Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-07-2014, 16:08   #161
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Diego zniknął, lecz nim to uczynił, zdążył jeszcze pozostawić ślad swojej obecności. Szkaradną, pulsującą tępym bólem pamiątkę. Pośmiertny autograf, który nigdy nie pozwoli dziewczynie zapomnieć o tym, co mu zrobiła. Znak mordercy mógł przyczynić się do jej szybszego zgonu, utraty zmysłów, oraz utknięciu w koszmarze aż do usranej śmierci...albo i dłużej. Julia drgnęła niczym rażona prądem, a bijące z częstotliwością karabinu maszynowego serce zagubiło kilka uderzeń. Potężne, pierwotne uczucie przerażenia zawładnęło na moment wszystkimi jej zmysłami, ponownie posyłając na podłogę. Skuliła się w pozycji embrionalnej na brudnym dywanie, tuląc do piersi okaleczone ramię. W napadzie paniki chwyciła za pokrwawione prześcieradło i zaczęła pocierać nim piętno w nadziei, że uda się je usunąć. Nie wskórała nic poza tym, że teraz szczypała ją cała ręka. Z pełnym rezygnacji jękiem odłożyła pochlapaną szmatę.

Upiory, kanibale, duchy, potwory...i cholerny meks, który mimo że powinien być stuprocentowo martwy, nie zachował się jak na porządnego trupa przystało. Umarli nie mówią, nie poruszają się i nie wyciągają łap w kierunku żywych. Ta uniwersalna zasada działała w normalnym świecie...jak widać przeklęty okręt rządził się swoimi własnymi prawami.
-Ty wredny skurwielu - wycedziła nienawistnie pod adresem Latynosa, podsuwając ramię przed oczy. W półmroku czarny odcisk drgał i pulsował niczym zamknięty pod skórą obrzydliwy robal. Ból zelżał do znośnego poziomu, a gdy tak się stało, Julia z lękiem dotknęła smolistej powierzchni przedramienia. Pod palcem wyczuła jedynie ciepło skóry i nieprzyjemne pieczenie, jakby drapała świeżo zrobioną dziarę.
Zrobię w Miami furorę - pomyślała z przekąsem, próbując się uśmiechnąć.
Gdyby żywe tatuaże istniały naprawdę, ona pierwsza wylądowałaby u dobrego tatuażysty, ciesząc się przy tym jak dziecko. Lubiła nowości, szczególnie jeśli były one odpowiednio bajeranckie i z polotem. Idea ruchomych obrazków na skórze bankowo się do nich zaliczała...ale nie w tym pierdolniku. Tutaj otrzymanie czarnego paskudztwa nie wróżyło niczego dobrego. Nie mogło być inaczej, biorąc pod uwagę kto i w jaki sposób je pozostawił.
Jakże żałowała, że więcej uwagi nie poświęciła na chodzenie do kościoła i słuchanie ludzi mądrzejszych od siebie.Gdyby żyła według planu, jaki dla niej przygotowano, cały ten morski burdel nigdy by się nie wydarzył.

Pusty, śmiech wstrząsnął jej ciałem, umysł zaczął się uspokajać. Czy właśnie rozważała zalety bycia jednym z wielu szarych, pozbawionych marzeń idiotów? Spokojne życie w korporacyjnym kieracie, dom za kredyt i wyjazd na tygodniową wycieczkę raz do roku. Wycieczkę na której i tak nie ma szans na odpoczynek, bo trzeba pilnować rozwrzeszczanych dzieciaków, oraz znosić fochy przemęczonego, znerwicowanego partnera.
-Ni chuja - wysyczała przez zaciśnięte zęby, podnosząc się z gleby. Nie miała bladego pojęcia, czy opętanie może być zaraźliwe, czy przypadkiem Diego nie zainfekował jej swoim szaleństwem i za kilka godzin nie stanie się na wpół oszalałym kanibalem z czarnymi cieniami tańczącymi na dnie oczu.
-Ni chuja- powtórzyła, poprawiając sfatygowane ubranie. Nie da sobie narzucić czyjejś woli, nie bez walki. Będzie szukać wyjścia, nawet jeśli przyjdzie jej pełznąć z połamanymi nogami po rozżarzonych węglach.

Dostała drugą szansę, zupełnie jakby ktoś wczytał jej autosave’a z poprzedniej lokacji. Co prawda tym razem parę szczegółów się różniło - krew na łóżku, brak bagażu i całkowita ciemność. Elektryka poddała się i umarła w męczarniach, pozostawiając po sobie jedynie truchła żarówek. Julia przekonała się o tym, maltretując włącznik światła. Poruszała się na palcach, stąpając ostrożnie i rozważnie wykonując kolejne kroki. Na szczęście w tej wersji historii żadne dziadostwo z muszli klozetowej nie chciało się przytulić dziewczynie do twarzy, dzięki czemu bez kłopotów mogła skorzystać z łazienki. Zabrała stamtąd wszystko, co tylko uznała za użyteczne i przeniosła na łóżko, ówcześnie zrzucając z niego skotłowaną pościel.
Do przeszukania została tylko część wypoczynkowo-sypialna kajuty oraz balkon, ale ten ostatni szybko zniknął z planu działania. Pierwszym celem ataku została hotelowa lodówka. Julia uklękła obok niej bez przekonania. Wołała z miejsca przygotować się na najgorsze, unikając dzięki temu kolejnego, gorzkiego rozczarowania.

Wnętrze bardzo pozytywnie ją zaskoczyło. Na półkach leżały różne przekąski, opakowane kolorową folią. Rzuciła się na nie jak dzikie zwierzę. Pokryte zakrzepłą krwią dłonie wystrzeliły do przodu zanim mózg zdążył wydać rozkaz i chwyciły pierwszą lepszą paczuszkę. Celofan poddał się brutalnym zabiegom w sekundę, a jego zawartość wysypała się na podłogę, tworząc dookoła klęczącej dziewczyny dywan z solonych orzeszków.
- Szlag! - opadła na łokcie, zgarniając pomarańczowe kulki razem z drobnymi paprochami. Nie myślała o tym co robi, nie była w stanie. Wściekłość i głód kierowały jej ruchami. Musiała szybko napełnić żołądek czymś normalnym, by zapomnieć o rządy krwi i odsunąć na dalszy plan obrzydliwą wizję, w której zatapia zęby w drugim człowieku. Zjadła wszystko, prawie odgryzając sobie przy tym paluchy.

Drugą paczkę otworzyła już ostrożniej i pochłonęła ją bez dodatkowej zawartości, przesypując jedzenie wprost do ust. Tak samo postąpiła z trzecią. Dopiero po czwartej poczuła się pełna i jednocześnie szczęśliwa. Wbrew wszelkiej logice wciąż żyła, znalazła jedzenie które nie uciekało z płaczem, a dookoła siebie miała masę możliwości. Wystarczyło wysilić mózgownicę. Ruszenie dupy również było koniecznością. W końcu kajuta sama się nie przeszuka.

W przeciągu dziesięciu minut do rzeczy na łóżku dołączyły dwie butelki wódki i jedna whisky, wyciągnięte z szafy wieszaki na ubrania, reszta orzeszków i batoniki, rozładowany telefon komórkowy, pusta sportowa torba należąca do nieodżałowanej pamięci Rodrigueza i znajdujący się w środku ceramiczny nóż. Po krótkiej walce dziewczyna dorzuciła też długą metalową rurę, będącą niegdyś nogą wolnostojącej lampy i kilka metrów kabla wyrwanego ze ściany. Jednak najbardziej ucieszyła się z zestawu ratunkowego, zawierającego latarki oraz kapoki. Kapoki olała, a światło powędrowało na kupę potrzebnych gratów. Raz jeszcze spojrzała z odrazą na czarny odcisk dłoni, mrugający do niej szyderczo z przedramienia. Z podobnie wrednym wyrazem twarzy obrysowała go kredką do oczu, pozostawiając kilka milimetrów zapasu. Teraz miała nad nim przynajmniej wizualną kontrolę.

