Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-07-2014, 08:57   #64
TomaszJ
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Post wspólny, w którym drużyna snuje plany otrucia czarodzieja

O SZALEŃSTWIE ALBUSA

Gdy już wszyscy zebrali się razem w kuchni a Mara powtórzyła wszystko co powiedział jej Naut, Wishmaker w końcu mógł dać upust swojej ciekawości.
- Dobra, Naut. Mów o jego szaleństwie. - Zażądał Shando, mrużąc oczy - Dziecinnieje? Myśli że jest drzewem albo bogiem Myrkulem? Ma paranoję i myśli że świeczniki knują by go zgładzić? Jest wiele rodzajów szaleństw, a czasem to ma znaczenie.
Czarodziej skrzyżował ręce na piersi, zdeterminowany by ułożyć plan by pozbyć się szalonego czarodzieja... i dorwać się do jego ksiąg z czarami.
- Tak, świeczniku knują żeby zrobić z niego drzewo. Zdecydowanie to jest to. On zawsze tak bredzi, czy tylko wczoraj i dziś? - spytał Naut Marę, wyraźnie poirytowany obcesowością Calishyty. - A może strach mu rozum miesza? Widać magowie tak mają… - zadumał się. *
- Magowie-Wariaci giną - ponuro odparł Shando - Zwykle w towarzystwie. Magia nie jest dla świrów.
Wysłuchał chwilę Mary, która przypomniała rozmowę z drowem i pokiwał głową.
- Necrophillis - podsumował jednym słowem. - Wykorzystamy to. -po czym zwrócił się znów do elfa - Twój urok, ciemny elfie. Czekamy z planem aż wyjdziesz, czy nie ma potrzeby?



W OGNIU SPORU WYKLUWA SIĘ PLAN...

- Przecie mówił, że pomagać mu nie musi jak będziemy chapsać dziadunia. Tyle, że sam krzywdy mu nie zrobi - wyjaśniła Mara. - Przez ten urok.
- Czyli generalnie solidnie mu się namieszało w głowie i poza faktem, że faktycznie okolicznych ludzi co jakiś czas przerabia na książki. To jeszcze chce sobie pożyć aż za długo. Tylko obecnie na innym świecie żyje. Chcecie z nim gadać, to gadajcie, jakby co mam sieć. Można go złapać, ogłuszyć i zanieść do Ybn… jeśli ktokolwiek to przeżyje. Bo skoro Albus dalej czaruje jak za najlepszych czasów, to ta część jest wątpliwa. - Wyrzucił z siebie Grzmot po usłyszeniu historii z nekromantą w tle. Miał ochotę dziadowi kark skręcić, ale jednocześnie wiedział że może nie dożyć nawet do tego, żeby mu z oddali ręką pomachać, gdyby mieli się na niego rzucać i z nim walczyć.


