Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-07-2014, 15:55   #14
Ribesium
 
Ribesium's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znany
Ansley patrzyła na starca półprzytomnie. W głowie nadal miała obraz morskiego potwora, nie była już jednak pewna, co jest jawą a co wytworem jej wyobraźni. Równie dobrze trzymający ją za ramiona starzec, wyglądający jak z sennych koszmarów, mógł także być skutkiem ubocznym szoku doznanego podczas podtopienia. Gdzie jest Anzelm? Oddychała szybko i zupełnie nie docierało do niej, że zapadł już zmrok, że trzęsie się z zimna, a mokra koszula oblepiająca ściśle jej ciało stwarza dość nieprzyzwoity widok, przeznaczony niestety dla niepowołanych oczu.

Dotknęłam… – próbowała sobie odtworzyć ostatnie minuty – Ale nie gołą ręką, tylko przez koszulę – spojrzała na mężczyznę niepewnie. Z wrażenia zapomniała spytać, kim jest, czy choćby podziękować za ocalenie życia.

Głupia dziołcha. – mruknął starzec, grzebiąc w szacie. – Żuj! – warknął, dwoma placami niemal siłą wpychając jej jakieś listki w usta. – Masz pojęcie co to za roślina, głupia dziewczyno?

Zaskoczona Ansley próbowała odepchnąć starca. Pierwszy raz w życiu ktoś tak bezczelnie i bez ogródek śmiał ją dotknąć i to nie pytając o pozwolenie. Wepchnięte na siłę listki miały dziwny smak – trochę gorzki, a trochę ostry. Nie umiała jednak rozpoznać smaku. W głowie kołatała jej tylko jedna myśl: “to jakiś przeklęty koszmar”. Odsunęła się od ręki, która ponownie próbowała natrzeć na jej usta.

Już pan o to pytał. Oczywiście, że nie wiem, co to za roślina – pomału odzyskiwała język w gębie. Bezczelne natarcie nieco ją otrzeźwiło. Wypluła przed siebie przeżuty listek. Kto wie, co to za paskudztwo – Dziękuję za ratunek, jednak nie życzę sobie, żeby nazywano mnie głupią. Podejrzewam, że każdy na moim miejscu byłby co najmniej zaciekawiony owymi kwiatami. Sama jestem zielarką, chciałam go zerwać i umieścić w moim zielniku. – zaczynała się trząść – nie tylko z zimna, ale i zdenerwowania – Podejrzewam, że wie pan co to za gatunek i mógłby mnie wobec tego oświecić, zamiast ciągle mnie wyzywać . – spojrzała na Lucyfera. Był wyjątkowo spokojny, ba, zdawało się, że czuje nić sympatii do starucha, podły zdrajca. Patrzcie, jak macha ogonem. Gdzie u diabła jest Anzelm?!

Zielarka z ciebie taka, jak z szarowilka potulny zwierzak. – mruknął starzec odsuwając się kawałek w tył. Czarny kot ponownie otarł się o jego nogi. Staruch chyba chciał zacząć coś mówić, bowiem rozwarł gębę, wypełnioną pożółkłymi zębami, gdy z krzaków wypadł Anzelm. Z mieczem w dłoni, rozejrzał się po scenie. Spojrzał na siwego mężczyznę, mokrą Ansley (na której mimowolnie zawiesił wzrok na trochę dłużej), a na koniec na czarnego kota, który wpatrywał się w niego z zaciekawieniem.

Aldar, co ty tu robisz na wszystkie diabły? – wykrztusił w stronę dziadygi młody kupiec.

Ratuję twoją głupią dziołchę przed utonięciem. – burknął wybawca, wygrzebując małego robaka z brody i pstryknięciem posyłając na trawę. – Głupia, zerwała kryształowy sen. Ma szczęście, że tu byłem. – dodał, spluwając na trawę, gęstą pożółkłą śliną.

Dziewczyna mimo woli skrzywiła się z odrazą. No świetnie. W życiu nie podejrzewała Anzelma o takie znajomości. Była coraz bardziej wkurzona. Po kolejnych obelgach pod swoim adresem postanowiła wstać. Z radością stwierdziła, że jest tego samego wzrostu co starzec. Przynajmniej nie będzie na nią patrzeć z góry.

