Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-07-2014, 07:21   #17
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację






Sigurd towarzysząc Jorun więcej uwagi poświęcał okolicy, czujnym wzrokiem spod hełmu wypatrując zagrożenia. Dobrze wiedział, jak niebezpieczne potrafią być głodne wilki w stadzie. Aż dziw, że wieść o sporej watasze nie doszła jeszcze do Rohaldu. Troska o Jarla była zrozumiale pierwszym odruchem hirdmana, który nie tylko honorem zawdzięczał swemu jarlowi wszystko. Jednak nikt nie rozumiał tego lepiej od Klemeta, który wiodąc niemal pustelnicze życie z dala od osady, nauczył się już dawno żyć w harmonii z naturą i respektować wszystkie jej dzieci. Ludzkie i zwierzęce. Jorun tymczasowo miała w dupie wilki. Ten ludzki jak cierń zaszedł pod skórę, bo przebieraniec się wmieszał już od niemal dobry między braci i siostry jej ludzi, w owczym futrze gości klanu. Kjari nie był na szczęściem bezbronnym stadem baranów i skurwiel nie wiedział na co sie porwał podejmując niebezpieczną grę klątwy. Lepiej by mu było nie wyłazić z dziury z której wypełzł tchórz śmierdzący, bo los sprawiedliwy będzie go czekać, jeśli wpadnie w ręce Hrolfa. Szkoda jaka mógł jednak wyrządzić ofierze była realna i zacięte milczenie Klemeta, który niby dużo nie spekulował a jednak powiedział tak wiele w kilku oszczędnych słowach, że Hrolfsdottir z zaciętą kreską ust poganiała konia piętami snując w głowie co należy czynić, co powiedzieć, komu i jak zabrać się za szukanie obcego.

Sigurd miał ten komfort, że choć dobrze wiedział jak zadbać o siebie, rodzinę i klan, to przede wszystkim słuchał rozkazów zostawiając najważniejsze decyzje tym, do których to należało. Zaufanie jakim darzył go Hrolf było wyjątkowe skoro powierzył bezpieczeństwo następcy tronu młodemu hirdmanowi do społu z bratankiem. Taki układ ochroniarzy równoważył się i uzupełniał. Lojaność i oddanie Thorgrima była niekwestionowanie bezgraniczna lecz jego ognisty temperament i brak dyscypliny czyniło go o tyle niebezpiecznym dla wrogów co nieprzewidywalnym czasami i dla przyjaciół, gdy krew burzyła się w żyłach Dzikiego Wojownika jak sztorm wywołany gniewem Aegira.

Trop wiódł prosto na główny trakt. Skopany, ubity, czarny niemal śnieg szerokim pasem drogi wiódł prosto do bramy Rohaldu.










Thorgrimowi szybko krew ścinała się w żyłach, lecz szybko też potrafił berserker przechodzić w stan obojętności i dystansu do siebie, swego życia jak i wszystkich, którzy nie byli jego i klanu wrogami. Jeszcze tylko w szczęce czuł zagryzane mimowolnie z gniewu zęby, gdy czuł w powoli opadającym szale bitewnym, że thulr po cienkim stąpa lodzie cierpkimi racząc go słowami. I chyba tylko dlatego, że był to właśnie czarownik, Throgrim nie szukał w tym uszczerbku swego mannhelg. Klemet nie był byle jakim, pierwszym z brzegu wiejskim przygłupem, lecz mędrkiem, z którego zdaniem liczył się sam jarl w tych kwestiach, gdzie Hild pomóc nie mogła pomóc rozeznać w przeznaczeniu. Berserker mógł w gniewie myśleć wiele, częściej działał niż mówił, czego nie raz mógł żałować, choć bardziej by sie sam do tego przed kim a tym bardziej sobą przyznał, lecz thulr już uratował mu życie. On, choć sam mógł widzieć to inaczej, pomógł Thorgrimowi urodzić sie na nowo jako ten, który jeśli nie zmienił, to był na zawsze wpisany w przeznaczenie berserkera. I za to należał mu sie ojcowski szacunek lecz czyż każdy syn dażyl nim ojca? To czy Olavsson urazy chował do tych z którymi przychodził mu w targanym namiętnościami życiu stukać się łbami, wiedział jedynie on sam w sercu swym najlepiej.

Berserker , wciąż groźny niczym ranny niedźwiedź, ochraniał wolniejszy przemarsz rozdzielonego oddziału. Nieprzytomny jeniec na splecionych w naprędce noszach ciągnięty był po śniegu przez jednego, ze zdobycznych koni, którego prowadził za uzdę Sighvatr. Chłopak mógł być dziwny na gust Olavssona i berserker nie zdziwiłby się wcale, że przeznaczeniem młodego jest związane z czarami i śladami Gandalvssona. Chłopak dużo nie mówił. Sprawiać mógł tez wrażenie bardziej opanowanego i poważnego niż jego rówieśnicy. I choć tak bardzo był różny od Thorgrima w jego wieku, to bynajmniej był głupi lub tchórzliwy. Zajmował się jeńcem należycie, umiejętnie wybierał drogę przez gęsty las, aby nosze nie roztrzaskały się na przysypanych śniegiem dołach, wykrotach, głazach i korzeniach.

Hild była chyba najbardziej poruszona, choć najmniej byo to po niej widać. Nie walką, nie śmiercią, nie zwiastunem klątwy. To co zrobił Gandalvsson wstrząsnęło nią o tyle bardziej, że z każdym czystym uderzeniem toporu w kark poległych, w toczących sie głowach jakby widziała spojrzenie kogoś innego. Wiedziała dlaczego Klemet to zrobił. Rozumiała ten wybór. A mimo wszystko zdawała sobie sprawę, że mogli obrazić bogów. Nie była tego pewna jeszcze. Krwiste ślepia.









Jorun z towarzyszami od razu dowiedzieli się, że Hrolf jeszcze nie wrócił z polowania. Było dopiero koło południa. Hrolfsdottir nie miała lekko w Rohladzie, bo czy tego chciała, czy nie, była w centrum uwagi niemal każdego. Ci co ją znali, albo pozdrawiali otwarcie lub rzucali ukradkowe spojrzenia. Wielu obcych widzą reakcję miejscowych, w końcu mogli widzieć na czyją cześć był dedykowany tegoroczny Jol i czyimi byli gośćmi. Kim jest ta młoda dziewczyna, która w przyszłości będzie dla wielu z nich jarlem.

Brama była otwarta na oścież zapraszając wszystkich wędrowców, pieszych, konnych i karawany. Straże w milczeniu obserwowały napływających gości Kjari, którzy zmienili spokojną na co dzień osadę w brzęczący ul pszczół. Wozy, zwierzęta i ludzie zalegali na ulicach wypełniając Rohlad gwarem spieszących się gdzieś, przystawiających w tłumie spotkań i rozmów Nordów. Obcych było tyle samo jeśli nie więcej niż znajomych twarzy. W przepełnionych stajniach uwijali się młodzi chłopcy zajmujący się końmi. Podróżne wozy jeden obok drugiego w rzędach wypełniały spore zagrody.

Akurat przybył orszak starszej siostry Jorun. Gudrid Hrolfsdottir była piękną, dumną kobietą u boku męża Herjolfa Tyggverssona. Radość ogromna wypełniła serce Jorun na widok bratniej duszy, której nie widziała juz dwa lata, od czasu gdy siostra poślubiła młodego jarla jednego z sojuszniczych duńskich klanów i niemal zaraz potem, wraz z nim wyruszyła towarzysząc mężowi pełnić obowiązki zwierzchnika posterunek w jednej z fińskich kolonii z woli Halfdana. Na dodatek Jorun na wiosnę miała zostać po raz pierwszy w życiu ciotką. W orszaku Herjolfa było około dwudziestu ludzi. Krewni, służba i niewolnicy. Hrolfsdottir dowiedziała sie od ojca, że starsza siostra na dobre wracała na rodzinną wyspę, bo w związku ze zbliżającym się rozwiązaniem ciąży, Tyggversson powziął postanowienie powrotu na Fyn i objęcie stanowiska jarla swego klanu, mniej prestiżowego niż Kjari, lecz znaczącego na wyspie. Gudrid nie widziała jeszcze Jorun, której rozbiegane oczy zdawała y się widzieć wszystko w Rohaldzie i nic, bo co niemal co trzeci obcy pasował do rysopisu poszukiwanego czarownika...

Ivarsson wypatrywał za mury Rohaldu i pierwszy dopatrzył się wracających trzech tuzinów konnych, którym przewodził Hrolf. Hild, Thorgrim i Sighvatr przybyli z rannym na kilka minut przed wjazdem do osady jarla z większością uczestników polowania. To był dobry łów, bo wracali objuczeni wielką liczbą jeleni i saren ku uciesze juz i tak podekscytowanego tłumu, który z niecierpliwością wyglądał ku wieczorowi. Tego dnia przypadał pierwszy dzień obchodów Jol. Pierwsza uczta, której wielu nie zapomni i wielu żałować będzie, że znać będzie jedynie z opowiadań tych, którym trunek nie odebrał pamięci. A mimo to wszak przecież każdy chciał być tym, który ostatni poległ w boju z winem, piwem i miodem.

Oddział Jorun musiał podjąć decyzję co dalej zamierzali uczynić. Do biesiady mieli jeszcze sześć godzin w tym cztery bladego dnia. Czarne chmury zebrały sie nad Rohaldem na nisko zwieszonym niebie zwiastując obfity śnieg. Wiatr, który zrywał się podnosząc tumany śniegu, niesfornie zrywał z głów futrzane czapy. Klemet wiedział, że szła burza. Hild czuła, że musi szukać woli bogów z nieodgadnionym obliczem lustrując te sam nieboskłon.

Z tłumu wybiegła Cali chcą najwyraźniej rzucić się na szyję Thorgrimowi, lecz w ostatniej chwili widząc jego opatrzone rany, zbladła i z szacunkiem przytuliła sie kłądąc głowę na jego potężnym ramieniu.

- Thorgrimie Olavssonie polowałeś na niedźwiedzia?

Hild oznajmiła Jorun, że musi odejść na rozmowę z bogami.
Pierwsi ciekawscy, zaczynali wyglądać na widok nieprzytomnego rannego z znajomi zadawać pytania.

- Kto to jest?
- Co się stało?

I tak dalej.




 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline