Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-07-2014, 12:02   #61
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Praca wspólna

Var rozejrzał się za Thogiem, półork nie był zbyt bystry, ale miał nadzieję do tej pory, że wystarczająco, żeby trzymać się razem. Najwyraźniej jednak się przeliczył. - Ciekawe gdzie polazł, z samym toporem, to dość niezdrowe. Kto chce iść do Albusa i uważa że potrzebujecie tam kogoś większego z tyłu na wszelki wypadek, ręka do góry, kto chętny szukać Thoga, noga do góry. - Zakomenderował po dobudzeniu się i zajrzeniu do garnka.
- Trza sprawdzić, czy jakiej książki z szarą skórą w bibliotece nie przybyłoooo… - druidka stłumiła ziewnięcie - Siekierę zabrał, znaczy siłą go nikt nie uprowadził. Poradzi se, duży jest. A co do biblioteki… - rzuciła druidka okiem na Burra i Shanda, po których było jednak widać trudy wczorajszej nocy - Co tam nasze mądre głowy wyczytały w sprawie truposzów? - Trzeba je zapytać - burknął niedobudzony Shando - bo moja łepetyna poszła spać.

Czarodziej opłukał twarz wodą i zabrał się za poranną rutynę - ćwiczenia i odświeżanie zaklęć. - Do stu parchatych wielbłądów! - zaklął uświadomiwszy sobie że za krótko spał. W iluzyjnych podziemiach Albusa stracił zupełnie nocne poczucie czasu, które zawsze pozwalało mu spać równą trzecią część doby, wymaganą czarodziejskim obyczajem. - Zawsze można takiej głowie pomoc. Ino starczy lekko postukać - Kostrzewa pokiwała kijem z niedwuznaczną miną i zaczęła się ubierać, to znaczy zawijać w ciągle lekko wilgotne szmatki - Ale i racja, źle się na głodnego gada. Chodźmy coś na ząb wrzucić, to nam opowiecie. Może na zapach strawy i Thog przylezie… - kobieta miała nadzieję, że zaginęcie półorka wynika z jego małego rozgarnięcia, a nie knowań Albusa czy ciemnego elfa. Na konfrontację z kimkolwiek z tej dwójki nie miała jakoś specjalnej ochoty. - Jak poszedł do lasu, to sobie sam z wilkami może nie poradzić. - Goliat skwitował przemądrzanie się Kostrzewy. - Barłóg zimny, wiec dawno musiał pójść. Jak na wilców trafił, to przecież im z między zębów go nie będziesz wydłubywał - druidka wzruszyła ramionami - Prędzej gdzie w tych piekielnych podziemiach pobłądził, jak za potrzebą wyszedł… Co w księgach było to ważniejsze. Potem go poszukamy - skwitowała rozmowę. Jej towarzysze mieli zaiste boski dar do gubienia się, wpadania w tarapaty i podejmowania idiotycznych decyzji, a druidka, choć starała się pomagać każdemu żywemu stworzeniu, nie zamierzała bez końca niańczyć dorosłych wszak i doświadczonych osób… Szczególnie, że naprawdę paliła ją ciekawość, co też wiadomo było o pladze nieumarłych.

- Rozgadajcie się z magiem i wracajmy do miasta póki jeszcze stoi. Kostrzewa, masz w końcu ten glejt od paladynki? Dajcie mu go i uciekajmy, to że jeszcze nas nie przerobili tu na okładki, to chyba tylko fart. - Sarknął Grzmot i nałożył sobie zimnego gulaszu z łasicy. - Mnie mus do Albusa - Niziołek ziewnął rozdzierająco i podrapał się po bujnej czuprynie. - Bo jak na razie to guzik się dowiedzieliśmy moiściewy. Cała ta wyprawa nie była po to by nauczyć się przyrządzać łasicowiznę… - Niziołek nadal nie mógł się zdecydować jak nazwać mięso łasicy wielkiej jak koń. - Tyle wiem, że Albus - ściszył moooocno głos. - Jest walnięty gorzej niż krasnoludzkie kowadło. Ma nierówno pod sufitem, ale też może wiedzieć co się tu dzieje. On, nie jego księgi. Bo tych i pół życia nie stanie by je wszystkie przeczytać. Posłuchajcie… - Jeszcze bardziej zakonspirował się niziołek. - On najbardziej interesuje się długowiecznością, nieśmiertelnością i Kamiennymi Żmijami. No nie łżę, prawdę mówię!

