Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2014, 22:27   #86
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Dziękuję MG oraz ekipie za dialogi...


Bert po otrzymaniu młota od krasnoluda musiał ustalić czy brat jego martwego właściciela się o niego upomni. Winkel nie przygotowywał się do spotkania łowcy czarownic. Jak to gawędziarz zamierzał improwizować i wbrew temu co mogli sobie pomyśleć Jost oraz krasnolud... Bert się nie bał. Zwykle kiedy robił dobre rzeczy dostawał po pysku. Ścigając przestępców z łowcą musiał się liczyć, że nie zawsze jego przełożony był wspominany dobrze. Bywało, że niektóre miejsca musieli omijać szerokim łukiem. Gawędziarz od tak dawna sam był dobrym i sprawiedliwym, że zapomniał jak to jest zwyczajnie oczekiwać tego od innych. Sigmar - mimo tego, że go okradali, przeganiali, nie raz chcieli pobić - był dla niego jednak łaskawy. Młotodzierżca wiedział jaka jest prawda. I pewnie dlatego posłał swoje potężne ramię w innym kierunku...

Winkel nie miał zamiaru nosić potężnej broni zatem udał się w najlepsze dla niej miejsce i tam ją zostawił. Młot był wart sporo i bez wątpienia Arno był zadowolony z sumy jaką za niego Winkel utargował. Dlaczego Bert cały czas podejrzewał, że krasnolud chciałby za ten oręż jeszcze więcej? Nie. Nie mógł tak myśleć. Przecież byli przyjaciółmi!

***


Padało w dzień. Padało w nocy. Padało bez przerwy. Winkel nie miał pojęcia czy Bogowie chcieli go zwyczajnie utopić czy też tworzyli świat na nowo decydując się wykształcić w ludzkich organizmach podobne do rybich skrzela. Z biegiem czasu wszystkie trakty zamieniły się w błotniste, utrudniające poruszanie się starorzecza, a rzeki miejscami wybijały tworząc bardzo malownicze, potężne lustra wody. Ulewa utrudniała nawigację, podróżowanie i samą widoczność. Bert wraz z ekipą nie mieli innego wyboru jak zatrzymać się w "Bestii Reiku", która miała im zapewnić przeżycie aż do czasu kiedy trakty znowu staną się drożne. Już po pierwszym dniu w karczmie okazało się, że deszcz robi sobie przerwy, ale po głębszym oddechu znowu rozpędza się bijąc o szyby przybytku niczym krasnoludzcy topornicy w okute żelazem tarcze.

Karczmą zarządzał dość gruboskórny, ale uprzejmy mąż Ulryk wraz ze swoją małżonką Ulryką. Bert nie mógł się nadziwić jak to tak się dobrali, bo on raczej potężnym był chłopem, a ona delikatną, filigranową kobietą. Poza ekipą z Biberhof w karczmie zawitał bogaty kupiec wraz ze swoją ochroną oraz trupa aktorska "Brat", która najciekawszym dla Winkela była widowiskiem. Grupa wystawiała na deskach przybytku nie jedno ciekawe przedstawienie. Każdy z aktorów był dość charakterystyczny. Niski, gruby i wyniosły Napoleon, wysoki, szpakowaty i spokojny Herbert oraz wesoły karzeł o imieniu Egon. Wszyscy rzucali się w oczy i nie bez znaczenia w grupie była obecność bogatego menadżera oraz... dwóch pięknych tancerek. Jedna młodą była i niewinną, a druga - mimo iż starsza - nadal wyglądała całkiem przystojnie co cieszyło gawędziarza niezmiernie. Sam Bert jednego dnia chciał opowiedzieć co mu na myśl przyjdzie, ale... poza jednym miedziakiem i dolewką piwa nie uświadczył zainteresowania słuchaczy. Nie wypadł najlepiej i wiedział to. Miał jednak dość pokory aby nie przesadzać.

Kiedy Winkel dowiedział się, że ochrona karczmy ulotniła się słysząc zapewne zmodyfikowane przez plotki wieści o śmierci kapłana Fromma na trakcie bez namysłu zgodził się na ich zastąpienie. Co prawda nie potrafił tak jak Jost czy Arno walczyć, ale posiadał on umiejętności społeczne czyniące z niego całkiem niezłego negocjatora z ewentualnymi zbirami. No i darmowy pobyt nie był czymś codziennym w życiu gawędziarza. Chętnie z niego skorzystał ochoczo nakłaniając do swoich racji krasnoluda i Schlachtera.

***

Kiedy tylko drogi stały się częściowo przejezdne bogaty kupiec zdecydował się zabrać swoich ochroniarzy i wyruszyć w podróż. Nie przebierał w słowach wyrażając się na temat zaistniałej w okolicy sytuacji. Musiał być stratny o czym świadczyła nie tylko jego mina, ale też upór z jakim chciał opuścić przybytek nakłaniającego go do zostania Ulryka.


Wieczór początkowo zapowiadał się na wesoły. Trunki, pyszne strawy, śpiewy i tańce to nie wszystko czym popisywali się aktorzy. Trupa "Brat" była przed jakimś ważnym podbojem Reiklandu, o którym tak radośnie i głośno wspominała. Karzeł Egon grał na lutni, tancerki śpiewały, ale - jak zawsze - coś musiało pójść nie tak.

