TO było piekielnie wielkie!
TO… bo Gregory nie mógł uwierzyć, że TO było człowiekiem. A tym bardziej że nim jest.
TO było ogrem… olbrzymem uzbrojonym w młot do wbijania pali?
Walsh przytulił się do ściany kryjąc się w jej cieniu i starał się nie rzucać w oczy. Owszem, miał w ręku rewolwer, ale wątpił by kule były w stanie zabić to coś. Jedynie rozjuszyć. Pewnie ugrzęzną w jego cielsku jak w upiornej galarecie.
Toporek?
Dobre żarty. Walka z tym CZYMŚ byłaby wyrafinowaną formą samobójstwa. Owszem broń Brudnego Harry’ego miała kopa i całkiem niezły kaliber. Ale TO machało wielkim młotem jak parasolką. Wystarczy, żeby nim rzuciło i z Walsha zostałaby mokra plama.
A to ciało, które za sobą ciągnął. Gregory nie zamierzał bohatersko ginąć za trupa jakiejś kobiety. Bo pewnie TO niosło jedzenie do spiżarni.
Tup,tup,tup… Gregory nie wiedział, co bardziej mu łomocze. Serce w klatce w piersiowej czy kroki tego CZEGOŚ. Przytulony do ściany i skryty w jej cieniu modlił się by potwór nie zauważył go, by Gregory… nie musiał sprawdzać czy jego broń zdoła powstrzymać szarżującą bestię.
Tup,tup,tup… TO było coraz dalej. Gregory mógł odetchnąć głęboko i mógł spojrzeć na toporek z nienawiścią. Kotwica. Jasne… Cholera. Już wolałby tamte krowopyrki. Przynajmniej nie był wtedy sam, a ona latały na otwartej przestrzeni.
"Dryf zapewnią wam przedmioty"...
Pieprzyć taki dryf. W sumie nie było żadnej różnicy między dryfem, a przejściem. Bez względu na metodę wszystko było jedną wielką parszywą rosyjską ruletką.
Tuptanie CZEGOŚ było już ledwo słyszalne.
Gregory odsunął się od ściany i ostrożnie zaczął się skradać szukając pokojów, których numery wynosiłyby wielokrotność jedenastki. Te spotkanie pozwoliło Gregory’emu stwierdzić że ta rzeczywistość bynajmniej nie jest bezpieczniejsza od poprzedniej. Raczej jest na odwrót. Ale w ostateczności można było zaryzykować „przejście” pomiędzy pokładami. W obu znaczeniach tego słowa.