Na widok rozsypanej na stoliku kokainy prawie podskoczyła z radości. Złapała leżący na szafce folder i oderwała kawałek śliskiej okładki, rolując go w palcach. Ostrożnie zgarnęła drobiny narkotyku i przy pomocy karty kredytowej uformowała z niego cztery wąskie kreski.


Szczury zaprosiła do nosa, a resztki zgarnęła poślinionym placem i wmasowała w dziąsło.
Uderzenie euforii przyszło prawie natychmiast, przeganiając zmęczenie i ból mięśni. Jak za dotknięciem magicznej różdżki z głowy J.J. uleciała reszta lęków, pozostawiając mózg pracujący na najwyższych obrotach. Naraz dotarło do niej, że właśnie zabiła człowieka i czyn ten pozostanie całkowicie bez konsekwencji. Nikt jej nie aresztuje, nie wepchnie do więzienia. Jest bezkarna do momentu, aż coś jej nie ubije. Do tej pory spotkała cienie, duchy, facehuggery, kanibali...a według Rodrigueza "Destiny" oferowało o wiele więcej atrakcji.

- Oj będzie bal... - westchnęła rozmarzona. Jeśli miała z tej wycieczki wyjść w jednym kawałku, potrzebowała przede wszystkim ochrony przed ukąszeniami i ranami ciętymi...albo dłońmi martwych ex-kochanków. Stojak na kolorowe magazyny nadawał się idealnie. Blaszka, choć cienka, wciąż pozostawała metalem i mogła zatrzymać czyjeś zęby. Julia za pomocą kilku solidnych kopniaków ścisnęła oba boki, otrzymując dwuwarstwową płytę, którą osłoniła lewe przedramię, przytwierdzając ją do niego pociętym na paski prześcieradłem. Resztę ręki okręciła kablem od lampki.

Uporawszy się z elementami ochronnymi, przeszła do uzbrojenia. Przez chwilę gapiła się na dostępne surowce, aż w końcu wybrała nogę od lampki i ceramiczny nóż. Kilka minut i masę przekleństw później, udało się jej przytwierdzić ostrze do drąga za pomocą drutów, uzyskanych z metalowych wieszaków na ubrania.

Dłoń owinęła paskami prześcieradła, by nie poranić skóry podczas uderzenia w cel. Wyrwała żelazne rączki od wieszaków i wetknęła je między palce, drewniane elementy wylądowały na podłodze. Całość oplotła kolejnym kawałkiem drutu. Zacisnęła pięść, a grymas zadowolenia przeciął umorusaną twarz. Prowizoryczny, kolczasty kastet dupy nie urywał...ale przynajmniej był.
-Nie no kurwa...Les Stroud byłby dumny - parsknęła, podziwiając swoje dzieło. Mizerna ochrona zawsze jest lepsza niż żadna. Spakowała zdobyczne graty do sportowej torby, na wierzch kładąc broszurkę “Destiny” i lusterko. Niby pierdółka, ale eliminowała konieczność wychylania się za róg celem zbadania dalszych części korytarza. Natknięcie się na kanibali tym razem zakończy się dla niej śmiercią w męczarniach - wiedziała o tym doskonale. Nie było już żadnego latynoskiego frajera, który by ją przed nimi obronił.

Przed wyjściem J.J. pociągnęła jeszcze zdrowo z gwinta, znieczulając się wódką tak na wszelki wypadek. Czekała ją długa podróż w dół, lecz najpierw chciała sprawdzić miejsce, w którym ostatnio przeleciała ją zjawa. Ruszyła do wyjścia, nie oglądając się za siebie. Z latarką w dłoni, rzeźnickim nożem za pasem, pseudo włócznią, torbą na plecach i zwojem kabla obwiązanego w pasie na podobieństwo paska czuła się idiotycznie, lecz etap narzekania i jęków miała szczęśliwie za sobą. Koszmar trwał. Nic się nie zmieniło prócz tego, że teraz miała o wiele mniej czasu.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 09-07-2014 o 08:07.
Zombianna jest offline  
Stary 03-07-2014, 21:17   #162
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Fajka tliła się jeszcze przez parę chwil wpatrywania się w ciemne odmęty zawieszonego w tejemniczo niemierzalnej przestrzeni. W końcu kolejnymi głębokimi zaciągnięciami wyleciała za burtę. Była zdenerwowana, brakiem papierosa jak i tym, co rozpinało się wokół nich. Z chwili na chwile stawała się bardziej przytłoczona, będąc zadręczana myślami, o których tylko ona wiedziała.

Wykrwawienie się? Też było opcją... Ale na zewnątrz było tak zimno, że można było zamarznąć... Też opcja.

Para wychodząca wraz z jej oddechem była znacznie słabsza niż Godspeeda. Gość mimo wszystko był twardy. Twardszy niż łamiąca się dziewczyna. Po jakimś czasie chciał wrócić ale wyglądało na to, że tylko on. Clem siedziała przy ścianie z podciągniętymi nogami obejmując jednocześnie swój tułów jak i głowę. Rozbita wplatała papce we włosy jakby chcąc wyrwać z nimi wszystko, co się w niej kłębiło.

- Zostaw mnie - powiedziała drżąco.

- Wracamy do środka - zakomunikował Malcolm zbytnio nie zwracając uwagi.

- Daj mi spokój, nie rozumiesz. - wyciskała z siebie jakby rozmawiając z własną głową, tyle że na głos.

- Nie zaczynaj znowu, wracamy. Tu jest z minus dwadzieścia stopni. Powietrze zamarza jak się oddycha.

- I niby co dalej? Naciśniemy guzik pożarowy i nagle nas ktoś uratuje?

- Wrócimy i znajdziemy wyjście, nawet jakby to był guzik pożarowy - droczył się z dziewczyną, co nie podobało się w najmniejszym stopniu. Nikt nie miał tak na prawdę pomysłu, co robić. Wszystko było błądzeniem.

- Stąd nie ma wyjścia, jakiego szukasz - wyciskała bezradnie.

- He?

- Byłam tu wcześniej. Uciekałam już wcześniej. We śnie.

Przystojniak patrzył na kulącą się dziewczynę i sam nie wiedział, co już powiedzieć. Był dobry w kartach a nie w cholernej psychologii... No dobra, w psychologii hazardowej przeciwnika siedział dość dobrze, ale to było zupełnie co innego.

- Korytarzami, tak jak teraz. Też uciekałam, też coś mnie goniło... Obudziłam się. Jak wyleciałam na zewnątrz za burtę... Litości, co ja robię... Gadam sama ze sobą do siebie... - wyciskała z siebie podsumowując wszystko i traktując całą sytuację jako kolejny koszmar a osobę Godspeeda jako twór własnej sennej wyobraźni. Skuliła się bardziej. Rozkleiła się gdy głowa cała schowała się między ramionami a podciągniętymi kolanami.

- To dlatego... - powiedział do siebie pod nosem łącząc w jedną całość jej wcześniejsze zakusy dziewczyny na zakończenie swojej przygody na DESTINY. Nie było mu w cale do śmiechu. Nawet można było powiedzieć, że stała mu się obojętna pod wpływem irytacji na jej zachowanie i wieczne problemy. Była ciężarem pod każdym względem. Zamiast ratować własną dupę, to skacze wokół niej. “Szlag by cie” pomyślał zaciskając zęby nie mogąc się zdecydować.