Kucharz streścił dokładnie wszystko to co udało mu się wyczytać przez noc z pamiętnika i ksiąg. - Ponoć nekromanta, no i żyje tak długo, że dziadowie dziadów go pamiętają, więc coś musiał umyślić. Czy je z innych spijał, czy sam się jakoś wydłużył, nie wiem. Im prędzej stąd znikniemy tym lepiej. Więc jak będziecie gotowi na pogawędkę z Albusem, dajcie znać, załatwimy to i znikamy. - Plan Vara był prosty a w swej prostocie genialny, jak dla niego. - Myślę, że damy radę się z nim dogadać. Nawet on potrzebuje czegoś. Może miasto mu obieca ciało każdego skazanego na śmierć, by mógł je sobie oskórować? Albo przyśle dobrego kucharza czy dziewicę za żonę? Czarodziej też człowiek, myślicie, że my nie lubimy prostych przyjemności? - Shando był raczej sceptyczny wobec planu Vara - Poza tym to prawdziwy mistrz, spotkać go to będzie wielki zaszczyt, nawet jeżeli przerażający. - Po tych słowach czarodziej umilkł na dłuższą chwilę, jakby chcąc zrównoważyć ilość wypowiedzianych przed chwilą słów - jak na niego naprawdę dużą. -Ku… kucharza? - zaniepokoił się Burro i odruchowo cofnął się o dwa kroki, z przyzwyczajenia już chowając się za nogą Grzmota. Wizja spędzenia tu większej ilości czasu powodowała gęsią skórkę. - Jak będziemy z nim rozmawiać, musimy pamiętać to co znalazłem w pamiętniku. To jaką jest osobą. Ja na ten przykład będę kłaniał mu się w pas i tytułował mistrzem, choćby mu się uwidziała księga na moim grzbiecie. Pamiętajcie - pokosił mimo woli oczy na Kostrzewę - że jak on nam nie objaśni co się tu dzieje to wrócimy z niczym… A teraz chodźmy już, szkoda czasu mitrężyć. Węgielek łachudro! Na co czekasz? Szukaj w międzyczasie Thoga!


Chowaniec leżał zwinięty w kłębek w burrowym kociołku z obżarstwa. Całą noc hasał po podziemiach wyżerając żuki, pająki i inne paskudztwo. Bebech miał nabity jak piłka, ale na groźne spojrzenie kucharza smyknął na ziemię i zaczął niuchać wokoło, po czym wypadła z salki jakby ją Strzyga gonił, wyhamowała i zaczęła węszyć na korytarzu. Pobiegła w jedną stronę, w drugą… znów w przód i znów w stronę wyjścia. W końcu zdecydowała się, ruszyła kilka kroków naprzód, po czym stanęła wyczekująco.
- A więc na zewnątrz polazł? - Burro przyglądał się Węgielkowi uważnie. - Ale tyli szmat czasu? No przecież nie po to by się wysikać… Ja wtedy toporzyska ze sobą nie ciągnę. - Zawahał się trochę zerknął na resztę kompanów. No niby Albus nie zając i nie ucieknie, ale wolałbym sprawę z nim załatwić jak najszybciej. Jednak Thog może tam gdzie leży ranny, czy coś… - Idziemy go poszukać? Węgielek złapał trop, więc nie powinno zejść nam długo. Bestię Mary możemy wziąć też dla pewności. A jak mu się tam co stało i pomocy od nas wygląda? Może nogę złamał czy co? - Mówił dalej. - Silvaniusie, Silvanusie, użycz kropelki swej nieskończonej mądrości małym i zagubionym istotkom… - wymruczała pod nosem Kostrzewa w przypływie frustracji i lekko trzepnęła dłonią kucharza w bujną czuprynę - Ten zaś co histeryzuje? Sami żeście gadali, że Albus najważniejszy, to co teraz panikę siejecie. Kto się na czarach wyznaje, znaczy ty, Shando i dzieciak, niech do maga idzie i za ozór go pociągnie. Ja z Grzmotem poszukamy naszej zguby. Ino sami nie zagińcie… Węglik z nami pójdzie; pomoże nam tropić, a i potem was odnajdzie, jakby co. Za czas określony spotykamy się przy klapie. - stwierdziła bardziej niż spytała reszty o zdanie - Szukaj mały, szukaj. Dostaniesz trochę mięska… - przykucnęła przy drapieżniku i na zachętę pomasowała mu karczek, sama też przypatrując się ziemi, choć nijak nic nie mogła dojrzeć. Ale zachęcony zwierzak ruszył tropem… po czym znów stanął, czekając na rozkaz pana. Shando kiwnął głową i rozejrzał się za dziewczynką. Nie było jej w zasięgu wzroku, ale w końcu to było dziecko. Czarodziej udał się do kuchni, gdzie spodziewał się znaleźć pędraka pałaszującego co się da.

Shando ruszył w stronę, w którą - jak mu się wydawało - znajdowała się wczoraj kuchnia, a Butterbur zwrócił się do druidki.
- Nic nie histeryzuje, jeno myśli na głos. - Kucharz z przejęcia już chyba zdążył zapomnieć, że jest obrażony na amen na Kostrzewę. - Eee… tak po prawdzie to bym wolał by Grzmot poszedł z nami do Albusa…
Popatrzył pod górę na wielkoluda z nadzieją, że przyzna mu rację.
- No ale jak nie ma rady, to trudno. Trzeba działać i wracać do Ybn bo nas jeszcze gdzie nocka po drodze zastanie i będzie bieda z umarlakami. Idziemy?
- Tak, im prędzej będziemy mieli to za sobą tym lepiej. Zjedzcie coś, spakujcie, przygotujcie na szybki wymarsz… lub ucieczkę. Potem do maga i w drogę. Proponuję żeby rozmowę prowadziła jedna, może dwie osoby, nie potrzeba nam chaosu. No i trzymać niewyparzone języki na uwięzi. - Powiedział goliat stosując się do swoich wytycznych bardzo dokładnie, ostatnie zdanie wręcz warknął, przypominając sobie Kostrzewę oraz reakcję na opowieść lekko nawiedzonej kobiety. - No, a ty jesteś chyba winna przeprosiny tej kobieciny z grodu. - Wskazał na druidkę. - Białowłosy i skórowanie ludzi się zgadzają. No, a teraz idziemy szukać Thoga. Mam nadzieję że mu resztek rozumu coś nie wyłupało z czaszki. - Za wiele go nie miał już z początku, dlatego Grzmot nieco się o to obawiał. Koniec końców, ku rozczarowaniu Burra, zarówno Var jak i Kostrzewa ruszyli na poszukiwania półorka, prowadzeni przez Węgielka w stronę wyjścia.

