Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-07-2014, 22:40   #6
Zajcu
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Obolały chłopak z trudem patrzył na otoczenie. Przez jego, przeważnie nieruchomą, twarz przemknął wyraz zasmucenia. Nie mógł dopuścić do takiej porażki. Nie chodziło tutaj o miłość do ojczyzny. Nie było w tym nawet kszty patriotycznych odczuć. Równie dobrze mógłby urodzić się po drugiej stronie wielkiego konfliktu i służyć jej, byle tylko zyskać odpowiednie przywileje.
- Więc… przez to dałaś rady - wydukał z trudem. Całe jego ciało bolało. Nie było w tym szczególnego zagrożenia dla jego osoby. Jedynie umysł miał problem uporać się z porażką.
Głowa chłopaka przekręciła się nieznacznie w przeczącym geście. Jego ręce powoli zaczynały rozcinać linę o dolną część jego pancerza. Nie było to zbyt wiele, jednak mogło dać sygnał do ewentualnego ataku. Może wtedy… przy wystarczającym zamieszaniu, zdoła jakoś dostać się do pozornie bezpiecznego miejsca.
Emea patrzyła zimno na zgromadzenie. - Stawiasz przede mną mutanta, i chcesz go wymienić na kopalnie? - zapytała. - Poza tym, myślisz, że on sam pragnąłby powrotu do kraju? Nie być normalnym człowiekiem i jeszcze przyczyną porażki swojego kraju?
Noga Mystii znalazła się na Karku Sychea, posyłając go w dół. - No dawaj psie, powiedz jej, że ci zależy.
- Zależeć, to mi mogło na seksie z tobą - odparł, grając na zwłokę. Liczył, że jego współpracowniczka wdrożyła już jakąkolwiek formę przeciwdziałania. Jego ręce powoli starały się napierać na krawędź zbroi siwowłosego.
Mocny kopniak w twarz rzucił Sychea na ziemię, wzniecając kurz. - Mów co każę, pizdo! - syknęła kobieta.
Sychea widział jak Emea odwraca wzrok na ten widok. Wyglądała na dosyć...bezradną.- Jak nie chcesz tego szczeniaka to po prostu przebijemy się przez ten zasrany mur. To my mamy teraz przewagę liczebną!
- Oj, Mystia. Może zdobędę tą kopalnie samemu, w zamian za moje życie? - zapytał, obserwując drobinku kurzu unoszące się w otoczeniu. Niesamowite piękno podłoża było czymś, co wprawiało artystyczną cześć duszy Sychea w przyjemne drgania. Jeśli cierpieć, to chociaż w ładnej okolicy. Niezależnie od strony konfliktu, po której się znajduje - zawsze będzie psem. Niczym więcej.
Co prawda Ema, która znała mutanta chociażby z wizyt w jego kawiarni, mogła być pewna, że to tylko podpucha. Nawet jeśli chłopak wierzył głównie w moc pieniądza, to nie często zmieniał strony.
- Może ci jaja urżnę, to się stawiać nie będziesz? - o dziwo to zdanie było swojego rodzaju westchnięciem. Sytuacja była dla Mystii najwyraźniej męcząca.
- W takim razie czego od nas oczekujesz, Emeo? - ciężki głos Asmondeusa przerwał kłótnie. - Co byś chciała, abyśmy zrobili z twoim, pokonanym, partnerem?
Emea milczała pewną chwilę. Dosyć długą nawet. W końcu jednak zaproponowała. - Czemu nie zapytacie go, czego sam oczekuje, gdy jego własny plan zawiódł? Na co liczysz, Sychea?
- Psy nie mają głosu, a ja nie mam możliwości bycia teraz czymkolwiek innym - odpowiedział zgodnie ze swymi przekonaniami. Jego czarna skóra pokrywała się coraz większą ilością kurzu i piasku, przybierając coraz bardziej ludzkie kolory. Udało mu się przeciąć linę, jednak nie ruszał nawet rękami - nie chciał, by jego fortel się ujawnił.
- Wystarczyłby mi rewanż z Mystią. Jeśli przegram, zabijacie mnie i bierzecie kopalnię. Jeśli wygram, wracam do swoich, przerywacie tą operację/ - stwierdził z zadziwiającą jak na pozycję w której się znajdował godnością. Jego czerwone oko zawężało się coraz bardziej. Skupiał się coraz bardziej, szukał jakichkolwiek rozwiązań.