- To czemu teraz tego nie zrobisz, hm?! - wypalił z lekką złością.

Odpowiedź ratowniczki nie przyszła błyskawicznie, choć w końcu się jej doczekał: Uniosła twarz całą we łzach i tłumionym siłą płaczu. Utkwiła na hazardziście swój rozdygotany wzrok. Trzęsła się cała z emocji targających w jej głowie. Chciała coś powiedzieć, lecz nie potrafiła. Po kolejnych chwilach znacznie gorszym stanie wróciła do chowania się przed całym światem. Malcolm po tylu latach pokera był w stanie czytać ludzką twarz. Dziewczyna była całkowicie bezsilna. Była więźniem własnego umysłu. Pod skorupką miała tyle odwagi i siły by jedynie się skulić. Wtem na zamglonym niebie pojawiła się raca. Ktoś wzywał pomocy.

- A w tych twoich snach to były race ratunkowe? - rzucił ot tak, do siebie, nawet nie licząc na jakąś odpowiedź.

Hazardzista jakoś nie kwapił się żeby pospieszyć z pomocą, jakoś ostatnio nie kończyło się to dla niego najlepiej. Z drugiej strony jeśli nic nie zrobią utkwią w tym… wymiarze na dobre. Wszelkie konstruktywne działanie należało jednak zacząć od czegoś małego. Mając szczerą nadzieję, że zagrożenie nadchodzące z korytarza już minęło Godspeed zaryzykował powrót do kabiny. Zimno dawało się we znaki. Sprawdził środek kajuty. Ostrożnie, pomny na czające się wszędzie niebezpieczeństwo, Przystojniak podszedł do drzwi, nasłuchując czy hałasy ucichły, po czym powoli uchylił drzwi i wyjrzał na korytarz. Ten wydawał się być pusty. Spowijała go ciemność w której dawało się wyczuć smród morskiego dna - ryb i wodorostów. Nie słyszał już stukania, ale kiedy wpatrywał się w mrok, wydawało mu się, że dostrzegł jakieś ukradkowe poruszenie na lewo od kabiny, w której się ukryli. Bił się z myślami, czy ciągnąć ze sobą dziewczynę, którą można było spisać na straty gdy coś złego się wydarzy, czy samemu na szybko sprawdzić parę miejsc, które pojawiły mu się w głowie. Clementine mógł zostawić, i tak nie jest w stanie sobie nic zrobić, a przynajmniej siedzi cicho. Obejrzał się za siebie aż w końcu zdecydował.

“Zaraz wrócę, a ty się trzymaj. Na pewno coś znajdę i nas wyciągnę.”
 
Proxy jest offline  
Stary 03-07-2014, 22:13   #163
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
TO było piekielnie wielkie!
TO… bo Gregory nie mógł uwierzyć, że TO było człowiekiem. A tym bardziej że nim jest.
TO było ogrem… olbrzymem uzbrojonym w młot do wbijania pali?
Walsh przytulił się do ściany kryjąc się w jej cieniu i starał się nie rzucać w oczy. Owszem, miał w ręku rewolwer, ale wątpił by kule były w stanie zabić to coś. Jedynie rozjuszyć. Pewnie ugrzęzną w jego cielsku jak w upiornej galarecie.
Toporek?

Dobre żarty. Walka z tym CZYMŚ byłaby wyrafinowaną formą samobójstwa. Owszem broń Brudnego Harry’ego miała kopa i całkiem niezły kaliber. Ale TO machało wielkim młotem jak parasolką. Wystarczy, żeby nim rzuciło i z Walsha zostałaby mokra plama.
A to ciało, które za sobą ciągnął. Gregory nie zamierzał bohatersko ginąć za trupa jakiejś kobiety. Bo pewnie TO niosło jedzenie do spiżarni.
Tup,tup,tup… Gregory nie wiedział, co bardziej mu łomocze. Serce w klatce w piersiowej czy kroki tego CZEGOŚ. Przytulony do ściany i skryty w jej cieniu modlił się by potwór nie zauważył go, by Gregory… nie musiał sprawdzać czy jego broń zdoła powstrzymać szarżującą bestię.
Tup,tup,tup… TO było coraz dalej. Gregory mógł odetchnąć głęboko i mógł spojrzeć na toporek z nienawiścią. Kotwica. Jasne… Cholera. Już wolałby tamte krowopyrki. Przynajmniej nie był wtedy sam, a ona latały na otwartej przestrzeni.

"Dryf zapewnią wam przedmioty"...


Pieprzyć taki dryf. W sumie nie było żadnej różnicy między dryfem, a przejściem. Bez względu na metodę wszystko było jedną wielką parszywą rosyjską ruletką.
Tuptanie CZEGOŚ było już ledwo słyszalne.
Gregory odsunął się od ściany i ostrożnie zaczął się skradać szukając pokojów, których numery wynosiłyby wielokrotność jedenastki. Te spotkanie pozwoliło Gregory’emu stwierdzić że ta rzeczywistość bynajmniej nie jest bezpieczniejsza od poprzedniej. Raczej jest na odwrót. Ale w ostateczności można było zaryzykować „przejście” pomiędzy pokładami. W obu znaczeniach tego słowa.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 05-07-2014, 19:24   #164
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
- Kłamała - stwierdziła krótko Carry. - Coś jest w tych ruinach, co ją … - poszukała słowa, wyczuwała różne rzeczy, ale tutaj nie była pewna - zakładam.. przestraszyło.
- Musimy się schowac, ale nie tam. W dżungli.
- Idziesz? - spojrzała w stronę mężczyzny.
- Co... a tak, jasne. Nie, nie tu, tamte zarośla. - poprowadził Carry w stronę zarośli, które wydawały się niezłą kryjówką, a zarazem dogodnym miejscem obserwacji z widokiem na posągi. Jeśli działały tak jak przypuszczał, powinni dostać jasny sygnał jak poszło Berryl.
Ukryli się w wybranych krzakach bez trudu. Rozłożyste liście dawały całkiem niezłą kryjówkę. Powietrze dżungli wypełniała cała paleta woni - od zbutwiałej zgnilizny, aż po aromat kojarzący się z nagrzaną oranżerią. Cisza tropikalnego lasu aż kuła w uszy. Jak na las tropikalny puszcza pozostawała dziwnie cicha, prawie martwa.
Nic się nie działo. Rozgrzane powietrze wypełniało im płuca z każdym oddechem, uspokajało.
Nic.
Kolejne długie, bolesne minuty wyczekiwania i nadal nic.
Aż w końcu ziemia ponownie zadrżała i posąg Beryl zanurzył się w miejscu, z którego przed chwilą wyrastał.
- Kurwa - wyrwało się Carry, zanim uświadomiła sobie, że ten nowy znajomy jest chyba w wieku jej ojca - albo i starszy - i pewnie uważa, że nie powinno się używać takich słów. - Tego.. musimy się zwijać, bo chyba Berryl .. się nie udało. Albo znalazła dryf.
- Nie powinno się używać takich słów. - Skarcił dziewczynę odruchowo. - I tak, mamy kłopoty, ale odpowiedzią na nie nie jest chaotyczne bieganie po dżungli. Nie będziemy bezpieczni z nią za plecami, obawiam się że czeka nas konfrontacja. Lepiej na własnych warunkach, niż cała drogę odwracać się za siebie, czekać aż wyskoczy zza drzewa. - bał się, ostentacyjny protekcjonalizm bardzo kiepsko to maskował. Mimo to mocniej chwycił siekierę najwyraźniej gotów zrealizować plan. - Wcześniej czy później tu dotrze. Możemy przyczaić się tu, albo wewnątrz ruin.
- Przepraszam - rzuciła odruchowo, jak na grzeczną panienkę przystało. . Wiedziała, że staruszki dobre reagują na takie gesty. - Nie możemy tam wejść. Lepiej tu... poczekajmy.
 
