Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-06-2014, 16:45   #31
 
Quelnatham's Avatar
 
Reputacja: 1 Quelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetny
Wieszcz z południa spojrzał się na gospodarza wzrokiem pełnym dezaprobaty. Ilidath zachował się niegodnie i niestosownie do swojej pozycji. Łagodniejąc odwrócił się do Aerona. Jak szybko z dumnego i upartego młodzieńca zmienił się w dziecko potrzebujące pomocy!
- Słucham cię chłopcze. Co się stało?
- Wierzysz mi? - zapytał patrząc uważnie na Quelnathama. - Czy ty wierzysz i tamci, co przyłączyli się do zabawy w “pomęcz mieszańca”, wierzycie w moje wizje?
- Co za niedorzeczny pomysł. Oczywiście, że ci wierzę. - Jeszcze raz zerknął na Ilidatha. O co mogło mu chodzić? Czy osobiste animozje zmąciły mu umysł czy kryje się za tym coś więcej? - Sam przecież miałem podobne widzenia. Pani Alustriel także ufa ci i twoim radom. Czy inaczej prosiłaby cię do pałacu?

- Cholera tam wie rządzących - mruknął Aeron i zamilkł, ale zanim Ilidath zdołał go pogonić odezwał się ponownie. - Wizje pochodzą od bogów, prawda?
- Któż może to wiedzieć na pewno? Wierzymy, że to bogowie troszcząc się o nas i zabiegając o wiarę zsyłają nam cuda. Niewielu mieszkańców zaświatów ma moc by tak wpływać na śmiertelnych. Wielu tych z których ją ma nie interesuje się naszym materialnym światem. - Odpowiedział wymijająco Quelnatham. Rozumiał teraz obawy młodzieńca. Obawiał się, że oszalał albo, że to złe duchy powodują widzenia aby go dręczyć. - Twój wypadek jest wyjątkowy. Kapłani i biegli w Sztuce mogą nawiązać kontakt z Mocami z własnej inicjatywy. To daje pewność naszych wizji, jakkolwiek niebezpieczne bywa nawiązanie tego kontaktu. Ty zaś odbierasz wizje biernie. Nie oznacza to wcale, że są one gorsze. Wprost przeciwnie to jeszcze większa łaska i dowód na to, że istotom większym od nas ten świat nie jest obojętny.

- Być może… - mruknął wymijająco i westchnął. - Chciałem… Bo w sumie nie wiem do kogo innego się zwrócić… Czy ty i może twoi znajomi pomoglibyście mi dostać się do Waterdeep? - zapytał nadwyraz niepewnie. - Tam… To ważne miejsce.
- Waterdeep? - Wieszcz uniósł pytająco prawą brew. - Co ważnego jest w Waterdeep? - Oczywiście, odpowiedział w myślach sam sobie, to największe miasto Północy i główny handlowy port na północ od Athkatli, ale czego potrzebuje tam ten półelf?

Aeron uniósł wzrok na Quelnathama.
- Myślisz, że jak wyglądała moja dzisiejsza noc? I nie, niestety nie obfitowała w chętne panienki, które mnie tak zmęczyły - odparł uśmiechając się krzywo, po czym westchnął. - Jego obrazy… Nie dają żyć.
- Obrazy Waterdeep? Ciekawe… Czy kontekst jest podobny? To znaczy… Czy je też widzisz zniszczone? - dopytywał elf.
- Widać oznaki wojny, ale… Nie jest tak, jak w Silverymoon. Te obrazy są… Inne. Bardziej czuję, niż widzę. Czuję siłę, ale taką, której się nie boję, jakby miała ochraniać to miasto i wiem, że jest to istotne.
- Hmm. Ciekawe… bardzo ciekawe - mruczał Quelnatham pocierając dłonią swoją gładką brodę. - Ocero, kapłan Selune, którego poznałeś pochodzi chyba z Waterdeep. Być może będzie chciał wrócić w rodzinne strony. Ja z pewnością jadę na południe. Większą część drogi możemy zjechać wspólnie. Tak. Jeśli nie wyniknie bardziej paląca potrzeba udam się z tobą do Waterdeep.

- Dobrze… - zgodził się Aeron i uśmiechnął blado, ale z nutą wdzięczności. - Powinniśmy więc powiadomić innych… Może oni też zechcą jechać, co by zwiększyło bezpieczeństwo na drodze…
Złoty elf skinął młodzieńcowi.
- Spytam Selunitę i Erillena. Idź odpocznij. Gdy będę gotowy znajdę cię w świątyni.
- Dobrze. Będę tam. Wciąż dobrze się w jej progach czuję, jako że nie wierzę, że bogów nie ma… jak mówią na mieście.
 
Quelnatham jest offline  
Stary 16-06-2014, 13:38   #32
 
Jaśmin's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputację
Amelia Ander, Gaspar Wyrmspike i Theodor Greycliff

-Ja też mam dla was propozycję.- rzekł Gaspar w odpowiedzi stając pomiędzy nimi, a dziewczyną. Jego dłoń wykonała kilka gestów, a usta wyszeptały kilka słów by opleść umysł stojącego za nimi mężczyzny i zmienić w swego kamrata.- Może wy się rozejdziecie do domów. Na pewno to jest lepsze rozwiązanie sytuacji, niż to co planujecie tutaj. Naprawdę szkoda by było zostać ranionym lub nawet zginąć w taką piękną noc, prawda?
- Hej, facet mówi z sensem. Chyba nie płacą nam tyle… - odezwał się do swoich trzech kumpli stojących kawałek dalej ten, który znajdował się obok Gaspara i jego towarzyszki.
- Zamknij ryj i pilnuj ich albo pogoń. - warknął jeden z trójki i wrócili do interesowania się osaczonym.
Osaczony Theodor zaklął w duchu. Niemniej, wraz z pojawieniem się drugiego mężczyzny i jego towarzyszki sytuacja zmieniła się na lepsze. Odrobinę.
“Dranie zabiją ich by nie było świadków” - pomyślał ze smutkiem.
Nagle zauważył, że tamten rzuca dyskretnie jakieś zaklęcie. Theo miał niezłego nosa do magii. Wyglądało na to, że Tymora w porę wyrwała monetę Beshabie.
Wyglądało na to, że tamten był magiem. A trudno było spotkać maga nie mającego jakiś zabójczych sztuczek na podorędziu. Los znów się do niego uśmiechnął.
Widząc, że oprychy na chwilę skupiły się na magu, Theodor, nie tracąc więcej czasu, płynnym ruchem dobył rapiera i zaatakował najbliższego przeciwnika.
Pierwsza zasada walki - zawsze atakuj pierwszy…
Przeciwnicy się tego zupełnie nie spodziewali. W sumie kto przy zdrowych zmysłach atakowałby, gdy wróg ma przewagę jeden do trzech? Theodor jednak najwyraźniej ufał Tymorze… i zapewne pokładał także trochę nadziei w magu. Wyprowadzony cios ugodził nieprzygotowanego przeciwnika w bok wyłączając go ze starcia, ale wciąż pozostało dwóch. Dwóch, którzy nie próżnowali.
Theodor zdołał uniknąć pierwszego ciosu, ale drugi zagłębił się boleśnie w jego prawym ramieniu.
Gaspar widział, co się dzieje i zauważył, że najwyraźniej jego nowy “przyjaciel” ma zamiar dołączyć się do tej nierównej zabawy.
-Powstrzymaj swych kumpli zanim któryś zginie!- wrzasnął oburzony Gaspar do swego “sojusznika”, jednocześnie tuląc do siebie przyjaciółkę z którą tu przyszedł. Dłonią wykonał jakiś gest w kierunku jednego z atakujących bandytów i szeptał do uszka Amelii słowa… które czułe nie były. Smoczy język magii przemienił gest w katalizator sprawiający że jednego z napastników Theodora opadł pas, koszula, spodnie, rękawice, buty zsunęły się wraz z onucami, wreszcie gacie. I ów zbój zaczął świecić golizną… i dyndającym ptaszkiem.
Zbir był… lekko mówiąc zszokowany. Co miał zrobić? Najpierw się ubierać, czy najpierw atakować? W pierwszym odruchu zaczął robić to pierwsze pozostawiając swojemu koledze robotę. “Sojusznik” Gaspara krzyknął do swoich kumpli:
- Hej, dajcie już spokój, spadamy! - i ruszył w ich kierunku.
Amelia zrobiła wielkie oczy na to przedstawienie i odruchowo schowała twarz w ramieniu Gaspara, aby nie widzieć tej sztuki.
Theodor nawet nie mrugnął kiedy ostrze otworzyło mu ramię uwalniając strumyk czerwieni. Pomógł mu w tym obraz jednego z opryszków padającego pod ciosem jego rapiera. A chwilę później kolejnemu z morderców zafundowano magiczny striptease. Morderca, najwyraźniej bardzo dobrze wychowany, zajął się podciąganiem portek, zostawiając dzieło kamratowi.
To był ten moment. Theodor zdecydowanie natarł na przeciwnika, wykonał błyskawiczną fintę na twarz, po czym nieoczekiwanie opadł nisko w kolanach wystrzeliwując niskim podstępnym pchnięciem na brzuch.
To była kolejna rzecz, której oprych się nie spodziewał. Cudem uniknął wyprowadzonego ciosu w twarz, jednak nie zdołał już się obronić przed pchnięciem w brzuch. Ostrze zagłębiło się w jego ciele wyciskając z niego powietrze i powalając krwawiącego i cierpiącego na ziemię.
-To już zostało dwóch was przy życiu. Dobrze będzie, mój przyjacielu, jak się oddalisz.- rzekł z troską w głosie Gaspar do swego “przyjaciela”.
Mężczyzna spojrzał na swoich towarzyszy, później na rannego Theodora i na Gaspara. Szybko ocenił swoje szanse i najprawdopodobniej nawet bez magii wybrałby tak samo. Bez słowa puścił się biegiem w uliczki Waterdeep.
No i został jeden przeciwnik. Gaspar tuląc Amelię sięgnął po strzałkę ukrytą przy pasie. I mając ją dłoni wyinkantował kolejny strzał, posyłając w kierunku ostatniego przeciwnika strzałę z kwasu.
Mężczyzna krzyknął bardziej z zaskoczenia niż bólu, gdy magia dobrała się do niego. Złapał się za zranione przedramię i - spojrzał wściekle w kierunku Gaspara, który nie dość, że go poniżył to jeszcze teraz sprawiał mu ból. Obecność jednak Theodora, który najwyraźniej niezgorzej radził sobie z orężem zmniejszyła chęci zbira na stawianie oporu. Uniósł niewysoko ręce.
- Dobra, ja spadam.
-Tak ci się tylko zdaje - syknął Theodor, po czym wyprowadził mordercze pchnięcie w gardło zbira - Pozdrowienia dla Machy. Niedługo się spotkacie.
Wiedział, że wychodzi, w oczach maga, na żądną krwi hienę, ale teraz szczerze mało go to obchodziło. Tym gnojkom należało się coś ekstra, choćby w zamian za ranę w ramieniu. Smacznego, panowie.
-No tak...Macha.- westchnął Gaspar tuląc Amelię do siebie.- Powodzenia, chłopcze. Przyda ci się jeśli chcesz się samotnie rzucać na szefa kasyna w Skullport.
Po czym cmoknął w policzek obejmowaną ramieniem dziewczynę. -Już jest bezpiecznie, moja droga. Źli ludzie nie żyją, a my możemy udać się do mnie, by delektować się pięknem i rozmawiać o sztuce.
Kobieta wyglądała na podenerwowaną, ale spojrzała w kierunku Theodora, a później znów na Gaspara.
- Jemu chyba przydałoby się opatrzyć tę ranę…
-Ja nie znam się na leczeniu. Jestem pisarzem, dramaturgiem, poetą, aktorem… ale nie medykiem.- zaprotestował Gaspar i westchnął.- Możemy jednak zaprowadzić go do najbliższej świątyni, która mogłaby pomóc.
-Jak miło - mruknął Theodor - Wielkie dzięki, ale chyba sam dotrę do uzdrowiciela - w porę się zreflektował - Szanowna pani, łaskawy panie. dziękuję za pomoc. Gdyby nie wy chyba było by ze mną krucho - ukłonił się lekko - Jestem Theodor. Theodor Greycliff. Jeśli mogę się jakoś odwdzięczyć to mówcie. Tylko szybko, jeśli łaska bo, jak widzicie, tracę krew - uśmiechnął się dając w ten sposób znak, że żartował.
-Zbytek łaski, naprawdę.- odparł Gaspar obserwując Theodora. W tej chwili rzeczywiście ów młodzian ledwo mógł pomóc komukolwiek.- Jestem jedyny i niepowtarzalny Gaspar Wyrmspike. Mistrz pióra i dramatu.
- Amelia Ander… Cieszę się, że mogliśmy pomóc. - kobieta uśmiechnęła się do Theodora i wtuliła się w ramię Gaspara.
-Gaspar? Gaspar Wyrmspike? Ależ mi się dzisiaj wiedzie! - Theodor pokręcił głową jakby w niedowierzaniu - Byłem niedawno na “Poskromieniu złośnicy” pańskiego pióra. Powaliło mnie wręcz na kolana! Wspaniałe dzieło. - odchrząknął - Pewnie słyszał pan to nieraz, ale pańskie powołanie jest ze wszech miar godne szacunku. Gratuluję talentu - przerwał na chwilę by przyjrzeć się uważniej Amelii - I gratuluję pięknej narzeczonej. - skinął głową - Jeszcze raz dziękuję i, jeśli pozwolicie udam się teraz do uzdrowiciela. Miło było poznać...
-Nawzajem.- odparł artysta kłaniają się Theodorowi i tuląc Amelię. Był przywykły do takich słów uznania, był też przywykły do nazywania go “amatorskim gryzipiórem”, “plagiatorem”, “gorszycielem kobiet” czy też “tanim komediantem”… zwłaszcza że przez zazdrosnych kolegów po fachu i pruderyjnych kapłanów bardziej praworządnych bóstw.
 