Kucharz rozglądnął się niepewnie, jak już został sam. Iluzja ścian (no bo Wiedźma mówiła że to też iluzja) przestała być już interesująca a powoli zaczynała być straszna. Burro powiercił włochatą stopą w ziemi po czym krok za krokiem ruszył w kierunku gdzie zniknął Shando. Na końcu biegł już tupocząc po korytarzu i wpadając do kuchni mało nie staranował Mary.
- Ehm… no to idziemy? - powtórzył i spojrzał wyczekująco na Marę i czarodzieja.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...

Ostatnio edytowane przez Plomiennoluski : 10-07-2014 o 16:02. Powód: Dopiski, zapiski, rozpiski
Plomiennoluski jest offline  
Stary 10-07-2014, 21:16   #62
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Mara, Shando

Sama Mara niespecjalnie przejęła się zaginięciem jednego z kompanów. Podczas gdy dorośli deliberowali w najlepsze dziewczynka przeciągnęła się, ziewnęła kilka razy i powłócząc nogami, nadal półprzytomnie, pomaszerowała do kuchni. Strzyga nie odstępował jej ani na krok ocierając się łbem o jej kolana i drobiąc wokół dziewczynki nerwowe kółka. Nogi, a może nosy, zaniosły ich prosto do kuchni gdzie Naut z gniewliwą miną skrobał gar po gulaszu.