Herbert i Napoleon - mimo długoletniej znajomości - nie potrafili się dogadać. Jeden mówił nad drugiego i mimo iż Herbert wydawał się tym spokojniejszym to swoim tonem, wyniosłą mową i starannie dobranymi słowami podsycał jedynie gniew Napoleona. W końcu czara złości się przelała i niski, gruby aktor oblał swojego kompana winem. Reakcji nie było, bo oniemiały Herbert był zbyt anemiczny. Kiedy Napoleon udał się do swojego pokoju nie bez odzewu pozostałych została cała sytuacja. Oczywiście, że to Napoleon został napiętnowany mimo iż nie on jeden brał udział w kłótni. Normalne.

Karczmarz i jego żona uwijali się wokół trupy dbając o rozrzutnych gości. Winkel nie bez wzajemności z uznaniem przyglądał się pięknej córce gospodarza. Elryka jedynie imieniem przypominającym mu przyjaciela mogła go odepchnąć od siebie... Winkel był ciekaw czy to koniec niespodzianek. Podejrzewał, że nie. Nie wiedział jednak, że kolejna będzie aż tak niesamowita.

***

Karczmarz, jego żona i córka sprzątali kiedy Winkel, Jost i Arno jako jedyni z gości siedzieli w głównej sali. Ulryk chciałby aby podróżni poszli już spać, ale nie wypadało na siłę wysyłać ich do łóżek. Wszyscy drgnęli kiedy z góry doszedł ich głuchy odgłos przypominający uderzenie czegoś ciężkiego o podłogę piętra karczmy. Winkel wymienił spojrzenia z Jostem i Arno dopiero na schodach, do których jako pierwsi kompani się rzucili zostawiając daleko za sobą karczmarza i jego drewnianą pałkę na opornych.


Na piętrze drzwi do jednego z pokoi aktorów były uchylone. Winkel kojarzył, że był to pokój Napoleona. Jego przyjaciel - Herbert - właśnie wychodził ostrzeliwany całą salwą gniewnych słów. Sztylet, który aktor na widok ludzi upuścił na końcu był splamiony świeżą krwią! Winkel nie mógł uwierzyć własnym oczom. Dalekim był jednak od paniki spokojnie podchodząc do uchylonych drzwi. Nikt nie był chyba tak spokojny jak on. Ani aktorzy, ani gospodarze, ani nawet krasnolud czy zwiadowca. On był po prostu zahartowany przez wiele podobnych akcji u boku łowcy Imre i Eryka.

- Nie znam się na pierwszej pomocy. - powiedział pewnie do oberżysty Bert podchodząc do aktora Napoleona. - Może ktoś mu pomóc? Szybko. - poprosił zwięźle, ale cały czas kulturalnie Winkel.

***

Śledztwo w wykonaniu trójki przyjaciół? Oczywiście. Bert wiedział, że nie ma na poprowadzenie go lepszych w grupie osób. Aktorzy nie mogli być sędziami we własnej sprawie, a karczmarz nie powinien narażać swojego dobrego imienia. Poza tym Ulryk musiał już słyszeć o Bercie i jego kompanach, którzy rozwiązali już nie jedną zawiłą łamigłówkę losu. Winkel - jak to zwykle on - postanowił zająć się przesłuchiwaniem świadków i bliskich głównego podejrzanego i samego poszkodowanego. Samą logikę przestępstwa postanowił zostawić Arno i Jostowi, który też mógł zająć się dokładnymi oględzinami narzędzia i miejsca zbrodni. Krasnolud był pewnikiem tego, że nikt raczej nie będzie próbował w podobie do Napoleona urządzić ekipy z Biberhof. Nie dając aktorom czasu na ustalenie jednej, spójnej wersji Winkel postanowił rozdzielić ich i czym prędzej zacząć przesłuchania. Cała senność znikła jak tylko gawędziarz pomyślał o sprawiedliwości, której znowu może dopomóc zwyciężyć... Na sam początek zdecydował się porozmawiać z głównym podejrzanym. Herbertem.


- Zatem… Może Pan mi powiedzieć kto z Pana znajomych jest najbardziej podejrzany w sprawie kradzieży noża? - zapytał Winkel. - Komuś się specjalnie spodobał? Widziałem, że jest bogato zdobiony. Może u kogoś go Pan widział albo ktoś kupił sobie taki sam model noża? - zapytał z ciekawością Bert.

- Niestety nie mogę w tym pomóc. Nic mi o tym wiadomym nie jest. Kogóż miałbym podejrzewać? A jednak ktoś to zrobił… - zasępił się.

- Dobrze… - powiedział Winkel w zamyśleniu. - Spróbujmy może inaczej. Kto Pana zdaniem mógłby pierwszy z aktorów posunąć się do zabójstwa na Herr Napoleonie? - zapytał Bert patrząc na aktora.

- Znam wszystkich od lat… - westchnął aktor. - Gdyby to ktoś inny był ofiarą, to bym rzekł, że takim furiatem mógłby być Napoleon, bo ostatnimi czasy coraz bardziej staje się porywczy… Ale to dobry człowiek... My aktorami jesteśmy, nie zabójcami Panie Bert. - powiedział dumnie przeczesując szpakowatą grzywę ręką.

