okrętu od ściany do ściany, tak samo jak wszystkimi i gratami które nie były nigdzie pochowane czy przymocowane. Lyssa jeszcze nigdy nie pływała na tak dzikich wodach. Budziło to w niej tak lęk, jak i uznanie dla łajby i załogi.
Od widoku tych wszystkich nadętych, obleśnych wojowników czy jednopiersich bab z szczękościskiem robiło jej się niedobrze. Pocieszał ją natomiast widok gdy od bujania okrętu mięczaki rzygały po kątach, gdy ona spokojnie oddawała się falom w równie silnym towarzystwie. Już gdy wsiadała wiedziała gdzie usiąść, wystarczyło spojrzenie i przesunięcie butem dłoni która jej tego zabraniała. Każdy myślał że baba, to nie da rady.. no chyba że myślał krokiem, takich też unikała bo po co jej afery i zamieszanie podczas podróży? Na zabijanie przyjdzie jeszcze pora.

Drugiego dnia pozwoliła sobie nawet na walkę w kręgu, popularną zabawę męskiej części załogi. Lyssa zaś chciała sprawdzić swoją kondycję i musiała przyznać że amazonka z którą walczyła była silna jak chłop. Pokonała ją chyba tylko dlatego że sama doskonale balansowała ciałem na bujającym się okręcie. Siniak który został po tej walce na nodze już prawie zszedł, ale niechęć do amazonek pozostała. Potem nie walczyła już wcale. To nie były jej metody walki, no i.. wcale nie miała ochoty zwracać na siebie za dużej uwagi. Wróciła do swojego towarzysza podróży i zaczęła gadać o wszystkim co przyszło jej do głowy, poflirtowała z nim, a nawet pocałowała.. ale potem ją znudził i dała sobie z nim spokój.


Efa, jak nazywali ją od imienia węża w Karmazynowych Piaskach nie przypominała za bardzo wojowniczki. Była młoda, zadbana i atrakcyjna. Zdawała się niesamowicie stanowcza, choć w głębi duszy była już mniej. Spod, brązowej barwy startej peleryny wystawały jej długie, zgrabne nogi o małych stópkach. Te zdobiły solidne i eleganckie buty na szerokim obcasie, a wyżej spodnie o obcisłej i elastycznej linii. Podkreślały jej figurę, gdy ta wychyliła się nieco zza peleryny o naturze bliskiej szmaty. Kontrast ten był dość spory, ale mimo wszystko dawał się dostrzec dopiero gdy ktoś się przypatrzył. Lyssa po prostu chciała troszkę mniej rzucać się w oczy.
Lubiła nosić na dłoniach rękawice, byle miękkie i wygodne. Biżuterię raczej drobną, by nie przeszkadzała. Był to dość spory ból bo jaka kobieta nie lubi biżuterii? Prowadząc jednak tak awanturnicze życie musiała nieco poświęcić. Nie uczyniła tak z włosami, pozostawiając je rozpuszczone, długie do połowy pleców. Ich czarna tafla podkreślała pięknie jej urodę. Pełne usta, nieco spory nosek, stanowcze brwi i duże, czarujące, ciemnozielone oczy. Z nich przez policzki spływał niecodzienny, groźny tatuaż wyglądający nieco niczym pajęcze kły. Nie było to zwykłe malowidło lecz symbol jej przynależności do Karmazynowych Piasków. Tak jak kiedyś powiedział starzec.. „nie będzie już odwrotu” i tak tatuaż ten miał przypominać znawcom południa z kim mają do czynienia.
Miała też drugi, znacznie piękniejszy i bardziej kobiecy choć ukryty pod materiałem. Rozciągał się on przez cały bok i udo zdobiąc je kwiecistym motywem.


Może i była złodziejką i assassynką, ale była też kobietą i chciała choć trochę pogodzić te role.
Zabójczyni nie mogła traktować nikogo zbyt sentymentalnie, to wbrew kodeksowi.. Tylko czy ją wciąż obowiązywał kodeks? Wspomniała Mohameda i spochmurniała kuląc się w swoim miejscu niczym zaniepokojona żmija. Przestała zwracać uwagę na krzyki marynarzy znad pokładu, na skrzypienie drewnianego pokładu, na kolesia obok wpatrzonego w jej cycki. Zamknęła oczy i w roztargnieniu odwróciła się do niego plecami. Chciała się zdrzemnąć ale po prostu czuła że teraz gapi się na jej tyłek. Zamknęła oczy i miała to zignorować, ale palant postanowił razem z bujaniem okrętu wpadać niby przypadkiem na nią od tyłu. Nie wiedziała już co bardziej ją wkurza, że robi z niej idiotkę czy że sobie za dużo pozwala? Gdy ten znów postanowił się do niej przytulić Lyssa pieprznęła go z całej siły łokciem po jajach. Odwróciła się w jego stronę i szeptem kazała mu uciekać, byle prędko. Zmieszany facet najwyraźniej wziął sobie tą groźbę do serca, bo utykając uciekł szukając sobie innego kąta.



***

[media]http://www.youtube.com/watch?v=Dhogpz28Ihw&feature=youtu.be[/media]

Gdy do uszu Lyssy doszło przypadkiem że już się zbliżają nikt, ani nic nie mogło jej zatrzymać. Z kocią zwinnością przebiegła przez wszystkie pokoje, otworzyła klapę i wyszła na pokład. Na świeżym powietrzu czuła się znacznie lepiej niż zamknięta w kajucie. Chłodny i wilgotny powiew uderzył o jej twarz i dekolt, a dziewczyna naprzeciw temu wiatru pognała po pokładzie równie szybko. Nie patrzyła długo na miny mijanych marynarzy, teraz nie to było dla niej ważne. Drobne stópki przycupnęły na dziobie okrętu gdzie wsparta o silny drewniany kadłub mogła rozejrzeć się po porcie do którego wpływają. W porównaniu do ich łajby która widać iż wiele przeszła, to co ujrzała Efa było przepiękne. W świetle uciekającego słońca tutejsze góry wyglądały tak majestatycznie że ciężko było oderwać wzrok. Brwi dziewczyny zmarszczyły się tylko na moment. Nie wiedziała co ją tu czeka i po co właściwie przybyła. Była to kolejna duża przygoda jej życia, a te razem z szybszym biciem serca dawały jej szczęście mimo że czuła się jakby zagubiła swój własny dom. Niby był gdzieś tam daleko, jednak czuła jakby tylko po części za nim tęskniła, za jakimiś drobnymi urywkami i wspomnieniami. Zabudowania na lądzie wyglądały niecodziennie. Nie wiedziała jak daleko dotarli, ani jacy ludzie budują takie budynki. Do tej pory poznała kilka stylów budownictwa, lecz żaden nie przypominał tego tutaj.
Gdy już napatrzyła się, zeszła z powrotem pod pokład starając się nieco ukryć swoje podniecenie tym co zobaczyła na górze. Mimo wszystko nie spieszyła się bardzo z opuszczeniem okrętu, bo wiedziała że to nie ucieknie. Z drugiej strony zaczęła czuć pewną niepewność. Drobny lęk. Nie miała nawet z kim porozmawiać, a bynajmniej zdawało jej się tak do momentu gdy trochę ochłonęła i zauważyła innych ludzi. Wiedziała że za niedługo załoga będzie chciała pozbyć się gości. Jej wzrok zatrzymał się na silnym mężczyźnie, marynarzu który choć może nie był najprzystojniejszy, to na pewno wyglądał na zaradnego czyli takiego jakim powinien być facet. Była assassynka nie kończyła oceny ludzi po wyglądzie, dlatego całkiem naturalnie i swobodnie podeszła do nieznajomego i usiadła byle gdzie, naprzeciw.
Marynarz wskazał tabliczkę na ścianie po czym wrócił do swoich czynności, za chwile miał wydawać rynsztunek, fakt że jakaś dzierlatka wpadła w przed czas wzywania nie miało dla niego większej różnicy. Lyssa spojrzała mu uważnie w oczy, skupiając na nim całą uwagę. Jej wzrok był ciekawski, ale delikatny i nie natarczywy. Opięta elegancko, smukłą rękawiczką dłoń odciągnęła w tył kosmyk włosów który zasłaniał jej widok. Zaczęła nieco niewinnie.

- Te dwie piękności które nosisz z przodu mają jakieś imiona? - Zapytała, miękkim, ciekawskim, ale i spokojnym głosem i wskazała paluszkiem na mniejsze ostrza które upięte były zaraz pod piersią mężczyzny. Nie była pewna czy facet jej zaraz nie spławi, a przecież chciała tylko pogadać. – Ja też trochę pływałam.. choć nie po tak niespokojnych wodach… - uśmiechnęła się do mężczyzny i oparła plecami o jakiś drewniany mebel, bujając nogami wesoło, troszkę jakby od niechcenia.