Jaśmin jest offline  
Stary 20-06-2014, 23:07   #33
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Kamienica w której Gaspar wynajmował pokoiki nie wyróżniała się pośród innych kamienic tej uliczki. Ale tu właśnie Wyrmspike miał swoje gniazdko uwite i tu właśnie kusił swą wielbicielkę talentu. Obejmując poufale dziewczynę opowiadając jej o poezji i gwiazdach.
Amelia chłonęła słowa Gaspara z lubością, najwyraźniej całkiem w nim zauroczona. I chociaż peszyło ją to, jak jest obejmowana, to nie broniła się przed tym zbytnio.
Komnaty dramatopisarza były dość malutkie, ale za to było ich kilka. Była sypialnia, był pokój pracy i pokój gościnny. Nie było jednak kuchni. Co znaczyło że pisarz nie gotuje sam. Za to miał kilka butelek elfiej brandy, którą do nalał do srebrnych kielichów. I które postawił na stole w pokoju gościnnym.
-Pewnie już zanudzam cię moimi historiami. Opowiedz coś o sobie Amelio.- rzekł z ciepłym uśmiechem Wyrmspike.
- Och, moje życie nie jest nawet w połowie tak ciekawe jak twoje, mój panie. - uśmiechnęła się nieśmiale. - Pochodzę jedynie z mieszczańskiej rodziny, chociaż mój ojciec jest utalentowanym kupcem. Nic o czym warto opowiadać.
-Ależ oczywiście że twoje życie jest interesujące.-
dłoń Gaspara pieszczotliwie muskała dłoń Amelii gdy on wpatrywał się w jej oczy.- Twoje życie jest interesujące, twoje myśli są interesujące, twoje pragnienia… Twoja odwaga, wreszcie.
- Moja… odwaga..? -
zapytała niepewnie odwracając na chwilę wzrok speszona.
-Twoja odwaga. Jesteś w mieszkaniu mężczyzny, który… nie słynie z powściągliwości wobec kobiet.- rzekł nieco ponurym… może przesadnie ponurym głosem pisarz. Nadal pieszczotliwie wodząc dłonią po palcach Amelii, upił nieco z kielicha dodając z uśmiechem.- Niewątpliwie nie jesteś naiwną gąską. Wiesz co się może zdarzyć, gdy mężczyzna i kobieta są tak blisko łóżka. A jednak… wahasz się. Oczywistym jest, że miałaś inne powody by tu przyjść. Inne cele. Marzenia. Opowiedz mi o nich. Jak widzisz tą noc… ten wieczór? Jak miałaś nadzieję go spędzić?
- Ja…
- Amelia speszyła się jeszcze bardziej, ale w końcu zebrała się w sobie i biorąc głębszy oddech spojrzała Gasparowi w oczy. - A co jeżeli jestem tylko wynajętą zabójczynią, która ma zamiar wykorzystać twoje słabości?
-To idzie ci kiepsko moja droga. Wynajęta zabójczyni, albo leżałaby już ze mną w moim łożu, albo… wbijała mi sztylet w serce. Miałaś na to tyle okazji.-
uniósł jej dłoń i cmoknął ją delikatnie ciągle wpatrzony w jej spojrzenie.
Kobieta milczała dłuższą chwilę zanim zdecydowała się kontynuować.
- Od długiego czasu twoja twórczość zajmuje ważne miejsce w mojej duszy. Niekoniecznie się do tego przyznaję, bo sam wiesz, że nie każdy rozumie, ale… Chciałam… - przygryzła wargę. - Chciałam się przekonać czy można moją duszę… nauczyć… więcej. - spojrzała bardziej badawczo na Gaspara. - …i czy to, co przedstawiasz ma przełożenie na rzeczywistość.
-Nie jestem pewien… czy rozumiem.-
odparł Wyrmspike nachylając się ku Amelii i mówiąc.- Nauczyć czego? Pisania? Poezji? Moje sztuki opierają się czasem na tym co się dzieje w mieście, na plotkach krążących od ucha do ucha, opierają na odwiecznych konfliktach między sercami.
Cmoknął znienacka czubek jej nosa.
-Czego naprawdę pragnie twoja dusza? Piękna? Piękno jest w sztuce. Ale…- uśmiechnął się wesoło.- Wybacz Amelio, lecz piękną sztukę tworzą zwykle szpetne dusze. Artyści to pijacy, kochliwi sybaryci, hazardziści… i czasem kutwy jakich mało.
- Moja dusza… pragnie się uczyć. -
położyła dłoń na policzku Gaspara. - Nauczyć się tego żaru, który rozpala się pomiędzy kochankami, nauczyć tego piękna.
-Powinnaś się więc napić…
-usta poety powoli przylgnęły do ust Amelii. Jego język pieszczotliwie pieścił jej wargi. Gaspar przedłużał przez chwilę ten pocałunek. Wreszcie oderwał usta od jej warg, mrucząc.- I co? Poczułaś ten żar?
Amelia spojrzała rozmarzonym wzrokiem i szepnęła.
- Chyba muszę… przekonać się jeszcze raz.
Gaspar przysiadł się bliżej dziewczyny. Jego usta delikatnie przylgnęły do jej miękkich warg całując ją ponownie. Delikatny pocałunek zmieniał swą tonację co chwilę, stając się namiętny, lub wręcz przeciwnie.. ulotny niczym mgiełka. W tym czasie palce pisarza muskały szyję dziewczyny, czasem schodząc i niżej i krążąc po piersi Amelii okrytej szczelnie materiałem sukni.
Dziewczyna objęła szyję Gaspara zatapiając się w pocałunku, nie broniąc się w żaden sposób przed zapędami jego dłoni. Zdawała się oddawać temu bez reszty gładząc palcami włosy poety.
Dłoń mężczyzny przestała być… delikatna. Masował biust przez tkaninę sukni mocno i gwałtownie, ściskał i ugniatał obie krągłości nawzajem. Całował zachłannie i drapieżnie, by w końcu przerwać pocałunek i mruknąć wprost do ust Amelii.
-Czy to jest żar, którego szukasz? Którego pragniesz?
Amelia pokiwała głową patrząc na Gaspara rozmarzonym wzrokiem.
- Pragnę go… - szepnęła.
-Usiądź na stole… proszę….- wymruczał jej do ucha Gaspar wodząc dłonią po brzuchu i pieszczotliwie muskając jej ucho wargami.- To twój pierwszy raz… z mężczyzną?
Amelia usiadła na stole tak, jak chciał tego Gaspar nie spuszczając z niego wzroku. Pokręciła głową.
- Nie… Nie pierwszy raz.
-Figlarka z ciebie. A taką cichą wodą się wydajesz.-
mruczał Wyrmspike zdejmując pantofelek ze stopy dziewczyny i wodząc ustami po okrytych pończoszkami stopie i łydce Amelii.
- Nie było to nic godnego zapamiętania… - uśmiechnęła się słodko przymykając oczy. - Mam nadzieję, że tu będzie inaczej…
-Postaram się… by było…-
wymruczał Gaspar drugą dłonią strącając pantofelek ze stopy dziewczyny… Najwyraźniej było, skoro zaczęło się na stole, a skończyło się w łóżku. Po drodze zaś było gubienie ubrań, pocałunki i ocierające się o siebie ciała spragnione rozkoszy i żaru, aż...


Gaspar obudził się rano spełniony całonocnymi igraszkami z Amelią. Wbrew oczekiwaniom okazała się ona naprawdę dobrą kochanką, co oznaczało, że raczej w swoim życiu miała więcej, niż "dziewiczy" raz. Niemniej miło było patrzeć jak wije się w sidłach poety, zdana na łaskę jego żądzy. Tej nocy była jego.
Tak więc zdziwienie go ogarnęło, gdy po przebudzeniu nie zastał wtulonej w niego, śpiącej jeszcze Amelii. W pierwszej chwili myślał, że speszona swoim zachowaniem uciekła, ale wtedy odwrócił głowę, aby zobaczyć siedząca na krześle dziewczynę, wpatrzoną w niego, popijającą resztki wina z kielicha. Wyglądała na... rozbawioną?
- Dobrze spałeś?
-Przyjemnie… przyznaję…
-wymruczał mężczyzna przyglądając się Amelii.- A ty?
Jego spojrzenie wędrowała po krągłościach i liniach jej zgrabnego i golutkiego ciała, którego intymne sekrety były tak kusząco prezentowane.
- Całkiem dobrze. - odparła wyraźnie zadowolona z tego, jakim spojrzeniem obdarza ją Gaspar.
-Już nie taka nieśmiała… co wczoraj?- delikatnie acz znacząco Gaspar klepnął dłonią o łoże dając jej znać, by usiadła przy nim.
Amelia wstała i odstawiła kielich. Podeszła do Gaspara kręcąc biodrami i usiadła obok niego.
- Może się tylko bawiłam? - uśmiechnęła się przeciągając się.
-Może… pytanie tylko czemu.- siadając tuż za nią dramaturg objął dłoń sterczącą figlarnie pierś dziewczyny i pieścił nią, drugą przesuwając niżej do owego skarbczyka niewieścich rozkoszy ukrytych między udami.- A może to nie ma znaczenia. Wszak zabawy nie muszą mieć głębszego celu. Ja zaś planuję po śniadaniu odwiedzić przybytek Sharess w Waterdeep. A jakie ty masz plany nieśmiała figlarko?
- Przekonać cię do czegoś, łobuzie.
- zamruczała prężąc ciało.
-Przekonać? Cóż… do czego?- delikatnie ukąsił szyję Amelii, wodząc jednocześnie kciukiem po szczycie jej zgrabnej piersi.
Dziewczyna uśmiechnęła się błogo.
- Ciekawi mnie… Czy nie masz może wakatu w swojej trupie? Hmm?
-Wiem, że ponoć sypianie z reżyserem bywa sposobem na dołączenie do trupy aktorskiej, ale…
- Gaspar cmoknął czule jej ucho.- Ale… nie musiałaś się tak poświęcać. Mogłaś po prostu przekonać mnie słowami. Albo grą… lisiczko.
Palce sięgnęły głębiej pomiędzy uda i wodziły pomiędzy nimi.- Hmm… Czemu nie. Masz talent, to pewne. Ale zważ, że reżyserem bywam srogim.
- Ty myślisz, że ja się sprzedałam za możliwość przyjęcia?
- fuknęła. - Przespałam się z tobą, bo tak chciałam. Chciałam też sprawdzić możliwego pracodawcę, hmm? To też ważne.
-Cieszy mnie to…-
Wyrmspike znów cmoknął delikatnie jej ucho.- I wybacz takie podejrzenie. Zdecydowanie zbyt wiele prowincjuszek tak widzi sposoby zatrudnienia się w teatrze. Cieszy mnie to, że się cenisz.
Dłoń pisarza nadal niecnie muskała ciało dziewczyny, gdy szeptał jej do ucha.- Opowiedz o sobie lisiczko. Grałaś już u kogoś, czy jesteś naturalnym talentem?
- To, że grałam to za dużo powiedziane. Ot, pomniejsze role tu czy tam. Ostatnio, chociaż to może antyreklama mnie, grałam u Amandeusa Wildhawka, ale cóż. Wyrzucił mnie. -
wzruszyła ramionami i parsknęła. - Bo nie chciałam robić za jego dziwkę w przerwach między aktami.
-Hmmm... głupio teraz mówić, że nie sypiam ze swymi aktorkami, mając dłoń między twymi udami, prawda?-
zachichotał do ucha Amelii Gaspar i znów cmoknął jej szyję delikatnie. Nadale delikatnie pieszcząc łono dziewczyny szeptał.- Hmm.. Nie miałem okazji zobaczyć jego ostatnich sztuk. Szkoda… No cóż… U mnie łóżko nie jest przymusem, tym się akurat nie musisz martwić.Co innego charakteryzacja.
- Charakteryzacja jest w porządku oczywiście.
- wzruszyła ramionami Amelia. - Nie chcę tylko, aby to czy to, że będę dzielić łóżko było wyznacznikiem: czy będę wciąż w zespole, czy może moja rola ograniczy się do sprzątania po występie.
-Nie będzie… Na razie czeka cię parę ról drugoplanowych lub tła… jako wprawki przed lepszymi rolami. Ot takie małe udowadnianie reszcie trupy swego talentu. A potem.. role będą zależeć od sztuki. Bywam tyranem i nie mam gwiazd w moim trupie teatralnej… albo raczej, same gwiazdki.-
cmoknął delikatnie ramię Amelii.- Coś jeszcze powinienem o tobie wiedzieć?
- Nie mam tu ojca i nawet nie pochodzę z Waterdeep.
- cmoknęła Gaspara w policzek. - Takie małe kłamstewka…
-A twe nazwisko?-
zapytał Wyrmspike językiem muskając szyję złapanej w sidła swych dłoni dziewczyny. Pieszczoty jej ciała były bardzo delikatne i mało rozpraszające. Ot takie zabawy na dobry początek dnia.
- Whitemantle - odpowiedziała trochę speszona.
-Ładne nazwisko.- cmoknął ją w ucho Gaspar.
- Dziękuję. - Amelia wstała z łóżka nieśpiesznie zaczęła się ubierać. - Mam nadzieję, że jeszcze powtórzymy taką noc.
-Wiesz gdzie mieszkam… -zażartował Wyrmspike patrząc na jej gibkie ciało.- Zawsze możesz zawitać, jeśli będziesz miała taką ochotę.
Po czym dodał.- Przyjdź wieczorem przed przedstawieniem. Zobaczysz od kuchni, jak wyglądają moje rządy. A potem… Piszę nową sztukę, więc pewnie trafi się tam jakaś rólka dla ciebie.
- Dobrze - zgodziła się dziewczyna zakładając suknię. - Mam tylko nadzieję, że nie będzie nieciekawych sytuacji w stylu: “Dała dupy za lepszą rolę”.
-Nie zajmuję się takim różnicowaniem aktorek..-
wystawił język Gaspar.- Jak już wspomniałem, na początek czekają cię małe rólki, a potem się zobaczy.
- I dobrze
- stwierdziła odwracając się. - Możesz zasznurować wiązania sukni na plecach?
-Lepiej mi idzie rozsznurowywanie.-
niemniej Gaspar zabrał się za pomaganie Amelii.
- Może jeszcze będziesz miał okazję. - kiedy Gaspar zasznurował suknię Amelia odwróciła się i uśmiechnęła do niego. - Więc…. Dziś wieczorem? Będę.
Gaspar cmoknął policzek dziewczyny delikatne.- Do zobaczenia więc. Lepiej uciekaj zanim znów wciągnę cię do łóżka.
- Och, to przerażające. -
westchnęła i pokazała język Wyrmspike'owi i uciekła.



Kiedy Gaspar przybył po spotkaniu z Amelią do świątyni Sharess nie zobaczył od razu jej kapłanki, Orrisy. Od progu został zaatakowany wonią słodkich olejków, od których przyjemnie mrowiła skóra. Nie uszedł wielu kroków, gdy poczuł, jak świątynny kocur (wielki, musiał przyznać) o pręgowanej urodzie przemknął mu z miauknięciem pomiędzy nogami. Z boku zobaczył drugiego kota, tym razem czarnego, który patrzył wyczekująco, jakby gość miał przynieść mu coś dobrego. Dramatopisarz wiedział, że oba te kocury cechuje coś ciekawego… Musiały spłodzić wiele miotów dla wszystkich kotek z okolicy.

Zaś Orissa akurat spoczywała w cieniu głównego ołtarza.