Aldar, tak? – postanowiła zacząć spokojniej. Nie będzie się wdawać w dyskusję na temat swoich kompetencji – Dziękuję raz jeszcze za ratunek, a teraz, jeśli łaska, powiedz czym jest ów kryształowy sen. Czy jeszcze mi coś grozi? I jakie to zielsko dałeś mi do żucia i po co? A przede wszystkim – skąd to wszystko wiesz? – wyrzuciła z siebie jednym tchem. Z żalem stwierdziła, że Anzelm nie przyniósł jej płaszcza. Rozejrzała się po brzegu i nieopodal zauważyła swoje porozrzucane ubrania. Rozsznurowała suknię i nakryła nią ramiona, aby zapewnić sobie choć minimalne ciepło i ochronę przed wścibskimi, lubieżnymi spojrzeniami. Podniosła też do piersi Lucyfera, osłaniając się nim niczym tarczą. Od razu zaczął mruczeć.
Z tobą policzę się później – szepnęła mu do ucha.

Chwilę po tym, jak dziewczyna uniosła Lucyfera, zakręciło się jej w głowie. Starzec położył sękata dłoń na jej ramieniu, i silnym ruchem sprawił że znowu wylądowała na ziemi.

Siedź. – warknął. Dziewczyna przez chwilę znowu była rozkojarzona. Nie dość, że zimny wiatr przenikał ją do kości, to przed oczyma zobaczyła dwie skaczące wesoło, dziecięce główki. Wynurzały się z wody niczym ryby, przeskakując nad sobą i śmiejąc się głosem Aldara.

Kryształowy sen to silny narkotyk. Nazywany przez niektórych kwiatem wizji. – mruknął brodacz. Anzelm stał trochę z boku, nie bardzo wiedząc co robić.
Rośnie tylko w jeziorach, gdy stara się go nieumiejętnie zerwać, wyzwala silną dawkę toksyn. Przez to jeden kwiat ginie, ale najczęściej ofiara topi się w jeziorze, pogrążona w majakach. – wyjaśnił jej wybawiciel. – Dałem Ci liście wiśni natarte sproszkowanym agrestem. To tłumi efekty, głupia dziewucho. – wymamrotał, stając nad jeziorem i nabierając trochę zimnej wody do cynowego kubka, który wydobył spod szaty. – Pij.

Widząc, że nie wygra z upartym staruchem, i nie mając zbyt wielkiego wsparcia w Anzelmie, który tylko przypatrywał się całemu zajściu, wzięła z brudnej ręki niemniej upaćkany kubek. Odruchowo przetarła go ręką. Pociągnęła łyk i jej wnętrzności omal nie wywinęły fikołka. Woda smakowała paskudnie – glonami, mułem i pewnie tym, co rybki zostawiają po sobie. Jeśli nie umrze na zapalenie płuc, to na pewno nabawi się co najmniej sraczki.

Ile jeszcze minie, nim narkotyk przestanie działać? – spytała Aldara - Anzelmie, czy mógłbyś przynieść mój płaszcz z wozu? Tak jakby zamarzam – najwidoczniej chłopak potrzebował jakiegoś zajęcia. Wkurzała ją jego nagła nieporadność. – To skąd się znacie? – popatrzyła na obu mężczyzn.
- Ach tak, już! - Anzelm popędził niczym strzała w stronę wozu. Starzec zaś mierzył ją wzrokiem.
Niedługo, to raczej krótkotrwała toksyna, na tyle by się utopić. – wymruczał swym zachrypniętym głosem, by ponownie splunąć. – Poznałem go, kiedy ratowałem go przed tym samym. Głupi dzieciak. Mieszkam niedaleko, od tego czasu Anzelm przywozi mi trochę rzeczy. – wyjaśnił niechętnie, by kucnąć z głośnym stęknięciem przy dziewczynie. – Co widziałaś?

Dziewczyna poczuła zarówno rozbawienie jak i ponowną irytację. Na pewno budująca była myśl, iż nie tylko ona dała się zwieść urokowi kwiatów. Oczami wyobraźni widziała, jak Aldar wyciąga na brzeg Anzelma wyzywając go przy tym od głupich chłopaków. Z drugiej strony – wiedział, gdzie się zatrzymują. Mógł ją uprzedzić, ostrzec czy coś. Zaczynało do niej docierać, że kupiec jest prawdopodobnie jednak zwykłym śmiertelnikiem, niekiedy nieporadnym i popełniającym błędy, a nie bożyszczem, jakiego się spodziewała. Westchnęła mimo woli. Lucyfer przyjemnie ogrzewał jej brzuch. Już prawie mu wybaczyła.