- Nie -Odchrząknął mężczyzna- Tylko pizdy nazywają swoje dziary, noże to tylko noże, i nic więcej, jakbym mógł to chodziłbym i z buzdyganem gdyby mi nie latał w uwięzi. Kto wie co za potwory mogą wpełznąć na pokład podczas sztormu. Skorupiaki najlepiej rozłupywać obuchową ale najbardziej wkurzają mnie bez kościste, jak mątwy, tym to obuchową nic nie zrobisz. Także przydaje się do cięcia lin. -Mężczyzna wyglądał na zmęczonego i z pewnością taki był, jednak udało mu się wykrzesać trochę uwagi- Nie wyglądasz mi na amazonkę, wiesz, jedną z tych kobiet wojny, niech zgadnę; czarna magia? Skaczesz po okręcie jakbyś nie bała się fal, czy obłędu. Założę się że wiedźma, co nie? Słyszysz głosy? Przyzywasz diabły? -Ludzie morza byli zabobonni, chyba widzieli już tyle ze świata, że nie trudno było im uwierzyć w kolejną bzdurę.
Rozmowa z początku okazała się trudniejsza niż sądziła, a jednak skoro marynarz już sam zaczął zadawać pytania, znaczy się ruszyła. Z racji lekkiego oporu jaki sprawiał trzeba było wykorzystać troszkę wdzięku i łechtającego ego spojrzenia. Lyssa zarzuciła nogę na nogę podpierając się dłońmi tak by nieco unieść dekolt i zawiesiła na nim spojrzenie. Nie planowała jednak w żadnym razie przekroczyć pewnej granicy bo jeszcze facet porwałby ją pod pokład... Wiedziała jednak co lubią marynarze bo przecież sama z takimi trochę pływała, a były to wesołe i pewne siebie kobiety.

- Skąd takie przekonanie? Wyglądam aż tak groźnie..? - uniosła brew rozbawiona i zachichotała. – Chyba nie tak strasznie jak ta mątwa czy inny morski stwór..? - Na moment urwała. – Nie martw się nie bawię się czarami, jak to ująłeś to dla “pizd”. Tam skąd pochodzę wszyscy dobrzy wojownicy nazywają swoją broń, chodzi o poczucie że jest czymś więcej niż kawałkiem metalu, że staje się częścią ciebie.. ale jak kto lubi. Jak to się stało że taki osiłek trafił na ten pokład? Długo pływasz?

Mężczyzna zastanawiał się przez chwile nad pytaniem- No nie wyglądasz na taką co wywija claymorem nad głową, za ładna jesteś, no szkorbut. Jak żeś wybiegła na pokład to dawno takiej nie widziałem co nie wyskoczyła, to pewnie czytasz przyszłość. Albo pewnie, tego… szastasz tymi swoimi palcami te hokusy poksy, no szkorbut nie? Bo jak nie czary, to co ty robisz? Bo cyckami to jeszcze nie widziałem by kto zabił, hłe hłe hłe -Był to prosty człowiek, choć widział sporo, nie świadczyło to jednak o jego bystrości. Choćby mu swoim dekoltem przed nosem machała, zmęczenie brało górę- Ja tam się nie znam -Machnął dłonią i pokiwał głową- Różnych tu widziałem, a pływam całe życie. Kanibale, Piramonci, Leśni ludzie, Pół bestie i ludzie cienia.. jak im tam, wampiry, choć nie, te to na słońce nie wychodzą, no szkorbut ale widziałem tu u was takiego. Pomyśleć że normalny człowiek uznałby co za wadę, a te diabły szaleją jakby byli półbogami. Z niektórymi da się nawet wypić, inni mają swoje drogi. No szkorbut, na koniec zmiany bym se łykną… mają tu super sake, no szkorbut ta ich metoda na robienie tego, ale raz się napijesz. Łaaaah, napijesz się, zrozumiesz. A tobie nie śpieszno? Jutro będę cię widział wyzwaniach? Jaki masz kolor tabliczki? -Krótko ujmując brakowało mu duszy do rozmowy, w końcu prawie żaden z nich nie wchodził pod pokład, czyżby nie mieli zmian?
Choć facet nie zrobił na niej wrażenia, to mimo swojej prostoty wydawał się jakiś.. porządny. Sama miała ochotę trochę porozmawiać. Na komplement apropo jej urody uśmiechnęła się lisio i zatrzepotała rzęsami.

