Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-07-2014, 01:54   #344
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Konrad zostawił Julitę pod pieczą Nulneńczyka. Musiał mu też przyznać rację, że wywindowanie nieprzytomnych dziewczyn na mur może się okazać niewykonalne. O ile w ogóle sam Sparren na niego wlezie. Wspinał się kiedyś za młodu na przygarbione jabłonki jakie rosły obok domu przewoźników, ale nijak się to miało do niewysokich, bo niewysokich, ale mimo to wystarczająco trudnych do wspinaczki murów zamku Wittgenstein. Gdy wszystko się trzęsło i groziło zawaleniem, a ciało odzywało się bólem ran jakie młodzianowi zgotowali zamkowi zbrojni. Zywi i martwi.
Brama była jednak jedyną drogą ku ratunkowi. Nie licząc skoku szczęścia do Reiku. Co do którego choć, wierzył, że mogłoby sprzyjać mu szczęście, to znajomość rzeki podpowiadała, że nawet gdyby trafił jakimś cudem nie raniony odłamkami w nurt wodny, to i tak mógłby zwyczajnie nie przeżyć zderzenia z taflą wody i dnem koryta…

Podszedł do muru w bezpiecznej odległości od zmutowanych straszydeł. Schodki wiodące na górę muru kusiły… nie dość mocno jednak jak odstręczała od nich bliskość zawodzących nieludzko ptakoludzi.
Wybrał miejsca gdzie zdawało mu sie, że da radę o krenelaż zarzucić linę i przełknął ślinę prosząc w myślach Morra o spojrzenie w innym kierunku…

Jęknął upadłszy obolałym tyłkiem na kruszące się w oczach płyty dziedzińca. Chwilę później, którą musiał poświęcić na powstanie, sekcja muru nieopodal odłupała się z trzaskiem i runęła w dół skalistego zbocza. Bokiem wyrwy powinno być łatwiej wspiąć się na mur… lub zginąć.

***

Szlachcic ułożył obie niewiasty obok siebie. Gdy jednak wstał i spojrzał na nie oparte jedna o drugą, odsunął Sylwię od Julity na odległość kilku metrów. Chaos wszak nie jedno nosi imię i nie pod jednym obliczem się skrywa, a nie darowałby sobie, nawet w obliczu śmierci, gdyby cokolwiek innego niż ten przeklęty zamek, miało zabrać Sylwię przed oblicze Morra. Uczyniwszy przezorności zadość, ruszył, choć bez większej nadziei, na poszukiwanie beczek, które mogłyby ocalić ich z tej opresji. Widział takie w piwnicach zamkowych, ale po zawaleniu się budowli można było o nich zapomnieć. Ostatecznie skierował się w stronę ogrodu i pozostałości świątyni Sigmara. Ta ostatnia właściwie, co skonstatował z pewnym zaskoczeniem, nie zawaliła się, a zapadła do środka dając początek największej rozpadlinie jaka utworzyła się na zamkowym dziedzińcu i jaka rosła niemal w oczach.

Beczki jak łatwo było przypuszczać żadnej nie znalazł. Ale co innego rzuciło mu się w oczy. Niby nic takiego, ale…
Sterta rzuconych niedbale ubrań leżała nieopodal zapadliska po świątyni. Ile kompletów dokładnie, to by musiał przejrzeć, a jakoś tak liczenie czyichś gaci na chwilę przed śmiercią nie wydało mu się godnym sposobem na powitanie śmierci, ale na oko kilka. Wielce podobnych, o ile nie identycznych z tymi jakie widział na pozostawionych przez Sylwię trupach na moście. Wśród nich nie zabrakło też śnieżnobiałej koszuli z bufiastymi rękawami, oraz co ciekawsze… peruki z pukli kasztanowych włosów.
Zaraz potem usłyszał niczym niehamowane jęki boleści jaka dławiła Dietricha Spielera przy każdym ruchu poranionych członków.

