Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-07-2014, 10:12   #22
Cattus
 
Cattus's Avatar
 
Reputacja: 1 Cattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputację
Usypiało się łatwo będąc wsłuchanym w trzaskanie ognia i mając świadomość że warty cały czas dbają o bezpieczeństwo odpoczywających. Więc sen spłynął na Oswalda niemal natychmiastowo, a przyniósł ze sobą wspomnienie minionych dni, podróży, nowych towarzyszy...

***

Grupa wędrowców aktualnie znajdowała się w niewielkiej wiosce na swym szlaku, kiedy z pobliskiej poręby przybiegli zlęknieni drwale pokrzykując i alarmując całe sioło. Okazało się że dostrzeżono w lesie zwierzoludzi. Szczęściem udało się opanować panikę zanim rozgorzała na dobre. Stało się tak chyba tylko dzięki obecności grupy zbrojnych i podnoszącej na duchu, przynajmniej w teorii, przemowy rycerza, Luisa de Carcassonne. Z takim wsparciem chłopi poczuli się pewniej i niemalże natychmiast uzbroili w to co mieli pod ręką. Widły, cepy, łuki. Nie było chwili do stracenia, należało się przygotować i stawić opór najeźdźcy, gdyż inaczej wszyscy by zginęli.
Na szczęście było to tylko małe stadko zwierzoludzi. Potwory udało się zdybać na skraju poręby, niedaleko wsi. Pomimo strachu, odczuwanego chyba przez wszystkich nikt nie uciekł. Niedoceniane zwykle chłopstwo dzielnie stanęło w obronie swych domów i rodzin dając odpór potworom. Z pewnością sytuacja wyglądała by zupełnie inaczej, gdyby nie obecność zbrojnych i jeźdźców którzy dobili ostatnie, pierzchające w las sztuki. Nie można było pozwolić żeby choć jedno takie parszywstwo pałętało się po okolicy i napadało miejscowych.
Mimo że walka była wygrana, wielu zostało rannych i poniosło śmierć. Lecz udało się im ocalić swoją społeczność. Gorzki smak zwycięstwa odczuli chyba wszyscy, a szczególnie rodziny poległych.
W pobliżu udało się również natknąć na małą jaskinię w której potwory zaczęły urządzać sobie legowisko. Pomimo że zjawiły się tu niedawno, wewnątrz znajdowały się ogryzione kości ludzkie i zwierzęce wskazujące na to że przynajmniej jedna osoba padła ich ofiarą. Obrzydzenie i przestrach odczuwali chyba wszyscy.
Po przeszukaniu jaskini odkryto wśród szczątków poprzednich ofiar dziwny przedmiot, którego identyfikacją zajęli się bohaterowie.
Okazało się, że była to tuba na zwoje, w środku której znajdowała się mapa z różnymi oznaczeniami. Być może w Altdorfie znaleźli by jakieś informacje o tym co dokładnie mapa przedstawia?
Jako że mieszkańcy wioski byli raczej biedni i pieniędzy jako takich nie mieli wystarczająco żeby odpłacić wędrowcom za udzieloną pomoc, obdarowano ich wedle majętności wsi. Jako że żaden z podróżnych nie chciał zamieszkać w wiosce, ni dłużej tam się zatrzymywać, nakarmiono ich syto, podarowano obrok dla koni, zapas jedzenia na dalszą podróż i pożegnano dobrym słowem.
Wychwalaniu bohaterów z Bitwy o Przesiekę, jak niedawną potyczkę zaczęto nazywać w okolicy nie było końca. Takie wieści roznosiły się tu szybciej niż wieść o darmowej kolejce w karczmie. A jeśli nie szybciej to z podobną prędkością.
Ciekawą rzeczą była natomiast mapa znaleziona w jaskini, najprawdopodobniej należąca wcześniej do pożartego człowieka. Ciekawiła ona chyba wszystkich i kusiła do podjęcia wyprawy, niczym w opowieściach snutych przez minstreli i bardów po zajazdach. Kto wie do jakiego stopnia plotki i miejscowe przekazy rozdmuchają niedawne wydarzenia? Jakie przygody dopisze im ludność i czy kiedyś nie usłyszą o sobie w jakiejś karczmie?