- Zdziwiłbyś się. W moim kraju podobno nawet jeden książę zginął od cycków. Nazywał się Hasad. Stracił oddech. Ile w tym prawdy kto wie, ale w tych haremach kobietom żyje się za wygodnie.. - kontynuowała żartobliwym tonem, koniec wieńcząc lekkim syknięciem. – Śpieszno? Do czego? Lubię łajby.. to miejsce już przynajmniej znam, a co mnie czeka tam? I o co chodzi z kolorami tych tabliczek?

- Skoro zostaniecie dziś w tawernie to może zapoznasz mnie z resztą chłopaków? Mam ochotę się troszkę rozerwać, potańczyć i pośpiewać w rytmie piosenki, ale ktoś musi podgrywać w tle. Skoro tyle pływaliście pewnie znacie ją, jest dość prosta.

Lyssa zaczęła wesoło podśpiewywać lekko bujając ramionami i zerkając czy jej rozmówca kojarzy melodię.
Ten, chichocząc prychnął soczyście śmiechem, uderzając się tym samym dłonią w twarz ze zmęczenia dość mocno by się przebudzić i uspokoić swoje prosie chrząkanie.
Marynarz poddał się z rozszyfrowywaniem dziewczyny, albo był zmęczony albo naprawdę była śmieszna.
-Nie, my nie mamy wstępu do miasta. Tylko wybrańcy -Powiedział jakby nie krył wcale urazy, był to zaszczyt nie dla niego, i było mu to w smak, aż śmiał się mówiąc to dumnie- Możemy tylko obserwować niektóre wyzwania. Choć dam znać tym co schodzą, mamy kontrakty w dwie strony, was dowozimy tu, a w drugą stronę… inne rzeczy -Mężczyzna podrapał się po czaszce jakby trafił na dziurę tematyczną- Nie baluj za mocno, moja rada. Przy okazji jestem Nut (orzech), chyba domyślasz się czemu(?) -Marynarz obdarował dziewczynę swoim czarującym uśmiechem człowieka któremu przydałaby się dieta nie złożona z samych ryb. Coś mówiło Lyssie że lepiej nie mówić o wielkości jego mózgu, a palcach jak bochny chleba zdolnych gnieść orzechy ziemne.
Lyssa za to cały czas obserwowała mężczyznę uważnym wzrokiem i oceniała bez wytchnienia. Uśmiechała się, udając że dobrze się przy nim bawi, doprawdy jednak czuła coraz większe zażenowanie. W każdym razie facet czuł się swobodnie i mogła to wykorzystać.
- Nut? - kobieta wywinęła krótko oczami jakby się zastanawiała. – Bo jesteś taki twardy? - uśmiechnęła się i dodała po chwili, miękko. – Na imię mi Lyssa, dałeś mi czerwoną tabliczkę. Wygląda na to że to nie jest twój pierwszy raz tutaj.. Wiesz nieco więcej. Czym w zasadzie są te wyzwania? I co z tymi tabliczkami?

Wilk Morski pokiwał głową rozpromieniając apetyczny uśmiech na twarzy.

- No szkorbut, najpierw będzie taki wyścig sprawności, pewnie labirynt. A, no kolor oznacza twoją grupę, czyli Feniksy. Będą pewno oceniać jak działacie w grupie, ci którzy dotrą do środka labiryntu kończą wyzwanie. Trudno oszukiwać bo ścieżki są tak jakby korytami wodnymi na głębokość trzech metrów, są bardzo śliskie i trudno jest się po nich wspiąć ale nawet jeśli to nad nimi rosną takie roślinki, no szkorbut co lepiej ich nie wdychać. Ogólnie cokolwiek wam dadzą za zadanie, i tak ocena końcowa może być inna, no szkorbut. Ot było kiedy takie wyzwanie gdzie trzeba było wspiąć się na szczyt ściany, a nagrodzili tych co naprawdę zrzucili z niej innych. Najfajniejsze jest jak otwierają miasto dla wolnego wyzwania, raz widziałem. Wtedy pozwalają nam wejść na piętra i obserwować jak się zażynacie. Więcej nie mówię bo nie będzie zabawy -Zaśmiał się po czym zaczął kiwać głową, jak dziecko chowające tajemnice przed rodzicami.
Od słuchania Lyssie zrobiło się gorąco. Bynajmniej nie z powodu towarzystwa, raczej poczucia jakby wdepnęła w coś w co wcale nie chciała się pakować. Nie mogła tego tak zostawić! Czy ona wyglądała jak jakaś cholerna gladiatorka? Na dodatek jej rozmówca zaczął się wycofywać, teraz kiedy przyszły jej do głowy kolejne i kolejne pytania. Skupiła spojrzenie znów na Nucie i nie odrywając wzroku bezceremonialnie uniosła dłońmi swoje piersi. Dodając żartobliwym tonem.
- Chyba nie chcesz by właścicielka tego biustu odpadła za szybko? Nie bądź taki, powiedz mi coś więcej… - wywinęła wesoło oczami.