- A jednak zgodzi się Pan ze mną, że z jakiegoś powodu Herr Napoleon denerwować się musi, prawda? - zapytał Winkel. - Cóż się takiego stało, że wybuchają tak poważne kłótnie?

- A to nie słyszeliście tego co wykrzykiwał jeszcze dzisiejszego wieczora na dole? Niedorzeczność, jeśli mnie o to spytać… Kryzys przechodzi Napoleon i tyle.

- Czyli chce Pan powiedzieć, że wynagrodzenie mości Napoleona jest sowite za jego ciężką pracę? Nie ma on zupełnie podstaw aby złościć się na Pana za niższe niż Pańskie wynagrodzenie? - zapytał Winkel grzecznie.

- Ależ nie ma podstaw żadnych, bo ja sam nie zarabiam wcale wiele… A już na pewno nie więcej od niego… Wszystko po opłaceniu kosztów i angażu pozostałych członków trupy dzielone jest między nas po równo. Nie ja jednak jestem księgowym, lecz nasz impresario Gerardes… Jego zapytaj o finanse Bercie… Napoleon jest zazdrosny o mój talent i tyle…

- Zazdrosny o talent powiada Pan? - zastanowił się Winkel. - Czy Herr Napoleon jest tak dobrym aktorem, że potrafiłby nabrać nas wszystkich i na przykład sam w jakiś sposób zadać sobie tę ranę sam? Na przykład aby rzucić cień podejrzeń na Pana?

- Aktorem jest dobrym, ale młody człowieku… Może i my się kłócimy ostatnio, ale… Znamy się trzydzieści lat. Nie sądzę, aby ktoś, kto jest mi jak brat posunął się do takiego podłego czynu… - westchnął starszy mężczyzna.

- Przecież sam Pan powiedział, że pokrzywdzony ostatnio często wpada w furię. - powiedział Winkel. - Może tym razem posunął się o krok dalej? Przecież jak to nie on to musiał mu to zrobić któryś z aktorów. Nikogo innego na piętrze nie było. Kto jest w trupie najkrócej? - zapytał Bert zaciekawiony.

- W afekcie do rękoczynów sięgnąć to inna sprawa niźli morderstwo planować. Tak mi się wydaje. Dramatyczne sceny najlepiej wychodzą na deskach teatru. W życiu… Muszę to przemyśleć... Ciężko pozbierać myśli w tym wszystkim... - pomasował dłonią czoło rozcierając skronie. - Najkrócej jest z nami młoda Heidi. Panienka dołączyła do nas dwa lata temu.

- Muszę jeszcze zapytać o to w jakiej kolejności pojawialiście się Państwo u drzwi albo w pokoju Pana Napoleona. Pan był pierwszy? - zapytał Bert.

- Tak. Byłem pierwszy jako mówisz. Spać nie mogłem, bo poruszyła mnie awantura przy stole… Napoleon posunął się o krok za daleko, żeby publicznie taki afront mi wymierzać! - podniósł głos nieco. - Ochłonąłem trochę, lecz sen nie przychodził. Usłyszałem hałas zza ściany. Wyjrzałem na korytarz… Drzwi do pokoju Napoleona były lekko uchylone. Więc pchnąłem je nieco i zanim dojrzałem go na ziemi, najpierw w blasku świecy zobaczyłem nóż, na który mało nie nadepłem… Podniosłem nóż, rozwarłem bardziej drzwi… A resztę już znasz. - rozłożył ręce.

- Zdaje Pan sobie sprawę jak to może brzmieć dla kogoś kto ostatnie lata poświęcił na podróży z łowcą nagród? - powiedział Bert lekko zdziwiony. - Dobrze, że mówi Pan prawdę. Kto pojawił się przy drzwiach po Panu? Proszę podać kolejność w jakiej pojawiały się poszczególne osoby.

- Cóż, mogę się mylić, bo wszyscy zbiegli sie za moimi plecami… Tyłem cofałem się z pokoju Leośka ścigany jego oskarżycielskimi krzykami. Zdaje się, że Panie nasze były pierwsze. Nie. Wyście przybiegli pierwsi? - zapytał niepewnie.

- Dokładnie. - powiedział Bert. - Rozumiem, że nie jest łatwo Panu określić kto był pierwszy zatem może podpowie Pan mi kto przybył ostatni? Napastnik raczej tak by postąpił aby nie być w cieniu podejrzeń.

- I w tym niestety pomóc nie mogę. Niby skąd mam to wiedzieć? Na moim miejscu byś wiedział?

- Nie, ale sprawdzam Pańską prawdomówność. - powiedział z lekkim uśmiechem Winkel. - Jakby Pan podał mi dokładny harmonogram kolejności mimo iż stał Pan tyłem do korytarza… Byłoby to dziwne. Wybaczy Pan. Taki manewr z mojej strony. Poza Panem ktoś jeszcze kłócił się z Panem Napoleonem? Może z którąś z Pań się on kłócił?

- Drażliwy jest ostatnio, ale nic szczególnego nie zapadło mi w pamięci. - odrzekł po chwili namysłu.

