JD skłamałby, gdyby powiedział, że nie czuje podniecenia czy dumy. Mknął pomiędzy skałami ramię w ramię z dwójką Archontów – jednych z najlepszych wampirów Camarilli, strażników Maskarady. I bynajmniej nie pozostawał za nimi w tyle.
Choć wiele zawdzięczał krwi swojej matki, on sam najlepiej wiedział ile zdążył się nauczyć przez ostatnie miesiące. Mimo iż wciąż byli od niego silniejsi, mimo że zadania przed nim stawiano coraz trudniejsze, czuł rosnącą potęgę. Ruchy stawały się coraz szybsze, bardziej pewne, ciało nabierało kociej gracji. Nie musieli na niego czekać. O nie… to
Marcus wydawał się najgorzej znosić tempo, jakie narzuciła im
Matka.
Wreszcie po pół godziny biegu,
Mary stanęła na wierzchołku góry. Wtulona w cień skały, dała znać ruchem ręki
JD, by do niej podszedł. Gdy to uczynił, jego oczom ukazała się niezwykła budowla. Ogromna, jakby cudem postawiona pośród surowego otoczenia, była zarazem świetnie wkomponowana w teren.
- To tutaj – szepnęła Archontka –
Widzisz tamto okno? Trzecie po lewej od tego słupa na wprost… tak, tam. Tam jest Mały John. Tam pójdziemy ja i Marcus. Snajperzy… jeśli nie zmienili pozycji są tam, tam, tam i tam. Czterech. Łącznie z tym, który mnie postrzelił. Mary przyciągnęła do siebie
JD, by dokładnie wskazać mu miejsca, gdzie ostatnio widziała strażników. Młody Brujah starał się całkowicie skupić, jednak bliskość
Matki, która niedawno zaatakowała go, był dlań niepokojąca.
-
Już go tak nie miziaj – za ich plecami pojawił się
Marcus. Uśmiechając się szelmowsko, zwrócił się do Ashforda –
Twoje zadanie to unieszkodliwić tych strzelców. Jeśli dasz radę zabrać któremuś broń, dostaniesz ode mnie najlepszą butelkę vitae z zapasów. A mam ich całkiem…
- Ale przede wszystkim, masz dbać o swoje bezpieczeństwo. – weszła w słowo była żona Gangrela. –
Jeśli zadanie cię przerośnie, uciekaj. To nie jest misja dla nowicjusza, więc nie ma się czego wstydzić. Pamiętaj, że słońce wzejdzie za – spojrzała na zegarek –
33 minuty. Do tego czasu musisz znaleźć schronienie. Choćby samotne. A jutro skieruj się od razu do obozu z osłami. Jeśli nie wrócimy do północy… w jaskini pod brunatnym głazem zostawiłam nadajnik. Aktywuj go. Cock zajmie się Twoim powrotem.
- No dobra –
Marcus przeciągnął się –
Koniec czułostek. Do roboty!
Klepnął
JD w ramię, po czym przemienił się w ogromnego wilka. Zwierzę warknęło zadziornie i pognało w dół zbocza.
- Powodzenia – rzuciła jeszcze
Krwawa Mary nim uruchomiła moc Akceleracji.
Po chwili
Ashford był już zupełnie sam. Sam ze swoją misją, w której nie mógł liczyć na ratunek ani pomoc z zewnątrz. Teraz wszystko zależało od niego. Od niego i jego sumienia.