__________________
Show must go on!
Gryf jest offline  
Stary 05-07-2014, 19:38   #165
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Nora ignorowała większość tego, co znalazło się na jej drodze i omijała tylko duże sterty śmieci. Brak światła oszczędził jej widoku tego, co zalegało na posadzce, ale zmysł powonienia był nieubłagany i kobieta domyślała się, czego musiała dotykać szukając drogi do wyjścia. Udało jej się dobrnąć do ściany i przemieszczając się wzdłuż niej wreszcie znalazła drzwi wyjściowe.

Wyjrzała ostrożnie na zewnątrz i zauważyła zarys mebli najprawdopodobniej kuchennych. Łącząca się z kuchnią sala, w której obecnie przebywała Nora musiała być spiżarnią albo nawet jeszcze bardziej prawdopodobnie chłodnią z wyłączonym zasilaniem. Zatem organiczne reszki nie były tylko i wyłącznie ludzkimi szczątkami, ale także normalnym jedzeniem, które popsuło się, kiedy w chłodni zrobiło się cieplej.

Kobieta długo wytężała wzrok i wsłuchiwała się w martwą ciszę przerywaną od czasu do czasu jękami pozostawionych z tyłu osób.

W końcu, kiedy postanowiła się ruszyć z miejsca usłyszała kolejny dźwięk, który był na tyle głośny, że zagłuszył nawet jęczenie zawieszonych w spiżarni ludzi. Jedna z groteskowych, pełzających istot wracała.

Nora nie cofnęła się, tylko schylona podeszła do miejsca, gdzie jak jej się zdawało zobaczyła błysk metalowych przedmiotów. Wśród porzuconych sztućców znalazła nóż kuchenny i szybko wróciła do drzwi oddzielających chłodnię od kuchni. Musiała zdążyć przed pełzającym strachem żeby zamknąć za sobą drzwi i czymś je zablokować. Musiała dać sobie na tyle dużo czasu żeby udało jej się odciąć wiszących u powały pomieszczenia ludzi.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 06-07-2014, 12:15   #166
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
EDWARD TAKSONY

Drzwi były osadzone na solidnej podstawie a ściana była twarda, więc praca szła mu wyjątkowo opornie. Od trzymania klucza drętwiały palce, zdarte wcześniej przy próbie wyswobodzenie ciało szybko odmawiało posłuszeństwa.

Zajęty swoją pracą zorientował się, że ktoś na niego patrzy. Odwrócił się ostrożnie i ujrzał stojącą na czworaka kobietę z kluczem zamontowanym w żuchwę. Jej oczy lśniły złowieszczo spod strąków brudnych, zlepionych potem włosów. Jakby w jednej chwili z bezbronnej ofiary jego towarzyszka zmieniła się w bezwzględnego drapieżnika.

Invocamus je sexta ingredia ab inferus.

Ed usłyszał nagle wypowiadane gdzieś obok słowa. Nie był tylko pewien, czy dźwięk wydobywa się z ust okaleczonej współtowarzyszki, czy też dociera do niego gdzieś zza ścian, czy po prostu słowa wypełniły mu mózg bez udziału uszu.

Kobieta syknęła dziko, niczym drapieżny kot lub wąż, a potem nagle odpełzała pod ścianę. Edward domyślił się, dlaczego. Zza drzwi wyraźnie słyszał ciężkie, dudniące kroki. Coś zbliżało się do jego celi. Coś, czego gniew i agresję wyczuwał jakimś rozbudzonym zmysłem wybranej do eliminacji ofiary.

Invocamus je sexta ingredia ab inferus.

Głosy znów pojawiły się w jego głowie. Tym razem był pewien, że wypowiada je jednocześnie chór fanatyków, czekając na coś, co ma nadejść.


JULIA JABLONSKY

Czuła się, niczym dzikus napolowaniu, czy też bardziej legendarna Amazonka. Narkotyk i alkohol zaczęły odpowiednio działać pozwalając jej złapać dystans do tego, co się wokół niej działo. Do mrocznych, opustoszałych, zdewastowanych korytarzy poznaczonych tu i ówdzie brązowawymi plamami krwi, zaśmieconymi porzuconymi rzeczami pasażerów oraz z pootwieranymi lub powyrywanymi drzwiami.

Snop latarki pokazywał wszystkie szczegóły, które wcześniej tonęły w mroku, chociaż może po prostu korytarz się zmienił. Nic nie było pewne na tym popierdolonym statku – pomyślała.

Invocamus je sexta ingredia ab inferus.

Usłyszała jakieś szepty. Szybko zorientowała się, że rozbrzmiewają one bezpośrednio w jej głowie, tak jak wcześniej głos tego całego Paavo. Tym razem było to jednak chór głosów, wypełniony czymś, co można było uznać za religijną ekstazę. Jak babcie śpiewające w kościele, liczące na to, że wykrzykiwane religijne piosenki zmażą z nich grzeszki młodości, kiedy dawały dupy na lewo i prawo w czasach wolnej miłości.

Invocamus je sexta ingredia ab inferus.

Prze te cholerne głosy o mało nie wpakowała się w tarapaty.

W ostatniej chwili zobaczyła jak zza zakrętu wyłania się jakaś postać. Zgasiła latarkę by nie zdradzać swojej pozycji.

- Halo – usłyszała jakiś drżący, męski głos. – Jest tam, kto? Halo?


CLEMENTINE MAY

Została sama. Siedziała na podłodze, osłonięta łóżkiem przed wzrokiem potencjalnych zaglądających do kajuty. Malcolm poszedł, obiecując że wróci. Ile miała lat, by w to wierzyć? Ile razy faceci obiecywali jej, że przyjadą, że zadzwonią. Ile razy ona sama robiła tak im?

Życie opierało się na kłamstwie. Na oszukiwaniu – innych wokół siebie, nawet bliskich, nawet tych na których pozornie nam zależało, a jak nikogo nie było pod ręką, to ludzie oszukiwali samych siebie. O tak. Z równą łatwością, co innych. O ile nawet nie łatwiej.

Invocamus je sexta ingredia ab inferus.

Na początku pomyślała, że ktoś wszedł do kabiny, kiedy ona na chwilę odpłynęła, lecz szybko zorientowała się, że głosy rozbrzmiewają bezpośrednio w jej głowie.

Ładnie! Zaczęły się halucynacje. Omamy. Zapewne efekt utraty zbyt dużej ilości krwi.

Krzywy uśmiech pojawił się na jej twarzy.

Invocamus je sexta ingredia ab inferus.

Głos się powtórzył, tym razem chórem i umilkł. Nic się nie wydarzyło. Malcolm nie wracał.


MALCOLM GODSPEED


Hazardzista ruszył na rekonesans ostrożnie rozglądając się wokół, starając wypatrzyć nadchodzące zagrożenie szybciej, nim ono wypatrzy jego.
Pozostawił May i ruszył w stronę kabiny 2223. Sam nie wiedział, dlaczego, ale wydawała mu się ona dobrym rozwiązaniem.