- To niedozeczne, strażniku. Nie jesteś w stanie dalej walczyć. Chyba nie oczekujesz, abyśmy oczekiwali twojego wyzdrowienia? - spytał Asmondes.
- Zapewne nie zabijecie kilku żołnierzy, bym samemu się wyleczył. - zaśmiał się gorzko, wdychając niesamowicie piękny zapach gleby. Dobrze, że nie wypędzano tutaj koni… Jedynym smrodem byli stroniący od niesamowitej magii prysznica i regularnych kąpieli mieszkańcy Myrry.
- Chyba, że byliby to Ferramenci? - tym razem jego ton był nieco bliższy prawdziwej radości. Jeśli wcześniej miał jeszcze możliwość życia w stolicy, teraz będzie pełnoprawnym demonem. Ciekawe, czy alchemicy przygotują dla niego klatkę.
- A więc oczekujesz, abym wymieniła cię na innych żołnierzy? - tym razem pytanie padło z ust Emey. - Dlaczego wnosisz takie prośby, Sychea? - spytała, unikając kontaktu wzrokowego z chłopakiem.
- Jeśli nie byłoby do tego powodów, nie mielibyśmy tej rozmowy - odpowiedział, kontynuując kontemplację podłoża. - A ja byłbym bez głowy - nawet, jeśli rymowana mowa była całkiem zabawna, to zdawała się nie pomagać tej sytuacji. Karty tarota opisywały by teraz Sycheę jako głupca. Jednak ciężko im się dziwić, kto normalny w chwili tak bliskiej śmierci, stara się wierszować?
- Asmondesie, w czym stoi problem? Jeśli nie jestem w stanie wygrać, to tylko zysk dla was. W najgorszym wypadku przypadku poczekacie kilka minut i, w razie niedotrzymania umowy, będziecie kontynuować jakby mnie tutaj ngidy nie było - siwowłosy musiał uciekać się do jawnego adresowania celów swych słów. Nie miał zbyt dużej możliwości, by chociażby obrócić się w kierunku jednego z generałów.
- Chcę ci tylko coś pokazać, mutancie. - odparł zagadkowo Asmondes. Generał patrzył prosto na Emeę. - Mystia, wiesz, w jakiej sztuce specjalizują się artystki?
- Oralnej?
- Kłamstwie. Patrz, i podziwiaj.
Zapadło milczenie. Dłuższe niż wcześniej. W końcu jednak Emea odezwała się.
- Wobec zaistniałej sytuacji...na podstawie instrukcji i rozkazów jego królewskiej mości Rubiusa Cearsa, za twoją rządzę krwi, nie pohamowanie w przemocy, niestabilność charakteru, brak umiejętności wojskowych oraz żądzę krzywdy obywatelom królestwa Ferramentii...deklaruję cię...Zdrajcą. - Sychea miał dziwne wrażenie, że ręce kobiety trzęsły się gdy to mówiła, zaś sama w sobie Emea wydawała się z czymś walczyć. Wydawało mu się, że w ciszy która zapadła po tym zdaniu, usłyszał kolejną, krótką wypowiedź. "wybacz mi Amy"
Asmondes zaczął powoli klaskać.
- Wygląda na to, że dostałaś nową dziwkę, Mystia.
- Nie chcę go.
- To oddasz w prezencie jak się wojna skończy, wracamy. - z ciężkim uderzeniem żelaza, Asmondes odwrócił się. Mystia, zdziwiona, protestowała.
- Zaraz, a co z kopalnią?
- Po co ci kopalnia? Zaraz koniec wojny. Książę chciał pamiątkę. Jeden mu wystarczy. - ocenił generał, brzmiąc o dziwo delikatnie.
Sychea powoli ruszył swoją dłonią, zrywając dawno już do tego przygotowane więzy. Jego dłoń delikatnie musnęła kieszeń, wyciągając z niego pewną fiolkę. Zaciśnięta pięść nie zdradzała niczego. Miała tylko jeden wyróżniający ją element. Wyprostowany palec. Nie trzeba zbyt wiele inteligencji, by zgadnąć w którą stronę był wycelowany.