- Dobrze. - powiedział Bert. - Nic więcej póki co nie przychodzi mi do głowy. Jakby coś ważnego sobie Pan przypomniał proszę od razu do mnie przybyć w informacją. Przepraszam za podejrzenia, ale śledczy musi mieć w sobie odrobinę nieufności. - Winkel ukłonił się i wyszedł.

***

- Przepraszam Pana. - powiedział Bert podchodząc do Impresario stojącego na korytarzu wśród zdziwionych aktorów. - Może Mości Gerardes zamienić ze mną kilka słów w cztery oczy? Sprawa oczywiście dotyczy śledztwa w sprawie ataku na Herr Napoleona.

- Naturalnie. - skłonił się lekko i uprzejmie. - Z Panem wolę się rozmówić... - nie dokończył, ale spojrzenie na Arno mówiło samo za siebie.

- Dobrze. Zatem chodźmy może na bok aby niepotrzebnych sensacji nie budzić. - powiedział Winkel.

Odeszli kawałek dalej w głąb korytarza.

- Może Herr Gerardes mi powiedzieć jak to wyglądało z Pana punktu widzenia? Proszę zacząć od początku, a skończyć na tym jak wszyscy zbiegli się wokół Herr Napoleona.

- Hm… Krzyk mnie obudził. - impresario mówił powoli i z namysłem. - Poznałem po głosie Napoleona. Z początku myślałem, że awanturuje się, lecz wsłuchując się w krzyków treść, doszedłem do wniosku, że to coś poważnego. Wyjrzałem na korytarz, Panowie już wbiegali na schody. Reszta naszej trupy też już wychodziła. Wyszedłem i ja. Z początku myślałem, że to napad zbójecki jest.

- Czy nie wie Pan może kto pierwszy stał pod drzwiami Herr Napoleona poza Panem Herbertem? - zapytał Bert spokojnie.

- Zdaje się, że ten drugi Pan z pańskiego towarzystwa. Ale nie ten mały, gruby, tylko ten szczerbaty. - powiedział niepewnie.

- Rozumiem. - pokiwał głową gawędziarz. - Czy poza Panem Herbertem ktoś jeszcze kłócił się ostatnio z pokrzywdzonym?

- Drażliwy jest od wiosny, ale żeby awantury robił, to nie. Tylko z Herbertem się gryzł jakoś tak więcej, aż dzisiaj się przelała czara…

- Dlaczego od wiosny? Coś się wtedy stało dla niego niekorzystnego?

- Wiosną zaczął się nowy repertuar. To mi sie jakoś tak zapamiętało. Zimą był względny spokój, ale od kiedy nowe przedstawienia szlifują, to jest atmosfera okropna. Ale Napoleon to dobry człowiek i nie zasłużył sobie na takie traktowanie, nawet jeśli i po wypiciu zbyt wielu kielichów wina, obraził Herberta…

- Z pewnością nie zasłużył na nóż między łopatki, Mości Panie. - powiedział Winkel z uśmiechem bardziej smutnym. - Kłócili się o pieniądze, a jeżeli mam być szczery to Pan wygląda na najbardziej zamożnego z całej paczki. Nie mylę się?

- Wie Pan. Każdy zarabia tyle, ile może i się da. To ile kto wydaje, to już jego sprawa… Ja żyję oszczędnie a gdyby nie moje kontakty i kontrakty i wpływy, to by dalej oni grali po wiejskich festynach. W tym roku mamy zagrać nawet na balu cesarza. Mam nadzieję, że sam Najjaśniej panujący nam Karl Franc zaszczyci nas swoją obecnością. Sławna była trupa lat dwadzieścia temu, ale kiedym sie z nimi rozstał, to… - machnął ręką. - wtedy to mieli na co narzekać jeśli o finanse się rozchodzi… A teraz? Znowu jestem z nimi, sezon dobry się szykuje, ledwie próby się zaczęły kończyć i prawie gotowi jesteśmy do trasy, a oni… niewdzięczniki… Tak panu powiedzieli? Że ja ich okradam? - zapytał obrażony.

- Nikt mi niczego takiego nie powiedział tylko widzę, że kiedy oni się kłócą zajadle Pan zachowuje stoicki spokój. Co więcej jest Pan ich menago. Zatem domyśliłem się, że sporo musi mieć Herr w interesie udziałów. - Bert się zastanowił. - Dlaczego się rozstaliście? Te 20 lat temu…

- Eh... Stare dzieje… Im sława do głów uderzyła i wytrzymać z nimi było coraz trudniej, a mi zachciało się rodzinę zakładać i przestać włóczyć po Imperium. - machnął ręką. - Nawet nie wiesz Pan jakie to stresujące zajęcie tak niańczyć całą trupę i wszystkich klientów… - mówił spokojnie.

- Nie wątpię. - powiedział Winkel. - Ja również kiedyś myślałem o rodzinie, ale jakoś jeszcze nie spotkałem tej jedynej, dla której mógłbym zamieszkać w jednym miejscu.

- Lepiej niech sie Pan nie żeni…- machnął ręką. - Lepiej być kawalerem. Wiem co mówię, już trzy żony miałem… - przewrócił oczami.

- Faktycznie może lepiej sobie dać spokój. - uśmiechnął się lekko Winkel. - Czy jak dotąd między aktorami w trupie doszło kiedyś do rękoczynów? Znaczy czy walczyli już ze sobą?

- W niejednej bitce udział brali karczemnej, ale zawsze po tej samej stronie… Nie, nie widziałem, żeby mieli się bić miedzy sobą inaczej niż na słowa.

- Zatem to pierwszy taki przypadek jeżeli w ogóle… - Bert się podrapał po głowie. - Nie wie Pan czy Napoleon potrafiłby zagrać, że ktoś go ranił podczas, gdy sam zrobiłby sobie coś takiego? Rana jest bardzo płytka i nieznaczna, a zatem jak ostrze nie było zatrute nic mu nie będzie. Napastnik raczej raniłby go dotkliwiej…

Impresario wzruszył ramionami.

- Z tymi aktorami, to już wszystkiego można sie spodziewać… Artystyczne dusze. - skrzywił się. - Może to tylko partacz nie zabójca? Tchórz? Pierwszy raz w życiu miał komuś krzywdę zrobić? To nie może być łatwe komuś życie odebrać… Co innego na deskach teatru, a co innego w życiu, czyż nie?

- To zupełnie dwie różne rzeczy. - powiedział Winkel zgadzając się. - Ja, niestety, musiałem kiedyś doprowadzić człowieka niemal do śmierci jednak… Broniłem moich przyjaciół. Nie jestem wojownikiem, ale za nich poszedłbym w ogień. Nie myślałem wtedy zbyt… sensownie. Czy myśli Pan, że Herbert byłby zdolny zaatakować Napoleona za to jak go uraził albo za tę i więcej zniewag? Zaatakować i po prostu nie dać rady dokończyć sprawy?

- Przede wszystkim trzeba trzymać się faktów oraz nie wykluczać tego, bo to motyw, a innego chyba nie znacie jeszcze… - podrapał się po głowie. - Motyw jest, narzędzie zbrodni jest, podejrzany na miejscu zbrodni jest. Dla wielu sprawa byłaby prosta i oczywista jak dwa plus dwa.

- Ja zawsze podchodzę do sprawy bardzo ostrożnie. - powiedział Bert spokojnie. - Wystarczy, że wydamy tak poważne oskarżenie, a strażnicy dróg zabiorą Herberta w kajdanach. A co jak to nie on? A co jak Napoleon sam się dźgnął? Jest wiele możliwości. Ja nie zamierzam później mieć wyrzutów sumienia, bo nie dopilnowałem swoich obowiązków… Co by Pan uczynił na moim miejscu?

- Nie jestem na Pana miejscu, choć obowiązkiem mym było to zaproponować. - odrzekł z ulgą wymijająco. - A jak miałby się Napoleon sam zranić? Niski, krótkie ręce ma. Gdyby długie nawet miał i szczupłe, to jak sobie można nóż wbić w plecy? - pokiwał głową z powątpiewaniem.

- To już zależy tylko od rozciągnięcia rąk i pleców. - powiedział Bert. - Ja na przykład bez problemu mógłbym się sam dźgnąć, mój szczerbaty kolega zapewne też, ale na przykład taki krasnolud już by miał ciężko. - Winkel się zastanowił. - Są jednak wyjątki, bo widziałem kiedyś siłacza w cyrku, który był wcześniej eskapologiem. Ten to mógłby mimo muskulatury sobie nóż wbić bez problemu. Poza tym to nie jest głęboka rana. Można by ją zrobić mocując narzędzie na kancie mebla na przykład i uderzając plecami. Wcale nie mocno, bo to płytka ranka. Martwi mnie to pieczenie. Oby ostrze nie było zatrute…

- Jakby chciał samobójstwo popełnić trucizną, to by chyba mniejszy trud sobie zadawał niż meble nią smarować i plecami okładać po ich kantach. - Impresario uniósł brew z niedowierzaniem patrząc na Berta.

- Mówiłem o usadowieniu noża na przykład w rogu mebla aby stał on stabilnie i uderzenie w niego. Oczywiście gdyby zrobił sobie to sam nie wchodzi w grę trucizna, a jedynie gra pod publiczkę. Żaden samobójca by się tak nie męczył i skoczył z okna na łeb albo też powiesił się czy zastosował prostą sztuczkę z krzesłem… - Bert się zastanowił. - Zna Pan tych ludzi lepiej niż ja. Kto, gdyby miał to zrobić mu ktoś z nich, byłby do tego zdolny? Herbert?

- Skoro z łowcą Pan pracował, to zapewne też wie, że każdy do tego może być zdolny, tak samo jak Napoleon mógł sam siebie okaleczyć. Skąd jednak takie u Pana pewne siebie przeświadczenie, że właśnie ofiara jest poszukiwaną osobą? Ja nie mówię, że Pan sie myli, ale przecież nie zna Pan nikogo a zamienił raptem kilka słów z głównym podejrzanym? - Gerardes przyjrzał się podejrzliwie Bertowi. - W co Pan gra?

- Lubię grać w karty, ale póki co zajmuję się śledztwem. - odpowiedział błyskawicznie Winkel. - Badam póki co ludzi zanim wszyscy ochłoną i na spokojnie ustalą jedną wersję. Pan na przykład bardzo często sugeruje, że to Herbert jest winien napaści na Napoleona. To zdaje się oczywiste już po scence jaką widzieliśmy bezpośrednio po ataku, ale… Nie rozumiem dlaczego tak bardzo, niby delikatnie, stara się Pan przekonać mnie do własnych racji. Z Herbertem macie jakoś na pieńku czy gdzieś indziej leży problem? Nie sądzę aby Pan starał się mi wkuć coś tak oczywistego jak to, że on rzeczywiście jest głównym podejrzanym. Niemal pewnym sprawcą, że tak powiem…

- Już mówiłem, że trzymam się faktów. I nie działa na mnie podpuszczanie młodego Pana. Herbert jest moim przyjacielem tak samo jak Napoleon. Jednak ktoś za tym stoi a wszystkie dowody wskazują na Herberta. - wzruszył ramionami. - Szukać winy w tym, kto to widzi, to już dopiero perfidia… Nie mamy o czym już rozmawiać chyba, prawda? - spojrzał na Berta obojętnie.

- Dokładnie. - powiedział Winkel. - Jakby coś ważnego się Panu przypomniało proszę mnie znaleźć i przekazać to bezzwłocznie. To również od Pana zależy kto pojedzie z trupą w turne, a kto wyjedzie z zajazdu w kajdanach. Dziękuję za poświęcony czas. - gawędziarz się lekko ukłonił i ruszył po kolejnego świadka.

***


- Przepraszam… - powiedział Winkel podchodząc do młodej aktorki. - Możemy porozmawiać o całym zajściu? Mości Napoleon trochę będzie trzeźwiał więc myślę, że na rozmowy ze świadkami mamy dość czasu…

Heidi nie była śliczną dziewczyną. Była po prostu olśniewająco piękna. Niczego nigdzie jej nie brakowało, jakby wszystkie boginie użyczyły jej swych najlepszych cech. Najbardziej zdumiewającym jednak było, że taka skromność od niej biła, jakby nie zdawała sobie z tego wszystkiego do końca sprawy. A może tylko była świetną aktorką?

- Bardzo chętnie. Pomogę jak mogę. - była zmęczona i zatroskana. - Ale nie wiem jak? Gdy wyszłam na korytarz widziałam tyle co i reszta. Herbert z nożem. Napoleon na ziemi krzyczał z boleści. Nie wiem czemu Herbert miałby to zrobić… - załamała rączki na dorodnych, jędrnych piersiach, kontury kształtów których kusząco rysowały się na zwiewnej, letniej, nocnej koszulinie. - Raczej nie spodziewałabym się tego po nim, ale przecież wszyscy widzieli i sam Napoleon tam mówi… Więc co będzie z maestro Herbertem!? - zapytała żywo przejęta.

- Nie mam pojęcia. - powiedział Winkel. - Wszystko zależy od tego jak się cała sytuacja ułoży. Większość śledczych uznałaby winę Pana Herberta gdyż miał on motyw, miał w rękach narzędzie zbrodni oraz znajdował się w odpowiednim miejscu o właściwym czasie. Ja ani moi przyjaciele nie jesteśmy jak większość. Zbadamy tę sprawę dokładnie. - dodał Bert spokojnie. - Muszę Panią zapytać czy Pan Napoleon miał w przeszłości, bliższej i dalszej, niesnaski z członkami trupy? Wygląda na dość nerwową osobę.

- Jest bardzo temperamenty, ale nigdy nie pomyślałabym, że komuś aż tak zalezie za skórę, aby mu zrobić krzywdę…

- Nie odpowiedziała Pani na moje pytanie. - zwrócił uwagę Bert. - Czy Pan Napoleon często kłócił się z innymi członkami trupy?

- Ależ właśnie to miałam na myśli. Jest wybuchowy ostatnio i często nie przebiera w słowach. Dzisiaj oblał winem Herr Herberta... Ale czy to są już kłótnie czy tylko jego taka to ostatnio gburowata natura? Ze mną się nie kłóci, choć często strofuje na próbach. To normalne jest akurat, bez krytyki nie ma postępów…

- Czy uważa Pani, że Herr Napoleon mógłby kogoś tak zdenerwować, że ten chciałby go zabić albo uszkodzić? Ktoś z trupy oczywiście… - Bert zastanawiał się nad czymś.

- Nie potrafiłabym nikogo wytknąć palcem. Na pewno nie mnie. To bardzo dobry człowiek i aktor i ja bym zcierpiała urazę niż się mściła…

- Wierzę. - powiedział kiwając głową gawędziarz. - Może mi Pani powiedzieć czy Napoleon jest tak dobrym aktorem aby udać atak na siebie, a obrażenia zadać sobie własnoręcznie? - zapytał Winkel. - Wiem, że to nieprawdopodobne, ale dlaczego spokojny Herbert miałby atakować przyjaciela?

- Każdy z trupy jest świetnym aktorem, ale czy jest zdolny do tego i samookaleczeń... To mogę mówić tylko za siebie... Nie... Nie wierzę, że to się w ogóle dzieje... To jakiś koszmar... - jęknęła.

- Wybacz, ale nie uwierzę, że jesteś tak delikatna podróżując z trupą po świecie. - powiedział Bert poważnie. - Ja jestem spokojny i unikam kłopotów, a od ostatniego roku ciężko zliczyć ile mordów, walk i w ogóle gorszych rzeczy widziałem w podróży. Samookaleczenie Napoleona czy też atak na niego to nic. To najmniej brutalne śledztwo jakie prowadziłem w życiu. Który z aktorów jest najbardziej wysportowany? Znaczy czy ktoś byłby w stanie zranić aktora i pobiec do siebie do pokoju na tyle szybko aby Herbert idący do Napoleona go nie zauważył?

- Dla mnie oni są jak rodzina a nie obcy ludzie. Byłbyś na moim miejscu, byś zrozumiał. - powiedziała smutno. - Nikomu zdrowia nie brakuje... Egon kiedyś mówił, że był w trupie cyrkowej jako młody chłopak, ale on za szybko nie biega. Ja szybko biegam. Najszybciej myślę ze wszystkich. I co? Niby to mówi, że ja jestem morderczynią? - zapytała.

- Nie. - odpowiedział błyskawicznie Winkel. - Zdradza to jednak Pani naturalne predyspozycje do możliwości wykonania tak szybkiego manewru. Myślę, że nie ma co się denerwować, a lepiej skupić na sprawie. Chyba każdy z nas chce aby za kratki trafił nikt inny jak prawdziwie winny złoczyńca. Ja tak tych ludzi jak Pani nie znam i miło by było gdyby Pani mi coś podpowiedziała. Zdradziła coś co pomoże mi znaleźć konkretny trop. Cokolwiek.

- Przecież nie zmyślę… A Napoleon wytrzeźwieje i miejmy nadzieję, że się wszystko wyjaśni rano… - zamyśliła się. - Może to duchy? Kto umiałby w kilka uderzeń serca zniknąć po zadaniu morderczego ciosu, aby go ani ofiara, ani podejrzany wzięty za napastnika, nie zobaczył? - zapytała rezolutnie.

- Szczerze wątpię w istnienie duchów. - powiedział Bert. - Widziałem za to i znałem wojowników tak szybkich aby byli w stanie tego dokonać. Żadnego z nich niestety nie ma z nami w tawernie, bo by stał się głównym podejrzanym. Nie pozostaje nam nic innego jak czekać aż Herr Napoleonowi wrócą zachwiane winem zmysły. Może wtedy coś się wyjaśni. Dziękuję Pani za poświęcony czas. - dodał gawędziarz skinając z uśmiechem głową.

- Proszę, Panie Bercie. - odpowiedziała smutno.

***

- Przepraszam Pana Mości Egonie. - powiedział Bert podchodząc do karła. - Możemy chwilę porozmawiać? Pana słowa mogą okazać się przydatne w śledztwie.

- Oczywiście.


- Proszę zatem na bok. Co może mi Pan powiedzieć o całym zajściu? - zapytał Winkel nadal ciekawy wersji każdego z aktorów.

Karzeł popatrzył na Berta ponuro.

- Ktoś ugodził Napoleona nożem i wygląda na to, że był to Herbert, bo go Napoleon przyłapał z nożem na gorącym uczynku. - wzruszył ramionami. - To chyba wszyscy wiedzą, nawet Pan, nie?

- Nie. Ja tego nie wiem. - powiedział krótko Winkel. - Na to wygląda, ale… Doświadczenie każe mi sprawdzić tę sprawę bardzo dokładnie. Zatem zaczynajmy. Co Pan robił zanim usłyszał krzyk Herr Napoleona?

- Spałem.

Bert już wcześniej zwrócił uwagę na ubiór karła. Ten miał na sobie obszerną koszulę nocną i sandały. Z ubioru zatem wydawał się wiarygodny. Był też lekko zaspany, znużony i zapewne nadal nietrzeźwy. Ciężko było obecnie podważyć jego słowa...

- A co Pana obudziło? - zapytał się Bert. - Co Pan zrobił po przebudzeniu?

- Hałas mnie obudził. Coś łomotło o podłogę. Napoleon upadł. Jak zaczęły się krzyki a potem po schodach wbiegać liczne kroki z dołu, to ja ostrożnie wyjrzałem na korytarz.

- Czy wie Pan kto mógł chcieć skrzywdzić Pana Napoleona? Ktoś poza Mości Herbertem kłócił się z nim wcześniej? - Bert drążył kulturalnie temat.

- Nie. Nikt. Kłócą się między sobą. W zasadzie to Napoleon pierwszy zawsze inicjuje przykrości, ale dzisiaj przy kolacji to było najmocniejsze, że tak rzeknę widowisko… Jak widać to eskaluje pomijając mordobicie skoro w ruch od razu poszedł nóż…

- Bardzo mnie to dziwi, że na dole Pan Herbert ani się słownie ani ręcznie nie odgryzł, a kiedy emocje opadły miałby iść i atakować wieloletniego przyjaciela? - zapytał Winkel. - Coś takiego się kupy nie trzyma. Co Pan o tej sytuacji myśli?

