Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-03-2007, 15:27   #27
Wellin
 
Reputacja: 1 Wellin ma wyłączoną reputację
Dym z kominów niósł się nad ulicami, mieszając z zapachem przygotowywanej kolacji. Jolan zmęczony dniem który upłynął na obijaniu nóg o twardy miejski bruk, zbieraniu informacji i załatwianiu pilnych sprawunków usiadł z ulgą na parkowej ławce. Znajdujący się w dzielnicy rezydencji park stanowił piękny widok. Wystrzyżone trawniki, rabatki kwiatowe, szum wiatru i śpiew ptaków. Na drugiej stronie zadbanej łąki widać było zamożne damy urządzające sobie piknik na świeżym powietrzu. Przez sielankę, przebił się cichy, stanowczy i przesycony niesmakiem i wyższością głos strażnika.

- Będzie pan łaskaw opuścić ogrody i wrócić gdzie wasze miejsce. – Strażnik w liberii przykrywającej zbroję patrzył na Jolana znad wydatnego nosa. Pełne pogardy i niesmaku spojrzeniem zatrzymywało się na nie pierwszej jakości i nie pierwszej czystości ubraniu maga, opartej o ławkę lasce pozbawionej zdobień i wychodzonych butach podróżnych. Jolan odpowiedział na to spojrzeniem pełnym irytacji.

- Jestem czarodziejem, jak twoje niewątpliwie na wyraz bystre i przenikliwe oczy tudzież równie bystry i przenikliwy umysł zdołał zauważyć – Jolan odpowiedział neutralnym tonem usilnie starając się uniknąć nuty szyderstwa, głośno dźwięczącej w jego myślach. Szaty czarodzieja, laska kapelusz i tuba z pergaminem mogłaby zostać pominięte chyba tylko przez ślepego.

- Znającym wiele sztuczek, zapewne. Najbliższy plac targowy znajduje się czterysta kroków na zachód.
– Zgodnie z postanowieniami kodeksy i utwierdzonymi imperialną władzą i religijną tradycją prawami Świętego Imperium Sigmara mam prawo tu przebywać. – dodał twardo nieźle już wkurzony czarodziej. Musiał wykłócać się z dowódcami trzech patroli gwardii, zanim udało mu się odwiedzić owe wybudowane podczas jego nieobecności i teoretycznie dostępne dla każdego ogrody. Teraz zaczynał sądzić, że gra nie była warta świeczki. Ale przecież nie pozwoli napuszonemu, debilnemu, aroganckiemu sługusowi roztytego hedonistycznego dupka mieniącego się szlachcicem nieprawnie powołując się na rozwodnioną krew zafajdanych przodków, wyrzucić się wbrew prawa z publicznego parku! Niech to Chaos przeklnie, Jolan miał trochę dumy!

- Jak powiedziałem. – strażnik świdrował niepokornego maga z rzadko spotykaną pewnością siebie. Jolana otaczał już teraz wianuszek czterech zbrojnych.

- Jeśli powątpiewasz, idź do Kolegium Magicznego, zdobądź dostęp do sali kronik i sprawdź nazwisko Jolana Tarkharda. – mag wysunął arogancko zarośnięty podbródek – jeśli nie zgadzasz się z Kodeksem Praw, idź do elektora i skłoń go do wystosowania petycji do Imperatora, aby zmienił obowiązującą od stuleci tradycję. Jeśli nie – zostawisz mnie Panie z spokoju. Mam PRAWO tu być.

- A JA, Gerard Nobverg kapitan prywatnej straży Lady Mileny Shwartzwald mam prawo w imieniu mojej Pani złożyć do Kolegium Magii skargę na brudnego impertynenckiego czarodzieja straganowego zakłócającego spokój szlachetnych dam i z premedytacją ignorującego ponawiane ostrzeżenia. – widząc jak poznaczone śladami starymi złamań ręce zaciskają się z wściekłości na lasce dodał ze złośliwą satysfakcją - ...być może dodając zarzut o bezprawne i szkodliwe użycie magii w celu napadu na wysokiego rangą oficera – choć oczywiście wtedy twoim palcom nic już nie pomoże.
Lady Milena Shwartzwald. No tak. – Jolan wstał z ławki i powolnym, odmierzonym krokiem zaczął iść w kierunku wyjścia z parku. Znał świat. Znał imperium. Wiedział dobrze jakie są jego prawa.

< --- >


Posiadłość rodu Overresh, rodu związanego ściśle więzami krwi z Argerzeitami wyglądała imponująco jak zawsze. Trzypiętrowy dworek, stylizowany na pałac dominował nad otaczającymi go drzewami. Tyle przynajmniej widać było zza murów. Niewidocznego zza muru wnętrza Jolan nie musiał się domyślać - był tu już kiedyś. Wprawdzie tylko kilka razy, ale miał okazję odwiedzić posiadłość z której korzystał Adalbert z jej pięknie urządzonymi ogrodami, pełnymi roślin sprowadzonych z najbardziej egzotycznych zakątków świata i marmurowymi, naturalistycznymi rzeźbami mitycznych potworów, herosów i pięknych kobiet. Pamiętał dobrze jak olbrzymie wrażenie wywarła ona na nim.

Pamiętał także wnętrze domu, ociekające wprost bogactwem. Kobierce w których młody, niedoświadczony uczeń czarodzieja mógł prawie zatonąć. Wino z bretonii podawane w kryształowych kielichach ot, tak, bez patrzenia na koszty i liczenia miedziaków. Gabinet z wielkim hebanowym biurkiem godnym rektora kolegium, i dwakroć bardziej kunsztownym niż ów mógł sobie na to pozwolić. Zaiste, pamiętał to dobrze.

Rody Overresh i Argerzeit były jednymi z najbogatszych w imperium, a od kiedy związały się więzami krwi ich znaczenie tylko wzrosło. Liczne faktorie, manufaktury i niekończącą się liczbą wiosek winnych mu lenne poddaństwo... Nie znający luksusów ni smaku bogactwa młodzieniec jakim był wtedy mógł tylko chodzić po domu w niemym zachwycie, starając się nie otwierać ust i zachować przytomność umysłu. Co też, jak podejrzewał, było jedyną przyczyną dla której miał okazję zwiedzić ten dom. To, i nieukrywane rozbawienie jakie Adalbert okazywał obserwując jego reakcje. Ot, taka lekka arystokratyczna rozrywka. Patrzeć jak prostak człapie po domu z wybałuszonymi oczami. Dobry temat do żartów w towarzystwie. Był wdzięczny był Adalbertowi i nienawidził go za to zaproszenie. Pokazano mu lepsze życie, zakazany owoc, którego jak wiedział, nigdy nie będzie mu dane zakosztować.

Teraz, po wielu latach, starszy, zniszczony życiem, doświadczony i nieskończenie bardziej cyniczny mag stał przed tą samą kuta bramą. Upływ lat nie pomógł wiele – tak jak uprzednio nie mógł pohamować nerwowości. Po prawdzie sam nie wiedział co czuje i co powinien czuć. Rozpytując na mieście udało mu się w ciągu minionego dnia dowiedzieć wielu interesujących rzeczy na temat śmierci Adalberta i losów rodu po odejściu z Altdorfu.
Adalbert, rycerz Zakonu Białego Wilka. Człowiek wielki, jak twierdzi szlachta i wielce podejrzany jak twierdzą wszyscy inni. Podczas jednej z ‘krucjat’ przeciwko chaosowi – tutaj Jolan nie był w stanie pohamować pogardliwego prychnięcia, wiedział jak najczęściej wyglądały owe krucjaty – nabawił się bliżej nie znanym sposobem rany która nie chciała się goić, krwawiąc nieustannie. Wdało się zakażenie, a potem mężna ręka zaczęła porastać łuską. Adalbert początkowo ukrywał to, a następnie przyznając że wpływa to też na jego umysł ruszył na północ w samobójczej misji zabierając ze sobą rodowy miecz.

Bah. Kogo jak kogo, ale Jolana to nie przekonywało. Jak zresztą większości społeczeństwa, jeśli opinie tych z którymi rozmawiał były wyznacznikiem ogółu. Ranny, krwawił i nie zmarł z upływu krwi? Bzdura. Nie było rany, albo była niewielka. Prawdopodobnie to pierwsze zresztą – Jolan westchnął ciężko - w końcu trzeba jakoś wytłumaczyć problem, a skaza bez przyczyny to skaza na honorze rodu. Podejrzana była także zbieżność czasu pomiędzy krwawą łaźnią a mutacją. W końcu ukrywał ją przez jakiś czas – czarodziej mógł sobie tylko wyobrazić lawinę podejrzeń jaką musiało to wywołać. Czemu nie pokazał od razu? Kto wie jak długo ją ukrywał? Sądząc po powodowanym kaprysami zachowaniu mógł ją równie dobrze mieć kiedy Jolan go znał. – mag wzdrygnął się lekko na myśl o takiej możliwości.

Zakażenie także należało między bajki włożyć. Czemu tak światły i wielki wojownik miałby pozwolić na zapapranie i zakażenie rany? Można ją było przecież wypalić! Nic strasznego, każdy cyrulik to zrobi. Ba, nawet samemu Jolanowi się zdarzało i to nie raz. Bolało, jak demon, ale było skuteczne!