- Nie wierć się tyle! - Kopniak od Mystii znowu zrzucił chłopaka na ziemię, pozbawiając go jego butelki. - Nie martw się, pokażemy ci nowy świat. W którym przynajmniej będziesz wiedział, co się dzieje. - poinformowała kobieta, gdy strażnicy zaczęli się zabierać za podnoszenie Sychea.
Emea uśmiechała się w pewien smutny sposób, patrząc na ziemię, przed zamkiem. Płakała. Wyraźnie.
- Wielka mi różnica po której stronie propagandy się znajdę - odwarknął, wyraźnie zezłoszczony. Nie tyle czuł się opuszczony, co zwyczajnie… mądrzejszy. Wszystkie jego przypuszczenia co do otaczających go osobników potwierdziły się. Każdy widział w nim demoniczne dziecko. Nikogo nie interesowała jego osoba. Najwyraźniej był zbyt biedny…
- Wy macie swoje poglądy, oni swoje. - dodał przez zaciśnięte zęby. Najwyraźniej nie potrafił odnaleźć się po którejkolwiek stronie barykady. Nie był Ferramentczykiem, nie był też mieszkańcem Membry. Był jedynym w swoim rodzaju, opuszczonym przez wszystkich.

***

Dni, nie, tygodnie minęły dla Sychea w podróży do granicy Membry. Początkowo ciągle siedział gdzieś związany pod czyimś nadzorem, jednakże jak czas minął najwyraźniej Membrańczycy doszli do wniosku, że białowłosy musiał zaakceptować swoją sytuację.
Karmili go...znośnie. Dostawał jakieś placki, pewnie ten sam rodzaj pożywienia co żołnierze, tylko w oszczędniejszych ilościach. Zawsze mieli go na oku i nigdy nie mógł wyjść poza swój okręg namiotów, niezależnie od tego co by kombinował.
Asmondesa i Mystii nie widział przez całą podróż powrotną, aczkolwiek z każdym dniem narastał dziwny szum na temat tej dwójki. Żołnierze plotkowali, że się kłócą, że zaszedł jakiś konflikt interesów. Kto by pomyślał, że mieli rację.

Był to dzień w którym rozbito obóz na granicy. Granica ta, leżąca między Ferramentą a Membrą była tworem naturalnym, pasmem górskim na którym demony postawiły jeszcze mur. Teoretycznie niemożliwy do sforsowania dla zwykłego oddziału. Dlatego też sama przeprawa powrotna była dość kłopotliwa.

Gdy Sychea siedział w swoim namiocie, na ziemię przed nim z głuchym brzękiem spadła jego kosa. W drzwiach stała Mystia. - Zbieraj się i spierdalaj. - rozkazała. - Przepakowanie się do przebycia gór zajmie nam dobre kilka godzin, jest spory zament. Zapierdalaj na północ, to nie będą cię ścigać. Chociaż nie, pewnie będą. Jesteś do czegoś potrzebny Asmondesowi, a ja wolę dmuchać na zimne.

- Weźcie się, kurwa, zdecydujcie - odpowiedział, podnosząc Czarnego żniwiarza. Nie można było odmówić siwowłosemu nagłego przypływu entuzjazmu. Nie odzyskiwał zbyt wiele, może poza wolnością. Jednak zawsze był to jakiś początek...
- Oj, jesteśmy zdecydowani. - uśmiechnęła się Mystia. - Asmondes cie chce. Ale nie chce powiedzieć po co. Więc ja cię nie chcę. Proste.
- Myślałem, że rozwiązujecie konflikty w bardziej… - siwowłosy szukał odpowiedniego słowa, powoli wstając. Przeciągnął się kilka razy, jakby chciał sprawdzić, czy jego ciało ciągle działa. Przez te kilka tygodni zapewne schudł parę kilogramów, nawet jeśli kuracja tego typu nie była mu zbytnio potrzebna.
- Szybciej! - stwierdził w końcu, wyraźnie uradowany ze znalezionego przez siebie słowa. Założył kosę na plecy, uginając się lekko pod jej ciężarem. Nie okazywał tym jednak słabości, było to coś innego. Chłopak zdawał się przyjmować na swe barki odpowiedzialność pochodzącą z posiadania tej właśnie broni.
Mystia wzruszyła ramionami. - W normalnych warunakch pewnie tak. Ale my jesteśmy generałmi Membry. Nie możemy tak po prostu się pozabijać, bo nam państwo upadnie. - punkt był dość trafny. - staraj się trzymać trasy na północ.- powtórzyła.