- A dla mnie to się trzyma kupy, do czasu aż znajdziecie lepszego kandydata w kajdany. Nie pierwszy to byłby przyjaciel z nożem w plecach w Imperium, nie? Gdyby się odgryzł na dole, to by wyszło na to, że potem chciał dokończyć, czego nie skończył. Kupy to się tylko nie trzyma, że zamiast wbić nóż to go tylko drasnął jak partacz… No to kto chciał zabić Napoleona i jak? Kogo widział Herbert umykającego z pokoju, kogo Napoleon nie zdążył przyłapać? - Egon założył ręce na piersiach i zadarłszy głowę wpatrywał się z wyczekiwaniem w Winkela.

- Niestety jest to wszystko wiedza operacyjna, której osobom nie uprawnionym do wejścia w jej posiadanie wyjawić nie mogę. - odparł błyskotliwie Winkel. - Cały czas badamy poszlaki oraz rozwijamy kłębek, który w przypadku waszej trupy nie jest wcale taki mały. Początkowo istniało podejrzenie, że ktoś drasnął Mości Napoleona, bo nie musiał czynić nic więcej. Trucizna załatwiłaby resztę. Niestety ani ja ani moi towarzysze nie jesteśmy specjalistami w leczeniu tego typu dolegliwości i obawiam się, że jakby tak było Napoleon mógłby nas opuścić. - Bert się chwilę zastanowił. - Mam nadzieję jednak, że ani poszkodowanemu nic nie będzie i uda się schwytać winnego. Dołożę do tego wszelkich starań. Jak Panowie się kilka lat temu rozpadli… Z kogo to było bardziej winy i jakie niosło ze sobą emocje?

- Aha… - Egon mruknął i usiadł wskoczywszy na łóżko. - Nie nazwałbym tego rozpadem. Upadek raczej w zapomnienie. Ciężkie czasy przyszły dla nas. Sława przeminęła z wiatrem… Herbert zaczął pić… Napoleon próbował być impresario po odejściu Gerardesa. Eh... Graliśmy po małych wioseczkach, po festynach, w byle jakich karczmach, w byle jakich miastach, w byle jakich dzielnicach. - westchnął. - I za te byle jakie mam na myśli, że nie byliśmy wybredni i audiencja nasza górnolotną nie była… Emocje jakie pytasz Pan? Rozgoryczenie, bieda i urażona duma… Kiedy pojawiła sie Heidi było już trochę łatwiej. Kiedy wrócił Gerardes, to jest coraz lepiej. Teraz z nowym repertuarem będziemy znowu sławni w każdej cywilizowanej prowincji naszego Imperium a nawet może i w Bretońskich miastach i Kislevie! - powiedział z dumą.

- W sumie to dlaczego się rozpadliście? Przez różnice poglądów czy też z innego powodu? - zapytał Winkel ciekawy.

- Bośmy na laurach usiedlim? - zapytał retorycznie z uwagą przyglądając się Winkelowi.

- Proszę odpowiadać na pytania. Wiem, że jako aktor nie może Pan nic powiedzieć prosto i dosłownie, ale dla dobra śledztwa niech Pan przez chwilę uprości swoją aparycję i odpowie zwyczajnie jak chłop od kosy odciągnięty. - odparł błyskawicznie Bert z lekkim, kpiącym uśmiechem.

- Nie mieli my, proste chłopy i baby, gładkiego impresario... - westchnął.

- Mości Gerardes chciał zakładać rodzinę powiada Pan? - zapytał Winkel. - To dlatego mnie od małżeństwa tak odciągał jak bym miał to w przyszłości w zamiarze. Po rozpadnięciu się ekipy co robili Panowie? Dalej tylko graliście czy też inne prace wykonywaliście? - zapytał Bert.

- Jak nie było co do gęby włożyć, to i różnych prac dorywczych trzeba było się chwytać. Żadna praca nie hańbi. - powiedział z teatralną przesadą. - Nie łatwe jest życie prawdziwego artysty. - dodał już bardziej z niesmakiem. - Nie mówiłem, żeśmy się wcale nie rozpadli tylko odupadli? - zdziwił się strzepując rączki i zeskoczył z łóżka na deski pokoju. - To tyle Panie Winkel?

- Myślę, że tak. Co prawda Pana słowa okazały się nie wiele pomocne, ale cóż. Jako śledczy zawsze muszę brać pod uwagę, że nikt nie powie nic aby siebie czy swojego przyjaciel obciążyć. - odpowiedział Bert z niesmakiem. - Może jak się Pan Napoleon obudzi będziemy wiedzieć więcej. Póki co dziękuję.

- Nie ma za co. Jak się przydać mogę to będę w swoim pokoju.

***

Bert miał już swoje podejrzenia. Winkel miał głowę na karku i głupimi byliby aktorzy, którzy myśleliby, że prostą grą i sztuczkami zwodzą go niczym psa pętem kiełbasy. Gawędziarz nie tak dawno miał okazję pracować z prawdziwym zawodowcem wśród aktorów. Poznał nie tylko sztukę aktorstwa, ale też to w jaki sposób potrafi ona oddziaływać na widza. Wiedział, że nie mógł wierzyć w słowa aktorów, ale kierował się nie tylko zdrowym rozsądkiem, ale i sercem. A to jeszcze nigdy go nie zawiodło…
 
Lechu jest offline