Dalej, samo znamię. Mag ponownie prychnął szyderczo - „Prawicę odejmij, jeśli zawiniła” brzmiał cytat ze świętych pism religii – którejś - tak, albo w bardzo podobny sposób. Bardzo, zresztą, praktyczna rada. Lepiej stracić dłoń niż życie, a bogaty, mężny rycerz który stracił ramie w walce z Chaosem nie jest niczym haniebnym. Takie okaleczenie wręcz dodaje splendoru. Adalbertowi odwagi ani zdecydowania nigdy nie brakowało. Najwyraźniej więc ręka nie była końcem problemu. Pewnie zniekształciło się coś czegoś, czego obciąć nie sposób. Jak głowa, serce... lędźwie.

Tak, Jolan mógł sobie wyobrazić sytuację Adalberta. On sam także chyba uciekłby na północ. Samobójcza misja. HA! Adalbert jakiego Jolan znał nigdy nie odebrałby sobie życia. Zbyt był na to inteligentny, zbyt oczytany i zbyt zmienny aby zakończyć je w tak banalnym geście, czego, poddania się? Po prawdzie, Jolan prawdopodobnie postąpiłby identycznie – skoro nie już żyć tu pomiędzy zwykłymi ludźmi, pójdzie więc tam gdzie będzie w stanie funkcjonować. Gdyby Adalbertem kierował honor, postąpiłby tak, jak honor nakazuje – oddając się w ręce swych braci w wierze. A tak, wziął zapasy na podróż, konia, pieniądze oraz rodowy miecz i zniknął w mrokach północy. Jolan był gotów założyć się o wiele, że jeszcze żyje. Był w końcu nieprzeciętnym człowiekiem. Mag życzył mu wszystkiego najlepszego.

< --- >

- Tak, do... Tak, wiem że państwo są zajęci! Idź i spytaj się pomimo to! – Jolan z trudem panował nad irytacją. Od piętnastu minut walczył z upartym odźwiernym którego ani groźbą ani prośbą nie był w stanie skłonić nie tylko do wpuszczenia go, ale choćby do zapytania właścicieli tej posiadłości czy wpuścić niespodziewanego gościa, czy nawet zostawienia wiadomości. Żeby chociaż podał powody, choć typowe ‘przyjdź jutro’ czy ‘wezwiemy cię’. Ale gdzie tam. – Nie jechałem w skwarze i deszczu tylko po to aby pocałować próg tylko dlatego, że pozbawiony zrozumienia i zdrowego rozsądku przygłup mieniący się odźwiernym nie chce nawet sprawdzić, czy państwo nie zachcą mnie przyjąć! – Równie poirytowany i okopany na swoich pozycjach służący postanowił nie kapitulować przed przeważającymi siłami wroga. Słuchając upartej, powtarzanej po raz trzydziesty odpowiedzi strażnika czarodziej w końcu eksplodował.

- DO CIĘŻKIEJ CHOLERY! – wrzasnął. Jakże miałby ochotę złapać durnia za poły liberii i potrząsnąć kilka razy obijając jego głowę o twarde, polerowane żelazo bramy. Albo wprost usmażyć na stosie. Z konieczności ograniczył się to płonącego spojrzenia. – Jeśli mnie to nie chcą, to po jakiego diaska przysłali do mnie list?!
Mag wykłócający się ze służącym jak zwykły przekupień... Otrząsając się wewnętrznie Jolan wyobraził sobie jak to wyglądało z zewnątrz... Żałośnie.

Biorąc kilka głębszych oddechów na uspokojenie mag z rezygnacją postanowił zastosować taktykę którą trzy kwadranse temu zastosowano przeciwko niemu. - Cichym, zimnym i powolnie odmierzonym głosem zapytał - Czy zdajesz sobie sprawę co stanie się z tobą, jeśli Kolegium Ametystowego Wiatru Śmierci wystosuje skargę na zbrojnego lżącego maga i obrażającego honor kolegium porównując je do zgrai wściekłych, przeklętych przez chaos psów. Twoje słowo przeciwko mojemu! – dodał zakładając, że tępy służący może nie zrozumieć. Nie powinien tego robić, ale po prostu był już zmęczony. – Czy wiesz co się stanie jeśli dodatkowo właściciele dworu spodziewają się owego maga, a ty w swojej niekompetencji nie wpuścisz oczekiwanego gościa, nie informując ich o tym?

< --- >

Biały żwir pod nogami chrzęścił cicho, egzotyczne kwiaty pachniały a śpiew ogrodowych ptaków dźwięczał głośno w cichym powietrzu wieczoru. Idąc wysadzaną krzewami różanymi alejką Jolan rozważał raz jeszcze sprawę listu. - Co jeśli nikt w domu nic o nim nie wie? Jeśli nikt z rodziny, ani nikt ze służących nie ma z tym nic wspólnego? Bo zresztą jak mogliby mieć? Jolan był tu tylko kilka razy. Kto mógł pamiętać o przelotnym kaprysie Adalberta sprzed półtorej dekady? Na pewno nie Freja. Jolan nie był pewny czy w ogóle go widziała, bawiąc się z kucykiem w ogrodzie. Na pewno nigdy nie znała jego imienia. Jej brata nie spotkał w ogóle. Raczej nie byli to także gospodarze. Wyniosła, arystokratyczna para nie zwracała na Jolana prawie żadnej uwagi, a jeśli już, to w charakterze nowej, interesującej zabawki krewnego. „Adalbercie, uważaj aby twoje nowe zwierzątko nie nabrudziło zanadto” jak ‘delikatnie’ ujął to pan domu. A więc kto?

< --- >

- A więc twierdzisz, że list wysłano z tej rezydencji? – Nalana twarz Lorda Overresh z pogardą spoglądała stojącego na arabskim dywanie maga. Wspomniany, wymięty list leżał na stole.

- Tak Panie. – głos Jolana zabrzmiał słabo i niepewnie, pozbawiony zwykłej siły. W tym otoczeniu, stojąc na dywanie na którym, jak był tego boleśnie świadom, jego wytarte buty zostawiały ślady kurzu, pod spojrzeniem rzeźbionych w drewnie i złoconych gryfów, czarodziej nie był w stanie wykrzesać z siebie zwykłej pewności siebie i zdecydowania. Czuł się brudny, oberwany i nie na miejscu. Zwłaszcza w konfrontacji z gniewną pogardą lorda.

- Znałem niegdyś Adalberta, ojca panienki Freji. Pomógł mi niegdyś, dostarczył środków i porady. – Jolan starał się uspokoić poruszające się nerwowo ręce. – Jeśli pamiętasz wielmożny Panie, byłem tutaj nawet piętnaście lat temu...

- Sztukmistrzu... – zadudnił baron. – NADUŻYWASZ MOJEJ CIERPLIWOŚCI – Grożąc, prosząc i przekonując wtargnąłeś do dworu naszego rodu. Zażądałeś widzenia ze Mną mówiąc że sprawa jest ważna. Marnujesz mój cenny i ŚMIESZ mi mówić, że cała ta paląca sprawa to nic innego jak list opisujący zdarzenia sprzed półtorej dekady wysłany do nic nie znaczącego włóczęgi? – Jolan odruchowo przygarbił plecy kulać się przed złością możnowładcy.

- Nie obchodzi mnie co dostałeś! Nie obchodzi mnie gdzie byłeś. Nie obchodzi mnie list! – pulchne ręce arystokraty przedarły papier na cztery części rzucone następnie do kominka - Ja go nie wysyłałem i nie wysłał go nikt z tego domu. Obchodzi mnie tylko to, że daje pretekst obszarpanym naciągaczom z pospólstwa na wpraszanie się za pańskie progi.

- Panie, pieczęć... – lekko zdesperowany Jolan próbował uspokoić krążącego po pokoju arystokratę.

- Masz szczęście że dane ci było dostać się do tego miejsca. Błąd straży. Błąd który niebawem zostanie naprawiony. Masz jeszcze więcej szczęścia, że jesteś czarodziejem, jakkolwiek oberwanym i bezużytecznym. Oznacza to, że masz wsparcie kolegium. Ciesz się z tego, magu! Inaczej skończyłbyś na szubienicy jako złodziej i oszust! – ponure i złe spojrzenie lorda mówiło Jolanowi, że nie była to czcza groźba. Niegdyś nazwał go zwierzątkiem. Teraz zobaczył w nim człowieka. Różnica była taka, że zwierzęta traktował lepiej.

- Odprowadzić go! – warknął baron.

Kłaniając się głęboko i wychodząc tyłem, Jolan starał się ignorować złośliwe uśmieszki służby i znaczące ukłucia wąskiego miecza strażnika. Słysząc szczęk zamykanej za nim furtki dla służących pokiwał smętnie głową. Czas wrócić do zajazdu, najeść się i wyspać. Przyjazd do Altdorfu był błędem. Nic nie załatwił. Niczego się nie dowiedział. Nic nie zdziałał. Nie rozwiązał tajemnicy, stracił list, a teraz wrota tego domu zostały przed nim zamknięte. Nie miał w Altdorfie już nic więcej do roboty.
 
Wellin jest offline