A dookoła smukłej półelfki, jaką była Orissa krążyły udomowione kocury.
Wyrmspike z szacunkiem skłonił się przed kobietą i uśmiechając się rzekł.- Pozdrowiona bądź wybranko Sharess, oby zdrowie i wigor i humor dopisywały ci każdego dnia. Ufam, że zastaję cię w dobrym nastroju i bez ważnych obowiązków na głowie? Nie chciałbym przeszkadzać.
- Czarujący jak zwykle. - kapłanka Orrisa uśmiechnęła się słodko i podeszła bliżej kręcąc delikatnie biodrami. - To raczej ja powinnam być zaciekawiona, że nie męczysz teraz tych biedaków, których nazywasz swoimi aktorami.
-Poczekam z męczeniem na wieczór. Nowa sztuka jeszcze jest w sferze projektów. Na razie więc zbieram owoce poprzednich, odkurzając stary repertuar.
-uśmiechnął Wyrmspike podając dłoń kapłance w niemiej sugestii spaceru po atrium świątyni.- A jak się miewają podopieczne i wyznawczynie świątyni? Nie było jakichś sugestii… przyszłych przetasowań w półświatku i Skullport?
- Och, a więc przyszedłeś tutaj w interesach, kotku?
- kapłanka przyjęła sugestię spaceru. - Może i były… ale najpierw ty mi coś powiesz. Jak tam mijają ci dni?
-Dość owocnie. Trochę skakania po dachach, trochę pisania, trochę bałamucenia szlacheckich cór. Trochę dawania i przyjmowania przyjemności. Ostatnio… -
przerwał nagle i dodał cichcem.- Macha posłał paru zabijaków, by ubili jakiegoś młodzika który go szukał. Całkiem nieźle sobie radził z żelazem, więc… zastanawiam się, czy do ciebie dotarły jakieś wieści na temat milady.
Orrisa zmarszczyła brwi.
- Kiedy to było?
-Wczoraj wieczorem, akurat omawiałem moje sztuki z pewną fałszywą admiratorką mego talentu.-
wyjaśnił pisarz.
- To cokolwiek to było wieści jeszcze do mnie nie dotarły. - stwierdziła kapłanka. - Ale o Machy… Jest głośniej ostatnio.
- Czemu? Jak na typa spod ciemnej gwiazdy miał dość stabilną pozycję i dochody? Poczuł przypływ ambicji, czy ktoś go ciśnie?
- zastanowił się dramaturg.
- Jest wielu chętnych na jego pozycję. Nie dziwne, prawda? Sądzę, że stara się on sobie zapewnić bezpieczny grunt, a to wymaga czasem…. krwi.
-Ten dzieciak nie wydawał się mieć za sobą przestępczych pleców. Zabójca też nie dał by się tak zapędzić w kozi róg.-
wzruszył ramionami Gaspar i cmoknął delikatnie szpiczaste ucho półelfki.- Jakieś inne smakowite kąski posłyszałaś milady? Coś czym powinienem się zająć lub zainteresować? Albo pomóc świątyni?
- “Białe kruki” chcą sobie urządzić polowanie na błękitną kicię. -
uśmiechnęła się.
-To niech sobie polują… wiesz gdzie planują zasadzkę ?- zapytał cicho Gaspar.- Mogłaby się tam przez przypadek pojawić straż miejska ścigająca koty.
- Mam więc coś dla ciebie.
- kobieta sięgnęła pod swój dekolt i wyjęła z niego małą karteczkę. - Masz tam zapisany adres i dokładne miejsce.
-Ach… prawie jak miłosny liścik.-
mruknął Gaspar obserwując zwinne szczupłe palce kapłanki nurkujące między piersiami i wydobywające z tej skrytki ową notatkę.- Iluż to wielbicieli dałoby wiele za ten widok i obietnice które w sobie kryje.
Dramatopisarz przechwycił karteczkę i schowawszy ją do sakiewki spytał.- A jak moja skromna osoba, może usłużyć świątyni?
- Hmm… masz dziś trochę czasu czy robisz jako poganiacz niewolników?
-Do wieczora, jestem cały twój… milady.
- odparł z uśmiechem Wyrmspike.
- Dziś będzie urządzane pewne… Przyjęcie. Grupka młodych synów i córek zamożnych z różnych pozycji… na drabince. Problem jest jednak taki, że to będzie zabawna mieszanka zbuntowanych, z których część, szczególnie ta damska, chce… poświęcić coś Sharess. - uśmiechnęła się. - Rozumiesz. Dzieci potrzebują przewodników w drogach bogini… żeby było im łatwiej.
-Rozumiem… zajmę się tym najlepiej jak będę mógł.-
odparł z ciepłym uśmiechem poeta.- Jak liczna będzie to grupka?
- Niewielka. Pięciu chłopców i pięć dziewczyn, z czego przynajmniej trzy nowe w tym interesie, chociaż może i dwie kolejne także, tylko nie chcą się przyznać.
-Hmm...Będzie więc ciekawie.-
odparł z uśmiechem Gaspar.- A jak ty się miewasz pani? Ufam, że rozwój naszej wiary w Waterdeep napawa cię optymizmem?
- Tak, a przejawem jego jest właśnie ta grupka, z której może część zapragnie czegoś więcej, niż jednej, dziewiczej nocy w świątyni.
- zaśmiała się i spojrzała uważniej na Gaspara. - A o co chodzi z fałszywą admiratorką? Czyżby ktoś nasłany przez nieprzychylnych tobie, aby skopać twoje ego?
-Nie. Bardziej Wildhawk… To jego aktorka, która szuka ponoć angażu w mej trupie, po tym jak bycie jego nałożnicą było ceną za występy na jego scenie.
-westchnął Gaspar i wzruszył ramionami.- Być może jest jego szpiegiem, albo sabotażystką. Zobaczymy. Będę miał ją na oku.
- A sądzisz, że kimś takim jest? Jeżeli tak to jest cwana, skoro się przyznała dla kogo “pracowała”.
-By uśpić moją czujność. Wszak ta sprawa łatwo mogła wypłynąć na wierzch.-
stwierdził po krótkim namyśle Gaspar.
- Może więc weź ją na spytki wśród pościeli, hmm?
-Może… na razie jeszcze nie postanowiłem co zrobię.-
zamyślił się pisarz.- Pewnie poczekam na jej ruch.
-Powodzenia więc. Oby twoja scena tylko nie ucierpiała z jej powodu.
-Poradzę sobie, o to się nie martw moja pani.-
rzekło ciepłym tonem i cmoknął czule Orissę w policzek.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 01-07-2014, 14:01   #34
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
Ocero, Quelnatham, Sevotar, Erilien


Ocero spojrzał na niebo. Jego bogini nie mogła odejść lub zginąć. Właśnie rzuciła w niego kolejną duszyczką, której trzeba pomóc. Kapłan przykucnął przy młodym kapłanie i delikatnie go szturchnął.
- Hej, jestem Ocero, jestem kapłanem Selune. - zmusił się do delikatnego uśmiechu - Słuchaj, wiem, że jest ci ciężko. Jednak milczenie naszych bogów nie oznacza, że zgineli. Pamiętaj jednak, bóg jest ideałem, jest istotą przedstawiającą kwintesencję swojego dogmatu. Jak to jest u was? “Kochaj każdego dnia i rozpalaj miłość w innych?” A co jeżeli bogowie nas próbują? Jeżeli ich “milczenie” to tylko test dla kapłanów i wyznawców? Jak sądzi, co pomyślałaby Sune o tobie?
Choć w oczach paladyna nie jaśniał już dawny zapał to pozostała w nich jakaś zawziętość, rozpaczliwa nadzieja iż słowa Ocero są prawdą, że to wszystko to tylko próba. Nie potrafił jednak tak spokojnie patrzeć na kogoś kto poddaje się rozpaczy prawie tak jak on sam się poddał. Chwycił za poły nieszczęsnego sunitę i potrżąsając nim powtarzał.
-Nie zgineli. Nie zgineli! NIE ZGINELI!! - Na koniec już wrzeszczał na całą ulicę budząc tym histerycznym zachowaniem niepokój tak przechodniów jak i towarzyszy.
Sunita chciał coś odpowiedzieć Ocero, gdy złapał go Erilien. Patrzył na paladyna ze strachem urastającym w jego zmęczonej duszy w panikę. Zasłonił twarz dłońmi i wyszeptał drżącym głosem:
- Nie krzywdź mnie… Nic nie zrobiłem…
Ocero miał ochotę udusić kogoś, i był pewny, że elfia szyja zmieści mu się w jednej ręce…
- Erilien zostaw go.- Selunita odsunął paladyna od Sunity i spojrzał na przerażonego kapłana - Słuchaj, ja też nie wierzę, aby bogowie zginęli. Jednak, jeżeli coś się przytrafiło, że nie mogą się z nami skontaktować. Nasi podopieczni będą teraz potrzebowali naszej siły bardziej niż kiedykolwiek. Owieczki panikują, kiedy pasterz je zaniedbuje. Nie stałeś się kapłanem dlatego, że biodra Sune są najkrąglejsze we wszystkich wymiarach. - Selunita zastanowił się na chwilę - Chociaż pewnie to pomogło. Zostałeś nim ponieważ wierzysz w to co ona sobą reprezentuje. I masz wyznawców, którzy też w to wierzą. Nie zawiedź ich i nie zawiedź swojej bogini. - Z tymi ostatnimi słowa Ocero położył dłoń na ramieniu młodego kapłana i uśmiechnął się ciepło. Czekał teraz na jego reakcję.
- Nareszcie ktoś nie popada w szaleństwo - Sevotar poklepał Ocero po plecach i uśmiechnął się do biednego Sunity - Nie bój się, przyjacielu. Może po prostu bogowie uznali, że chcą sprawdzić kto wierzy naprawdę w to, co reprezentują, a kto tylko uzależnił się od ich mocy? Więc jak mówi mój towarzysz, nie niepokój się, tylko dalej szerz słowo swojej patronki. Nie wierzę w to, by nagle wszyscy bogowie zginęli. Więc musicie tylko przetrwać tę chwilę… Ciszy.
Chwyt paladyna osłabł a po chwili sunita był już całkowicie wolny. Za to Erilien z niedowierzaniem patrzył na własne dłonie. Zupełnie jakby widział je pierwszy raz w życiu.
-Wy… wybaczcie proszę… chyba jeszcze nie doszedłem do siebie. - Mówił to pustym głosem, z niemal mechaniczna grzecznością. - Dziękuję, że powstrzymaliście mą dłoń nim zrobiłem coś głupiego, czego już nie dałoby się naprawić. Myślę, że potrzeba mi chwili medytacji w… o Corellonie! Co teraz musi przezywać pani Eyen? Powinienem natychmiast odwiedzić świątynię! - Przez chwilę w głosie i spojrzeniu paladyna pojawił się cień dawnego płomienia. Dokładnie w chwili kiedy własne zmartwienia odłożył na bok i zapragnął ulżyć cierpieniu kapłanki Corellona.
Ocero spojrzał na paladyna i kiwnął głową.- Tak, chyba będzie najlepiej. W takich chwilach każdy potrzebuje wsparcia. -poklepał jeszcze raz Sunitę - Idź kolego. I prowadź swe owieczki.
Sunita pokiwał niemrawo głową i spojrzał trochę wystraszonym wzrokiem na Eriliena, po czym już nic nie mówiąc oddalił się… byle dalej od paladyna, jak można było sądzić.


Idąc do karczmy, w której ostatnio widział Ocero, Erillena i Sevotara, Quelnatham zastanawiał się jak to się stało, że tak nagle zdecydowali się na jechanie wraz z nim na południe. Wcale nie prosił o pomoc, ani nic nie obiecywał, ba! nawet nie zaproponował im, żeby mu towarzyszyli. Może to nagłe zniknięcie bóstw miało na nich taki wpływ. Bez celu, bez nadziei, bez przewodnictwa posłuchali pierwszego stanowczego głosu. Hmm… może jednak miał jakiś szczątek daru przekonywania? Tak czy inaczej dobrze się stanie, jeśli rzeczywiście przyjedzie do Semberholme z nowymi twarzami. Dwóch elfów, kapłan Selune, na pewno społeczność na tym skorzysta.
Dziewka służebna powiedziała mu gdzie poszli jego przyszli towarzysze drogi. Powie im o Aeronie. Może cień nadziei na rozjaśnienie sprawy trochę podniesie ich na duchu. Zresztą sam musiał zaopatrzyć się na podróż. Koń stał w stajni za bramami, ale potrzebne były jeszcze zapasy. Gdy wreszcie dotarł na plac przy którym znajdowały się odpowiednie sklepy zobaczył Ocero i Erillena, w rzednącym tłumku gapiów.
- Witajcie, szukałem was. Czy coś się stało?
- Zwątpienie wiary, załamanie nerwowe paladyna… typowe rzeczy…- Ocero westchnął, ale ucieszyła go obecność Quelnathama, był chyba najnormalniejszym, z poznanych mu elfów. Zważając jednak na konkurencję nie był to wyczyn - Jak tobie się powiodło?
Wieszcz przytaknął smutno. Mimo to miał nadzieję, że jest więcej takich kapłanów jak Ocero. Takich, którzy się nie załamią.
- Pani Alustriel zastanawia się co zrobić. W wieży Ilidatha spotkałem też Aerona. Prosił, żeby jechać z nim do Waterdeep. Ciągle ma wizje, z tym że teraz widzi inne miasto. Zgodziłem się. Nie nadłożę… nie nadłożymy wiele drogi, jeśli wciąż chcecie jechać ze mną - dokończył zerkając na paladyna i Sevotara.
- Kpisz? - Sevotar uśmiechnął się - Jesteście najciekawszą kompanią jaką poznałem… Chyba w całym swoim życiu! Do tego dzięki tobie poznałem Alustriel, wstyd byłoby nie odwdzięczać się za taki dar. Idę tam, gdzie ty idziesz!
- Nie zboczę z drogi, w tej godzinie próby. Ruszam kiedy tylko bedziesz gotów zacny Quelnathamie.
Czarodziej nie mógł powstrzymać subtelnego uśmiechu. Te proste deklaracje zaufania w takim czasie uradowała go bardziej niż cokolwiek od... ilu już lat?
- Bardzo się cieszę. Przyjemnością będzie podróżować z wami - skłonił lekko głowę. - Chciałbym wyruszyć jak najszybciej. Niech każdy przygotuje się do drogi we własnym zakresie. Spotkajmy się jutro o świcie przy bramie na Everlund. Ocero, jeśli byłbyś tak dobry powiedz to Aeronowi gdy będziesz w świątyni.
Erilien pokręcił głową nie zgadzając się z słowami Quelnathama po czym wezwał się tymi słowy.
- Czcigodni, uważam iż lepszym pomysłem jest wspólne do drogi przygotowanie. Rozważmy czy podróżować wozem krytym, co na rozbijaniu obozu czas pozwoli zaoszczędzić. Z drugiej strony jadąc konno większą swobodą ruchu dysponować będziemy. Jeśli zaś bez porozumienia jedni konno się wybiorą inni wozem w ten czas i swobodę ruchu utracimy i fundusze które w przyszłości bardziej mogą się przydać.
Wieszcz pokiwał w zadumie głową. Rzeczywiście nie pomyślał o takich wygodach i o tym, że inni mogą, ale czy naprawdę są im potrzebne?
- Być może lepiej jest przygotowywać się wspólnie, ale wóz za bardzo nas spowolni. Za Wysokim Lasem na szlaku jest wiele oberży, będziemy nawet mogli zmienić konie. Tylko przez część drogi będziecie musieli znieść niewygody. - zamilkł na chwilę. Jeśli pojadą przez Secomber, a nie Traktem Kupieckim to niewygody będą ich codziennością. - Nie goni nas pożar, ale pamiętajcie jaka jest sytuacja. Zależy nam na czasie.
Ocero zastanowił się chwilę.
- Wyznam szczerzę więcej kontaktu miałem chyba z rekinami niż z końmi. Zazwyczaj w podróży polegałem na swojej… magii i nogach. Jedno odpada, a drugie nie zaniesie mnie daleko. Na koniu nie umiem jeździć, więc albo będziecie sprawdzać czy nie leżę gdzieś na trakcie, albo zakupimy mocniejszego konia co dwójkę poniesie. Jeżeli nie to ja głosuję za wozem.
- Powinniśmy rozważyć jeszcze jedną możliwość. Choć niewątpliwie kosztowną to jednak najszybszą drogę do Waterdeep. - Erilien chwilę milczał by nadać powagi swym słowom. - Czy znacie Gildię Przewodników czcigodni?
Czarodziej przewrócił oczami.
- Chcę odprowadzić Aerona do Waterdeep. Gdybym uznał, że muszę wrócić do Cormanthoru natychmiast sam przygotowałbym zaklęcie. - Zwrócił się do kapłana i barda. - Gildia Przewodników to wąska grupa magów specjalizujących się w teleportacji. Nieumiejętność jazdy krzyżuje moje plany. W takim razie trzeba wziąć wóz. Być może nauczysz się jak utrzymać się w siodle w trakcie naszej podrózy.
Erilien spojrzał na Ocero i jego zbroję, poczym na Quelnathama i znów na Ocero. Zastanawiał się czy wyjaśnić czarownikowi ile czasu zajmuje nauka jazdy w pełnej zbroi płytowej. Zwłaszcza jeśli uczeń nie potrafi jeździć konno w ogóle. Postanowił jednak milczeć, w końcu nie on tu był mędrcem
Ocero podzielał opinię Eriliena. Wóz nie był tak drogi, a mógłby się im przydać. Poza tym będą mogli w ten sposób osiągnąć większą prędkość niż kłus.
- Naprawdę jeżeli czas “nagli” ryzykowanie złamaniami nie działa na jego korzyść. Ten stary las stoi odkąd istnieje Faerun i wątpię, aby to naglę się zmieniło bo elfy mają o jednego obrońcę mniej.
- Nie o las tu chodzi - Quelnatham zaczął gniewnie, ale zaraz się uspokoił. Później będzie czas na szczegóły i kłótnie o szczegóły. - Nie będziemy się śpieszyli bardziej niż to konieczne.
- Więc wóz? - Zapytał towarzyszy Erilien mając nadzieję szybko dojść do konsensusu i rozpocząć prawdziwe przygotowania. Nagliła go potrzeba działania, coś czego nie odczuwał od bardzo dawna. Zupełnie jakby milczenie Corellona stało się samo w sobie motywacją dla elfa by tym gorliwiej dowieść swej niezachwianej wiary i determinacji w dążeniu do boskich ideałów. A może po prostu wstydził się swego zwątpienia i chciał zmyć plamę na honorze przez działanie. Nie roztrząsał teraz tej kwestii, ważne było by coś robić, nie poddawać się.
- Tak, wóz - odparł wieszcz ucinając dyskusję.
- Em, panowie - Sevotar wtrącił się, bo na moment zniknął, gdy zagapiając się w coś - Mamy drobny problem. Jestem prawie spłukany.
- Tu mamy szczęście.- Odezwał się Selunita- Fakt, że podczas podróży nie wystarczyła mi… magia, aby zaspokoić swoje potrzeby sprawił, że mam uchowane trochę grosza. Powinienem być wstanie załatwić wóz i konie do niego… chociaż przydałby się ktoś obeznany w sztuce zmniejszania cen.- pozostali musieli zauważyć bolesną pauzę przy wspomnieniu przez kapłana darów od swego bóstwa.
 
__________________
Mother always said: Don't lose!
Seachmall jest offline  
Stary 03-07-2014, 14:55   #35
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
PROLOG (II): Zemsta i sprawiedliwość

Theodor Greycliff


Theodor bez entuzjazmu wpatrywał się w pite przez siebie cienkie piwo, które określenie “ciemne” miało tylko w nazwie albo karczmarz miał problemy z rozróżnianiem natężenia barw. Z drugiej strony… czego mógł się spodziewać w jednej z podrzędnych spelun w Skullporcie? Tutaj jednak można było złapać najciekawsze informacje, jeżeli wiedzieć jak szukać…
Tylko do cholery gdzie one się podziały?
Wydawało się jakoby temat Machy nie był popularny w tych czasach. Dostawał tylko ogólnikowe informacje, że jego interes kręci się jak nigdy, ale nawet siła pieniądza zdawała się nie mieć przebicia przez tę ścianę milczenia. Nie mógł oczywiście zbyt silnie naciskać, aby nie zwrócić na siebie kolejnej, niechcianej uwagi. Kiedy udawał ciekawskiego delikatnie mu sugerowano, że ciekawość potrafi dopomóc w sprawdzeniu dna portu Podmroku. Kiedy udawał dłużnika kasyna zainteresowanego stanem swojego wierzyciela z nadzieją na zapomnienie tej małej należności odpowiadały mu uśmiechy politowania i “przyjacielskie” klepnięcia w plecy z radą, aby szybko znalazł robotę.
Najwyraźniej Macha siedział wygodnie na swoim ciepłym stołku karmionymi frykasami Lordów Waterdeep… tylko jak mu zatruć ten posiłek?
Theodor postawił swoją szczęśliwą monetę rantem na blacie sforsowanego stołu i zakręcił nią tak, że zaczęła ona wirować wokół własnej osi. Upijając ostatnie łyki słabego piwa obserwował ruch krążka, który z każdą sekundą spowalniał coraz bardziej, aby w końcu przechylić się bok i upaść na deski blatu kończąc swój szaleńczy taniec.
Z połówki monety na Theodora spoglądało uśmiechnięcie oblicze Pani Szczęścia.
Jemu jednak nie było tak do uśmiechu. Stracił masę czasu na bezowocnych poszukiwaniach w Skullporcie, a nawet kiedy już zaschło mu w gardle uraczony został czymś, czego nikomu by nie zaserwował… no może prócz Masze.
Oparł się na stole chcąc wstać, kiedy poruszenie przy drzwiach przykuło jego uwagę. Widząc pierwszego mężczyznę miał już zamiar się podnieść, ale zatrzymał się wpół chęci, kiedy za nim do środka wszedł znany mu zbir. Ten sam, który poprzedniej nocy umknął śmierci, jaką był Theodor.
Greycliff usiadł spowrotem na miejscu dziękując bogom, że wybrał miejscówkę dość skrytą przed wzrokiem innych. Nie znaczyło to jednak, że sam obserwować nie mógł, co czynił chętnie.
Obu mężczyzn skierowało swoje kroki wprost do jednej z ław, przy której siedziała rozbawiona grupka ludzi i mieszańców. Znany mu zbir podszedł do jednego z uczestników i położył mu dłoń na ramieniu. Kiedy ten odwrócił głowę Theodor mógł u się lepiej przyjrzeć zaczepionemu.
W pierwszej chwili mógł mieć wrażenie, że ma do czynienia z półdrowem, ale po dokładniejszych oględzinach doszedł do wniosku, że drowia krew jest w tym osobniku bardziej rozrzedzona i zapewne połowicznie drowi był rodzic, którego najpewniej ciągnęło jednak bardziej do jego ludzkiej połówki. Jasnoszara skóra i burdne, szarawe włosy dopełniane były przez niepasujące do obrazka niebieskie oczy. Kiedy drowi potomek spostrzegł kto go zaczepił Theodor w jego oczach zobaczył czysty strach. Młody próbował coś powiedzieć, ale zbir jedynie złapał go za kark i ustawił do pionu, po czym popchnął do wyjścia z karczmy. Wraz ze swoim kolegą wyprowadzili przerażonego na zewnątrz.
Theodor spojrzał na trzymają w garści monetę zanim ją schował do kieszeni płaszcza. Podniósł się z miejsca i sam opuścił spelunę. Trzeba było łapać okazje, które się nadarzały.
Po wyjściu zobaczył jeszcze, jak szybkim szarpnięciem ćwierćdrow zostaje pozbawiony miecza uwieszonego przy pasie i brutalnie wepchnięty w pobliski zaułek, a dwójka oprawców weszła za nim. Theodor ostrożnie podszedł po ścianie bliżej do tego miejsca, aby móc słyszeć to, co się w środku dzieje.
- Macha ci tyle dał, a ty co? - usłyszał głuchy odgłos kopnięcia i stłumiony jęk. - Jęczysz jak dziwka, wiesz?
- Ja… Ja nie zdradziłem! - wyjąkał drowi potomek. - Nie mógłbym…!
- Też tak myśleliśmy, ale najwyraźniej krew to jednak krew, a wy macie zdradę w naturze, jakkolwiek bezmyślna by nie była.
- To nie…
- Miałeś być dziwką - odezwał się drugi zbir. - Ale dziwką tylko Machy, a nie każdego, kto zadzwoni sakwą. Wiedziałeś o tym i spartoliłeś, co nas kosztowało kilku ludzi, a Machę fundusze. Nie jesteś nawet tyle wart, aby cię sprzedać na targu i tak odbić sobie straty.
Theodor odważył się wyjrzeć delikatnie zza załomu, aby zobaczyć wciśniętego w ścianę ślepego zaułka wnuka drowów, w którym w tym momencie nie dało się dostrzec ani grama drowiej dumy i buty.
- Macha dał ci wszystko i także powierzył wiele. Nie możemy ryzykować, że jeszcze więcej informacji wypłynie od ciebie, kurwi synu. - znany Greycliffowi zbir uniósł kuszę do strzału.
Mieszaniec spojrzał jakby w stronę Theodora, ale ciężko było określić czy go zauważył, bo w żaden sposób nie zdradził jego obecności, a jedynie skulił się pod ścianą zakrywając rękoma.


Gaspar Wyrmspike


- … i wtedy wiesz, co zrobił?
- Co?
- Zaczął porównywać mnie do tej zołzy od Wildhawka! Mnie!
Śmiech.
- Pewnie sądził, że to będzie dla ciebie komplement, ale…
- Cii, patrzcie kto przyszedł, nasz szef. Chowamy się?
Gaspar wkroczył właśnie na scenę będącą jego własnością po spełnieniu swoich obietnic wobec świątyni Sharess (chociaż nie dało się ich nazwać przykrymi), aby zaraz zostać “zaatakowanym” przez Dulcimeę. Złapała ona go za ramiona i wydęła policzki w wyrazie irytacji.
- Porównano mnie do jednej od tego ptasiego móżdżka, jak jej było, Eveline? Wyobrażasz to sobie? Czy ja naprawdę jestem taka zła? - słoneczna elfka hardo wpatrywała się w Wyrmspika wielce oburzona tym, co zaszło.
- Nie jesteś, już ci to mówiliśmy. - półorczyca Gortha podeszła bliżej. - Nie przejmuj się tak, to…
- No, jesteś lepsza, chociaż ona… - wtrącił Georg stojący z boku, trochę za Leano, jakby osłaniając się półelfem. - … ma lepsze biodra.
Na te słowa Leano szybko odsunął się od współaktora, a słoneczna elfka odwróciła głowę w kierunku bezczelnego barda, który uniósł dłonie w obronnym geście.
- Jest ludzką kobietą, wy macie inne biodra. - próbował się bronić.
- Ale wcale nie gorsze! - parsknęła Dulcimea wciąż uczepiona Gaspara.
- Jeżeli już mówimy o ptasim móżdżku… - odezwał się cicho Velstellen. - Odkąd przyjmujemy odrzuty z jego trupy?
Jeden rzut oka w przeciwny kąt sceny wystarczył, aby potwierdzić i tak pewne, do kogo pije półelf. Amelia przyglądała się jak Maedeira wprowadza szybkie poprawki w rozerwanym materiale kostiumu na próby, co jakiś czas zamieniając z nią słowo. Jasne było, że niedawno poznana kobieta wolała trzymać się z daleka od aktualnych aktorów Gaspara.
- Właśnie…. - podszedł gnom Volframo. - To niepokojące. Masz zamiar nas wymienić? Mamy szukać nowego zatrudnienia?
Gaspar poczuł jak Dulcimea uwiesza się bardziej na nim.
- Czyli jednak jestem tak zła jak ta Eveline?
Czasami ciężko było wyczuć kiedy wciąż grają, a kiedy już przestali… Niemniej… Będzie trochę tłumaczenia.
Codzienność.


Azul Gato


Pozwalali mu za sobą podążać, pozwalali, aby szedł ich śladem. Wydawali się być odprężeni, może nawet trochę podpici, ale on wiedział lepiej. Nie byli nawet w połowie tak dobrzy w blefowaniu, jak im się to wydawało. Miał nad nimi przewagę, chociaż oni tego wiedzieć nie mogli. Azul Gato zdawał sobie sprawę, że zastawili na niego pułapkę, ale był na nią gotowy… a przynajmniej taką miał nadzieję. W końcu mogło się zdarzyć wiele nieoczekiwanego nawet podczas tak, wydawałoby się, misji trzymanej pod całkowitą kontrolą i na to, na co nie można było być gotowym… trzeba było być gotowym.
Dwóch członków gangu szło uśpionymi uliczkami rozprawiając beztrosko o nikim innym jak o Azul Gato. Snuli teorie kim ów może być, zastanawiając się nawet czy nie jest jednym z tajemniczych Lordów Waterdeep lub, co wywołało uśmiech na zamaskowanym obliczu wspominanego, samym znudzonym Khelbenem Arunsunem. Wspominali coś o obdzieraniu kotów ze skóry, o rzucaniu ich na żer białym krukom, które były ich maskotkami. Mówili wiele, chociaż oczywistym było, że niewiele z tego wszystkiego tak naprawdę miało jakąkolwiek wartość, ale w ustach tej dwójki brzmiało dość zabawnie.
Ale było trochę niepokojących elementów.
Azul Gato już od pewnego czasu nie natrafił na żaden patrol straży i nie miał pojęcia dokąd był prowadzony. Miał przynajmniej praktycznie pewność, że ci, za którymi podążął nie wiedzieli czy ich nemezis połknęło haczyk… a przynajmniej miał taką nadzieję. Nie napotkał także na kolegów tych dwóch, co samo w sobie było dość kłopoczące. Co oni planują?
W pewnym momencie zatrzymali się przy drzwiach jednego z domów, a te otworzyły się. Ze środka została wypchnięta wprost w łapska dwójki skrępowana postać z workiem na głowie, wyraźnie jednak kobieta. Na przywitanie otrzymała cios w brzuch, najpewniej dla uciszenia, i pociągnięto ją w pobliski zaułek. Drzwi zamknęły się.
Zaczęło się.
Ulice nocnego Waterdeep przeszył zduszony, kobiecy krzyk.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 04-07-2014 o 01:34.
Zell jest offline  
Stary 05-07-2014, 02:02   #36
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
ROZDZIAŁ I :Szaleństwo kapłanów

Quelnatham Tassilar, Ocero, Erilien en Treves, Sevotar

Pogoda była piękna, kiedy wyruszali. Ocero ze swojej kieszeni zakupił dla nich kryty wóz (co zważając na nieumiejętność kapłana jazdy konnej było zagrywką dość ochronną dla niego) oraz konie zdolne uciągnąć jego ciężar. Piątka podróżników zakupiła także co było potrzebne według nich na podróż i załadowała to wszystko na wóz wraz z sobą i wyruszyli. Jedynym koniem, który podróżował wraz z nimi nie ciągnąć wozu był koń Quelnathama.
Pierwszy dzień upłynął dość leniwie. Określili, że w tempie podróży wozem powinni dotrzeć do Waterdeep w maksymalnie pięć dni, może cztery przy sprzyjających warunkach. Nie mogli sobie niestety pozwolić na zbaczanie na niepewne dróżki bez zagrożenia, że wóz gdzieś ugrzęźnie i wtedy dopiero zaczną się problemy, jako że pozostaną bez realnego środka transportu, a podróż “na nogach” zajęłaby jeszcze dłużej, chociaż oczywiście nie byliby już skrępowani baczeniem na wygodę podłoża.
Wbrew możliwym obawom nie spotkały ich podczas pierwszego dnia żadne nieprzyjemności, chociaż słońce grzało niemiłosiernie. Wtedy też mogli dziękować bogom za przezorność Ocero, który na wyprawę do Miasta Wspaniałości wybrał wóz kryty, który miał chronić ich nie tylko przed możliwym deszczem, ale także, a może szczególnie, przed słońcem początku lata, które mogło uczynić im więcej szkody, niż trochę wody.
Dziękować bogom...
Zgodnie także z przypuszczeniami kapłan wydobył się ze swojej ciężkiej zbroi i schował ją w magicznej torbie, którą ze sobą nosił, więc nie cierpiał podczas drogi… co byłoby pewne, gdyby pozostał w tej metalowej trumnie.
Pierwszy przystanek mieli jeszcze niedaleko Silverymoon, w Everlund, gdzie napełnili brzuchy i chwilę odpoczęli, po czym ruszyli dalej, drogą prowadzącą nieopodal Wysokiego Lasu.
Drugi dzień nie był już tak uporczywy pod względem słońca, jako że zaczęły gromadzić się chmury, które najpewniej miały przynieść deszcz, a może nawet burzę, w późniejszej porze. Niemniej grupa jechała naprzód, nie chcąc zbytnio tracić czasu na zbyt wiele niepotrzebnych postoi. Droga im się dłużyła, a w końcu tematy do rozmów na pewien czas zamarły, ale nawet wtedy nie było całkowicie cicho, jako że bard zapełniał pustkę muzyką swoich skrzypek i cichym podśpiewywaniem. Tak naprawdę rozmówców było jedynie trzech, Ocero, Quelnatham i Sevotar, jako że Erilien nie był bardzo skory do prowadzenia dysput, a Aeron zdawał się być pogrążony we własnych myślach od czasu, gdy tylko w świątyni dowiedział się o milczeniu bogów. Tylko raz półelf odezwał się cicho do paladyna.

- Bogowie wciąż muszą gdzieś być. Kto inny zsyłałby mi wizje?

Wieczorem pogoda zaczęła się zmieniać na poważnie. Zerwał się wiatr, a ciemne chmury zaczęły tańczyć w jego rytm gnane przez tę siłę. Nagle o materiał “dachu” wozu zaczęły bębnić ciężkie krople deszczu, który się wzmagał z każdą chwilą. Wjechali pomiędzy drzewa Wysokiego Lasu. Wtedy też usłyszeli pierwszy grzmot dochodzący z oddali. Uznali, że przydałoby się sprawdzić czy w okolicy nie ma lepszej kryjówki przed tym, co nadciągało, co wymagało “ochotników” do wyjścia na deszcz, który na razie choć będący do zniesienia, to jednak wzmagający się wraz z nadchodzeniem burzy.
Padło na Eriliena i Ocero, drogą losowania czy może z ich własnej woli, ale to oni mieli robić za zwiadowców.





