Morhan rozglądał się uważnie za kolejnym złodziejem, jednak chyba tylko Hob pokusił się o kradzież koników. Lekko uspokojony, pozostał w pobliżu stajni obserwując pracujących chłopów.
Rozpamiętywał słowa chłopaka o swojej śmierci. Kiedyś wyśmiałby jego wieszczenie. Jednak minęło kilka lat i kilka wydarzeń, które całkowicie zmieniły jego podejście do wiejskich wróżów czy Mądrych, krytych po chatach z obawy przed władykami. Pomimo, że wcześniej robił dobrą minę do złej gry, teraz naprawdę był zdenerwowany. Zaczęły drżeć mu ręce, wyciągnął ostrożnie pudełeczko z fisstechem i wciągnął szczyptę do nosa. Znajome uczucie powróciło, ruchy stały się pewne, jednak przyspieszone i gwałtowne. Ale myśli i obawa przed rozbitą cepem głową zniknęły. Powoli uspokajał się regulując oddech i walące serce przestało szaleńczo galopować.
- Niech go jasna zaraza... - burknął cicho, po czym uznał, że wypadałoby wreszcie coś zjeść. Odszedł w pobliże wejścia, gdzie Cedrik właśnie nawijał jakiemuś krasnoludowy przysłowiowy makaron na uszy. |