Szedł powoli, przypominając sobie, jak to było, kiedy nie miał przy boku Clem. Samotność była dobra, ale … myśli podążały wtedy w kierunku posiadania kogoś obok, jakiegoś współtowarzysza niedoli. Lub współtowarzyszki. To było dość dziwne uczucie i Malcolm poczuł się nim nieco zaskoczony.

Kabina 2223 znajdowała się stosunkowo niedaleko. Malcolm przemknął przez odkrytą przestrzeń obok wind, wpatrując się w nie z napięciem. Kątem oka ujrzał schody, zaśmiecone porzuconymi bagażami, lecz puste, i już był na miejscu.

Drzwi do kajuty 2223 były zamknięte, lecz puściły, kiedy popchnął je delikatnie.

Ze środka uderzył w niego intensywny smród oceanu i lodowate powietrze. Lekko tylko zaglądając do środka zrozumiał, dlaczego.

W miejscu, gdzie było kiedyś wyjście na taras pozostała jedynie paskudna, rozdarta dziura, przez którą do środka wlewał się dobrze mu znany opar. Zatem 2223 nie było dobrym rozwiązaniem. No chyba, że było.

Invocamus je sexta ingredia ab inferus.

Głosy, które rozbrzmiały w głowie Malcolma dosłownie zmienił go w słup na krótką chwilę.

Invocamus je sexta ingredia ab inferus.

Głosy powtórzyły się, a Malcolm był pewien, że zna jeden z nich. Należał do Montezumy. Jednego z tych twardych pokerzystów, z którymi spotkał się w kasynie na samym początku piekielnego rejsu.


GREGORY WALSH JUNIOR


7106. To byłby pierwszy pokój na poziomie, na którym się znajdował, podzielny przez 11. Stanowił 646 wielokrotność tej cyfry.

Gregory nie był do końca przekonany, czy jego założenie mają jakiś sens, ale to było jedyne, co mu pozostało.

Upewniwszy się, że niebezpieczeństwo w postaci monstrum z młotem znikło gdzieś w ciemnościach przeklętego okrętu, ruszył przed siebie.
Kabina 7106 znajdowała się stosunkowo niedaleko od miejsca, w którym zszedł pod pokład. Dotarł do niej bardzo szybko.

Otworzył ją ostrożnie najpierw zaglądając do środka. Kabina, jak szybko się przekonał, była ładniejsza i większa od tej, w jakiej on miał spędzić podróż. W środku było ciemno i dziwnie pachniało. Czymś, co przypominało wylaną flaszkę mocnej wody kolońskiej. Nie był to nieprzyjemny zapach, lecz w tej dawce, w jakiej przesycał powietrze, można go było uznać za uciążliwy.
Światło nie działało, ale to nie było przeszkodą, ponieważ jedna ściana kabiny wychodziła wprost na pokład w formie przeszklonej szyby.

Gregory stał przez chwilę, nasłuchując czy nikt nie czai się w kajucie.

Invocamus je sexta ingredia ab inferus.

Głos rozległ się prosto w jego głowie, jak wcześniej ta telepatyczna wypowiedź Paavo. Tym razem jednak był to chór nakładających się głosów. Jak słowa modlitwy lub inwokacji magicznej.

Invocamus je sexta ingredia ab inferus.

Gregory nie rozumiał słów, ale czuł bijącą z nich złowrogą, niebezpieczną siłę. Przypominały … odliczanie. Jak te przed pokazem sztucznych ogni w Nowy rok lub … przed wybuchem bomby.

Coś poruszyło się po drugiej stronie przeszkolonej szyby, na pokładzie. Jakiś szybki, zwinny kształt biegnący na czterech kończynach. Na szczęście to coś – czymkolwiek było – znajdowało się na pokładzie, a nie w kabinie, jak Walsh.


ROBERT TRAMP, CARRY MAY

Ukryli się w dżungli w pobliżu ruin, które tak przerażały Carry May. Gęste zarośla o dziwnej barwie i kształcie rozłożystych liści doskonale nadawały się na kryjówkę. Robert widział z nich znaczną część terenu przed ruinami, samemu pozostając raczej niezauważonym. Carry – rzecz jasna – nie widziała niczego, poza zlewającymi się plamami światła i cieni w różnych kolorach.

Czekali. Nic innego nim nie pozostało.

Pot spływał im po plecach, po czołach, skapywał z koniuszków nosów.

W końcu Tramp wypatrzył jakieś poruszenie na skraju dżungli, po przeciwnej stronie, po której oni się ukryli. Z gęstwiny tropikalnego lasu wyszła jakaś postać.

To była Tara. Poznał ją od razu. Szła z trudem, powłócząc nogami. Widać było, że w konfrontacji z Beryl, do której zapewne doszło, oberwała bardziej, niżby chciała. Nawet z daleka Robert widział, że trzyma się za lewy bok.

Tara wyszła na odsłoniętą przestrzeń i poczłapała w stronę ruin, tylko chwilę poświęcając na posągi. Potknęła się raz, drugi, potem trzeci. Za trzecim razem już nie wstała. Leżała w połowie drogi pomiędzy posągami i świątynią. Nieruchoma, z rozrzuconymi na boki rękami.

Invocamus je sexta ingredia ab inferus.

Oboje – Robert i Carry – usłyszeli szepty w swoich głowach.
Wyraźne głosy przypominające nawoływania wiernych.

Invocamus je sexta ingredia ab inferus.

- Przyzywamy siłę z szóstego kręgu piekła? – Robert przetłumaczył słowa bez trudu.

Co prawda nie była to czysta łacina. Raczej jakaś jej odmiana, albo słowa wypowiadały osoby, które nie bardzo znały się na tym wymarłym języku.
Głosy ucichły pozostawiając ich w konsternacji. Tara leżała na ziemi.

Nieruchoma, w cieniu własnego posągu.

Gdzieś z głębi dżungli dobiegło ich niespodziewanie coś, co można było wziąć za wilcze wycie. Głosy jakiś drapieżców wyruszających na łowy.
Więc ten obcy, tropikalny las, nie był wcale tak pozbawiony form życia, jak im się wydawało.


NORA ROBINSON

Nora szybko znalazła duży nóż, leżący na ziemi o mało nie raniąc się w palce, gdy jej dłoń trafiła na ostrze leżące gdzieś wśród innych utensyliów kuchennych na podłodze.

Szybko chwyciła swoją zdobycz, dozbroiła się w patelnię, która mogła posłużyć, jako blokada drzwi i pędem powróciła do miejsca, z którego przed chwilą się wydostała.

Za swoimi plecami usłyszała przerażający skrzek. Najwyraźniej została dostrzeżona!

Wpadła do chłodni, chwyciła ciężką krawędź drzwi i zaczęła na nią napierać z zamiarem odcięcia się od zagrożenia z drugiej strony.

Udało się to jej w ostatniej chwili!

Coś uderzyło silnie z drugiej strony, więc naparła całym ciałem na zimną, metalową powierzchnię, próbując utrzymać ją na miejscu. Coś z sykiem uderzało raz za razem, aż po kilku próbach udało się Norze wygrać ten pojedynek siłowy.

Invocamus je sexta ingredia ab inferus.

Głos, który usłyszała w swojej głowie, przeraził ją chyba bardziej, niż szarpanina ze stworem za drzwiami.

Serce biło jej jak szalone.

Chłodnia nie miała żadnych zamków czy skobli z tej strony, więc nie miała jak zabezpieczyć drzwi. Musiała zaryzykować.

Szybko podeszła do ściany, gdzie już wcześniej zauważyła wiązania lin, które trzymały uwięzionych ludzi. Nie miała innego wyboru. Była zbyt słaba, by ich po prostu opuścić. Liczyła na to, że wiszą na tyle niewysoko, że spadając nie połamią sobie karków.