Erilien en Treves, Ocero

Las szumiał targany heroldami burzy. Erilien i Ocero musieli znosić zimne krople deszczu, które skapywały im z włosów i moczyły ubrania, spływały po nieosłoniętych, rozgrzanych karkach. Jedynie wiatr na szczęście nie był tak przeraźliwie zimny, jako że powodowany jeszcze ciepłem minionego dnia. W pewnym momencie Ocero kichnął i zaczął się poważnie zastanawiać czy przygotował, jak jeszcze był w stanie, magię mogącą uleczać choroby… chociaż czy był sens na tak trywialną sprawę marnować coś tak niesamowicie cennego jak magia kapłańska podczas milczenia bogów?
Poszukiwali miejsca, w którym mogliby się skryć. Jazda podczas burzy nie była najlepszym rozwiązaniem. Musieli także odpocząć w znośnych warunkach. Gdyby tylko…
Usłyszeli szelest trawy, którego powodować nie mógł spadający deszcz.
Każdy z nich chwycił za broń i przez chwilę stali w oczekiwaniu, czy odgłos się powtórzy, co owszem nastąpiło. Spojrzeli po sobie i powoli, ostrożnie (co po pozbyciu się przez Ocero zbroi było wykonalne) ruszyli w stronę odgłosu. Prócz szelestu trawy słyszeli bolesne stęknięcia, które nie świadczyły o dobrym stanie osoby, do jakiej się zbliżali.
Wzmogli czujność.
Pierwszy Erilien, dzięki wrodzonemu elfom lepszemu widzeniu w słabym świetle, zobaczył rannego i zamarł. Ocero musiał się bardziej przybliżyć, ale już z pewnej odległości mógł nie mógł pomylić osoby, którą spostrzegł z niczym innym. Białe, mokre od deszczu i ubrudzone błotem włosy oraz hebanowa skóra należały do elfa, który czołgał się po trawie trzymając za zraniony bok.
Drow.
Odwrócił on głowę w stronę Eriliena i Ocero, a oboje zobaczyli, jak przez wykrzywione bólem oblicze przetacza się nic innego jak najstarsze uczucie znane rozumnym istotom. Strach. Drow spojrzał przed siebie, a oni zobaczyli leżący w trawie, poza zasięgiem mrocznego elfa, sztylet. Drow ponownie spojrzał na dwójkę nowo przybyłych i wyciągnął rękę do broni, ale ta była zbyt daleko, aby mógł ją dosięgnąć.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 05-07-2014 o 15:41.
Zell jest offline  
Stary 10-07-2014, 13:12   #37
 
Jaśmin's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputację
Theodor przez chwilę nie miał pojęcia co robić. Szczęśliwie przez szum krwi pulsującej w uszach przebiło się imię. Macha.
To mogło być przydatne. Dług życia to było coś. W zamian za pomoc Theo mógł dostać to czego mu tak brakowało. Informacje. Wystarczyło zareagować.
Bezgłośnie jak cień Greycliff dobył rapiera. Przez krótką chwilę koncentrował się. Po czym, widząc że jeden z morderców unosi kuszę do strzału Theo zareagował. Wyskoczył zza rogu i jednym długim susem dopadł do kusznika zadając szybkie pchnięcie w podstawę czaszki zbira.
Theodor nie wiedział skąd dokładnie obaj napastnicy pochodzili, ale możliwe było, że nawet z samego niesławnego Skullportu zważając na ich zachowanie. Kiedy tylko do ich uszu dobiegł ruch Greycliffa, obaj stracili zainteresowanie niedoszłą ofiarą i odwrócili się w stronę zagrożenia… a raczej jeden z nich się odwrócił, bo ten z kuszą, znany już Theodorowi, zdołał tylko wykonać kawałek obrotu zanim ostrze zostało zatopione w jego ciele powodując natychmiastową śmierć. Umknął ostatnim razem, teraz już nie zdołał.
Jego towarzysz widząc co się dzieje wyszarpnął z pochwy przytroczonej do pasa miecz i przyjął pozycję obronną, chcąc najwyraźniej przeanalizować przeciwnika zanim wyprowadzi cios.
- Ty sukinsynu… - warknął wściekle.
Mieszaniec opuścił trochę ręce, aby zobaczyć co się dzieje, ale wciąż siedział wciśnięty w ścianę niepewny czy przyszedł ratunek, czy… kolejna zguba.
Drugi z oprychów przyjął postawę obronną, wyglądało na to, że ma jakieś doświadczenie szermiercze. Zdobyte prawdopodobnie w ulicznych bójkach na ulicach Skullportu. Niemniej, jak widać, zbir nie był zaznajomiony z pierwszą zasadą walki.
Zawsze atakuj pierwszy.
Kuląc się by być maksymalnie trudnym do trafienia Theo wykonał wykrok prawą nogą, przenosząc na nią cały niemalże ciężar ciała, by zaatakować przeciwnika. Błyskawiczna finta na wysuniętą nogę zbira i szybkie jak błysk pchnięcie w uzbrojone w miecz ramię zlały się w jedno.
Szybko okazało się, że dla Theo jego przeciwnik nie stanowi większego zagrożenia. Faktycznie, wyglądało na to, że posiadał on jakieś doświadczenie, ale niewystarczające, aby Greycliff miał polec w tym starciu. Pierwszy wyprowadził atak, zanim przeciwnik zdołał zareagować i ten atak był udany. Zbir bardziej skupił się na wyprowadzonej fincie i nie zdołał zareagować na czas, kiedy mecz wystrzelił w jego ramię. Został trafiony, ale płytko, po czym natychmiast wykonał proste cięcie w kierunku Theodora… które dzięki zręczności mężczyzny zostało bezbłędnie uniknięte.
Theodor zadał cios, uniknął ataku przeciwnika, po czym zaatakował ponownie, mierząc tym razem w serce. Chybił. Przez następne sekundy klingi obu walczących ścierały się ze sobą. Theo uśmiechając się okrutnie zadawał cios za ciosem.
Nagle, nieoczekiwanie, Greycliff wyczuł swoją szansę. Jego przeciwnik zadając sztych za bardzo wychylił się do przodu. Theo zręcznie uniknął ciosu by tym samym ruchem zajść go od strony zranionej ręki. Nim zbir zdołał się obrócić Moneta wykonał swą ulubioną kombinację, finta na brzuch zamieniła się miejscami z szybkim pchnięciem od dołu w gardło.
Mężczyzna i tym razem nie zdołał zareagować wystarczająco szybko, co skończyło się dla niego ostatecznie. Miecz Theodora wbił się w miękkie gardło przeciwnika kończąc tym samym ten pokaz śmierci.
Mieszaniec wciąż siedział wbity w ścianę patrząc z niedowierzaniem na Theo, ale także ze skrywaną obawą.
Theodor nie tracił czasu. Zrzuciwszy kciukiem krew ze zbrocza zwrócił się do przykucniętego w zaułku elfa.
-Możesz wstać? - głos Greycliffa był niski, lekko ochrypły. Jak zawsze po zabójstwie miał on problemy z opanowaniem swych nerwów. Tym razem jednak miał wybitną motywację by nad sobą zapanować.
- Ta… Tak. - wydusił z siebie mieszaniec i podniósł się na nogi. - Dzięki… Naprawdę…
-Ależ nie ma sprawy! - Theodor zamruczał jak kot - Ale jeśli myślisz, że jestem cholernym altruistą to chyba cię zawiało. - głos Theodora stał się ostry niczym ostrze rapiera - Zbieraj się, nie możemy tu zostać. Przejdziemy się trochę i pogadamy. Możesz iść?
- Mogę… - skinął głową ćwierć drow. - A, że za wszystko trzeba płacić… To wiem.
-Dobrze się składa - mruknął cierpko Theo - Poczekaj chwilę… - po czym wciągnął obydwa ciała do ślepego zaułka rojącego się od szczurów. Niech miejskie gryzonie zatrą ślady zabójstwa. Uporawszy się z tym przykrym zadaniem otarł dłonie po czym wskazał mieszańcowi drogę.
-Jestem Moneta - zagaił rozmowę - masz jakieś imię albo ksywę?
- Możesz mówić mi Elerdrin. - wymamrotał mieszaniec rozglądając się.
-Może być Elerdrin - Moneta skinął głową - A ci goście, których zabiłem...znałeś ich?
- Tak… To zabijaki Machy, musisz go znać.
-Nie od dzisiaj - westchnął mężczyzna - No cóż, Elerdrin, tak się składa, że mam do ciebie kilka pytań. Odpowiesz na nie i jesteś wolny oraz bez żadnych długów. Dobra?
- Pytań? Jakich pytań? - zapytał zaniepokojony Elerdrin.
-Zasadniczych - odparł Theodor uśmiechając się krzywo - Po pierwsze: Co możesz mi powiedzieć o interesach Machy? Z kim wszedł ostatnio w spółkę? Kto jest jego wrogiem? Kto sojusznikiem? Gdzie ulokował swe fundusze? No. Na razie tyle.
Mieszaniec spojrzał na swojego wybawcę przestraszony. Odezwał się cichym głosem:
- Te informacje pewnie możesz zdobyć na mieście, od kogoś innego…
-Pewnie tak - Moneta wzruszył ramionami - Ale ty jesteś dla mnie znakomitym źródłem informacji. Wiesz dlaczego? Dlatego, że Macha chce cię zabić. - przerwał na chwilę by zmierzyć Elerdrina wzrokiem - Sam chyba rozumiesz, że w Waterdeep zostać nie możesz. A to znaczy, że jako źródło informacji sprawdzisz się wyjątkowo. Mam po prostu pewność, że nie polecisz zaraz do Machy z opowieścią o naszej rozmowie. Gdyż to bynajmniej nie kupiłoby ci życia. Nie u Machy. Rozumiesz? - Moneta prowadząc ten monolog ani na chwilę nie spuszczał spojrzenia z mieszańca.
Potomek drowów wyglądał na całkowicie przybitego. Wiedział, co Macha chce mu zrobić, ale jednocześnie też wciąż się bał, że odnajdą go, jeżeli wyda te informacje Theo.
- Nie zdradziłem Machy… - szepnął. - Ktoś mnie wrabia. Nie mam dokąd pójść. Skullport to mój dom od zawsze.
-Czy ty słuchasz? - Theo spojrzał na mężczyznę gniewnie - Czy przekażesz mi te informacje czy nie i tak będą chcieli cię zabić! Musisz wiać! Wiać i zacząć życie gdzie indziej! - Theodor sapnął z irytacją - I co to za chłopskie gadki? Dom od zawsze? Twój dom, chłopaku, jest tam gdzie powiesisz kapelusz. Jeśli naturalnie chcesz zachować głowę.
Elerdrin zatrzymał się i spojrzał poirytowany na Theodora, jakby przyparty do muru zyskał trochę sił.
- To ty czegoś nie rozumiesz. Spójrz na mnie! - rozłożył ręce. - Kogo widzisz? Wpierw mrocznego elfa, później człowieka, chociaż nie jestem ni jednym, ni drugim. Kim będę na Powierzchni? Wszystko dlatego, bo jakiś sukinsyn czy inna kurwa uznał, że mu przeszkadzam... - odwrócił rozeźlony wzrok, ale zaraz powrócił spojrzeniem do Theodora. - Zróbmy tak, Moneto. Cokolwiek planujesz dla Machy zakładam, że mu się to nie spodoba, skoro tak nie chcesz, aby twój informator zaraz do niego pobiegł. Pomogę ci… i to może nawet więcej, niż zakładałeś, ale… ty pomożesz mnie. Pomożesz mi znaleźć tego kretyna, który postanowił zabawić się moim kosztem.
-Zgoda - rzekł Theodor krótko i wyciągnął do Elerdrina rękę - Od czego chcesz zacząć?
Mieszaniec podał rękę Theodorowi.
- Wytłumaczę ci, co będziesz tam chciał, ale ostrzegam… Nie byłem jego prawą ręką, a jedynie pobieżnie orientuję się w tym wszystkim, jak to posłańcy. - wzruszył ramionami. - Jeżeli dostawałem wiadomość pisemną to nigdy nie otwierałem, ale czasami była to ustna, czasem adresat coś chlapnął ozorem…
-Jasne - Moneta skinął głową - Mów co wiesz. Słucham.
 
Jaśmin jest offline  
Stary 11-07-2014, 16:12   #38
 
Googolplex's Avatar
 
Reputacja: 1 Googolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputację
Ocero i Erilien: Przygoda w lesie deszczowym