- No szkorbut, nie takie cyce już lizałem, ale jeśli chcesz wiedzieć to powiem ci coś co może nie jest oczywiste dla wszystkich. Na początku dnia dostajecie rzecz która należy do innej osoby. Ułamek jego zbroi, pióro, jeden z wielu sztylecików, i jeśli odnajdziecie i zabijecie jego właściciela automatycznie wygrywacie konkurencje. Także i inny fuks, ale tego nie proponuje, można też wybić całą swoją grupę by wygrać konkurencję, dwóch takich widziałem no szkorbut. Ale najlepiej to zostawić na koniec, może i niszczy to zakłady ale szkorbut z tym. Jak grupy nie są równe w końcowym wyzwaniu, zaczyna się rozgrywka ‘kto-ustanie-do-końca’. Wtedy jest taki szum na trybunach że własnych myśli nie słychać, no szkorbut hłe hłe hłe -Do krat zaczynały już podchodzić osoby. Noc jeszcze młoda, Lyssa mogła spokojnie zahaczyć jeszcze kogoś przed snem.

- Wszystko zaczyna być jasne... Dziękuję, i powodzenia Nut. - Rzuciła odbierając swoje rzeczy i podnosząc swoje cztery litery nieco leniwie. Wielki mięśniak o małym móżdżku zasługiwał jeszcze na ostatni uśmiech który od niechcenia posłała mu nim wyszła.
Sprawa wyglądała poważniej niż sądziła, a miły wieczór diabli wzięli więc w głębi duszy wcale jej się nie uśmiechało. Nie było już jednak wyjścia i po wyjściu Lyssa doszła do kilku wniosków.
Po pierwsze dalej nie powinna rzucać się w oczy, im mniej obcy o niej wiedzą tym lepiej. Po drugie zaś jej język czekało jeszcze wiele pracy, bo zdawała sobie sprawę że nie może liczyć tylko na swoje siły. Trzeba trochę zamieszać w tym kotle. Opuszczając okręt zarzuciła na siebie brązowej barwy, starą, przetartą pelerynę. Nie poszła za resztą, zamiast tego usiadła sobie w cieniu drzewa gdzieś dalej przyglądając się uważnie opuszczającym pokład osobom. Jej przyszłym rywalom. Drzewo okazało się jabłonką, jak słodko.. zerwała jabłko i ugryzła je zerkając tak na to jakie kto nosi tabliczki, ich sposób bycia jak i zbroje. Wszystko co mogło pomóc w przyszłej pracy zabójczyni. A może już powinna zacząć podrzynać gardła póki się nie spodziewają? A może ktoś zabłądził i mogłaby “wskazać mu drogę”?
Kilka sylwetek zwróciło jej uwagę bardziej niż inne, a najbardziej chyba już odgłosy z tawerny. Było już na tyle ciemno że postanowiła ogrzać się w jej środku. Wiedziała że nie będzie mogła tam zabawić, ale mimo wszystko postanowiła znaleźć jakiś spokojniejszy kąt, usiąść i wypić gdzieś na boku lampkę wina. Wszyscy bawili się tak dobrze że przestała skupiać się na nich zamiast tego zamykając oczy i fantazjując.. Z uśmiechem na ustach wspomniała swój ostatni podbój tawerniany, gdy razem z Lidią wskoczyły na stół i zaczęły tańczyć do muzyki a potem chłopcy nosili je na rękach.. oh.. miłe wspomnienia i chwile zapomnienia…

[media]http://www.youtube.com/watch?v=emkIjXMLmws&feature=youtu.be[/media]
 
__________________
In the misty morning, on the edge of time
We've lost the rising sun

Ostatnio edytowane przez Kata : 03-07-2014 o 16:21.
Kata jest offline