Trakt do Altdorfu prowadził ich leniwie w kolejnych dniach i wydawać by się mogło że na jednym z większych szlaków powinno być bezpiecznie. Lecz życie postanowiło zaskoczyć po raz kolejny. Zatrzymani zostali przez grupkę „mytników” jak to się określili. Czyli zbójów zwykłych, okradających podróżnych na szlaku. Szczęściem banici nie umieli liczyć sił na zamiary, a grupa już miała doświadczenie we wspólnej walce i bez większego trudu poradziła sobie z zagrożeniem. Starczyło usieć dwóch aby reszta pierzchła w las niczym spłoszone zające. Nie było nawet sensu w pościgu. Ot, zepchnęło się trupy w krzaki, wyczyściło broń i można było ruszać dalej w kierunku Altdorfu.
Okazało się że z tej ciekawej zbieraniny indywidualności stworzyła się interesująca drużyna z przypadku. A tajemnica którą mogła skrywać mapa kusiła i wydawała się idealnym celem wyprawy dla grupy.

Młody i dumny rycerz z Bretonii, Luis de Carcassonne.
Randulf z Nordlandu, podróżnik i obieżyświat.
Oswald Bosch, spokojny najemnik, zwykle ochraniający karawany i kupców.
Karl Miller, posępny łowca nagród.
I na koniec Hargrom Krwawy Chełm, krzepki, krasnoludzki wojownik o rubasznym poczuciu humoru.

Z powodu braku lepszego zajęcia, każdy od czasu do czasu zastanawiał się nad mapą i tym do czego może prowadzić. Można by uznać to za początek wyprawy. Gonienie za domysłami i przygodą, albo jak to mawiają w Bretonii: Graalem, wydawało się szaleństwem i dotyczyło chyba tylko bohaterów z opowieści bardów. W normalnym życiu należało znaleźć zarobek i przejmować się dniem dzisiejszym żeby nie przymierać głodem i zapewnić sobie dostatnie życie.

Choć kto wie? Może ktoś zaproponuje taką szaleńczą wyprawę? Może nawet znajdą się szaleńcy na nią chętni?!
Ścieżki przeznaczenia, jak zwykle zresztą, były zawiłe i nie sposób przewidzieć jakie historie napisze przyszłość.


***

Lecz szybko po tym nadeszły kolejne wspomnienia. Znacznie starsze, lecz ciągle żywe w umyśle, jakby pochodzące sprzed zaledwie tygodnia. Powrócił ognień, krzyki mordowanych, rżenie konających koni i ryk. Ryk dzikich, pokracznych bestii.
Oswald miał niespokojny sen, a już od dłuższego czasu przecież sypiał spokojnie... Przewracał się z boku na bok, od czasu do czasu starał się coś powiedzieć niemo poruszając ustami. Każdy dźwięk zdawał się oddziaływać na niego szarpiąc coraz to nowe struny podświadomości. Trzaskanie drew w przygasającym ognisku, szum lasu i okazjonalne pohukiwanie sowy gdzieś w koronach drzew. Aż nagle dało się słyszeć cichy głosik z oddali: - Ratunku! Wilk! Okazało się że był to wystarczający bodziec żeby wybudzić Oswalda z płytkiego snu. Zerwał się on z niemym krzykiem na ustach, wyszarpując sztylet z pochwy z gotowością do zatopienia go w ciele potencjalnego agresora.
Lecz otaczała go cisza i spokój obozowiska. Ogień cichutko i leniwie pochłaniał drewno, a korony drzew szumiały uspokajająco niczym piastunka kołysająca dziecko do snu. Czyżby to też mu się przyśniło? Przez chwilę siedział tak nieruchomo i patrzył w mrok, po czym schował broń i opadł na posłanie z westchnieniem.

Po krótkiej chwili w obozowisku zrobiło się trochę głośniej od rozmów. Nie wiedział czy pobudzili się wszyscy. Sam nie mógł zasnąć jeszcze przez dłuższą chwilę i z ciekawością wsłuchiwał się w konwersację. Nie wdawał się w dyskusję żeby przypadkiem nie obudzić kogoś. Doskonale znał "ból" niewyspania, a wyglądało na to że kolejnego poranka wszystko i tak się wyjaśni.
Szczęściem dla niego, gdy sen nadszedł ponownie już tylko ciężka i miękka ciemność ogarnęła jego umysł tłumiąc zmysły. Jednak miał zaznać jeszcze odrobiny odpoczynku przed pobudką.

***

Kiedy Karl obudził Oswalda ten nie przywitał go już bronią, lecz zaspanym spojrzeniem.

- Dzięki. Wygląda na to że przespał bym nawet śniadanie gdyby nie ty... Powiedział cicho Oswald, zbierając się z posłania. Zabrał część swoich rzeczy i ruszył w stronę koni.
- Idę napoić konia i obmyć się w strumieniu. Wrócę niedługo Powiedział jeszcze, odchodząc.

Poranna mgiełka skutecznie odganiała resztki snu i przyjemnie rozbudzała rześkością. Strumień dalej wił się leniwie w tym samym miejscu, co zaskoczeniem żadnym nie było. Koń zarżał zadowolony pijąc wodę i skubiąc nadbrzeżne zarośla. Oswald syknął, zanurzając się w zimnym nurcie. Nie pamiętał już dokładnie co śniło mu się w nocy, pamiętał natomiast ogień i ryk. A może było to tylko trzaskanie ogniska i szum drzew wypaczone przez zmęczony umysł?

Szybko porzucił te rozmyślania zakładając swoje lepsze ubranie. Porządne, czyste spodnie z ciemnego materiału, beżową koszulę sznurowaną na piersi i ciemny, prosty wams. Włosy pomimo chłodu poranka zaczynały już schnąć w pierwszych promieniach słońca, leniwie wyłaniającego się zza horyzontu i czas był wracać do obozowiska. Dowiedzieć się co dokładnie działo się w nocy i o co chodziło z tym całym... duchem?
W drodze powrotnej zebrał jeszcze puste sidła z lekkim niezadowoleniem. Szczęście że obiad zjedzą we wsi, bo chyba wybrał nieodpowiednie miejsce na ustawienie pułapki.


Jak już zasiadł razem innymi przy obozowisku, powiódł wzrokiem po kompanach i zaczął.
- Jakubie, o co tu chodzi? O czym rozmawialiście w nocy? Zapytał spokojnie i rzeczowo.
Gdy śniadali sporo się wyjaśniło, lecz paradoksalnie przez te „wyjaśnienia” wokół sprawy narosło jeszcze więcej pytań. Lecz odpowiedzi czekały w pobliskiej wiosce i jej okolicach, a przynajmniej istniała na to nadzieja. Oswald umaił dochować tajemnicy i nie miał zamiaru narazić małej Alicji na niebezpieczeństwo, bezsensownie kłapiąc gębą.

Przed drogą zarzucił wams na koszulkę kolczą, niemal ją maskując, puścił konia za skrzypiącym wozem, zatknął wysokie, jeździeckie rękawice za pas i wyciągnął z sakwy prostą fujarkę. Po chwili zaczął grać cicho, wesołą melodię do akompaniamentu skrzypiącej osi. Coś prostego i żwawego, żeby troche się rozweselić i odegnać wspomnienia. Nie żeby umaił grać cokolwiek innego. Ot parę melodii których nauczył się na szlaku wśród karawan i najemników. Nawet mógłby zaśpiewać do tego jakieś słowa, ale szczerze wątpił aby były one odpowiednie dla uszu dziecka.
 
__________________
Our sugar is Yours, friend.

Ostatnio edytowane przez Cattus : 08-07-2014 o 14:26.
Cattus jest offline