***

Szczury musiały oszczędzać materiał wybuchowy. I mieć zdolnego sapera w drużynie. Gomrund nigdy nie był orłem w słupkach i wykresach, ale wiedział, że wyburzenia nigdy nie biorą się z jednego walniętego na rympał wybuchu. Trzeba było znać budowę górotworu lepiej niż dupę żoneczki. Wiedzieć, w których miejscach wystarczy najmniejsze pizgnięcie by całość się zwaliła. Ale i potem cierpliwie czekać bo to natura sama musi zrobić to co i tak by zrobiła po tysiącu lat…
Ewentualnie spierdalać co sił jeśli się, Grungi uchowaj, było gdzieś na wyburzysku.
Spierdalali więc. Co sił. A tych niestety było coraz mniej. Szczególnie u Spielera, dla którego każdy ruch był jak cios pałą. Każdy łyk powietrza był gęsty od pyłu jak gęsta maź, którą topił się. A topienie się rwało jego płucami na lewo i prawo. Wlókł się i przeciskał za krasnoludem i jak na ironie tylko dzięki temu bólowi nie tracił przytomności z osłabienia. W momencie gdy jednak już zaczął sobie życzyć by zamek miast trząść się w posadach, rozpadł się w końcu i spadł do Reiku, krasnolud znalezł wyjście. Między kamieniami, prętami i deskami i przez pomnik Boga-Patrona. Obalony wstrząsami na szczelinę rozrywającą klif Reiku na dwie części.

***

- Co jest kurwa??! - krasnolud warknął na powitanie Eckharta - Przecież mówiłem Wam, że macie…
Nie dokończył. Dojrzał zmutowane istoty wściekle dobijające się do zamkowej bramy.
Eckhart nie tracił czasu na krasnoluda. Natychmiast pośpieszył pomóc wlokącemu się za brodaczem Spielerowi i zostawił spaczony problem tym, którzy powinni go rozwiązać.

Gomrund miał już tego dość. Zrobił swoje. Zapłacił za to cenę krwi…
Jeszcze tę jedną walkę.
Jeszcze tę jedną przeciw pokonanej Magritcie. Potem będzie miał cały Reikland i krzewiący się w nim chaos głęboko w dupie.

Zdjął tarczę z pleców Spielera. Dobył Barrakula. Ryknął co by stwory wiedziały kto je będzie rąbał…

***

Nie było łatwiej. Nic a nic. Ziejąca półmrokiem pełna najeżonych czubków drzew przepaść, kilka razy groźnie spojrzała mu w oczy. Ale udało się. Był na murze. Chciał odplątać linę, ale poczuł, że cała krzywizna dziedzińca zaczyna przechylać się na zewnątrz. Co sił w hyżych nogach pobiegł wąskim blankiem do bramy u stóp której… Gomrund gromił straszydła.

Słabiutkie ciałka to były. Pierwszy, który mimo ryku nie raczył nawet odwrócić się do krasnoluda został uśmiercony szerokim cięciem, które niemal go przepołowiło. Następne już nie dały się tak łatwo. A sukinsyństwa szybkie były. Opadły krasnoluda dziobiąc i drapiąc…
Błąd.
Kolejne ścierwo rychło padło bez życia na ziemi gdy brama zaczęła się unosić z jękliwym jazgotem od dawien nie oliwionego mechanizmu.

Ptakoludzie na ten dźwięk kolejno odstępowali od Gomrunda by rzucić się pod kraty i na most. Tylko dwójce się to udało, bo z resztą poradził sobie krasnolud. A i ci jednak miast pędzić przez most, rzucili się z mostu w przepaść, bezskutecznie machając ramionami niczym skrzydłami.

Konrad z ogromnym trudem wykorbował kratownicę do wysokości pozwalającej przejść. Kopniakiem poczęstował wajchę blokującą mechanizm i zbiegł na dół…

W rytmie ciężkich oddechów. Jęknięć bólu. Przekleństw na głowy skurwionej z chaosem arystokracji. Biegli przez tracący swą stabilność most…

Po drugiej stronie zaś powitali ich ludzie Siegfrieda i trójka ocalałych Nulneńczyków. Chwilę potem połowa klifu, na którym stał Zamek Wewnętrzny załamała się z potężnym grzmotnięciem uśmierconego ostatecznie górotworu. Pozostała część wraz z mostem runęła na chory reiklandzki las.

Wiatr zaczął się uspokajać.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline