Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-07-2014, 01:49   #343
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację




Zamek walił się a z nim tak wielce straszne i niepojęte rzeczy, o których Eckhart do tej pory jeno znał z opowiadań, legend i pieśni. To nie były zwierzoludzie i mutactwo pospolite co sie z nimi potykał w lesie z oddziałem tarczowników. Nie żadne spaczone Chaosem parobki, produkty uboczne zła promieniującego z przeklętej twierdzy swego pana. Tutaj na zamku mieszkało zło zagnieżdżone w rodzinie Wittgensteinów. Młoda Magritta, taka ładna dziewczyna, a taka suka chaosycka... Tyle zła, tyle czarnej magii, tyle Chaosu w jednym miejscu stłoczone, to i nie dziwota, że mury rekoma prawych przodków wzniesione, nie wytrzymały. Śmierć tej pluskwy, co prym wiodła mutactwo i eksperymenty przelewając po okolicy, wzruszyło przegniłymi spaczeniem murami wiernej twierdzy.

A pośród walących sie kolumn, z hukiem spadających gzymsów, tumanów kurzu i pyłu kroczył młody szlachcic niepomiernie przejęty. Bo, nie mogło to na nim nie zrobić wrażenia. Ciągnął za sobą skręconą nogę usiłując odciągnąć uwagę od bólu i skupić wysiłki na omijaniu przeszkód, lecących ze sklepienia kamiennych gargulców i zrywanych obrazów , tarcz i dywanów ściennych przez szalejący w przeciągu wyrwanych okien, szaleńczy wichr, co gnał po korytarzach jakby bez celu innego jak sianie spustoszenia. Przyoblekał się niemal w namacalne krztałty pod szarpanymi i nadymanymi kotarami.

Dotknął delikatnie twarzy Sylwii a widząc, że dziewczyna nie odzyskuje przytomności poklepał czule po policzku. I nic. Westchnął zawiedziony czując przygnębienie tak wielkie, jakby zamek wewnętrzny zawalił się mu na duszę. Pierwszego przyjaciela zabrał mu zamek. Teraz pierwszą... damę... chciał mu skraść. Wzniósł oczy ku czarnemu niebu i posłał złowrogie aczi i spawiedliwości się domogające wejrzenie, które gdyby mogło, ubodłoby samego Sigmara szturchnąwszy boga odłożonym na bok zapewne w tej chwili Młotem. I na tym spojrzeniu skończył się akt strzelisty szlachcica, który wiedział, że bogowie pomagają tym, co działają sami nie oglądając się za boskie wyręczanie się ich cudownymi interwencjami.

Stał już na dziedzińcu z Czarnowłosą Dziewicą w ramionach i ze zgrozą przekonał się, że to nie koniec utrapień tego zamku. Droga ucieczki przez most nie tylko była odcięta opuszczoną kratownicą, lecz również zalegały przy niej mutanty pokracznych istot ludzkiego pochodzenia na karykaturalny, wypaczony wzór ptactwa ukształtowane przez baronessę. Czarnoksięska magia eksperymentów wittgensteińskiej chaośnicy.

Młodzian o licu gładkim i przystojnym, który w ramionach również dzierżył kobietę wyniesioną z zapadającej się budowli, przemawiał do Eckharta przekonując do wspinaczki, aby obejść przeszkodę. Szwartzenmarktczyk dokonał już tego dostając się na basztę po drugiej stronie mostu i wiedział empirycznie jakie mają szanse na powtórzenie wyczynu. Wedle rozumku szlachciury niestety niewielkie.

Primo, zmutowane kuraki zadziobią ich, gdy zbliżą się ku nim. Dowodem tego były truchła zmutowanej służby zamkowej, co uciec chciała a teraz jej rozszarpane członki zalegały pod kratownicą. Ptaszyska może nie byłyby groźnym przeciwnikiem lecz w kupie i desperacji tkwiła ich siła. Ponadto gdyby obaj panowie, jeśli nie byliby w pełni sił, to przynajmniej nie mieli pod kuratelą nieprzytomnych niewiast...

Secundo błyskawicznej oceny sytuacji błyskotliwego szlachcica, była smutna ocena przyziemnej rzeczywistości, że nawet jeśli uda im sie zakraść pod mur do wspinaczki, to jeśli odniesione obrażenia ich nie powstrzymają, to zrobi to ciężar podopiecznych. Wspinać się z przerzuconą przez plecy kobietą nie mogło wróżyć wielkich szans na sukces.

Tertio, czego nie mógł przed sobą ukrywać, choć jakże chciałby wierzyć w co innego, przetrącona noga teraz dodatkowo ze skręconą kostką, niekoniecznie usłucha Eckharta w tym wyzwaniu.

Z kolei, alternatywnie skakać w przepaść w ramiona odmętów Reiku bał się. Nie o siebie... Nie. Kłamał. O siebie bał się bardzo. Chciał żyć. Nie chciał umierać przedwcześnie. Jeszcze tyle miał do zrobienia. Tyle do osiągnięcia.
A więc bał się o siebie, ale również i przede wszystkim o śliczną podopieczną. Nie mógł pozwolić dla losu, aby wyrwał mu dziewczynę z korzeniami przesadzając na tamten świat. Choćby miała przeżyć, świadomość odzyskać i spojrzeniem jednym życzliwym nie obdarzyć Fickera, to wolał aby żyła i miała się dobrze. Aby mógł cieszyć się widokiem unoszących się od śmiechu piersi i poruszających wodze wyobraźni delikatnie kołysanych bioder, gdy zgrabnie kroczyła zaklinając pod stopami ziemię...

Nie czuł sie dobrze, ze świadomością tego, że Spieler, choć prosty chłop zginął wraz z tym, co mu przyznać trzeba było uczciwie, odważnym krasnoludem. Zostawieni przez nich w tyle podczas ucieczki... Czy mógł postąpić inaczej? Na razie nie wiedział inaczej, ale czuł, że postawionym będąc wedle tego samego wyboru, raz drugi decyzję podjąłby tę samą. Nikt jak kahazad wiedzieć mógł doskonalej ile czasu zostało, a jednak ujście z życiem priorytetem nie było wszystkim. Tego Eckhart zrozumieć nie mógł, tym bardziej, że nie zostawiali niewinnych na śmierć pewną. Wszak w jego ramionach spoczywała czarnowłosa białogłowa. Toć nie chcieli przecie raczej nie do końca nieżywej zostawić tam na zatracenie czarnoksiężniczki... Tak, śmierć Spielera nie na głowę Eckharta jest, lecz krasnoluda.

- Podkradnij się na wieżę sam. - von Ficker odrzekł w odpowiedzi Konradowi. - Ja nie dam rady. Poczekam i zginę jeśli trzeba w obronie niewiast. - choć pewnym nie był swej ofiarności względem mutantki, która człowiekiem już przecie nie była w jego oczach. Mówił jednak to, co słyszeć potrzebował i musiał młodzian. - Lecz nie uciekaj Konradzie przez most, a uruchom mechanizm kratownicy. Niech ptaszyska wydostaną się i nam również otwierając drogę ucieczki.

Gdyby ten plan w łeb miał wziąć, cóż Eckhart nie chciał, ale musiał liczyć się z koniecznością skoku do Reiku. Dlatego rozglądał się bacznie po dziedzińcu w poszukiwaniu dwóch beczek na tyle wielkich, aby pomieścić mogły obie pary i solidnie żelaznymi obejmami okutych, aby nie rozpadły sie po zderzeniu z wodą lub w locie wadząc o byle skalną półkę urwiska.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline