Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-07-2014, 14:52   #56
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
JD być może powinien zostać, wykazać się odwagą, wpaść na sprytny plan… lecz posłuchał Marcusa i uciekł. Czasami dobre pomysły przychodzą po czasie, gdy już wykonało się ruch. Niestety jednak nie można powrócić do przeszłości. Instynkt zadziałał prędzej niż myśl - podpowiedział
"To drapieżnik. Jesteś ofiarą."
i przejął stery.

Brujah pomknął niczym strzała - korzystając z Akceleracji - wgłąb jaskini. Nie wiedział, kiedy wzejdzie świt, dlatego też wydawało się to bezpieczniejsze od wolnej, górzystej przestrzeni, którą w każdej chwili mógł zalać słoneczny poranek. Bezmyślnie biegł naprzód i zatrzymać go mogło jedynie inne zagrożenie, lub - co bardziej prawdopodobne - ślepy zaułek.

Gdy JD napotkał skalną ścianę, oparł się o nią plecami i zjechał w dół. Oddychał ciężko, lecz przestał, gdy przypomniał sobie, że nie potrzebuje tlenu. Kilka pająków uciekło na jego widok, pozostawiając za sobą resztki nadtrawionej materii allochtonicznej. Ashford nie poświęcił im jednak ani krzty uwagi, skupiając się na własnych problemach.

Nie powinien się wstydzić, że nie utrzymał kilkusetletniej wampirzycy, która była naprawdę silna - nie tak dawno samym kopniakiem posłała Marcusa w powietrze. Nie powinien też się wstydzić, że uciekł - bo właśnie to powinien uczynić. Jedynie głupiec wyśmiałby chęć przeżycia. To nie jebana bajka o średniowiecznych rycerzach, których szlachetność, odwaga i szereg cnót wspomagają w heroicznych zmaganiach ze smokami. To rzeczywistość, gdzie każdy obdarowany jest tylko jednym życiem i tylko to jedno życie może obronić, lub stracić.

Oczy Ashforda zwęziły się w szparki. Był niezadowolony.

"Idioto"? Tak go Lind tytułował? Bo nie zdołał utrzymać Mary?

"To kurewsko niewiarygodne", pomyślał. Mary dała się postrzelić, Mały John złapać w pułapkę - a byli starymi, doświadczonymi wampirami - lecz z nich wszystkich to on był idiotą. "Jestem za dobry", dodał w duchu. Pełen współczucia, starał się pomóc w operacji i naprawić błąd swojej matki. Niby też nie miał pretensji do Mary, no bo przecież owładnęła nią Bestia i się nie kontrolowała, ale - na Boga - owładnęła nią Bestia i się nie kontrolowała. Taka najlepsza, taka doświadczona, taka pełna sprytu, odwagi i siły woli Archontka ratująca dzieci z pożaru… wow wow… W takich okolicznościach JD nie powinien mieć najmniejszych wyrzutów sumienia, że sam miewał problemy z Głodem.

Mary przegrała z Aldoną, bo Toreadorka była silniejsza i starsza od niej. Natomiast gdy JD nie dał rady Mary, to już nikt nie wpadł na takie wytłumaczenie. Cholernie niesprawiedliwe. Umysł wampira powędrował następnie w krainę dzikich fantazji, gdzie oddawał związanego Marcusa Sabatowi (jego przedstawiciele oczywiście ze spiłowanymi zębami, tłustymi włosami oraz plemiennymi bębnami w tle). Twarz Gangrela wykrzywiona w wielkim strachu, bólu, a także błaganiu, by się nad nim zlitował…
"To takie infantylne", napomniał samego siebie. Dla zasady, aby poczuć się bardziej dojrzale.

Wstał i powoli ruszył w kierunku “sali operacyjnej”. Właściwie nie obchodziło go, co tam zobaczy, był wkurwiony. Pokerowa twarz dość dobrze to maskowała, natomiast zaciśnięte pięści - trochę gorzej.

Kiedy znalazł się w kręgu światła, ujrzał Marcusa, pochylonego nad małym zawiniątkiem materiału. Matki nigdzie nie było. Na jego widok Gangrel rozpromienił się. Choć światło lampy było słabe, JD zauważył na skórze jego twarzy niezdrowe, czerwone plamy.

- Jesteś - ni to stwierdził, ni zapytał, wyciągając przed siebie niewielki zwitek. - Fascynujące. Nie znam się na tym, ale to wygląda jak jakaś bateria. Wewnatrz naboju znajduje się płyn, który jest w stanie wydzielać niewielkie dawki promieni UV. Zobacz. Bez obawy, tylko zapiecze.

Gangrel ostrożnie podniósł materiał, odsłaniając niewielki, jasny punkcik. Przywodził on na myśl bardziej świetlika niż promienie słońca, jednak po chwili patrzenia nań, JD faktycznie poczuł swędzenie oczu i skóry wokół nich. Odwrócił się bokiem do naboju. Nie chciał patrzeć ani na niego, ani na Marcusa.

- A gdzie jest Mary? - zapytał tonem sugerującym, że tak naprawdę go to nie obchodzi. W rzeczywistości jednak poczuł ukłucie niepokoju.

Marcus na powrót przykrył nabój materiałem. Jeśli postawa Ashforda go uraziła, nie dał tego po sobie poznać.

- Poszła się napić - odparł lekko.

JD zlustrował go wzrokiem. Lind był tak niewzruszony, że sprawiał wrażenie psychopaty.

- Wciąż jest w szale? - zapytał. - Nie interesuje cię, jak się czuje? To tylko nabój, równie dobrze mógł być z poświęconej stali - dodał, wspominając kraty w kopalni w Rostocku.

Mężczyzna podniósł wzrok i... uśmiechnał się. Był coraz bardziej irytujący z tym.

- Przesadzasz. Nic się nie stało. Maryśka wyżyła się na osłach. Z tego jednak co czuję, oba żyją, czyli mała wciąż się kontroluje. Możesz do niej iść, jak chcesz. - umilkł, by po chwili zmienić temat - Spróbujemy odbić Johna godzinę przed świtem. Powinni wtedy już być zmęczeni i nie spodziewać się odsieczy. Dobrze wiedzieć jaką bronią dysponują, dlatego ten “tylko” nabój powinien do tego czasu zostać zbadany. Możesz więc z łaski swojej mi pomóc, albo... no... nie przeszkadzać.

Machnął ręką jakby odganiał męczącą muchę.

- Właściwie, ten nabój został już zbadany. Przez Mary. Trzeba unikać trafienia, tyle wystarczy wiedzieć - odparł Ashford. - Nie znam się na tym, jedynie bym przeszkadzał. Lepiej pójdę zobaczyć, co z nią.

Ruszył w kierunku wyjścia. Zimne, nocne powietrze owiało jego twarz, chłodząc nie tylko skórę, ale też emocje. Malowniczy krajobraz cieszył oko nawet po zmroku. Jak piękny musiał być on w dzień, gdy promienie słońca załamują się wśród wybrzuszeń skalnych... tego JD miał nigdy się już nie dowiedzieć.

Nie potrzebował daleko szukać. Matka siedziała w pobliżu na niewielkim wzniesieniu, obserwując jak za ścianą ze skał ich osły spokojnie układają sie do snu. JD uzmysłowił sobie, że po ataku wampira zwierzęta nie mogłyby być tak spokojne, zapewne więc Archontka użyła na nich mocy sugestii. To całkiem miłe z jej strony.

Niepewny, co ma czynić, Ashford podszedł kilka kroków bliżej, Matka spojrzała na niego. Owinięta była kocem z ich juków, domyślił się zatem, że usłyszała go już wcześniej i przykryła nagie piersi. Ta wstydliwośc stanowiła jedną z zagadek wampirzycy.

Mężczyzna przyjrzał się uważniej. W spojrzeniu Krwawej Mary nie pozostał nawet cień grozy, jaką budziła bestia. Głód został zaspokojony. Na razie. Kobieta uśmiechnęła się blado, po czym zrobiła coś, czego raczej młody Brujah by się nie spodziewał po niej.

- Przepraszam - szepnęła.

JD usiadł obok niej, jednak w odpowiedniej odległości.

- Taki nasz los - rzekł miękko. Wyrozumiale, ze współczuciem, pocieszającym tonem. Uznał, że zapewne ta empatia na nic się nie przyda, bo za kwadrans i tak ktoś go bezpodstawnie opierdoli. - Nie męcz się tym, okoliczności były wyjątkowe. Jakiś fluorescencyjny płyn wypełniał pocisk. To zrozumiałe, że wpadłaś w szał.

- To jeszcze nie był szał - sprostowała Mary. - Wtedy Marcus by mnie nie przytrzymał. Ale masz rację, instynkt brał górę. Żeby nie wpaść w szał musiałam dać pofolgować bestii. Ugryźć cię. Skosztować. Wiem, że trudno Ci w to uwierzyć, ale nie zabiłabym Cię. Jest kilka ścieżek... takich układów z naszym wewnętrznym potworem. Niektórzy się mu podporządkowują, inni walczą, nawet próbują tresować, jeszcze inni spychają na dno świadomości i starają się trzymać w klatce wyzbywając zachowań drapieżnika... Ja staram się trzymać układ z moją bestią. Niekiedy... daję jej poszaleć. W zamian mam nad nią pewną kontrolę - umilkła na chwilę, po czym spojrzała na JD. - Mimo wszystko jednak cieszę się, że Marcus mnie powstrzymał. I przepraszam, że cię wystraszyłam.

JD skinął głową. Nie zamierzał debatować, czy to był szał, czy nie.

- To i tak nie ma znaczenia - wypowiedział myśl na głos. Spojrzał znacząco na Mary, po czym ściszył głos, aby Marcus ich nie podsłuchał. - Uciekamy stąd? Nie musimy niepotrzebnie ryzykować.

- Nie mogę - odpowiedziała, a pod wpływem spojrzenia JD dodała. - I nie chodzi o Marcusa. Mały John wiele razy wyciągał mnie z opresji. To naprawdę dobry... wampir. Lojalny. Niewielu takich chodzi po tym padole. A tortur Sabatu nie życzyłabym najgorszemu wrogowi... no może z jednym czy dwoma wyjątkami.

Krwawa Mary zamyśliła się na chwilę.

- Nie proszę cię żebyś mi towarzyszył - rzekła wreszcie. - To będzie niebezpieczna misja, mimo że plan Marcusa jest najlepszym, jaki możemy opracować. Skoro nie uderzyliśmy z odsieczą od razu, pomyślą, że poszliśmy po posiłki. Nikt nie powinien spodziewać się szybkiej akcji dywersyjnej tuż przed świtem...

- Jak uważasz - odparł JD, po czym wstał. - Pomogę ci i mam nadzieję… że Mały John jest warty tego ryzyka.

Nieoczekiwanie uśmiechnął się do Mary. Skinął głową i ruszył z powrotem do Marcusa, by poinformować o gotowości do podjęcia misji.

- Nie boisz się, że gdy już się tam znajdziemy… ucieknę, jak przed chwilą? - jeszcze rzekł, zanim odszedł.

Kobieta również wstała i podeszła do potomka. Położyła mu dłoń na ramieniu.
- Trochę na to liczę, jak przystało na nadopiekuńczą mamuśkę - zaśmiała się, a tylko lekka nuta zdradzała w jej głosie nerwowość.

Ashford odpowiedział jedynie lekkim uśmiechem, po czym weszli do jaskini.
 
Ombrose jest offline