Przez jego twarz przemknęły nieskrywane oznaki zdziwienia. Membrańczycy, mimo pozwalającego na bezpośredniość prawa, byli spętani czymś innym. Polityka mogła wywierać na nich dokładnie taki sam wpływ, jak potencjalne kary na Ferramentczyków. Ot, zmieniał się sposób, w jaki wywierała się presja. Co prawda były to tylko domysły, jednak mogło znaleźć się w nich chociaż ziarno prawdy.
- Całus na drogę? - zaśmiał się gorzko. Coś podpowiadało mu, że jeszcze się spotkają. Zapewne więcej niż jeden raz.
- Najwyżej kop w dupe. - skrzywiła się kobieta. - Naucz się walczyć, to może następnym razem będziesz mi buty czyścił, kundlu.
- Nie wyglądasz jak ktoś, kto prosi. - odparł, mrużąc lekko oko. Najwyraźniej ten gest to była przedziwna forma usmiechu siwowłosego. Przynajmniej ta wersja wyglądała chociaż trochę ludzko.
- Jak ktoś, kto chce, żebym uciekł, ściągając na siebie pościg i złość Asmodeusa. - dodał po chwili, uzupełniajac swoje poprzednie słowa.
Jego wzrok powoli taskował pokrywające jego ciało ubrania. Kamizelka pełniąca rolę pancerza i spodnie… Nic więcej. W ten sposób raczej nie zdoła wtopić się w tłum. W najlepszym wypadku ktoś potraktuje go jak dezertera z armii Membrańczyków...
- Czemu dokładnie miałbym wyświadczać ci przysługę? - zapytał w końcu, obracając swą sytuację o 180 stopni. Przynajmniej teoretycznie.
Niewielka żyłka wyskoczyła na skroni kobiety. Jej perspektywa była bardzo odmienna. - To ja ci przysługę oddaje, pizdo. Mogę cię tu po prostu zarżnąć i zwalić winę na byle skurwysyna który się tu pląta. Idziesz czy nie!? - wyprowadzić Mystię z równowagi nie było ciężko.
- To jednak nie zajmie Asmodeusa dalszymi poszukiwaniami. Zabijecie kogoś dla przykładu i po sprawie. Zero strat - twarz Sychei miała jedno pozytywne zastosowanie. Wszelakie pertraktacje. W najlepszym wypadku mógł wydawać się… zimny. W najgorszym, cóż, po prostu ciężko było go poruszyć. - I zysków - dodał po chwili, jakby upewniając się, że rozmówczyni w pełni pojęła jego tok rozumowania.
- Załatw mi jakieś łachy i trochę gotówki. - sprecyzował swoją niezbyt wygórowaną prośbę. Ot, zwyczajne pragnienie lekkiego zwiększenia szans na przeżycie. Nic więcej i nic mniej.
- I jeszcze czego? - zgardziła nim Mystia. - Sprzedaj klejnoty. - zasugerowała odwracając się na pięcie i wychodząc z namiotu. Nie chodziło tutaj o szansę i przyszłość dla Sychea, tylko o jej własne sprawy.
- Frytki - mruknął wyraźnie niezadowolony tym chłopak. Gdyby chociaż miał mapę… Cóż, przynajmniej zdoła sprawdzić część teoretycznej wiedzy, którą nabył za sprawą nakładów finansowych gildii alchemików. Póki co mógł tylko ślepo podążać za danymi mu kierunkami. Albo to, albo próba śledzenia olbrzymiej armii…
Tak, wizja chwilowego pobytu w wolnych królestwach była coraz ciekawsza, łatwiejsza do przyjswojenia. Może nawet nie będzie obiektem aż takiej nienawiści jak w Ferramentii, otworzy własną kawiarnię i będzie najemnikiem. Całe życie przed nim, a on musiał odzyskać swój dawny stan posiadania. Ruszył we wskazanym wcześniej kierunku, starając się omijać ewentualnych żołnierzy z oddziału Asmodeusa. Jeśli po drodze znalazłby coś wartościowego - zapewne to ukradnie. Rzecz dotyczyła wszystkiego, począwszy od racji żywnościowych, na broni kończąc.
 
Zajcu jest offline