Selunita szturchnął łokciem paladyna.
- Powiedz mu po waszemu, że nie zrobimy mu krzywdy. - Ocero nie miał pojęcia czy elfi jest rozumiany przez wszystkie pod rasy. Podejrzewał, że proste przesłanie “nie krzywda” chyba jednak jest dość uniwersalne.
- Skończyły Ci się pod ziemią niewinne ofiary psie Lolth?! - Zapytał w najszlachetniejszej mowie paladyn i szybkim ruchem przyłożył klingę do gardła drowa. Ocero nawet z jego znajomością wyzszych jezyków mógł bez trudu odczytać, że słowa Eriliena nie są wiernym tłumaczeniem jego własnych.
Drow zaczął ostrożnie odczołgiwać się do tyłu, chociaż ten ruch wyraźnie sprawiał mu ból.
- Pluję w twarz pajęczej dziwce.
Paladyn zawahał się, ze swych nauk wiedział w prawdzie, że Lolth nie wybacza takiej zniewagi ale jesli i ona milczy to nie trudno było by temu… stłumił chęć przeklinania drowów w ogóle i tego jednego w szczególności.
- Nie trudno kłamać z ostrzem na gardle, a twój ród ceni kłamstwo i zdradę ponad wszelkie cnoty. Niby dlaczego miałbym Ci wierzyć?
- A co mam zrobić? Zabić pająka? Znajdź mi jednego, bo ja się nie ruszę zbytnio, a zrobię z nim co sobie wymyślisz… - zerknął na symbol Corellona, który miał Erilien, ale nic nie dodał.
Elf poczuł chwyt za kołnierz i spodnie, po czym został zań podniesiony i dość silnie odsunięty od rannego drowa.
- Wstyd mi za ciebie.- głos Selunity był poważny - Wyżej ceniłem sobie elfy i ich bóstwa. Tego cię uczyli w szkółce paladynów? Zabijaj rannych i bezbronnych? - człowiek przykucnął przy elfie aby ocenić powagę jego ran.
- Nie oczekuję, ze człowiek zrozumie powagę tej sytuacji. - Głos paladyna jak i jego spojrzenie przepełnione były chłodem który przez moment zmroził krew w żyłach Ocero. - To właśnie moje przysiegi sprawiły, że ten pomiot pajeczej dziwki jeszcze żyje. Gdybym… gdyby Corellon wciąż prowadził moja dłoń osądziłbym go natychmiast. - Lecz Corellon milczał, a w raz z nim milczały jego dary jakie ofiarowywał swym sługom. Erilien aż zazgrzytał zębami nie mogąc podjąć najwłaściwszej decyzji. W końcu po dłuzszej chwili postanowił zdać się na intuicję selunity. Choć doświadczenie podpowiadało mu, że robi straszną głupotę.
- Odsuń się. - Rzekł w koncu zrezygnowany. - Zbadasz jego rany dopiero gdy sprawdzę czy nie ma przy sobie innej broni. Wytrzyma. - Dodał tonem nie znoszącym sprzeciwu. Zaś w szlachetnej mowie rzekł. - Szczęscie ci sprzyja, bedziesz żył… na razie.
Ocero pokręcił głową.
-Aż żal tak cię określić, ale… rasistą jesteś. Mówi, że nie służy Lolth. Może jest sługą Mrocznej Dziewicy, czy tego…Feruna? Może też wyznawać jakieś powierzchniowe bóstwo, jak ten łowca z Doliny Lodowego Wichru.
Nie mniej paladyn z przeszukania nie zrezygnował. Wolał też nie opowiadac kapłanowi o tym co robiły drowy przez milenia. O ich pierwszej i wszystkich następnych zdradach. O zniszczeniu niejednego elfiego królestwa i śmierci całych narodów. Tego było zbyt wiele by wybaczyć, nawet Corellon nie wybaczył swym wyrodnym dzieciom… nie do końca. Ale bóg teraz milczał, i nie mógł poprowadzić dłoni Eriliena. Elf był zdany jedynie na własny osąd a to zdecydowanie mu się nie podobało.
Drow nie miał ani tyle sił, ani takiej natury ryzykanta, aby się bronić przed przeszukaniem. Okazało się jednak, że nie posiada przy sobie żadnej broni. Owszem, paladyn znalazł miejsca na noże do rzucania, ale były one puste, a jedyne co mogłoby stanowić jakieś zagrożenie to malutka buteleczka, najpewniej z trucizną. Mroczny elf spojrzał w oczy Erilienowi.
- Nie wyznaję dziwki pająków.
- A to lekarstwo na hemoroidy? - Paladyn podsunął mu buteleczkę pod nos.
Drow parsknął.
- Oczywiście, że to trucizna, ale chyba tego się spodziewałeś? Nie bój się, nie będę was gryzł i drapał, aby polać wasze rany tym specyfikiem.
-Skończyłeś już?- Ocero patrzył ciągle… podejrzliwie na paladyna - Czy mam wam dać jeszcze pięć minut na rytualną wymianę obelg?
Erilien odrzucił buteleczke która po chwili eksplodowała w niewielkiej kuli ognia.
- I rok byłby za któtki by w pełni opisać jego rasę. Na razie jednak wystarczy. - Pozwolił kapłanowi zająć się drowem sam zaś poszedł po sztylet. - Pozwolisz, że Ci go na razie nie oddam? - Zapytał ze złośliwą satysfakcją obserwując spojrzenie drowa.
- Jeżeli tak ci się podoba i nie stać cię na własny to możesz go zatrzymać. - mruknął drow i skrzywił się z bólu. - Ale daj najpierw w zastaw ten swój mieczyk. Ładny jest.
Ocero zaczął przyglądać się ranom drowa i szybko doszedł do wniosku, że są one poważne, a na pewno bolesne. Nie był jednak pewien czy nie zostały w jakiś sposób zatrute.
- Chetnie, jednak ten tu sprzeciwia się takiemu traktowaniu rannych… nawet drowów. - Paladyn rzucił mrocznemu spojrzeniem nie dwuznacznie sugerującym, że chętnie dałby mu ten mieczyk w posiadanie nawet i do końca drowiego życia.
- Zawsze mnie fascynowało to… że tak się wzbraniacie przed połączeniem sił z wrogami Lolth. Ale wasza sprawa, jeżeli odrzucacie możliwych… sprzymierzeńców.
- Zdrajców. Kiedyś bylismy jednym narodem. Może wy nie szanujecie historii ale my ciągle pamiętamy do czego i jakim kosztem dążyła wasza rasa. Jeśli Seldarine wam wybaczą i zejmą klątwę wszystkie narody elfów podążą za przkładem bóstw. - Odpowiedział na tą zaczepkę. - Nie widze jednak by twa skóra odzyskała kolor jaki mieli twoi przodkowie.
- Dobrze, skoro już skończyliście mierzenie swoich członków i ewidentnie ja wygrałem, to czy mogę się zająć tym rannym?- Ocero położył dłonie na mrocznym elfie i pozwolił aby magia jego bogini przepłynęła przez niego. Drow zaczął czuć się lepiej, jego rany się zasklepiły, a złamania nastawiły. Ocero musiał przyznać przed sobą, że ten drobny dreszczyk boskiej mocy przepływającej przez jego ręce.. sprawił, że nie czuł się sam.
Drow westchnął z ulgą i zmierzył spojrzeniem człowieka na chwilę zawieszając na nim wzrok. Przeniósł jednak w końcu spojrzenie na Eriliena.
- Nie pragnę wybaczenia, chociaż mnie nie ma czego wybaczać. Cokolwiek rozpamiętujecie nie było moim udziałem.
Erilien przyjrzał się zabiegom nad rannym drowem, miał nadzieję, że za chwile nie padnie propozycja by zabrać go razem z nimi. Choć widząc szczerą i dobroduszną twarz Ocero nadzieja poczęła przygasać.
- To ja pójdę po linę. - Oznajmił zrezygnowany.
Drow rozejrzał się po obu mężczyznach niepewny tego, co się teraz dzieje. Patrzył uważnie na Eriliena, jakby w obawie, że ten walnięty elf zaraz się na niego rzuci, by zabić. Paladyn zaś wbrew zdrowemu rozsądkowi odwrócił się do drowa plecami i ruszył w stronę wozu. Zastanawiał się po drodze jak przekazać reszcie tę “radosną” nowinę.
Ocero spojrzał na drowa i westchnął.
- Znasz wspólny?
Drow dłuższą chwilę patrzył na Ocero, jakby próbując zrozumieć jego słowa, aż w końcu wysyczał:
- Vith tir rivvil.
-Tak sądziłem…- Ocero znowu westchnął i spojrzał na chwilę w stronę za Erilienem. Dobrze było zobaczyć ponownie błysk w oku elfa, ale szkoda, że był to ogień mordu.
Mroczny elf odczekał, aż Erilien zniknie mu z pola widzenia, po czym zaczął obserwować ruchy Ocero, oceniając. Zauważył buławę w jego dłoni i zaczął nad czymś się zastanawiać. Spojrzał jeszcze raz na człowieka i odezwał się:
- Rivvil?
Ocero spojrzał na drowa i uniósł brew. Świetnie czeka go jednostronna wymiana zdań z elfem… Selune niech nie ma zdolności oratorskich Eriliena bo chyba zacznie go okładać, albo siebie.
Drow jednak ani myślał prezentować swoich zdolności oratorskich. Kiedy tylko Ocero spojrzał na niego został oślepiony mokrym błotem, które poleciało w jego oczy.
-Skurwysyn!- Ocero natychmiast się podniósł i zaczął strzepywać błoto z oczu wolną ręką. Ciągle mocno trzymał buławę w drugiej.
Oddalając się paladyn usłyszał stłumione przez deszcz i odległość przekleństwo kapłana. Uśmiechnął się do siebie ufając, że Ocero sobie poradzi i wyciągnie własciwą naukę z tego zdarzenia.
Więzień nie miał zamiaru marnować czasu. Uleczony magią Selune podniósł się na równe nogi i wybił w Ocero, chcąc powalić człowieka i najpewniej pozbawić go broni. Nie przewidział jednak jednego… że taką osobę jak Ocero nie tak łatwo powalić. Ocero poczuł impet uderzenia, ale nie przewrócił się, zaś drow tylko odbił się od niego.
Uwolniowy z ciemności błota Ocero zmierzył wzrokiem swojego przeciwnika.
- To się doigrałeś.- wymierzył buławą w swojego przeciwnika- SIADAJ!- elfi był dość łamany, ale udało się przekazać to proste polecenie.
Drow zerknął za siebie wyraźnie rozważając ucieczkę, ale widząc buławę człowieka zrezygnowany usiadł na mokrej ziemi.
- Dobrze. - Ocero będzie się musiał podszkoliść w elfim. - Który bóg?- miał nadzieję, że to dobrze powiedział.
- … yah? - zapytał drow, jakby się upewniając.
Taa… czemu to ja z nim zostałem? A tak, Erilien pewnie przybiłby go drzewa mieczem. Zrezygnowany wskazał na symbol na swojej szyji.
- Selune. -wskazał na drowa - Twój?
- Nau Lolth - odpowiedział kręcąc głową.
- To wiem. - zamyślił się chwilę - Eilistrae? - szczerze wątpił.
Drow pokręcił oczami i parsknął śmiechem, najwyraźniej rozbawiony tym. Spojrzał pobłażliwie na człowieka, co musiało dziwnie wyglądać w sytuacji, w jakiej się znajdował i odparł:
- Zinzerena.
-....aha.- więc jedno z mniejszych. Miał nadzieję, że Erilien wie nieco więcej.
Drow mruknął coś pod nosem i spojrzał w kierunku, w którym zniknął Erilien. Ocero mógł zobaczyć, że ten łowca jest przynajmniej zaniepokojony.

Erilien wracał niosąc zgrabny zwój jedwabnej liny, usmiechał sie przy tym wesoło jakby właśnie planował wieczór w karczmie z przyjaciólmi.
- Poznaliście się lepiej? - Zapytał Ocero mając w pamięci jakie ślowa słyszał z jego ust ostatnio.
-Małe nieporozumienie co do różnicy siły i rozmiaru. To wyznawca Zinzariny. Mówi ci to coś?- Ocero jeszcze raz przetarł twarz - Do tego chyba nie jest tu sam. Jest poddenerwowany. Pewnie ci co go dziabneli ciągle są w okolicy.
Mroczny elf spojrzał na Eriliena i linę przez niego niesioną i zinterpretował to wyraźnie mniej zabawnie dla siebie. Wbił wzrok w Ocero sądząc najwyraźniej, że ten nie pozwoli go teraz powiesić…
- Tyle, że lina się przyda. - Odparł paladyn. - Ostatni raz słyszałem to imię wymawiane przez skrytobójcę którego udało się pojmać żywcem.
-Uroczo… Więc jaki jest długoterminowy plan? Wiążemy go, nocuje z nami i wypuszczamy go rano?- Selunita nie był w wybaczającym nastroju.
- Wiażemy, zabieramy do Waterdeep a tam zrobia z nim co uznają. Ewentualnie Czcigodny - elf znów powrócił do oficjalnego tony - możemy rozwiązać sprawę od razu, na miejscu.
Ocero westchnął i spojrzał na Paladyna.
-Ta, a jaką zbrodnie masz zamiar mu zarzucić? Bycie drowem? Mogę cię zabrać do Thay, tam nielegalne jest bycie elfem.
- Słyszałem o zbrodniach Thayan, i też uważam, że nalezy się tam wybrać jak tylko zakończymy obecną misję. - Odpowiedział paladyn calkowicie powaąnym tonem, naprawdę zamierzając się udać z misją nawracania Thayan.
- A przy okazji oczyścimy twierdzę Zhentil, Podgórę, Luskan, wyrżniemy wszystkie demony Cormanthoru I nakarmimy biednych z Wrót Baldura. Podziwiam twój zapał Erilienie, ale jeden kryzys na raz.
- Tak czcigodny Ocero, jeden na raz. - Tu wymownie spojrzał na drowa.
Selunita westchnął - On nie jest kryzysem a niedogodnością. Zatrzymamy go na jedną noc i wypuścimy jutro. Nie mam zamiaru bardziej obciążać koni i naszych zapasów dodatkowym balastem i mordą do wykarmienia.
- A potem? - Elf zrobił minę niczym młody giermek wpatrzony w swego seniora.
- Jedziemy do Waterdeep tak jak ustaliliśmy. Nie uratujesz wszystkich Erilien. Czy ten drow kogoś zabije jak go wypuścimy? Bardziej niż prawdopodobne. Spójrz jednak na to pod tym kontem. Może zabije dużo Lolthian?
- A może wieśniaków z najblizszej wsi. Na powierzchni pomiotu pajęczej suki nie ma zbyt wiele.
Drow nie odzywał się, ale patrzył w napięciu na tę rozmowę z, co szczególnie musiało zadowolić Eriliena, obawą spoglądając właśnie na niego.
Selunita spojrzał.
- Nie możesz patrzeć na świat w ten sposób. Bo zgodnie z tym myśleniem powinieneś zabić każdego kogo spotkasz bo “być może zabije kogoś w przyszłości”.
- Każdego drowa którego spotkam, tak. Dzieki temu powierzchnia jest spokojniejszym i bezpieczniejszym miejscem. Tego uczy nas historia zbyt dawna by człowiek mógł ją znać.
- “Historię spisują zwycięzcy.” I uwierz mi pomimo waszych starań powierzchnia jest ciągle dość niespokojnym i niebezpiecznym miejscem. Ciągle mamy smoki, fanatyków religijnych, morderców, złe pożerajace duszę wiewiórki, poborców podatkowych...
Nagle głos drowa przerwał dysputę.
- Darthiiri, darthiiri… - zwrócił się do Eriliena. - Nie zabijaj mnie…
Ocero spojrzał na elfa.
-Poprosił ładnie.
- I pewnie równie łatwo co prosi odebrałby nam nasze życia gdybyśmy się miejscami zamienili. - Paladyn pokrecił głowa, jak ten kapłan mógł nie dostrzegać takiej oczywistości. Drowy od małego nasiąkały złem i niegodziwością, ten nie był wyjatkiem. - Czcigody Ocero czy twoje sumienie jest w stanie unieść cieżar wszystkich śmierci które spowoduje ten drow? Bo zapewne zabije niejednego jeśli pozwolimy mu życ i odejść wolnym.
- Czy twoje sumienie będzie w stanie znieść odebranie życia bezbronnej istocie, która błaga o litość? Jeżeli tak, to uwierz mi. Moje sumienie zniesie, a ja sam chetnie poniosę odpowiedzialność, za to co on zrobi w przyszłości.
- Jak chcecie czcigodny. - Erilien wydobył zza pasa sztylet drowa i podał go Ocero. - Jego życie jest w waszych rękach a ja będę się modlił aby wasz wybór był słuszny.
Drow rozszerzył oczy widząc, że niekoniecznie może wszystko iść po jego myśli. Nawet jeżeli rozważał ucieczkę to musiał widzieć beznadziejność tej sytuacji. Spojrzał znowu na Eriliena i znowu się do niego zwrócił:
- Darthiiri… Nie zabijajcie mnie… Bogowie… Coś się stało, nie ma mojej bogini! - wydusił z rosnącą paniką. - Gdzie moja dusza pójdzie…?
- To chyba jedyna dobra rzecz w całym tym zamieszaniu. - Rzucił z przekąsem Erilien.
- Mówicie, że to my jesteśmy bezduszni, a gdzie twoja dusza? - zadrżał i spojrzał w wyczekiwaniu na Ocero.
- Ostatnim razem jak sprawdzałem….cholera Erilien będziesz tłumaczył? Elfi znam ze słuchu, a za mało dziewek znam by mieć aż tak giętki język by go naśladować.
- Czcigodny, nie zamierzam zamienić ani jednego słowa więcej z tym nieczystym. - Zapewnił paladyn.
- To, że jest czarny nie znaczy, że jest nieczysty. Słyszysz go, boi się jak wszystkie diabli. Przetłumacz mu chociaż to. Po śmierci twoja dusza udaje się pod miasto Umarłych. Podejrzewam, ze nawet bez bogów ciągle tak się dzieje. Inaczej pewnie czeka nas plaga duchów. Polecam jednak nie kusić losu.
- Pora zwrócić się do jasnych bogów jeśli zależy Ci na duszy. Warto też abyś oczyścil trochę sumienie zanim staniesz w Mieście Sądu. - Przetłumaczył Erilien.
Ocero zmrużył oczy na Erilienia.
-Grabisz sobie długo uchu, oj grabisz. - Ocero spojrzał na drowa i przypomniał sobie kilka elfich słów, które na pewno znał- Nie zabijemy, zwiążemy, spędzimy razem noc, wypuścimy rano.
- Tak będzie korzystniej dla wszystkich czcigodny, tak dla nas jak dla niego i reszty świata. Może naprawdę się nawróci.
-Jak na wojownika wiary, niewiele wiesz o tym jak to działa. - Selunita spojrzał na drowa, musiał przyzna, że słowa wykorzystane do okreslenia “snu” na ogół oznaczały jak najmniej spania… z tego co nauczyło go doświadczenie. Miał nadzieję, że ich znaczenie jest dość płynne.
Drow spojrzał zdezorientowany na Ocero, najwyraźniej coś zrozumiawszy opacznie, po czym przeniósł spojrzenie na Eriliena.
- To twój właściciel, zrobi z tobą co zechce, ja się nie mieszam. - Paladyn wyjaśnil mrocznemu sytuację.
- Właściciel…? Ludzie stąd niewolą...?
- Przynajmniej na noc. Rano chyba Cię wypuści. - Dodał Erilien aby uspokoić drowiego “gościa”, jak o nim starał się myśleć. Bardzo się starał.
Mroczny zadrżał, ale skinął głową niepewnie. Spojrzał Erilienowi w oczy.
- Darthiiri… Dziękuję, ja… umiem się odwdzięczać. - najwyraźniej doszedł do wniosku, że to Erilien jest tu szefem.
- To jemu. - Paladyn wskazał ruchem głowy kapłana. - Ja dalej uważam, że lepiej było by Cię szybko i bezboleśnie zabić.
- Ty też nie będziesz tego żałował…
- Szczerze wątpię.
Drow milczał przez chwilę przysuwając się bliżej Ocero, po czym zwrócił do Eriliena.
- Czy twój bóg… jest…?
- Zawsze był, jest i będzie. - Odparł Erilien z niezachwianą, wrecz fanatyczną pewnoscią w głosie.
- Więc pewnie jego była dziwka też jest… bo jest silna. Jeżeli nie wróci moja bogini… - zadrżał. - Jestem zgubiony.
Oto była wiara tych którzy pokładali ufność w mrocznych bóstwach, słaba i żałosna. Paladyn nie miał zamiaru się dłużej rozczula nad drowem, podał kapłanowi zwój liny z tymi słowy:
- Jeśli chcesz go zatrzymać to wiesz co z tym zrobić. Nie narażę życia i zdrowia nas wszystkich więc albo związany albo martwy będzie ten drow.
- Wy paladyni musicie być nerwowi kiedy nie krucjatujecie.- podszedł do Drowa po czym skrękował mu ręce za plecami - Później dam Sevotarowi na to spojrzeć jako bard pewnie chociaż raz w życiu trzymał linę. Hm…- spojrzał na Eriliena - Jak sądzisz, on będzie wiedział gdzie w okolicy jest bezpieczna jaskinia?
- Sądzę czcigodny, że będzie wiedział gdzie w okolicy jest niebezpieczna jaskinia. - Odparł Erilien troche rozbawiony tym pytaniem.
- Hej jest moim niewolnikiem co nie? - spojrzał na drowa- Zaprowadzisz nas do bezpiecznej jaskini. - kolejny zestaw elfich słów, które brzmiały prawie poprawnie… Erilien poważnie zaczynał się zastawiać kto był nauczycielem Ocero.
Drow spojrzał trochę zdezorientowany na Eriliena.
- Co jaskini?
- Chyba lubi jaskinie… - Paladyn spojrzał równie zaskoczony na Ocero i odsunął się odrobinę dalej od niego.
- Widzę, że chęć mordu na drowie sprawiła, że zapomniałes po co weszliśmy do tego lasu. Szukamy jaskini, żeby nie moknąć co nie? Więc jako jego właściciel… -Ocero nie czuł się dobrze wymawiając te słowa - Rozkazuje mu zaprowadzić nas do jakiejś bezpiecznej. Jezeli taką zna.
- Czcigodny, jedyną jasinią do jakiej może was zaprowadzić drow jest taka która łaczy się z tunelami podmroku, napewno nie nazwałbym jej bezpieczną.
- Chcecie jaskini? - zapytał drow, z którego jeszcze nie uleciał strach, bo co chwila spoglądał na Eriliena, jak na swoją zgubę. - Znam jaskinie…
- Jeśli naprawdę chcecie korzystać z pomocy drowa Czcigodny wówczas powinniśmy pozwolić naszym towarzyszom. - Oznajmił Erilien po czym bezceremonialnie odwrócił się w stronę drogi.
- To wasz bagarz Czcigodny.
____________________
Ciąg dalszy nastąpi...
 
Googolplex jest offline  
Stary 13-07-2014, 17:25   #39
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Ktoś powiedział kiedyś, iż życie jest teatrem, acz w przypadku Gaspara to teatr był życiem.


I to jaki teatr! Wyrmspike zadbał o scenę umożliwiającą naprawdę olbrzymie inscenizacje. Czasem wymagające więcej aktorów, niemniej wtedy zawsze się znajdowało kilku chętnych bardów skłonnych dorobić nieco do swych popisów na lutniach. Waterdeep ściągało do siebie wielu mniej lub bardziej utalentowanych darmozjadów.
Niemniej podstawowy skład Gaspara nie był aż tak liczny, ale było ich wystarczająco dużo i byli wystarczająco głośni, by robić duży harmider...
-Moja droga. Nikogo nie wymieniam. Zresztą nie pozbyłbym się podpory obsady jaką ty jesteś, moja śliczna.- odparł z uśmiechem pisarz i westchnął.- Rozszerzam natomiast obsadę trupy. A ona…
Skinął głową w kierunku Amelii.- A ona na razie jest pomocnikiem. Będzie miała mniejszą rólkę… Nie musisz się martwić Dulcimeo. Jesteś niezastąpiona.
Cmoknął ją w policzek i spojrzał po reszcie zgromadzonych.- Jak wy wszyscy zresztą. Ale planowałem też i rozszerzenie naszej trupy o nowe twarze. Może nie tak szybko, ale… w końcu będziemy mogli wystawiać bardziej widowiskowe przedstawienia.
- Ale dlaczego odrzut Wildhawka akurat? -
zapytał Leano. - Skoro nawet on nie chciał…
-Najlepiej będzie jeśli sama udowodni czemu. Dostanie jeden monolog do odegrania tuż przed samą sztuką i udowodnienia swej wartości przed całą trupą . I jeden dzień na jego przygotowanie.-
stwierdził w odpowiedzi dramaturg.
- Skąd ją wytrzasnąłeś? - zapytała Dulcimea.
-Ona znalazła mnie.- mruknął w odpowiedzi Gaspar… starając się to uczynić możliwie niewyraźnie.
- Bah, a ja nikogo szukać nie musiałam. - odparła z dumą Dulcimea.
- Mam nadzieję, że trafiłeś z wyborem… - dodał półelf.
-Czas pokaże… każdy dostaje taką rolę na jaką starcza mu talentu.- uciął sprawę Gaspar.
- Więc… Co teraz? - zapytał Leano. - Mamy wolne i idziemy do karczmy, a ty stawiasz?
-Wolne? Jakie wolne? Mamy próby...a wieczorem przedstawienie do odegrania.-
mruknął dramatopisarz bynajmniej niezbyt skory do uniknięcia próby.- Wszak to że przedstawienie się wczoraj udało, nie oznacza że powiedzie się dziś!
- Owww… A kiedy będzie karczma? -
dopytywał Leano z teatralnym rozczarowaniem.
-Jak się postaracie… może za dwie trzy godziny.- odparł pisarz z twardą miną.- No i… po niej mogę postawić dwie z trzech kolejek. O ile…- uniósł palec w górę.- Na trzech się zakończy degustowanie piwa.
Wszyscy spojrzeli po sobie zadowoleni. Jedynie słoneczna elfka, wciąż uwieszona na dramaturgu, wyszeptała mu do ucha. - I na winie. Nie zapominaj o winie.
-Nie zapomnę… nie zapomnę… a teraz…
- klasnął dłońmi lekko.- A teraz scena szósta drugiego aktu.Na scenę wchodzi Ethur kochany w towarzystwie swego młotka Bazalto, Frozel zamyślona. No już, już…

Po chwili na scenie pojawił się łysy brodaty półelf w czerwonych szatach maga. Łysina była sztuczna, bo sam grający go Velstellen miał bogatą czuprynę. A sama postać Ethurgina była subtelną kpiną z Thay i ich ambasadora w mieście… Ethura. Pokrzywiony przez choroby Ethurgin szedł opierając dłoń na sękatej lace, tuż za nim był Leano postawny półelfi wojownik w czarnej zbroi do złudzenia przypominający pancerz elitarnych ochroniarzy Thay.
Obaj robili tyle hałasu, że gnomka ubrana niczym bogata mieszczka, nie mogła ich nie dosłyszeć. Ale udawała zamyśloną.
Więc Vestellen szepnął konspiracyjnie do jej ucha. -Wszystko w porządku.
Ta podskoczyła z piskiem, a półelf kontynuował.- I cóż, Frozel?
-Ach, na Sune! doprawdy, jak pan doskonale wygląda! To się nazywa zdrowie!-
krzyknęła Maedeira grająca Frozel.
-Głośniej i więcej entuzjazmu.- rzekł przyglądający sie temu Gaspar.
Gnomka skinęła głową i powtórzyła krzycząc głośniej.-Ach, na Sune! doprawdy, jak pan doskonale wygląda! To się nazywa zdrowie!-
-Kto? ja?
- zdziwił się Ethurgin, podczas gdy Leano stanął przy ścianie i próbował wtopić się w tło.
-Nigdym pana nie widziała tak świeżym i dziarskim.- stwierdziła Frozel.
-Doprawdy?- dopytywał się Ethurgin.
-To pochlebstwo… wykaż więcej w nie wiary. Brzmisz jakbyś wątpił. Maedeiro… to klient, pamiętaj, że chcesz mu sprzedać towar. Więc bądź wiarygodna.- przypomniał Gaspar.
-Pochlebstwo, Młodość Jakże! w życiu pan chyba nie wyglądał tak młodo- gnomka skinęła głową i radośniej już deklamowała.- znam ludzi, którzy w dwudziestym piątym roku starsi są od pana.-
-Jednakże, Frozel, mam już pełną sześćdziesiątkę.-
odparł Ethurgin wyraźnie kraśniejąc na obliczu.
-No, i cóż to jest sześćdziesiąt lat? Wielkie rzeczy! Teraz dopiero zaczyna się dla pana najpiękniejszy wiek mężczyzny.- Frozel nie przerywała serii pochlebstw, coraz bardziej wczuwając się w rolę.
-To prawda; jednakże jakieś dwadzieścia latek mniej nic by nie zaszkodziło, jak sądzę.- stwierdził półelf tuląc starcze dłonie do policzków, niczym wstydliwa dziewica rumieniąca się na widok kochanka.
-Żartuje pan? Co panu po tym, kiedy pan i tak dożyje co najmniej setnego roku.- odparła z niezachwianą wiarą w swe słowa gnomka.
-Myślisz?- Ethurgin zaczął nagle powątpiewać, acz… jego spojrzenie domagało się kolejnych pochlebstw.
-Z pewnością. To widać na oko. Niech pan przystanie na chwilę. O, nie mówiłam! Między oczyma jaki wspaniały znak długiego życia.- oceniła “fachowo” Frozel wskazując palcem długi nochal Ethurgina...tym dłuższy, że doprawiony.
-Znasz się na tym?- zdziwił się czarodziej.
-Jakżeby! Niechże pan pokaże rękę. Na Chaunteę, co za linia życia!- odparła Frozel chwytając za dłoń.
-Jak to?- zdziwił się pochylony Ethurgin.
-Nie widzi pan, o, tutaj, tej linii?- mruknęła ponuro gomka. A półelf gapił się na swoją dłoń ze wszystkich stron usiłując dostrzec ową linię, o której mówiła Frozel.
W końcu zniechęcona jego poszukiwaniami wskazała mu ową linię.
-No i cóż to ma znaczyć?- zapytał zaciekawiony Ethurgin.
-Daję słowo, mówiłam sto lat, ale pan dociągnie stu dwudziestu.- odparła gromko gnomka.
-Czy podobna?- zadziwił się półelf.
-Będą musieli pana dobijać, mówię panu.- odparła z niezachwianą pewnością gnomka.- Pochowasz pan dzieci, wnuki i prawnuki.
-Chwała Shar! Mystrze!.... tak … Chwała Mystrze! Zresztą nie należy na bogach polegać.-
spanikowanym tonem półelf próbował zamaskować językową wpadkę. Po czym zmienił temat.- Jakże nasza sprawa?....



Nic tak nie łączy jak wspólne picie i przekąski. Nic więc dziwnego, że aktorzy szybko się zbratali z Amelią zwłaszcza przy darmowych kolejkach stawianych przez Wyrmspike’a. Niestety czasem trzeba okazać gest i opróżnić kieskę. I jako najbogatszemu z nich, to właśnie Gasparowi przyszło karmienie swej trupy aktorskiej frykasami, podczas gdy oni karmili go pochlebstwami.


Muzyka, wino, śpiew, jedzenie… wino… dużo wina i piwa. Gaspar jednak pilnował by jego aktorzy nie przedobrzyli… w końcu mieli występ.
W pewnym momencie tej małej zabawy do Gaspara podszedł jeden z ochroniarzy karczmy i położył mu dłoń na ramieniu.
- Jest ktoś, kto chce porozmawiać.
Pisarz westchnął smętnie.-Wybaczcie moi drodzy.
Po czym oderwał się od posiłku ruszając za ochroniarzem.
Ochroniarz wyprowadził go na zewnątrz z głównej sali i skinął w kierunku niskiego i chudego mężczyzny o szczurzym wyrazie twarzy. Ten skłonił się Gasparowi i odezwał się:
- Dziękuję, że taki artysta zgodził się na rozmowę.
-Niewątpliwie…-
Gaspar usiadł i gestem dłoni przywołał owego ochroniarza.- Dwie szklanice cydru, najlepszy rocznik,on płaci.
Następnie zwrócił się do szczurka.- Pochlebstwa mój drogi przyjacielu, to amunicja na kobiety. Na mnie nie działają, więc o co chodzi?
- Wystawiasz przedstawienia w Waterdeep, ale czy byłaby możliwość przekonania cię, abyś wystawił jedno z Skullporcie?
-W Skullport… No nie wiem. Dość nieciekawa okolica, szczerze powiedziawszy. Gdzie dokładnie miałbym to wystawiać?
- zamyślił się Gaspar drapiąc po podbródku.
- Na scenie do tego przeznaczonej przy dość drogiej restauracji Denera Astana.
-Zastanowię się i… jeśli się zgodzę, to… macie tam jakiś aktorów? Na wszelki wypadek, gdyby ktoś z mojej ekipy miał obiekcje.-
rozważał głośno Wyrmspike.
- Tak, sądzę, że dałoby się załatwić. - odparł mężczyzna.
-Kiedy niby miałbym to przedstawienie wystawić?- zapytał dramatopisarz.
- Najchętniej za kilka dni, na pewno mniej niż dekadzień - wyjaśnił mężczyzna.
-To mało czasu na przygotowania, więc raczej drogo.-stwierdził po namyśle pisarz popijając cydr, który przyniosła służka.-Bardzo drogo.
- Spodziewam się - przyznał mężczyzna, sam popijając cydr. - I na to był pan Astan nastawiony.
-O jakiej sumie mówimy?-
spytał Gaspar.
Mężczyzna przywołał do siebie służkę i poprosił o pergamin i coś do pisania. Zapisał sumę na nim i podał ją Gasparowi. Dramaturg, jeżeli spodziewał się nikłego zarobku, musiał zmienić zdanie widząc, że była to trzykrotność dekadniowych zarobków, pewnie więcej na warunki Skullportu.
-Sporo…- mruknął Gaspar przyglądając się zapisowi.- Płatne z góry?
- Nie całość. Powiedzmy 40 procent?
-Przemyślę sprawę. Wpierw muszę obejrzeć scenę i sam lokal zanim się zdecyduję.
- zamyślił się Wyrmspike.
- Dobrze, ugościmy w nim i pokażemy scenę.
-Zjawię się więc tam wkrótce.-
odparł z uśmiechem Gaspar i wstając ukłonił się. - A teraz pozwoli pan, że wrócę do mojej trupy, by obwieścić im tą interesującą wiadomość.
- Oczywiście. -
mężczyzna dopił cydr i wstał z miejsca. - Do zobaczenia. - położył na stole jeszcze zapłatę za cydr i opuścił karczmę.