Widziałam coś jakby smoka… albo węża morskiego. Jego oczy płonęły żywym ogniem a paszcza uzbrojona była w ostre jak szpilki zęby – wzdrygnęła się na samo wspomnienie. – Ale takie wizje to tylko przypadek, prawda? Nie są one czymś w rodzaju proroctwa czy wróżby na przyszłość? – wolała się upewnić. W międzyczasie kupiec przybiegł niosąc jej płaszcz. Podziękowała i okryła się szczelniej. – Skoro masz tutaj znajomego, to czemu u niego nie mogliśmy nocować? – spytała z wyrzutem. – Można rozpalić ognisko?
Aldar raczej nie lubi gości. – mruknął kupiec, pomagając jej wstać z ziemi. – Ognisko jest rozpalone w naszym małym obozie. Dasz radę tam ze mną dojść? – dopytał, delikatnie obejmując ją w pasie. Staruszek coś powiedział, jednak jego głos był jakiś rozciągnięty i niewyraźny… tak samo zresztą jak twarz Anzelma.
Ansley mrugnęła.

Stała nagle w środku lasu. Nie znała tego miejsca, była to mała polanka otoczona przez prawdziwy mur z drzew. Na jej środku stało potężne, stare drzewo. Rozłożyste gałęzie zdawały sięgać nieba, sęki i wgłębienia zdawały się pamiętać początki świata. Na wysokości oczu dziewczyny znajdowała się spora dziupla, coś się w niej poruszało. Zielarka zobaczyła jak w środku drzewa błyskają ślepia, przepełnione tym samym ogniem, który widziała pod wodą. Dołączył do nich szeroki błyszczący uśmiech, oraz cichy wchodzący niemal do środka kości chichot. Oczy mrugnęły, a wszystkie drzewa dookoła polany stanęły w płomieniach, ogień zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Jakieś słowa zaczęły napływać do jej uszu, chciała je zrozumieć, lecz cały świat trząsł się coraz bardziej…

Ansley, Ansley – młody kupiec potrząsał delikatnie jej ramionami. Gdy otworzyła oczy, zdała sobie sprawę, że wisi bezwładnie podtrzymywana przez Anzelma i ,o dziwo, przez staruszka. Ten drugi wyglądał na mocno zamyślonego, oraz w pewien sposób zaskoczonego.
Musiałaś się mocno nawdychać… – westchnął kupiec, ciesząc się, że ta w końcu otworzyła oczy.
Denerwują już mnie te skutki uboczne – mruknęła starając się nie dać po sobie poznać, że zaczyna ogarniać ją strach. A jeśli te wizje już jej nie przejdą? Jeśli będzie musiała się z nimi borykać do końca życia, jak jakaś Pytia czy inna grecka wyrocznia?
A pan, Aldarze, coś stracił język w gębie. Czy powinnam się niepokoić? Jeśli mamy wrócić do obozu, to chyba będziesz musiał mnie nieść – popatrzyła prawie przepraszająco na kupca. – Czy coś jeszcze może nam tu grozić, poza kwiatkami-halucynkami? – rzuciła mając nadzieję, że staruch znów zacznie się wymądrzać.
Nie... nic. – mruknął starzec, przyglądając się jej uważnie. W tym czasie kupiec, posłuszny jej woli, wziął kobietę w objęcia by unieść do góry.
Anzelm, obudź ją jutro wcześnie, potem przyślij do mnie. Będę musiał porozmawiać z tą głupią dziewuchą. – burknął staruszek, chwytając za kij, który oparty był o pobliskie drzewo.
Ale musimy jechać… – zaczął protestować młody kupiec, lecz groźny wzrok Aldara skutecznie go uciszył.
Nie zajmie mi to długo. – mruknął starzec, po czym ruszył w swoją stronę.
Miau. – podsumował rozmowę Lucyfer, który kręcił się teraz dookoła kupca.

W innych okolicznościach zielarka cieszyłaby się z owego splotu zdarzeń i pewnie rozkoszowałaby się ciepłem bijącym od Anzelma oraz faktem, iż mężczyzna niesie ją na rękach. Teraz jednak była przygnębiona, przemarznięta i głodna, co skutecznie studziło jej inne potrzeby. Dotarli do obozowiska w samą porę – ogień już prawie dogasał, a królik opiekający się nad płomieniem był z jednej strony zwęglony. Dobrze, że żadne z okolicznych stworzeń nie zechciało wstąpić na kolację. Kupiec odzyskał już na dobre dawną werwę – po paru minutach ogień płonął ponownie żywym blaskiem, a królicze udo spoczywało w misce tuż przed nosem dziewczyny. Lucyfer ułożył się blisko płomienia i pogrążył się we śnie. Czy koty też miewają koszmary? Ansley spożywała w milczeniu swój posiłek. Jakoś nie miała ochoty na rozmowę. Co prawda w jej głowie kłębiły się setki pytań, jednak wątpiła, by kupiec znał na nie odpowiedź. Musi uzbroić się w cierpliwość. Rano na pewno dowie się wszystkiego od Aldara. Bała się jednak tego spotkania. Podświadomie czuła, że nie będzie ono miłe. „Pewnie oznajmi mi, że zostałam wybrana, naznaczona, czy coś w tym rodzaju” – pomyślała ponuro. Podziękowała za kolację i upiła nieco ziołowej nalewki na rozgrzanie. Gdyby nie była tak osłabiona poszłaby poszukać mięty lub kwiatów lipy i zrobiła z nich herbatę, jednak w tym stanie musiała się zadowolić alkoholem. Z leżącego obok zawiniątka wygrzebała swój zielnik i zaczęła go uważnie wertować. Początkowe zapisy były dziełem jej babci, która jednak z racji tego, że znała już zielnik na pamięć, podarowała go wnuczce, aby ta systematycznie uzupełniała jego stronice.



Dziewczyna w skupieniu studiowała notatki i rysunki, jednak wyglądało na to, że babcia również nie zetknęła się nigdy z kryształowym snem . Ansley wygrzebała z wozu atrament i pióro i zaczęła z pamięci szkicować nieszczęsny kwiat. Po kolei opisywała jego barwy, kruchość, bezzapachowość, aż po działanie i skutki uboczne. Kiedy skończyła długo jeszcze wpatrywała się w wykonany rysunek. Miała wrażenie, że zabrakło jakiegoś ważnego szczegółu. Nie mogła sobie jednak nic więcej przypomnieć.
Nadal czuła zawroty głowy, choć coraz mniejsze. Starała się niewiele poruszać. Rozpuściła włosy, żeby wyschły i położyła się pod drzewem. Ułożyła się na chuście, tobołek włożyła pod głowę niczym poduszkę, a płaszczem nakryła się niczym kocem. Czuła jak ogarnia ją niewypowiedziane zmęczenie. Jej nogi i ręce zdawały się ciężkie jak kamień, a powieki nawet przy ogromnym wysiłku woli nie chciały się już otworzyć. Jedynie słuch jeszcze nie spał. Słyszała, jak Anzelm dorzuca drwa do ognia, jak chowa do wozu garnek, jak układa swoje posłanie, ściąga buty i tunikę, by w końcu z westchnięciem zagrzebać się pod koc. I wtedy zrobiło się w końcu naprawdę cicho. Jedynie trzaskający ogień przełamywał ową złowrogą ciszę. Dziewczyna bała się usnąć. Do tej pory rzadko miała koszmary – odkąd jednak zaczęła swą podróż były coraz częstsze. Przez chwilę przyszło jej do głowy, że być może to Corliss na odległość jakoś nią manipuluje, ale wydało jej się to niedorzeczne. Próbowała sobie wyobrazić coś miłego. Jakąś ciepłą krainę, z dużą ilością słońca. Ludzi ubranych w przewiewne lny i jedwabie. I przepiękne róże, których to kolor i zapach lubiła najbardziej. We śnie ona sama przechadzała się w białej zwiewnej szacie i podziwiała stojące w centrum placu handlowego rosarium. Zapach był oszałamiający. Były tam róże herbaciane, czerwone, żółte, a nawet niebieskie. W samym środku rósł zaś ogromny krzak różowych róż. Jak przyciągnięta magnesem zbliżyła się do niego, by dotknąć jedwabistych płatków. I wtedy stało się coś dziwnego. Jeden z kwiatów przechylił się w kierunku jej ręki. Kątem oka zobaczyła, jak spomiędzy płatków wynurzają się zęby.



Nim zdążyła się odsunąć kwiat złapał ją za palec i ugryzł boleśnie. Ansley krzyknęła. Kilka kropli krwi spadło na ziemię. I wtedy się obudziła.
Była zlana potem i oddychała szybko. Na zewnątrz było już prawie jasno. Anzelm spał twardo, sapiąc równomiernie. Lucyfer zaś siedział koło niej i właśnie trącał ją współczująco łapką. Powoli się uspokajała. Wstała i trzęsąc się z zimna założyła koszulę, suknię i płaszcz. Przywdziała jeszcze pończochy i buty i była gotowa do drogi. Z zielnika wydarła pół kartki. „Poszłam do Aldara” napisała i położyła kartkę na posłaniu Anzelma. Czuła, że musi to załatwić sama.

No to prowadź, skoro taki jesteś obeznany w terenie – rzuciła do kota i oboje zniknęli między drzewami.
 

Ostatnio edytowane przez Ribesium : 13-07-2014 o 16:07.
Ribesium jest offline