- Uwaga tam – ostrzegła nieznajomych. – Przecinam liny.

Invocamus je sexta ingredia ab inferus.

Zignorowała chór głosów. Nóż był doskonały. Ostrze bez trudu cięło linę. I po chwili dwa ciała z rumorem walnęły o podłogę.

W tej samej chwili pełzający stwór ponowił swój szturm na zamknięte drzwi.


JOHANNA BERG

Johanna odzyskała przytomność czując, że jest niesiona. Niesiona przez potężne, śmierdzące zgniłym mięsem indywiduum, w którym bez trudu rozpoznała napastnika z korytarza.

Jego świszczący oddech brzmiał jak rzężenie konającego olbrzyma.
Olbrzym zatrzymał się.

Johanna usłyszała, że jedną ręką przekręca coś, co musiało być pokrętłem jakiejś grodzi. Drugą nadal przytrzymywał ją tak mocno, że żadna próba wyrwania się nie wchodziła w rachubę.

Skrzypienie pokrętła ucichło i stwór pchnął drzwi.


JOHANNA BERG i EDWARD TAKSONY

Edward usłyszał, jak dudniące kroki zatrzymały się pod celą, a potem usłyszał zgrzyt przekręcanej korby lub podobnego urządzenia. Metalowe drzwi jego więzienia wyraźnie drżały.

Jeszcze chwila i się otworzą.

Edward przyczaił się, gotów do zrealizowania swojego planu.
Drzwi otworzyły się i Taksony ujrzał w nich … potwora.

Olbrzymią istotę przesłaniającą sobą cale wejście ubraną w długi, ociekający wilgocią, gumowy płaszcz, potężne rękawice, z twarzą zamaskowaną przeciwgazową maską i w kapturze.

Maska pozbawiona była szkieł, a ciemność w dziurach wydawała się być gęstą, żywą istotą wpatrującą się na samo dno ludzkiej duszy.
Przez lewe ramię olbrzyma zwieszała się jakaś bezwładna postać, którą „Moloch” miał zamiar wrzucić do środka celi.


HEATHER MOORE

Ciemność wokół Heather zdawała się poruszać. Stwory, litościwie skryte dzięki ciemnościom przed jej wzrokiem, pełzały dalej, przeszywając ciszę miejsca, w którym się znalazła szelestem łusek trących o kamienne podłoże.

Invocamus je sexta ingredia ab inferus.

Coś w inwokacji zmieniło się. Nieznacznie. Jedno słowo. Nadając jej określony kształt i złowrogi sens.

Członkowie kongregacji próbowali coś przywołać. Wzywali coś do siebie.
Moore czuła to wezwanie, jakby ktoś te słowa kierował również do niej. Jakby … była celem inwokacji.

Jakby …

Invocamus je sexta ingredia ab inferus.

Syk którejś ze skrytych w ciemnościach bestii rozległ się tuż obok niej.

Instynkt ostrzegał ją, że jeszcze chwila, a skończy w paszczy czegoś, co pełzało wokół niej, nad nią – wszędzie.
 
Armiel jest offline  
Stary 07-07-2014, 21:37   #167
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Wróg czy ewentualny sprzymierzeniec? Kto pojawił się przed J.J. pozostawało na razie tajemnicą, jednak niepewny ton którym mężczyzna się wypowiadał świadczył bardziej o zagubieniu i strachu, niż chęci znalezienia chodzącego bufetu. Mimo to dziewczyna zrobiła jeden dyskretny krok w tył, przyklejając się plecami do ściany. Zacisnęła palce na włóczni, odnotowując z radością że tym razem jej dłonie są pewne i nie drżą jak u ćpuna na głodzie. Uspokoiła oddech, starając się wtopić w mrok, by obcy nie mógł jej dostrzec, nie od razu. Pozorny strach mógł być zasłoną dymną. A co, jeśli nieznajomy był wabikiem na frajerów, wciąż mających w sobie jakieś ludzkie odruchy? Nikt nie gwarantował, że za jego plecami nie czai się banda kanibali, albo i gorszego cholerstwa. Wpierw wypadało przekonać się, czy jest sam, dać mu czas. Potem ewentualnie przyjdzie pora na gadkę.

Chóralne jęki wewnątrz głowy nie pomagały się skupić. Budziły jedynie coraz większą irytację. Za cholerę nie szło się zorientować o czym smędzą dziwne głosy. Widać kolejna banda pojebów dorwała się do mózgoradia i zaczęła nadawać własną audycję, a skoro oni tam byli, to gdzie podział się Paavo? Zabili go, zjedli? Złożyli w ofierze i teraz ułożyli o tym piosenkę, którą katują resztę ocalonych? Coś na kształt “Ci którzy to słyszycie, porzućcie wszelką nadzieje”, albo krócej “Peszek lamusy, wszyscy zdechniecie” ?
- Halooo - mężczyzna raz jeszcze próbował upewnić się, czy jest sam.
Jakaś część J.J. chciała wyjść z cienia i dać znać o swojej obecności, chociażby po to, by móc porozmawiać kimś żywym. Rozsądek jednak usadził ją w miejscu i jeszcze bardziej rozpłaszczył o ścianę. Nieprzyjemnie lepka powierzchnia była teraz najmniejszym ze zmartwień dziewczyny, próbującej przetrwać na statku ogarniętym szaleństwem. Wciąż pamiętała mroczną bliźniaczkę, na którą natknęła się za pierwszym razem właśnie w tym korytarzu. Nie musiała daleko sięgać pamięcią, by doleciało do niej echo dawnego przerażenia i paniczna ucieczka na oślep. Facet przed nią wydawał się być jak najbardziej realny, do tego chyba był sam, a jego przerażenie podsunęło Julii pomysł, z gatunku tych najbardziej złośliwych i przez to zabawnych. Dyskretnie przeniosła ciężar ciała na lewą stronę, gotowa do ewentualnego odwrotu bądź ataku i czekała aż mężczyzna ruszy dalej...choć kilka kroków, by przekonać się, że na pewno nikt mu nie towarzyszy.

Upewniwszy się, że w ciemnym przejściu są tylko we dwoje, wysunęła przed siebie lewą nogę i wstrzymała oddech. Dwa ciche kroki przybliżyły ją do celu. Wciąż dzielił ich spory dystans, ale nie grał on w tym momencie poważnej roli. Choć bardzo się starała, nie mogła odmówić sobie drobnej przyjemności, jaką było zrobienie sobie z nieznajomego jaj...okoliczności przyrody były aż nazbyt sprzyjające. Nawiedzony statek, widmo paskudnej śmierci wiszące nad karkiem i okultystyczne brednie, obijające się po czaszce niczym resztki szarych komórek - tych, co umarły w samotności. J.J. nabrała powietrza i zasłoniła się włócznią, przybierając pokraczną pozę.
- Jam jest Zuul! - zaskrzeczała nagle - Oddaj mi swoją duszę, śmiertelniku!

Mężczyzna, bo to był mężczyzna, wrzasnął z przerażenia odskakując chaotycznie w bok. Zderzył się ze ścianą i zaczął po niej osuwać trzymając za klatkę piersiową. Wyraźnie miał problemy z oddychaniem. Julia widziała blask okularów, jakie mężczyzna nosił na nosie oraz siwą. równo przystrzyżoną brodę na pucułowatej, chyba niemłodej twarzy.

Wyszło nawet lepiej niż się spodziewała. Niewyszukany dowcip z miejsca poprawił dziewczynie humor, a że stary pierdoła o mało nie zszedł na zawał? Oj tam, oj tam…
Byłoby to i tak lepsze, niż rozerwanie na sztuki przez bandę wściekłych ludożerców, albo pocałunek facehuggera. Na każdym kroku czekało ich tyle wyszukanych i makabrycznych rodzajów śmierci, że atak serca przestawał robić jakiekolwiek wrażenie. Dopiero po fakcie dotarło do J.J., że w sumie facet mógł mieć pistolet i zastrzelić ją w napadzie paniki. Tak się, na szczęście, nie stało. Miała farta...i darmową rozrywkę.
-No i czego brzęczysz? Jeszcze nam na łeb ściągniesz jakieś cholerstwo - zaśmiała się wesoło, zapalając latarkę. Snop światła skierowała wprost na swoją twarz, oświetlając ją od dołu - Czyżbyś zobaczył ducha?
Miała nadzieję, że mężczyzna szybko się ogarnie i zacznie współpracować. Narobił takiego rabanu, że z pewnością usłyszało ich wszystko, co znajdowało się w obrębie dwóch najbliższych pokładów.
Mężczyzna jednak nie zareagował. Grzecznie osunął się po ścianie. Okulary spadły mu z nosa. Przestał też rzęzić.

Przynajmniej już nie hałasuje - pomyślała, tłumiąc złośliwy uśmiech cisnący się na usta.
- Jestem J.J. - zaczęła z innej beczki, podchodząc bliżej i starając się ogarniać jednocześnie obie strony korytarza w poszukiwaniu ewentualnego zagrożenia. Podzielenie uwagi na trzy obszary było upierdliwe. Zwróciła się więc bezpośrednio do gościa, przywołując na twarz jeden ze swoich czarujących uśmiechów. Był kij, teraz pozostało pokazać marchewkę - Nie zrobię ci krzywdy, nie bój się. Zdradzisz mi swoje imię, przystojniaku?
Facet nie ruszał się. Chyba nawet nie oddychał. Wytrzeszczone oczy lśniły lekko w ciemnościach.

- Nie no kurwa, teraz to ty robisz sobie ze mnie jaja - warknęła, częstując nieznajomego kopem pod żebra. Włożyła w ten cios całą złość i frustracje, które stopniowo narastały w niej od kilku dobrych godzin. Szukała na oświetlonym latarką pucołowatym obliczu najdrobniejszych oznak bólu i zaskoczenia, wyraźnych sygnałów że gość jeszcze dycha.
- Wstawaj kutasie, mam do ciebie parę pytań - syknęła kopiąc tym razem z drugiej strony. Oprócz rosnącej z minuty na minutę agresji była dziwnie spokojna, jakby nic szczególnego się nie wydarzyło. Jakby przed chwilą nie zabiła kolejnego człowieka. Chemia krążąca w jej ciele tłumiła wyrzuty sumienia, strach i lęki. To co pozostało nijak nie nadawało się do podciągnięcia pod stan umysłu, szeroko znany pod pojęciem “współczucie”. Idiota miał czelność wykitować, nim zdążyła się czegokolwiek dowiedzieć, nie potrafiła mu współczuć.
Za sobą usłyszała nagle jakiś chichot.

Dała się podejść jak gówniarz. Zaaferowana umierającym okularnikiem straciła czujność, przez co naraziła się na atak zza pleców...z dwóch stron nawet. Przed sobą miała możliwe że martwego mężczyznę, a z tyłu chichoczącą niewiadomą. Nieważne co by wybrała, jedna jej strona pozostawała narażona na obrażenia. Nie mogła uważać jednocześnie na trupa i źródło dziwnych odgłosów, któryś problem musiał zniknąć.

Padło na faceta, pewnie i tak martwego. Julia skręciła tułów i szarpnęła ramieniem przebijając ostrym końcem włóczni jego gardło. Korzystając z siły rozpędu, obróciła się na prawej stopie i szerzej rozstawiła nogi, gotowa do obrony, bądź ataku. Do końca nie wiedziała co zaraz nastąpi, jaki kolejny koszmar czai się w mroku. Światło latarki omiotło korytarz za jej plecami, owinięta drutem dłoń zacisnęła się w pięść.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 07-07-2014, 22:16   #168
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Ed uparcie skrobał zaprawę swoim kluczem. Ponieważ gwoździa nie udało mu się jednak wyjąć było to jedyne narzędzie jakie się do tego nadawało. Wówczas usłyszał zbliżające się kroki. To co się zbliżało musiało być potężne. To było całkiem co innego niż to co oczekiwał. Spodziewał się jakiś pielęgniarzy czy klawiszy a tu chyba był jeden koleś ale cholera, albo stosował jakis trik albo był naprawdę gigantyczny. Tak naprawdę Ed wolałby by koleś minął ich celę i by po nich przyszli jacyś "normalni" strażnicy. No ale oczywiście udało mu się jak zwykle...

Kolo zatrzymał się, usłyszał jakieś zgrzyty i w tym momencie Ed postanowił jednak mimo wszystko spróbować zrealizować sówj plan. W końću miał zaskoczenie po swojej stronie i potrzebował się tylko wyrwać na zewnątrz a nie użerać się z bydlunem prawda?

~ O ja pierdolę jaki wielki... ~ mimo woli przemkło mu przez głowę gdy drzwi się otworzyły a on w końcu ujrzał swojego strażnika. Miał chyba ponad 2 metry, może nawet 2.5 metra? Ed miał w każdym razie głowę na wysokości jego klaty. Tamten wyglądał, że mógłby wsadzać piłkę do koszykówki do kosza bez podskakiwania. Po prostu by wsadzał. W przeciwieństwie do koszykarzy jednak nie charakteryzował się ich tykowatą budową a wręcz przeciwnie. Na przyzwyczajone do oceny masy oko Ed'a to kolo musiał mieć ze 200 - 250 kg masy. Sam Taksony był całkiem przyzwoicie zbudowany choć do gigantów nie należał to jednak przy swoim przeciwniku wyglądał jak chucherko. No ale przy nim nawet Hulk Hogan czy The Rock wyglądaliby jak mikrusy. A mimo to Ed zaatakował.

Zaskoczenie, oraz prawa anatomii i fizyki były po jego stronie. Gdy olbrzym wrzucał do środka dziewczynę, i to chybę tę laskę co grała na skrzypcach podczas wieczorku zapoznawczego, Ed siedząc na tyłku na podłodze wystrzelił obiema nogami do przodu. Ten nagły wyrzut prawie całej dolnej połowy ciała, skumulowany w jednym punkcie, w tym wypadku kolanie olbrzyma, podziałał. Olbrzym przygiął się i cofnął o jakieś pół kroku. Co prawda Ed miał nadzieję na trochę lepszy efekt, a waściwie liczył, że tamten upadnie i będzie mógł się wyrwać no ale nie było źle.

Wówczas jednak olbrzym wrócił do pozycji wyprostowanej i dobył młota. I to jakiegoś cholernego kafara! Oj, było niedobrze! Co więcej nie wyglądało, żeby atak coś mu tam skruszył czy wybił rzepkę albo co. No nic mu się nie stało!

Ed był jednak szybki i udało mu się zachować inicjatywę. Zerwał się z ziemi i zaatakował ponownie. Tym razem wystrzeliło naprzód jego ramię z kaftanem. Materiał poszybował prosto w kierunku twarzy przeciwnika. Trik polegał na tym, że nie było sposoby by nie zmrużyć oczu by je odruchowo ochronić no i zyskiwało się ułamek sekundy na coś innego. Tym "coś innego" w tym przypadku było kopniecie w słabiznę. Może mało uczciwa zagrywka ale skuteczna. Faceta bolało nawet pośrednie uderzenie w te miejsce no i wówczas nawet jak mu nic nie było to się zaczynał robić nienaturalnie ostrożny co dawało szanse na jakieś różne ciekawe numery. A jakby się zgiął wówczas ten jego durny, wielki łeb znalazłby się w zasięgu ramion Ed'a i ten mógłby go wreszcie dostać. Stało się jednak inaczej...

To nie tak, że Ed niezauważył co się stało. Widział jak tamten zbiera się do ciosu ale po prostu zanim noga wróciła mu po kopnięciu na ziemię i zdołal odzyskać stabilną pozycję ramię tamtego już było w połowie drogi. ~ Kurwa jaki szybki! ~ zdążył tylko zarejestrować Ed. A dalej to już była różnica mas. Olbrzym zmiótł tym uderzeniem swojego mniejszego przeciwnika tak samo jak ten przewracałby kręgiel albo coś takiego. Zamroczyło go tak, że uderzenia plecami o ścianę prawie nie poczuł. Mętnie zdawał sobie sprawę, że olbrzym stoi wciąż w drziwach, że gdzieś tam coś robi ta nowa laska, że Kluczniczka się kuli ze strachu w kącie, że coś ma mokrego na twarzy, że to chyba krew, jego krew. ~ Nokaut... Tak chyba właśnie wygląda nokaut... ~ przeszło mu dziwnie trzeźwo przez myśl. Próbował wstać, wiedział, że jak tak zostanie to wielkolud załatwi go jak tylko tu wejdzie. Ale mimo tej wiedzy nie mógł jakoś razem sprząc ani ciała ani umysłu do tego tytanicznego wysiłku. ~ Czekaj chujku... Następnym razem cię załatwię... ~ miał zamiar spróbowac ponownie. Tylko właśnie potrzebwał czasu by się zebrać, stanąć na nogi, ogarnąć się jakoś. A potem jakoś to będzie. Coś się wymyśli. Przecież nie da tak się tu zamknąć jak jakaś oferma i siedzieć czekając na nie wiadomo na co no nie? Musiał coś zrobić. Ale to potem. Teraz... Musiał odpocząć, złapać oddech, ogarnąć się.
 
Pipboy79 jest offline  
Stary 11-07-2014, 09:12   #169
 
BoYos's Avatar
 
Reputacja: 1 BoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputację
Gdy wydarzyła się cała sytuacja związana z pseudo sztukami walki, przypominało to bardziej walkę Goliata z Dawidem. Tylko z różnicą zwycięstwa. Tak sobie to tłumaczyła.
Z drugiej strony nie mogła sobie za bardzo nic wytłumaczyć, bo dopiero odzyskiwała świadomość. W momencie, kiedy na ziemię upadł facet, dostała jakby bodźcca pobudzającego. Jakby coś ją tknęło. Nagle dostała przypływu adrenaliny i samo wszystko poszło.
- NIE BĘDĘ W ŻADNEJ CELI!

Pozbawił ją smyczka, to fakt. A raczej sama się go pozbawiła, upuszczając go. Ale brzytwa cały czas była w rękawie. Jeżeli ktoś kogoś zapinał w pasy bezpieczeństwa, to będzie wiedział, że najciężej na świecie zapiąć jest...właśnie rozjuszoną kobietę. Przypomina to trochę walkę weterynarza z kotem, który nie jest chętny na zastrzyk.
Johanna wyciągnęła z rękawa brzytwę i z całej siły wsadziła mu w oko, jednocześnie wyrywając mu się, krzycząc, piszcząc, warcząc i w ogóle robiąć tyle zamętu, ile osoba, która nie chce iść do celi. Jeżeli to by nie wypaliło zaczęłaby mu wsadzać do oczu palce, albo chcąc zdjąć mu maskę. Johanna naprawdę się starała...by nie trafić do celi.
 
BoYos jest offline  
Stary 11-07-2014, 11:46   #170
 
Dziadek Zielarz's Avatar
 
Reputacja: 1 Dziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemu
Wyrwa w ścianie nie wróżyła dobrze. Resztki okablowania i tapety walały się po ziemi razem z pogiętym złomem. Przez otwór do środka wdzierał się czarny, cuchnący opar. W pierwszym odruchu Malcolm skrzywił się i spojrzał przez ramię w głąb korytarza jakby w nadziei, że niepokorna ratowniczka jednak za nim podążyła. Kiedy nie dostrzegł w korytarzu za sobą nikog, szybko skarcił się w duchu i wrócił do oględzin pomieszczenia. Jego wyliczenia nie przyniosły najwyraźniej dobrego rezultatu, bo zdewastowana kabina nie wyglądała jak odpowiedź na palące pytania.

- Pięknie… I co teraz? - Godspeed podrapał się po głowie, kiedy to do jego uszu dobiegł odgłos powtarzanego zdania. Tego samego, które wyryto na podłodze w upiornej scenie zatrzymanej na ekranie telewizora.

Invocamus je sexta ingredia ab inferus.

- Co do… - serce przyspieszyło w piersi, a na skroń wystąpił zimny pot.

Invocamus je sexta ingredia ab inferus.

Hazardzista postąpił kilka kroków na oślep skupiony na głosie niepokojąco rozlegającym się w jego własnej głowie. Dopóki był to Paavo, to miało jeszcze jakiś sens, jednak teraz… teraz było inaczej. Bezwiednie wkroczył do pokoju obok, tego o numerze 2227.

Kajuta była zamknięta i pusta, jakby ktoś opuścił ją w wielkim pośpiechu. Śmierdziała mocno wodorostami i gnijącą rybą. Malcolmowi wydawało się, że krąży w kółko. Wielokrotności, cholera, nigdy nie był zbyt dobry w abstrakcyjnych obliczeniach. Owszem, potrafił sprawnie liczyć karty, oceniać prawdopodobieństwo i takie tam, ale wtedy zawsze wiedział co chce osiągnąć. Tutaj krążył zupełnie po omacku.

- Moja kajuta to 2282. Wilokrotności to… no cóż, pierwsza to dwa. - Przystojniak analizował półszeptem swoje pomysły, by poukładać myśli i nieco odgonić narastające poczucie osamotnienia - Musiałbym wtedy sprawdzić wszystkei kajuty na prawej burcie, nonsens.

Hazardzista potarł nerwowo głowę. Sięgnął bezwiednie ręką do kieszeni, gdzie spoczywały dziwne igły. Metalowe skrawki ciągle były pokryte krwią Clementine. Trzeba po nią wrócić. Potem… potem zwiedzi się kabiny o numerach oddalonych o 23. Między jego kabiną, a 2259 była różnica 23. czyli kolejną wpisującą się w cykl będzie 2236, potem 2213 i tak dalej. Mężczyzna przystanął przed ściennym schematem rozkładu kabin. Poświecił na niego latarką i odnajdywał kolejne kajuty. W pewnym momencie coś przestało mu się zgadzać. Szukał 2213 ale nie mógł jej znaleźć. Na planie wyraźnie były wszystkie sąsiednie numery, ale tego nie było. Podobnie 2113 i 2313.

- Co jest…

Jakieś przesądy, czy celowe działanie? A może teraz wszystko się pomieszało i ten rozkład był diabła warty? Z drugiej strony moze w nim była zawarta odpowiedź? Malcolm zdarł plan statku ze ściany i ruszył do miejsca, gdzie zostawił Clementine.
 
Dziadek Zielarz jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:11.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172