Policjant popatrzył z ukosa na Coopera. Widać było, że jest mocno skonfundowany, ale zawodowa rutyna wzięła jednak górę i mężczyzna powiedział:
- Dzień dobry panu.
Głos mężczyzny był dla Coopera niczym głos Boga. Usłyszeć w tym miejscu normalne słowa, wypowiedziane bez żadnego symbolizmu, podtekstu, czy też ukrytej intencji było czymś niezwykłym.
Mark skupił się i niemal automatycznie odpowiedział na powitanie.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale muszę pana o coś zapytać. Poszukujemy pewnego mężczyzny i jest możliwość, że kręcił się on ostatnio w tej okolicy. Być może go pan widział.
Policjant sięgnął dłonią do kieszeni i Cooper poczuł irracjonalne ukucie strachu w sercu. To miejsce zaczynał oddziaływać na niego bardziej niż chciał sam przed sobą przyznać.
- Niech pan spojrzy - powiedział policjant pokazując zdjęcie - Może go pan widział.
- Być może wygląda normalnie, ale zapewniam pana, że to niebezpieczny przestępca - powiedział policjant.
Cooper znał tego mężczyzna. Znał i był tego pewien, jednak jakaś blokada w mózgu nie pozwalała mu sobie przypomnieć skąd, ani gdzie go widział.
Białe pióra opadają wolno w promieniach zachodzącego słońca. Cała ich masa wypełnia przestrzeń.
Czyjś krzyk rozdziera cisza, a z nieba zaczyna padać deszcz krwi.
Pusta ulica na przedmieściach. Długa aleja, wysadzana wysokimi klonami. Wiatr kołysze nimi leniwie. Przy jednym z pni stoi przewrócony dziecięcy biały rowerek.
Ciemna piwnica przesiąknięta zapachem rdzy i wilgoci. Jest duszno. Duszno i gorąco. Słychać czyjeś ciężkie sapanie. Przywodzi oni na myśl chore i obsceniczne skojarzenia. Fascynacja miesza się obrzydzeniem i strachem.
Opustoszały budynek. Migają czerwone i niebieskie światła z policyjnych kogutów. Tłum ludzi zgromadzony przy żółtej taśmie. Jakiś typ z kamerą i włączoną lampą przedziera się przez tłum. Słychać czyjś krzyk i rozdzierający duszę płacz.
- Halo, halo! Proszę pana|! Wszystko w porządku? - zapytał policjant.