Gaspar zaś wrócił do swej trupy i rzekł głośno by zwrócić ich uwagę.- Właśnie przedstawiono mi, a więc i wam hojną ofertę. Acz… wiadomo, że tam gdzie złoto błyszczy najmocniej, zawsze jest jakiś haczyk.
Po tych słowach przysiadł się do aktorów i czekał na ich reakcję.
- Ofertę na występ, jak rozumiem, tylko… co w niej jest złego? -zapytał Velstellen.
- Złoto zawsze dobre… - skomentował Leano.
Reszta spojrzała na Gaspara wyczekująco.
-Haczyk polega na miejscu. To Skullport.- stwierdził spokojnym głosem Wyrmspike.- Może być… niebezpiecznie.
To stwierdzenie wywołało burzę komentarzy, które zlewały się w jedno, jak wszyscy wymieniali informacje między sobą. W końcu Leano zapytał skrzywiony:
- A ile dają?
Gaspar bez słowa położył na stole zwitek z sumą. A gdy trupa zaczęła się przyglądać zapisanej wartości dodał.- Jeno cztery dziesiąte z tego są pewne. Tyle dostanę z góry.
- To i tak sporo…
- stwierdziła Gortha, ale wyglądała na zaniepokojoną. - Jednak to Skullport…
- Gdzie niby mielibyśmy występować? Pośród pijanych i brudnych wyrzutków? -
mruknęła Dulcimea.
-Restauracja Denera Astana… sprawdzę ją, zanim tam w ogóle się udamy.- stwierdził Gaspar.- Jeszcze nie podjąłem decyzji.
Volframo wpatrywał się w kartkę rozważając.
- Niemniej… Musicie przyznać, że suma jest obiecująca. Można by z tego ulepszyć naszą scenę…
- A miejscówka niezgorsza… -
dobył się cichy i dość nieśmiały głos wyraźnie speszonej Amelii i tym razem Gaspar podejrzewał, że kobieta nie gra.
-Zobaczę co to dokładnie za miejsce. Skullport to mimo wszystko nie jest miejsce pełne wielbicieli kultury wysokiej. A ja nie grywam sztuk, które mogłyby budzić poklask wśród pospolitych łotrzyków.- zamyślił się Wyrmspike. -Pytanie tylko, kto z was miałby ochotę? Przymusu nie ma. W razie czego dobiorę jakichś zastępczych aktorów.
Wszyscy spojrzeli po sobie i wspólnie doszli do wniosku, że najpierw chcą znać miejsce… i muszą to przemyśleć. Najmniej entuzjastyczna była Dulcimea.
Gaspar zgodził się z ich decyzją. Sam jeszcze nie był pewien tego pomysłu.

Kiedy wszyscy opuszczali już karczmę, tym razem dość trzeźwi, rozmawiając o palącym temacie Skullportu do Gaspara podeszła Amelia i złapała go za ramię.
- Możemy porozmawiać chwilę?
-O co chodzi?-
zapytał Wyrmspike niezbyt zaskoczony jej zachowaniem.
- Byłeś kiedyś w Skullporcie?
-Ja? Nigdy.- stwierdził Gaspar z uśmiechem.- Ale nie zaczynałem jako syn bogatego kupca. Wiem jak niebezpieczne potrafią być zaułki miasta.
- Skullport to inny świat niż Waterdeep. -
stwierdziła Amelia. - Jeżeli chcesz… Mogę cię zaprowadzić do tej restauracji… Jak tylko bezpiecznie się da.
-To miło z twojej strony, acz jeszcze się tam nie wybieram. Może jutro.-
uśmiechnął się Gaspar.
- Może być i jutro… Nie chcę, aby mój nowy pracodawca zagubił się w Skullporcie i dał się w najlepszym wypadku ograbić… Wiem, że magia jest twoim atutem, ale i na takich te męty mają swoje sposoby, jak pcha ich konieczność. - wyjaśniła Amelia.
-Zgoda zgoda.- stwierdził Gaspar poddając się.
- Tylko… nie wspominaj innym… o moim udziale. - szepnęła patrząc za odchodzącą, pogrążoną w rozmowie trupą. - Proszę.
-Dobrze. -wzruszył ramionami Wyrmspike nie bardzo wiedząc czemu jej na tym aż tak zależy.


Azul Gato był przekleństwem półświatka, był opowieścią szeptaną w gniewie. Jedną z tych miejskich legend, którą bandyci i złodzieje opowiadali sobie szeptem pomiędzy kielichami orczej siwuchy.
Azul Gato był działającym poza oficjalnymi strukturami prawa, strażnikiem sprawiedliwości, był niebieskim cieniem kryjącym się w zaułkach niczym pająk i czekającym na łamiących prawo rzezimieszków.
I wrzodem na tyłku organizacji przestępczych. I jak każdy inny wrzód próbowano go przeciąć. Co jednak nie było łatwe. Azul Gato nie miał imienia, tylko przydomek. Nie miał domu, tylko przebranie. Nie miał twarzy, tylko maskę.


Niebieską kocią maskę, zdobioną złotem … bardzo charakterystyczną, ale tylko maskę.
Cóż… łatwiej zabić człowieka niż mit.

Niemniej próbowano, tak jak teraz. Porwana kobieta. Właściwie nie wiadomo po co i za co… Przynęta na haczyku.
Azul Gato ukryty w cieniach obserwował to. Wiedział że szykowano na niego pułapkę, ale też nie mógł zignorować.Trzeba czasem pokazać przestępcom, że kota nie da się złapać w pułapkę.
Ruszył więc za nimi powoli ciekaw, gdzie chcą go sprowadzić. Spodziewał się pułapki… tym bardziej, że patrole straży Waterdeep cudownie zniknęły z tego kwartału. Zapewne hojnie opłacono kogoś w straży. Pozostał więc tylko on i bandyci znikając z kobiecą przynętą. I zasadzki.
Pierwszą ujawniło widzenie niewidzialności. Rzucony przez Azul Gato czar pozwolił odkryć czekającą na niego niespodziankę.Niewidzialne łotrzyka czekającego na niego ze sztyletem, być może zatrutym.
Gato nie zamierzał mu sprawić przyjemności wpadając w jego pułapkę. Gest dłoni i ciszy szept przywołał iluzyjne widmo które ruszyło łotrzyka wcielając się w jego najgorszy koszmar.
Ów mężczyzna spojrzał w stronę zabójcy… i zaczął się cofać przerażony. Iluzja przybliżyła się do niego i ku jego przerażeniu dotknął go. mężczyzna wydał z siebie urwany krzyk i… padł na bruk.
Tamci już za bardzo się oddalili, by to zauważyć, a Azul Gato nie przejął się łotrzykiem. Nie zauważając żadnych innych niewidocznych niespodzianek czających się na niego Gato ruszył dalej, docierając zaułkiem do wąskiej uliczki między dwoma kamienicami.
Usłyszał stłumiony szloch, po czym uderzenie i syknięcie “cicho, dziwko” dobywające się z zakrętu owej uliczki. Znał to miejsce… Ta uliczka powinna prowadzić do większego placu, ale najpierw trzeba się przeciskać pomiędzy domami. Oczywista pułapka jeśli się szło według ich planu.
Azul Gato jednak miał własne podejście do chodzenia. Kolejny czar wsparł jego możliwości, gdy zaczął wspinać się po ścianie na dach niczym duży niebieski pająk.

Na dachu oczywiście czekał już na niego przyczajony kusznik. Czekał wpatrując się w wąską uliczkę pod nim. Azul Gato nie zamierzał dać mu szansy… walka z bandytami nie jest miejscem na fair play. Cztery magiczne pociski trafiły łotrzyka w plecy Stracił równowagę i poleciał w dół. Słychać było trzask łamanych kości i stłumione okrzyki bólu. Przeżył, ale to nie martwiło Gato. Nie był mordercą. Najważniejsze, że problem został rozwiązany.
Odgłosy poranionego kamrata przywołały kolejnego typka z kuszą. Jednakże nie był to żaden z porywaczy. Był na tyle sprytny by celować nią w górę, ale Gato nie miał czasu się nie zajmować.
Ruszył dalej dachami kamienic, aż dotarł do tego placyku… i patrzył na niego z góry. Jego niebieski płaszcz falował pod wpływem podmuchów wiatru, ale barwa stapiała się niemal z nocnym niebem.

Na placyku wreszcie zobaczył owych porywaczy. Mięśniaki uzbrojone w długie miecze, niewątpliwie bardziej wojacy niż łotrzyki. Niewątpliwie pewnie siebie. Niewątpliwie spoza miasta, skoro zwykłymi mieczami chcieli się mierzyć z miejską legendą. Jeden z nich trzymał swą brankę i rozglądali się nerwowo. Drugi zaś w ręku miał jeszcze kuszę. Pewnie słyszeli krzyk w uliczce, pewnie dotarł do nich zduszony krzyk ich kamrata powalonego wcześniej. Pewnie się bali… Ale było ich dwóch i nawzajem udawali przed sobą twardzieli.
Tymczasem na dachu przyczaiło się kolejnych dwóch kuszników czekających na okazję do użycia swej broni.
Należało dać im zajęcie. Dlatego też Azul Gato przyzwał wsparcie w w postaci niebiańskiego hipogryfa.


Stwór ten zaatakował owych snajperów dając im zajęcie odciągające od polowania na koty.
Gato zaczął od próby oczarowania jednego ze zbirów trzymających kobietę, zaklęcie jednak zawiodło.
Więc Azul posłał więc błyskawicę w owego kusznika odrzucając go do tyłu i powalajac na ziemię. Przeżył, ale powoli wstawała wyraźnie krzywiąc się z bólu.
Jego towarzysz przystawił brance swój miecz do jej gardła.
- Wyłaź koteczku, kici, kici.

Azul Gato stanął prosto i magią przyspieszył swe ruchy. Wyciągnął rapier i przybliżył go do twarzy w rycerskim pozdrowieniu. Po ostrzu rapiera przeskakiwały iskry oświetlając złowieszczo jego maskę. I skoczył w dół spadając znacznie wolniej niż powinien. Po drodze zaś w miejsce jednego Azul Gato pojawiło się kilku, każdy z falującym płaszczem, niczym wiekimi niebieskimi skrzydłami rozłożonymi w locie.
Po czym kot ruszył do szarży biegnąc na przeciwnika .
Widząc co się dzieje zbir rzucił na bok kobietę, która uderzyła w ścianę i przygotował się do odparcia ataku próbując skupić się na kotku. Jego kumpel się pozbierał i dobył broni.
Wszyscy Azul Gato zaatakowali bandytę, kilka iskrzących wyładowaniami rapierów przeszyło powietrze. A prawdziwy wbił się w ciało bandyty, przeszywając jego ciało nie tylko zimnym metalem, ale i mocą pioruna.
Przeciwnik Gato upadł na kolano mocno brocząc krwią, podczas gdy towarzysz mieczem przebił jedną z iluzji. Azul Gato nie wahał się, szybki zwód rapierem i ostrze broni wybiło miecz z dłoni rzezimieszka. Broń upadła z brzdękiem na ziemię. A rozbrojony zbir rzucił się do ucieczki. Jego ranny towarzysz spojrzał za uciekającym kumplem i zrobił to samo.
A Azul Gato, nie miał ochoty czekać aż bandyci pozbierają się do kupy. Podszedł do “przynęty” i powoli zdjął jej kaptur odsłaniając oblicze niebieskookiej i jasnowłosej ludzkiej kobiety. O delikatnych rysach i filigranowej posturze. Eveline.. znał ją z drugiego życia. Aniołek tak kruchy, że wydawał się wręcz nierealny. Gwiazdka jednego z teatrów.
No cóż….
Eveline widząc swego obrońcę, która rzuciła mu się na szyję z płaczem. Przyjemna sytuacja, ale zdecydowanie nie na miejscu. I w złym czasie. Bandyci mogli wrócić.
-Moja petite… później.- Azul Gato delikatnie odepchnął Eveline, po czym odsunął się. I użył polimorfii by zmienić się gigantyczną sowę. Usiadł tak by mogła mu wsiąść na grzbiet. Nie mieli czasu na rozmowy.
Na szczęście zrozumiała bez słów.
Kobieta weszła mu na grzbiet cała się trzęsąc. Złapała się silnie jego piór na karku i wtuliła w nie.
I Azul Gato poderwał się do lotu opuszczając pułapkę i zanosząc dziewczynę do domu. Nie wydawała się ona poważnie ranna, więc wystarczało ją tylko tam zanieść… i zniknąć chwilę później.


Poranek w domu zaczął się dla Garpara pracowicie. Będąc nie tylko pisarzem, ale też i człowiekiem teatru, miał w domu wiele przebrań, peruk i strojów. Toteż niewątpliwie zamierzał z któregoś z nich skorzystać. Należało więc po śniadaniu wybrać strój i wzbogacić makijaż brudem, by wtopić się w społeczność Skullport. Gaspar co nieco wiedział na temat tamtego miejsca. Był tam nawet raz czy dwa, więc wiedział jaki strój rzezimieszka dobrać.Mógł się co prawda zamaskować magią, ale… czary wolał zostawić sobie jako ostateczność.
Ciekawy był czy Amelia rozpozna go wśród obiboków kręcących się po okolicy, gdy przyjdzie pod jego dom zabrać go do Skullport, gdy on sam będzie czekał w cieniu rzucanej przez sąsiadującą z jego domostwem uliczkę.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 13-07-2014, 20:39   #40
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
ROZDZIAŁ I :Szaleństwo kapłanów

Quelnatham Tassilar, Ocero, Erilien en Treves, Sevotar

Sprawy przybrały… nieoczekiwany obrót.
Quelnatham, Sevotar i Aeron niezbyt wiedzieli o co chodzi, gdy do wozu podszedl już trochę przemoczony Erilien, dziwnie czymś usatysfakcjonowany. Pytanie o Ocero zbył szybkim “Zaraz do niego wracam”. Podszedł do wozu i wyciągnął z niego zwój jedwabnej liny, której jakość pospiesznie sprawdził, po czym stwierdzając, że niedługo wrócą ruszył ponownie wgłąb lasu.
A później… później dopiero zrobiło się dziwnie.
Erilien i Ocero powrócili do reszty, ale… nie sami. Pal licho, że przyszli z elfem. Pal licho, że ten elf miał skrępowane ręce za plecami jedwabną liną. Nawet można było przymknąć oko na to, że ich kompani szli z nim pod bronią. Ale nie dało się przejść obojętnie wobec faktu, że ten elf miał hebanową skórę i mokre, ubrudzone błotem białe włosy.
Oni przyprowadzili drowa!
Mroczny elf nosił na sobie ślady walki, a jego zbroja z boku była naruszona i poplamiona krwią, jednak po ranie nie było śladu ani sposób w jaki się poruszał nie sugerował, jakoby był on ranny. Na broni Eriliena i Ocero nie było śladów krwi, zaś kapłan za pasem przytroczony miał sztylet, którego raczej wcześniej nie posiadał… Jeżeli walczyli z drowem czemu nie jest on ranny? Lepsze pytanie- czemu wciąż żyje?
Erilien szedł z niezbyt zachwyconą miną, jakby ignorując mrocznego podążąjącego za nim, ale na jego twarzy widoczne było skupienie sugerujące, że jest gotów w każdej chwili odeprzeć atak. Ocero zaś z buławą w ręce szedł za drowem, najwyraźniej go pilnując i pospieszając, kiedy mroczny zaczynał iść coraz mniej chętnie do przodu.
A odkąd zobaczył Sevotara i Quelnathama jego chęci do współpracy spadły na łeb na szyję.
Kiedy paladyn, kapłan i więzień znaleźli się bliżej reszta mogła zobaczyć, że Ocero spogląda na Eriliena z pełnym zawodu wzrokiem, zaś słoneczny elf nie spogląda ani na niego, ani tym bardziej na mrocznego elfa. Najbardziej interesującym obrazkiem był jednak sam ten drow. Starał się on trzymać jak najdalej od Eriliena patrząc na niego z obawą. Wyglądał na, delikatnie mówiąc, zestresowanego, a mina zrzedła mu jeszcze bardziej, gdy zauważył Quelnathama i Sevotara. Obecność Aerona została zignorowana. Niemniej trzeba było mu przyznać, że starał się zachować drowią butę, chociaż Quel był prawie pewien, że widział w obliczu tego jeszcze młodego mrocznego elfa strach.
Aeron wychylił się z wozu zaciekawiony i uśmiechając się ironicznie rzucił:
- Trzeba was częściej wysyłać razem. Następny niech będzie czarny smok.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 13-07-2014 o 20:54.
Zell jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:57.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172