Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-07-2014, 02:02   #36
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
ROZDZIAŁ I :Szaleństwo kapłanów

Quelnatham Tassilar, Ocero, Erilien en Treves, Sevotar

Pogoda była piękna, kiedy wyruszali. Ocero ze swojej kieszeni zakupił dla nich kryty wóz (co zważając na nieumiejętność kapłana jazdy konnej było zagrywką dość ochronną dla niego) oraz konie zdolne uciągnąć jego ciężar. Piątka podróżników zakupiła także co było potrzebne według nich na podróż i załadowała to wszystko na wóz wraz z sobą i wyruszyli. Jedynym koniem, który podróżował wraz z nimi nie ciągnąć wozu był koń Quelnathama.
Pierwszy dzień upłynął dość leniwie. Określili, że w tempie podróży wozem powinni dotrzeć do Waterdeep w maksymalnie pięć dni, może cztery przy sprzyjających warunkach. Nie mogli sobie niestety pozwolić na zbaczanie na niepewne dróżki bez zagrożenia, że wóz gdzieś ugrzęźnie i wtedy dopiero zaczną się problemy, jako że pozostaną bez realnego środka transportu, a podróż “na nogach” zajęłaby jeszcze dłużej, chociaż oczywiście nie byliby już skrępowani baczeniem na wygodę podłoża.
Wbrew możliwym obawom nie spotkały ich podczas pierwszego dnia żadne nieprzyjemności, chociaż słońce grzało niemiłosiernie. Wtedy też mogli dziękować bogom za przezorność Ocero, który na wyprawę do Miasta Wspaniałości wybrał wóz kryty, który miał chronić ich nie tylko przed możliwym deszczem, ale także, a może szczególnie, przed słońcem początku lata, które mogło uczynić im więcej szkody, niż trochę wody.
Dziękować bogom...
Zgodnie także z przypuszczeniami kapłan wydobył się ze swojej ciężkiej zbroi i schował ją w magicznej torbie, którą ze sobą nosił, więc nie cierpiał podczas drogi… co byłoby pewne, gdyby pozostał w tej metalowej trumnie.
Pierwszy przystanek mieli jeszcze niedaleko Silverymoon, w Everlund, gdzie napełnili brzuchy i chwilę odpoczęli, po czym ruszyli dalej, drogą prowadzącą nieopodal Wysokiego Lasu.
Drugi dzień nie był już tak uporczywy pod względem słońca, jako że zaczęły gromadzić się chmury, które najpewniej miały przynieść deszcz, a może nawet burzę, w późniejszej porze. Niemniej grupa jechała naprzód, nie chcąc zbytnio tracić czasu na zbyt wiele niepotrzebnych postoi. Droga im się dłużyła, a w końcu tematy do rozmów na pewien czas zamarły, ale nawet wtedy nie było całkowicie cicho, jako że bard zapełniał pustkę muzyką swoich skrzypek i cichym podśpiewywaniem. Tak naprawdę rozmówców było jedynie trzech, Ocero, Quelnatham i Sevotar, jako że Erilien nie był bardzo skory do prowadzenia dysput, a Aeron zdawał się być pogrążony we własnych myślach od czasu, gdy tylko w świątyni dowiedział się o milczeniu bogów. Tylko raz półelf odezwał się cicho do paladyna.

- Bogowie wciąż muszą gdzieś być. Kto inny zsyłałby mi wizje?

Wieczorem pogoda zaczęła się zmieniać na poważnie. Zerwał się wiatr, a ciemne chmury zaczęły tańczyć w jego rytm gnane przez tę siłę. Nagle o materiał “dachu” wozu zaczęły bębnić ciężkie krople deszczu, który się wzmagał z każdą chwilą. Wjechali pomiędzy drzewa Wysokiego Lasu. Wtedy też usłyszeli pierwszy grzmot dochodzący z oddali. Uznali, że przydałoby się sprawdzić czy w okolicy nie ma lepszej kryjówki przed tym, co nadciągało, co wymagało “ochotników” do wyjścia na deszcz, który na razie choć będący do zniesienia, to jednak wzmagający się wraz z nadchodzeniem burzy.
Padło na Eriliena i Ocero, drogą losowania czy może z ich własnej woli, ale to oni mieli robić za zwiadowców.





Erilien en Treves, Ocero

Las szumiał targany heroldami burzy. Erilien i Ocero musieli znosić zimne krople deszczu, które skapywały im z włosów i moczyły ubrania, spływały po nieosłoniętych, rozgrzanych karkach. Jedynie wiatr na szczęście nie był tak przeraźliwie zimny, jako że powodowany jeszcze ciepłem minionego dnia. W pewnym momencie Ocero kichnął i zaczął się poważnie zastanawiać czy przygotował, jak jeszcze był w stanie, magię mogącą uleczać choroby… chociaż czy był sens na tak trywialną sprawę marnować coś tak niesamowicie cennego jak magia kapłańska podczas milczenia bogów?
Poszukiwali miejsca, w którym mogliby się skryć. Jazda podczas burzy nie była najlepszym rozwiązaniem. Musieli także odpocząć w znośnych warunkach. Gdyby tylko…
Usłyszeli szelest trawy, którego powodować nie mógł spadający deszcz.
Każdy z nich chwycił za broń i przez chwilę stali w oczekiwaniu, czy odgłos się powtórzy, co owszem nastąpiło. Spojrzeli po sobie i powoli, ostrożnie (co po pozbyciu się przez Ocero zbroi było wykonalne) ruszyli w stronę odgłosu. Prócz szelestu trawy słyszeli bolesne stęknięcia, które nie świadczyły o dobrym stanie osoby, do jakiej się zbliżali.
Wzmogli czujność.
Pierwszy Erilien, dzięki wrodzonemu elfom lepszemu widzeniu w słabym świetle, zobaczył rannego i zamarł. Ocero musiał się bardziej przybliżyć, ale już z pewnej odległości mógł nie mógł pomylić osoby, którą spostrzegł z niczym innym. Białe, mokre od deszczu i ubrudzone błotem włosy oraz hebanowa skóra należały do elfa, który czołgał się po trawie trzymając za zraniony bok.
Drow.
Odwrócił on głowę w stronę Eriliena i Ocero, a oboje zobaczyli, jak przez wykrzywione bólem oblicze przetacza się nic innego jak najstarsze uczucie znane rozumnym istotom. Strach. Drow spojrzał przed siebie, a oni zobaczyli leżący w trawie, poza zasięgiem mrocznego elfa, sztylet. Drow ponownie spojrzał na dwójkę nowo przybyłych i wyciągnął rękę do broni, ale ta była zbyt daleko, aby mógł ją dosięgnąć.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 05-07-2014 o 15:41.
Zell jest offline