- Ale po co do Ybn go ciągnąć? - Kostrzewa przeciągnęła się na krześle. Podniosła do góry dłoń i zaczęła odginać palce - Raz: jak my z nim nic nie ugadamy, to mądrale z miasteczka takoż. Dwa: za to, co tu wyczynia, to stryk ma pewny u blaszanych świętoszków...więc i my go utłuc możemy, każdemu ująwszy kłopotu. Trzy… - zagapiła się w wyprostowane palce, obejrzała dłoń kilka razy i schowała, udając, że wcale nie miała odgiętych czterech - No, kolejne znaczy...trza go jakoś do miasta dowlec. Koni nie mamy, bór ciemny, droga daleka. Gdzieś nam zwieje i szukaj wiatru w polu...albo maga w lesie. Wiecie co ja sądzę? - rozejrzała się po wszystkich i wbiła wzrok w drowa - Tu i teraz trza wrzód przeciąć. O ile, rzecz jasna, to osmolone coś z ozorem zaraz do wariata nie poleci i nas nie wyda… Tylko nam będzie chciało pomóc.
- Masz na myśli swoje ptaszydło? Mogę je zaraz na pieczone przerobić i po problemie - odgryzł się Naut.
- Eeeeej! - Mara zaprotestowała niemal równocześnie z elfem. - Nie bądź niemiła! Osmolone z ozorem? To zagadki jakieś wredne? To i ja mam jedną! Co to jest, zielone, brzydkie i zraża do nas każdą napotkaną duszę. Ty lepiej Nauta przeproś, he? A jak w drogę powrotną się udamy to i tą kobiecinę co prawdę gadała jak koniec końców wychodzi a tyś ją wzięła za jakiegoś przyglupa. Zdziczałaś w tym lesie chyba ale teraz między ludzi i cywilizację wlazłaś więc się dostosuj wiedźmo.
- Cichaj tam, szczeniaku, jak dorośli gadają...Ja tam to ino dwa wyjścia widzę: albo hurmem na dziada ruszyć i ubić jak szkodnika...albo ten cały barłóg spalić i dać nogę. Bez ksiąg i wieży już mniej będzie brudził, nawet jak mu rady nie damy...a i las może nieco się oczyści - Kostrzewa dyplomatycznie zignorowała elfa oraz pyskatą smarkulę i podrapała uspokajająco Wredotę po nastroszonym łebku - Bo mi takoż się nie widzi zostawić trupoluba samopas, by dalej zło czynił, ale życie ma się jedno i nie ma co nim zanadto szafować. Nawet jak niektóre łby puste inaczej uważają - druidka rzuciła kose spojrzenie na Shando i Thoga, prychając przez nos.
- Gdy wróg jest potężny, używa się fortelu - oznajmił calimshanin, oczywiście krzyżując ręce na piersi. Rozejrzał się po wszystkich licząc na zrozumienie od strony wojaków - Vara i Thoga. - To trupofilik, zwabimy, zwalimy na głowę osiem korców kamieni i koniec. Ale jak pomyślicie, wymyślicie i lepszy podstęp - Wishmaker wciąż obstawał przy opcji ostatecznego rozwiązania kwestii nekromanckiej.
Niziołek słuchał i nie wierzył własnym uszom.
- Wyście podurnieli wszyscy ze szczętem?! - wydarł się w końcu.- Nic nie rozumiecie? Albus jest szurnięty, ale to nie on wywołał plagę nieumarłych. Tak mi się przynajmniej wydaje. Ten tu - wskazał bez ceregieli na drowa - nic o nich nie wiedział, jak mu powiedzieliśmy. Dwa, Albus jest naszą jedyną nadzieją na to by coś się dowiedzieć jak to wszystko zatrzymać i pogrzebać z powrotem pod kamulcem spod którego wylazło. Jest nekromantą, wie jak tego dokonać albo przynajmniej jak się do tego zabrać, tak mi się przynajmniej wydaje. Dlatego nie wydaje mi się że zabijanie go ma jakikolwiek sens, bo nic przez to nie osiągniemy!! Nawet jeśli macie rację i to jego sprawka, jakie macie gwarancje że jak urwiemy mu łeb to wszystko wróci do normy? Musimy zabrać go do Ybn i poradzić się naszych magów jak go odczarować, zdjąć tą przeklętą klątwę a potem się z nim dogadać. I nad tym radźcie jak to zrobić, a nie czy lepiej go tu spalić czy żywcem pogrześć!
Kucharz dyszał ciężko i zaciskał pięści patrząc na każdego z kompanów po kolei.
Mara spojrzała na drowa, podrapała się po czole.
- A jeść mu nosisz? Może… śniadanie ja mu upichcę a ty zaniesiesz, he?
Drow skinął głową. Kucharz zamyślił się nieco, zmrużył oczy:
- No i o tym mówię. Jakieś ziółka nasenne się znajdą w arsenale - spojrzał z nadzieją na Kostrzewę. - A wtedy Grzmot go siecią, potem do wora i biegiem do Ybn.
- Nie na głos! - Mara złapała się za głowę patrząc na niziołka. - Pomagać mu nie musi ale szkodzić nie może! Noszenie śniadanka po którym pośnie jak niedźwiedź na zimę może się pod krzywdę podciąga, co? Lepiej nie mówić tak wprost, obejść, że tak powiem system. Lepiej by Naut nie wiedział co mu niesie. Z drugiej strony… Albus jest agresywny z zasady? Mógłbyś powiedzieć, że sobie sam nie radzisz i wziąłeś dziecko ze wsi do pomocy.
- Niby spanie szkodliwe nie jest… może by się udało, pomysł masz, mały, niezły - zadumał się drow z dziwnym błyskiem w oku. - Mogłbym spróbować, ale musi zadziałać od ręki, żeby się nie zorientował.
- A wyście co tacy się miętcy zrobili? - druidka się skrzywiła na tyradę Burra - Czy za plagę odpowiada, czy nie, toć jasne chyba że jest jak cierń w ranie ropiejący. Mi tam los ludzi, którzy wokół żyją, a na książki dali i dawać będą grzbiet, mało na sercu leży, ale i Matka wokół cierpi…wszak ten las wokół to jeden natury krzyk bolesny. A zresztą… - wycelowała palec w Nauta - Sam powiedz: jakże inaczej urok zdjąć? Zna kto lepszy sposób, albo moc ma taką, niż nić tą przeciąć na zawsze? Może ty, wyszczekany kościotrupie? - wykrzywiła się paskudnie do Mary - Dawajże! Śmiało! Pokaż nieco Śtuki i jak się takie więzy mocą splątane rozcina i umysł zdominowany uwalnia…
Niziołek spuścił wzrok, zwiesił ramiona. Zupełnie jakby ktoś spuścił z niego powietrze, ogłuszył waląc w łeb kijem. Pokręcił głową nie mogąc pojąć słów Kostrzewy.
- A mi właśnie ich los najbardziej na sercu leży. Bo wśród tych ludzi w koło jest moja rodzina. Moja żona i dzieci, moi przyjaciele. - powiedział cicho i wyszedł z kuchni.
- Te, Mądra, a moze ty najpotężniejsza magini lasu? Od tego sa magowie w miescie, żeby sie nim zająć, albo w innych miastach. Gotować i biegniemy. - Rzucil Grzmot zniecierpliwiony.




... I DOCHODZI DO SKUTKU

- W pełni popieram - Mara dodawała już drew pod kociołkiem i szukała składników. - Dawka musi być duża. Co by dospał do samego Ybn… Co mu zrobić Naut? Jajecznicę może? - przeniosła jeszcze wzrok na półorczycę. - My może miętcy, ale ty strasznie pochopna w osądach. Blisko natury żyjesz, wiesz, że zabijanie to decyzja w jedną stronę. To ostateczność, a i Burro ma rację, żywy się może znacznie bardziej przydać. I nie mogę uwierzyć, że nie przeprosiłaś Nauta. A ponoć ludzie źle patrzają na obce rasy… Samaś odmieńcem a jego wytykasz paluchami, wstydź się. Wiedząca niby, a jeno małostkowość i ksenofobia przez ciebie przemawia.
- Jajek nie mam, ale on wszystko zeżre, a pić jeszcze bardziej lubi, zwłaszcza kransoludzkie wyroby - odparł mroczny elf.
- Ksenibyżeco..? - półroczyca skrzywiła brew - Dziwnie na rozsądek mówisz, dziecko… - pociągnęła nosem - Jakbyś się wychyliła zza murów miasteczka częściej, to byś może i wiedziała, że natura zabija co dzień, bo tym właśnie życie jest. Grą nieustanną w to, kto kogo i czy szybciej… w śmierci żadnej tajemnicy nie ma. Ani ważności. Ot, coś, co się po prostu zdarza… - Kostrzewa pokręciła w zadumie głową - A plan z trutką i ujdzie. Tylko czemu nasz ekhm...antracytowy przyjaciel wcześniej go nie zastosował…? Gotuje tak, że nie raz struć mógł dziada, przypadkiem nawet… - nie darowała sobie na koniec złośliwostki. Po czym wsadziła rękę pod szaty, jakby coś tam ukrywając, a jej oczy pilnie czekały na odpowiedź reszty.
- Może mu za dobrze było, albo jak już go struł czy uśpił, to go czar powstrzymał od ubicia. Moze byśmy skończyli dyskutować i albo coś zrobili, albo poszli z nim porozmawiać, albo zwyczajnie wrócili do Ybn. Moze niektórzy lubią siedzieć w podziemiach, ale do mnie to nie przemawia. - Warknal goliat, byl co najmniej lekko zirytowany.
- Dawaj zioła - Mara wyciągnęła dłoń w stronę Kostrzewy. - Masz jakieś usypiające, co? Nie szczędź ich.
- Zmykaj, pędraku - ofuknęła ją kobieta - Mogę dać na niechcianą ciążę zioła, co by się już więcej takich pyskatych straszydeł nie rodziło… Ledwo od ziemi odrosło tymi witkami, a już się najmędrszym drzewem w lesie całym mieni...widział kto takie porządki! - pomruczała, ale bez złości. Koniec końców zza pazuchy wyszperała mały, pękaty flakonik z oleistą, żółtawą cieczą w środku i włożyła w rękę dziewczynki, zaciskając na niej swoją dłoń - Ale sama doprawisz - zastrzegła - Twój to pomysł i twoja odpowiedzialność...Sen po tym mocny. Jeno uważaj: na starców ze słabym sercem może zbyt silnie zadziałać, hehehe… - roześmiała się paskudnie, wypisz, wymaluj jak wiedźma ze strasznych bajek. A na koniec poklepała szponiastą łapą Marę po głowie i zaczęła zbierać się do wyjścia
- Pokurcza idę zabrać, żeby se guza gdzie nie nabił i nie zawadzał - oznajmiła - Będę przy klapie czekać, jeno się uwińcie. A jak źle pójdzie, to ogień chociaż zaprószcie, nim nogę dacie… - doradziła na koniec.
- Gdzie kucharek szesc, tam cycków dwanascie. - Mruknal na wpól do siebie Var i rozpoczal przeglad swojego uzbrojenia, wyciagajac obok siebie kazdy jeden element swojej przenosnej zbrojowni, zaczal czyszczenie i ostrzenie w czasie kiedy dookola szykowal sie zamach na maga. Wolal byc przygotowany, nawet siec sprawdzil trzykrotnie, czy jest aby dobrze zlozona.
A Mara gwiżdżac pod nosem doprawiła karafkę ciemnego piwa darowaną przez Kostrzewę substancją. Na talerz wysypała kopę fasoli z kiełbasą, dołożyła na tacę kubek i ów doprawione piwo i podała Nautowi.
- No to idź. I w jakich tam bogów wierzysz, módl się do nich gorliwie - uśmiechnęła się po dziecinnemu, pokrzepiająco.

 
__________________
Bez podpisu.

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 12-07-2014 o 10:40.
TomaszJ jest offline