Mara opadła na stołek przy stole, podparła brodę na splecionych palcach i ziewnęła rozdzierająco.
- Gdzie Thog? - zapytała wprost.
- A skąd mam niby wiedzieć, wyglądam na jego niańkę? Prędzej chyba ty; w końcu to z tobą przyszedł - burknął drow.
- Po co nam pokazałeś bibliotekę? - dziewczynka zmieniła temat. - Nie było tam nic co mogłoby pomóc. Straciliśmy tylko czas, tego właśnie chciałeś, prawda?
- Nie wyjaśniliście czego w zasadzie tutaj szukacie. Zagrożenie nekromantyczne, bla bla cośtam, cokolwiek miało to być - to dostaliście książkę o nekromancji, prawda? Chcieliście też wiedzieć czy Albus za tym stoi. Przecież on wam tego nie powie, zwłaszcza obudzony w środku nocy. Więc o co ci chodzi? - warknął elf. - Żreć dostali, sen bezpieczny, kąpiel, bibliotekę maga i jeszcze marudzi. Cha'kohk lodias…
- Ale z ciebie gbur - Mara zaplotła ręce na piersi i napompowała policzki w wyraźnie zawiedzionej minie. - Zle spałeś czy coś, bo foszysz jak księżniczka.
- Sama zaczęłaś rozmowę od pretensji. “Gdzie Thog?”, “Straciliśmy przez ciebie czas!” - przedrzeźniał drow. Chyba faktycznie wstał lewą nogą, albo gar był na prawdę mocno przypalony. W sumie drowy nie słynęły z umiejętności kulinarnych; przynajmniej Mara nigdy o tym nie słyszała. - A “Dzień dobry” to gdzie?
- Dzień dobry - bąknęła zawstydzona dziewczynka lekko się rumieniąc. - I to nie były pretensje, tylko pytania. Jeśli zrobiłeś coś przez co straciliśmy czas, to pewnie kazał ci Albus. Przecie widać, że dziada nie trawisz, ale nie masz wyjścia, słuchać go musisz. Jak go spotkam to mu powiem co o tym myślę. Jest z niego bezduszny padalec, że cię tu trzyma jak niewolnika.
- Dzięki… - drowa wyraźnie zatkało, toteż odpowiedział jej dopiero po chwili. - Ale nie… Opowiedzieć ci śmieszną historię? Tylko nikomu nie mów, to będzie nasza tajemnica - odstawił gar i oparł się o stół a Mara w podskoku posadziła swoje cztery litery na blacie obok drowa kilkoma gorliwymi skinieniami dając mu znać, że chętnie posłucha.
- Kiedyś z Albusa był faktycznie niezły mag, sama zresztą widzisz - zatoczył łuk ręką. - Tylko złośliwy gad, lubił magią manipulować ludźmi. Ale się, skur… skubaniec kiedyś przejechał. Lepszy od niego odbił rzucone przez Blackwooda zaklęcie tak zmyślnie, że skutkiem tego Albus zaczarował się sam. A że czar był specyficzny, to dziadowi zupełnie pomieszały się klepki. Prócz dnia pełni nie idzie się zupełnie z nim dogadać, a im mniejszy księżyc tym gorzej. Niestety czarować nadal umie, a ja miałem pecha spotkać go właśnie w noc pełni. Więc sama widzisz, że nie tylko porywanie okolicznych mieszkańców na skóry, czy fascynacja nekromancją, ale i czyste, inteligentne szaleństwo siedzi w tych podziemiach - westchnął.
- Czyli w noc pełni rozum mu wraca, tak? - dopytywała się Mara. - Tyle, że to złośliwy dziad i niczego dobrego się po nim spodziewać wtedy nie można… Hmm… No ale skoro to było jego własne zaklęcie to nie może z siebie zdjąć jego skutków? W dzień pełni ma się rozumieć, jak jest pomny tego co się dzieje.
- Nie nie nie, rozum tylko w czasie pełni księżyca; no, może doby pełni powiedzmy. A potem - fiuuu! Wywiewa wszystko z łepetyny prócz czarów i tej trupiej manii. I najwyraźniej nie może; może ten drugi mag jakoś zmodyfikował to zaklecie, kto wie… Ja się na tym nie znam, gdybym się znał to sam bym siebie odczarował - westchnął.
- Nie wiesz też pewnie co to za zaklęcie?
- E skąd, przecież spotkałem go po fakcie. Czarodziejem nie jestem, te ślaczki i znaczki w księgach nic mi nie mówią.
- Hmmm... A on sypia kiedyś? Może dałoby się go na śnie dopaść, spętać jak kurczaka i... no wiesz, wybadać. Jest ze mną czarodziej, druidka, mądrzy chyba to i może coś wydumają jak z drania zaklęcie zdjąć i ciebie oswobodzić.
- Różnie bywa… - zamyślił się Naut. - Tej nocy chyba pracował, ale jak mu się uwidzi to i alarm na drzwi nakłada, mimo że przez urok nic mu nie mogę zrobić. Ale skoro z miasta jesteście to tam chyba są jacyś potężni magowie, co? Albo ktoś inny, kto mógłby się jego bezeceństwami zainteresować? W końcu waszych rodaków także porywa - spytał z nadzieją.
- Poczekaj. Na razie jesteśmy tu my, miej trochę wiary - uśmiechnęła się szeroko szczerząc białe ząbki. - Ty nie możesz mu nic zrobić ale my tak. Da się ten urok choć jakoś obejść? Zebyś nam go wystawił i dał sposobność co by go powalić z zaskoczenia? Jak go spętamy i weźmiemy pod lupę moi starsi kompani na pewno coś wymyślą.
- Mimo wariactwa zachował trochę rozsądku i wcale mi nie ufa. Magowie to pewnie mają wrodzone. Nie mogę go zaatakować, ale zaklęcie nie obliguje mnie na szczęście do pomocy mu. Widać nie pomyślał, że będzie jej kiedyś potrzebował - zastanowił się. - Jednak gdy wam się nie uda i Albus was zabije to kto sprowadzi pomoc i powiadomi miasto o jego knowaniach? Jak zawalicie osobiście zrobię z ciebie notesik, a z tego twojego zwierza makatkę nad kominek - pogroził Marze palcem, a dziewczyna nagle zwątpiła, czy drow aby na pewno żartuje, zwłaszcza że Strzyga nie miał takich wątpliwości i od razu zjeżył futro.
- Naprawdę? - usta Mary rozjechały się w półksiężyc choć dziecięce oczka zabłysły od złośliwych chochlików. - Notesik? Taki co się nosi w kieszonce przy sercu? Toż to prawie jak wyznanie głębszych uczuć.
Pogładziła uspokajająco łeb wilczyska żeby nie wywalał zębów.
- A wiadomość jakoś się pośle nim przystąpimy do operacji “Chapsnąć dziadunia”. Miasto musi wiedzieć co on wyprawia bo żyją bodaj w błogiej nieświadomości. Jest dla nich dziwakiem, ale dziwakiem niegroźnym. A co do Strzygi to makatki wybij sobie z głowy, nie zezwalam.

Więcej nie zdążyli powiedzieć, gdyż Wishmaker dotarł w tym czasie do kuchni.
- Mara! - krzyknął władczo przywołując dziewczynkę.
Ta odwróciła ku czarodziejowi zaskoczoną, lekko uchyloną buźką i zamrugała wielkimi oczami.
- No co? Gadam sobie z Nautem - Shando chyba jeszcze bardziej ją zasmucił. - Jeśli ty też masz do mnie jakiś żal to wpisz się na listę.
- Nie pyskuj, dziecko - warknął Shando. - Naucie, chcemy odwiedzić Albusa. Czuję, że nie darzysz go przyjaźnią, ale czy mógłbyś nas zaprowadzić i zaanonsować? Shando Wishmaker, uczeń Saladina Brimstone'a i towarzysze, z poselstwem miasta Ybn Corbeth do Arcymistrza Albusa Blackwooda.
- Jak tam sobie chcecie; wasze życie, wasze ryzyko - wzruszył ramionami drow, niezbyt zadowolony, że przerwano im konwersację.

Wishmaker zwrócił się do Mary kucając, by jego oczy były na wysokości jej.
- Maro, z Mistrzem Blackwoodem nie żartuj. Najlepiej nic nie mów. Dygnij na powitanie, odpowiadaj jak najprościej, kończąc zdanie mówiąc "czcigodny mistrzu". Bo zmieni Cię w ropuchę. Jasne?
- Was też zmieni - Mara wysunęła końcówkę języka jak jaszczurka ale szybko ją schowała. - Naut mówił, że on całkiem zwariował. Zobaczcie co jemu zrobił. Ludzi skóruje. Bez planu do niego lepiej nie iść. Trzeba zdjąć z niego to zaklęcie co mu zrobiło sieczkę z pomyślunku. A w sumie… to kiedy wypada pełnia?
- Przedwczoraj; wtedy co i zaćmienie - odparł Calimshanin.
- Czyli łeb ma już pusty - wyjaśniła dziewczynka. - Pomyślunku tyle co niemowlę, za to czarami ciska jak piorunami. Mówię, nie pogadacie z nim. Trzeba z niego pierw zaklęcie zdjąć - opowiedziała o odbitym zaklęciu i pomieszaniu Albusowych zmysłów. - Choć nawet jak mu myślenie wróci to ponoć dalej wredny złośliwy staruch. Niekoniecznie może chcieć nam pomóc. I trzeba wydumać jak Nauta wyswobodzić spod jego woli. Nie zostawię go tak, przecie on tu robi za niewolnika.

Shando zmarszczył brwi i usiadł przy kuchennym stole słuchając marowych relacji. Myślał kilka chwil, po czym odezwał się do drowa.
- Siadaj. - czarodziej przysunął sobie dzban i nalał zawartość, czyli wodę.
- Przecież siedzę… - prychnął Naut.
- Uwolnienie Albusa przysłuży się nam, jemu i tobie - odwrócił się do dziewczynki. - Wołaj resztę. Thoga też.

Jak na zawołanie do kuchni wpadł Burro, mało nie taranując Mary.
- Ehm… no to idziemy? - powtórzył i spojrzał wyczekująco na Marę i czarodzieja.
Wishmaker wychylił kubek i wbił ślepia ukryte pod masywnymi brwiami w elfa.
- Albus wie więcej niż ja. Co robi w pełnię?
- Na pewno wie więcej niż ty co robi w pełnię - mruknął pod nosem ciemny elf. - Ze mną wychodzi łapać ludzi do eksperymentów. Mam ci opisać szczegóły wybebeszania, tortur i skórowania, czy może odtworzyć wrzaski? Potem zajmuje się już szczególami sam; siedzi w bibliotece albo w pracowni.
- Słuchajcie, rzeczywiście nie ma się co kilka razy powtarzać. Poczekajmy na resztę i obgadajmy sprawę. Trzeba puścić wiadomość do Ybn co tu ten stary dziadyga wyprawia, na wypadek jakbyśmy zawiedli. Naut nas może do Albusa podprowadzić, korzystamy z zaskoczenia, mamy przewagę liczebną. Operację “chapsnąć dziadunia” czas omówić i podzielić zadania - Mara ani myślała wypełniać rozkazów Wishmakera. Zaczęła za to kręcić się po kuchni w poszukiwaniu śniadania bo z jej brzucha dobiegać poczęły dzikie pomruki. Coś tam było, choć niezbyt świeże ani apetycznie wyglądajace - Burro w swoim plecaku miał na pewno lepsze wiktuały. Naut westchnął nad ludzkim uporem i wyjął z szafek co trzeba. Według niego ani nic pożytecznego z Albusa nie wycisną, ani rady mu nie dadzą, a tylko oni i on stracą szansę na wolność. I jeszcze miał to teraz kolejny raz tłumaczyć…
 
liliel jest offline  
Stary 10-07-2014, 22:11   #63
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
Var ruszyl za Wegielkiem na poszukiwania pólorka. Momentami mial watpliwosci co do tego, czy Thog ma piata klepke na swoim miejscu. Tam gdzie nocowali co prawda mógl mu sie zdarzyc magiczny wypadek, ale ciezko bylo powiedziec. Najpierw musial go znalezc i natrzec mu uszu za znikanie bez powiedzenia komukolwiek. Wynurzyl sie na góre i zostawil otwarta klape. Na zewnątrz było już całkiem jasno, choć ziąb przeokropny (co nie było niczym dziwnym jak na tę porę roku). Ciemne chmury przysłaniały słońce, ale mrok Czarnego Lasu nie przeszkadzał ani Varowi, ani Kostrzewie, za to przenikliwe zawodzenie wiatru sprawiło, że oboje poczuli się jak po drugiej stronie Grzbietu Świata. Bez trudu za to dostrzegli wyczyszczone kości złowieszczych łasic, oraz Thoga… siedzacego na drzewie. Bynajmniej jednak półork się do niego nie przywiązał, ani nie umościł sobie na nim posłania - raczej wisiał dziwacznie zwinięty w kłębek.
- Thog! Przynajmniej cie za daleko nie poniosło. - Grzmot zbliżył się do drzewa, rozglądając dookoła, czy nie ma gdzieś żadnego drapieżnika (na szczęście wszystkie już się nażarły i poszły spać) i zaczął nawoływać półorka, który otworzył oczy i spojrzał półprzytomnie na goliata. Druidka wygrzebała się z podziemi chwilę po pędzącym chyżo goliacie i nieco uniosła brew na widok, jaki się przed nią roztaczał.

- Do cna żeś rozum postradał, że tu siedzisz jako ta wiewiórka…?! - sarknęła, ale zaraz zamilkła, gdy usłyszała, co właśnie powiedziała. Podeszła do Grzmota i uniosła głowę w górę, spoglądając na kulącego się na gałęzi półorka; nagle naszły ją nieprzyjemne podejrzenia - Złaź natychmiast, półgłówku… ino się nie połam. Cosik pamiętasz ze wczoraj? Twoja to durnota, czy ci kto magiją w tym łbie pustym namieszał?! - nakrzyczała na barbarzyńcę, aż gdzieś zerwał się spłoszony hałasem ptak. Wredota podleciała w górę, z radością prostując skrzydła i przysiadła nad Thogiem, zastanawiając się, czy nie warto by czasem dziabnąć mężczyzny w czerep, by się do końca obudził.
- Co?... - półork przetarł dłonią twarz rozglądając się dookoła dopiero po chwili dostrzegł, że jest nagi i siedzi na gałęzi drzewa - Co na Tempusa?! - warknął.
- Dobre pytanie, zeskakuj i wracamy do środka, mają zamiar zaraz z Albusem rozmawiać a potem pędzimy do Ybn. - Rzucił krótko kręcąc głową. - Co cię w ogóle podkusiło żeby tam wleźć. Zdawało mi się że bliżej ci do orka niż do drzewołaza jakiegoś. - Może faktycznie magia była gdzieś zamieszana, przeszło przez głowę goliatowi.Choć półork wdrapał się na drzewo to po prawdzie nie miał pojęcia jak teraz z niego zejść. Z niemałym trudem i przyrodzeniem na wierzchu zszedł na dół, zataczając się lekko. Zielonoskóry złapał się za głowę próbując sobie cokolwiek przypomnieć ale ostatnie co pamiętał to jak kładł się spać pod kamienną ścianą.

- Pamięta coś? - Kostrzewa zezem zerknęła na Thoga. Amnezja wielkoluda tylko wzmacniała jej podejrzenia, ale i tak nie było teraz jak sprawdzić, co spowodowało to zaćmienie i tak zamglonego umysłu wojownika - Jak się nazywa? Ile palców widzi? - spytała jeszcze dla pewności, czy Thog w pełni odzyskał zmysły - Zabierajże gacie i chodźmy po resztę… o ile sami się w co jeszcze nie wpakowali - westchnęła zrezygnowana. Węgielka najwyraźniej niepokoiły ślady nocnych padlinożerców, gdyż drżąc trzymała się blisko nogi Kostrzewy i na jej sugestię popędziła jak szalona w stronę wieży. Natomiast Wredota z ulgą rozpostarła skrzydła i zakrakała w proteście, najwyraźniej nie mając zamiaru wracać do miejsca, z którego nie widać nieba.
Powrót do podziemi i kuchni nie nastręczył problemów; widać znajomość iluzji nieco uodporniała na jej wpływ. W kuchni wesoła kompania zastała drowa oraz pozostałą część drużyny, która najwyraźniej nie miała zamiaru iść do Albusa bez wsparcia mięśni.

Thog szedł chwiejnym krokiem raz po raz podpierając się o goliata idącego tuż obok. Takie uczucie towarzyszyło mu dawno temu, gdy jeszcze jako młodzieniec spił ojcu nalewkę skradzioną z krasnoludzkiej karawany. Już nie chodziło o fakt tęgiego lania, które orkowy wojownik sprawił potomkowi, a o fakt tego jak czuł się nazajutrz po incydencie. Nic nie pamiętał, obraz wciąż mu się rozmywał, ciało odmawiało posłuszeństwa a na koniec zbierało mu się na wymioty. Szedł trzymając w ręku swoje spodnie w ogóle nie wpadł na pomysł założenia ich, mimo iż ktoś mu nawet o tym wspominał (chyba). To była dziwna noc. Na prawdę dziwna. Cieszył się, że już nastał nowy dzień. Zadrapaniami od kory drzewa, na którym siedział raczej się nie przejmował.
 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!
Nefarius jest offline  
Stary 12-07-2014, 08:57   #64
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Post wspólny, w którym drużyna snuje plany otrucia czarodzieja

O SZALEŃSTWIE ALBUSA

Gdy już wszyscy zebrali się razem w kuchni a Mara powtórzyła wszystko co powiedział jej Naut, Wishmaker w końcu mógł dać upust swojej ciekawości.
- Dobra, Naut. Mów o jego szaleństwie. - Zażądał Shando, mrużąc oczy - Dziecinnieje? Myśli że jest drzewem albo bogiem Myrkulem? Ma paranoję i myśli że świeczniki knują by go zgładzić? Jest wiele rodzajów szaleństw, a czasem to ma znaczenie.
Czarodziej skrzyżował ręce na piersi, zdeterminowany by ułożyć plan by pozbyć się szalonego czarodzieja... i dorwać się do jego ksiąg z czarami.
- Tak, świeczniku knują żeby zrobić z niego drzewo. Zdecydowanie to jest to. On zawsze tak bredzi, czy tylko wczoraj i dziś? - spytał Naut Marę, wyraźnie poirytowany obcesowością Calishyty. - A może strach mu rozum miesza? Widać magowie tak mają… - zadumał się. *
- Magowie-Wariaci giną - ponuro odparł Shando - Zwykle w towarzystwie. Magia nie jest dla świrów.
Wysłuchał chwilę Mary, która przypomniała rozmowę z drowem i pokiwał głową.
- Necrophillis - podsumował jednym słowem. - Wykorzystamy to. -po czym zwrócił się znów do elfa - Twój urok, ciemny elfie. Czekamy z planem aż wyjdziesz, czy nie ma potrzeby?



W OGNIU SPORU WYKLUWA SIĘ PLAN...

- Przecie mówił, że pomagać mu nie musi jak będziemy chapsać dziadunia. Tyle, że sam krzywdy mu nie zrobi - wyjaśniła Mara. - Przez ten urok.
- Czyli generalnie solidnie mu się namieszało w głowie i poza faktem, że faktycznie okolicznych ludzi co jakiś czas przerabia na książki. To jeszcze chce sobie pożyć aż za długo. Tylko obecnie na innym świecie żyje. Chcecie z nim gadać, to gadajcie, jakby co mam sieć. Można go złapać, ogłuszyć i zanieść do Ybn… jeśli ktokolwiek to przeżyje. Bo skoro Albus dalej czaruje jak za najlepszych czasów, to ta część jest wątpliwa. - Wyrzucił z siebie Grzmot po usłyszeniu historii z nekromantą w tle. Miał ochotę dziadowi kark skręcić, ale jednocześnie wiedział że może nie dożyć nawet do tego, żeby mu z oddali ręką pomachać, gdyby mieli się na niego rzucać i z nim walczyć.


- Ale po co do Ybn go ciągnąć? - Kostrzewa przeciągnęła się na krześle. Podniosła do góry dłoń i zaczęła odginać palce - Raz: jak my z nim nic nie ugadamy, to mądrale z miasteczka takoż. Dwa: za to, co tu wyczynia, to stryk ma pewny u blaszanych świętoszków...więc i my go utłuc możemy, każdemu ująwszy kłopotu. Trzy… - zagapiła się w wyprostowane palce, obejrzała dłoń kilka razy i schowała, udając, że wcale nie miała odgiętych czterech - No, kolejne znaczy...trza go jakoś do miasta dowlec. Koni nie mamy, bór ciemny, droga daleka. Gdzieś nam zwieje i szukaj wiatru w polu...albo maga w lesie. Wiecie co ja sądzę? - rozejrzała się po wszystkich i wbiła wzrok w drowa - Tu i teraz trza wrzód przeciąć. O ile, rzecz jasna, to osmolone coś z ozorem zaraz do wariata nie poleci i nas nie wyda… Tylko nam będzie chciało pomóc.
- Masz na myśli swoje ptaszydło? Mogę je zaraz na pieczone przerobić i po problemie - odgryzł się Naut.
- Eeeeej! - Mara zaprotestowała niemal równocześnie z elfem. - Nie bądź niemiła! Osmolone z ozorem? To zagadki jakieś wredne? To i ja mam jedną! Co to jest, zielone, brzydkie i zraża do nas każdą napotkaną duszę. Ty lepiej Nauta przeproś, he? A jak w drogę powrotną się udamy to i tą kobiecinę co prawdę gadała jak koniec końców wychodzi a tyś ją wzięła za jakiegoś przyglupa. Zdziczałaś w tym lesie chyba ale teraz między ludzi i cywilizację wlazłaś więc się dostosuj wiedźmo.
- Cichaj tam, szczeniaku, jak dorośli gadają...Ja tam to ino dwa wyjścia widzę: albo hurmem na dziada ruszyć i ubić jak szkodnika...albo ten cały barłóg spalić i dać nogę. Bez ksiąg i wieży już mniej będzie brudził, nawet jak mu rady nie damy...a i las może nieco się oczyści - Kostrzewa dyplomatycznie zignorowała elfa oraz pyskatą smarkulę i podrapała uspokajająco Wredotę po nastroszonym łebku - Bo mi takoż się nie widzi zostawić trupoluba samopas, by dalej zło czynił, ale życie ma się jedno i nie ma co nim zanadto szafować. Nawet jak niektóre łby puste inaczej uważają - druidka rzuciła kose spojrzenie na Shando i Thoga, prychając przez nos.
- Gdy wróg jest potężny, używa się fortelu - oznajmił calimshanin, oczywiście krzyżując ręce na piersi. Rozejrzał się po wszystkich licząc na zrozumienie od strony wojaków - Vara i Thoga. - To trupofilik, zwabimy, zwalimy na głowę osiem korców kamieni i koniec. Ale jak pomyślicie, wymyślicie i lepszy podstęp - Wishmaker wciąż obstawał przy opcji ostatecznego rozwiązania kwestii nekromanckiej.
Niziołek słuchał i nie wierzył własnym uszom.
- Wyście podurnieli wszyscy ze szczętem?! - wydarł się w końcu.- Nic nie rozumiecie? Albus jest szurnięty, ale to nie on wywołał plagę nieumarłych. Tak mi się przynajmniej wydaje. Ten tu - wskazał bez ceregieli na drowa - nic o nich nie wiedział, jak mu powiedzieliśmy. Dwa, Albus jest naszą jedyną nadzieją na to by coś się dowiedzieć jak to wszystko zatrzymać i pogrzebać z powrotem pod kamulcem spod którego wylazło. Jest nekromantą, wie jak tego dokonać albo przynajmniej jak się do tego zabrać, tak mi się przynajmniej wydaje. Dlatego nie wydaje mi się że zabijanie go ma jakikolwiek sens, bo nic przez to nie osiągniemy!! Nawet jeśli macie rację i to jego sprawka, jakie macie gwarancje że jak urwiemy mu łeb to wszystko wróci do normy? Musimy zabrać go do Ybn i poradzić się naszych magów jak go odczarować, zdjąć tą przeklętą klątwę a potem się z nim dogadać. I nad tym radźcie jak to zrobić, a nie czy lepiej go tu spalić czy żywcem pogrześć!
Kucharz dyszał ciężko i zaciskał pięści patrząc na każdego z kompanów po kolei.
Mara spojrzała na drowa, podrapała się po czole.
- A jeść mu nosisz? Może… śniadanie ja mu upichcę a ty zaniesiesz, he?
Drow skinął głową. Kucharz zamyślił się nieco, zmrużył oczy:
- No i o tym mówię. Jakieś ziółka nasenne się znajdą w arsenale - spojrzał z nadzieją na Kostrzewę. - A wtedy Grzmot go siecią, potem do wora i biegiem do Ybn.
- Nie na głos! - Mara złapała się za głowę patrząc na niziołka. - Pomagać mu nie musi ale szkodzić nie może! Noszenie śniadanka po którym pośnie jak niedźwiedź na zimę może się pod krzywdę podciąga, co? Lepiej nie mówić tak wprost, obejść, że tak powiem system. Lepiej by Naut nie wiedział co mu niesie. Z drugiej strony… Albus jest agresywny z zasady? Mógłbyś powiedzieć, że sobie sam nie radzisz i wziąłeś dziecko ze wsi do pomocy.
- Niby spanie szkodliwe nie jest… może by się udało, pomysł masz, mały, niezły - zadumał się drow z dziwnym błyskiem w oku. - Mogłbym spróbować, ale musi zadziałać od ręki, żeby się nie zorientował.
- A wyście co tacy się miętcy zrobili? - druidka się skrzywiła na tyradę Burra - Czy za plagę odpowiada, czy nie, toć jasne chyba że jest jak cierń w ranie ropiejący. Mi tam los ludzi, którzy wokół żyją, a na książki dali i dawać będą grzbiet, mało na sercu leży, ale i Matka wokół cierpi…wszak ten las wokół to jeden natury krzyk bolesny. A zresztą… - wycelowała palec w Nauta - Sam powiedz: jakże inaczej urok zdjąć? Zna kto lepszy sposób, albo moc ma taką, niż nić tą przeciąć na zawsze? Może ty, wyszczekany kościotrupie? - wykrzywiła się paskudnie do Mary - Dawajże! Śmiało! Pokaż nieco Śtuki i jak się takie więzy mocą splątane rozcina i umysł zdominowany uwalnia…
Niziołek spuścił wzrok, zwiesił ramiona. Zupełnie jakby ktoś spuścił z niego powietrze, ogłuszył waląc w łeb kijem. Pokręcił głową nie mogąc pojąć słów Kostrzewy.
- A mi właśnie ich los najbardziej na sercu leży. Bo wśród tych ludzi w koło jest moja rodzina. Moja żona i dzieci, moi przyjaciele. - powiedział cicho i wyszedł z kuchni.
- Te, Mądra, a moze ty najpotężniejsza magini lasu? Od tego sa magowie w miescie, żeby sie nim zająć, albo w innych miastach. Gotować i biegniemy. - Rzucil Grzmot zniecierpliwiony.




... I DOCHODZI DO SKUTKU

- W pełni popieram - Mara dodawała już drew pod kociołkiem i szukała składników. - Dawka musi być duża. Co by dospał do samego Ybn… Co mu zrobić Naut? Jajecznicę może? - przeniosła jeszcze wzrok na półorczycę. - My może miętcy, ale ty strasznie pochopna w osądach. Blisko natury żyjesz, wiesz, że zabijanie to decyzja w jedną stronę. To ostateczność, a i Burro ma rację, żywy się może znacznie bardziej przydać. I nie mogę uwierzyć, że nie przeprosiłaś Nauta. A ponoć ludzie źle patrzają na obce rasy… Samaś odmieńcem a jego wytykasz paluchami, wstydź się. Wiedząca niby, a jeno małostkowość i ksenofobia przez ciebie przemawia.
- Jajek nie mam, ale on wszystko zeżre, a pić jeszcze bardziej lubi, zwłaszcza kransoludzkie wyroby - odparł mroczny elf.
- Ksenibyżeco..? - półroczyca skrzywiła brew - Dziwnie na rozsądek mówisz, dziecko… - pociągnęła nosem - Jakbyś się wychyliła zza murów miasteczka częściej, to byś może i wiedziała, że natura zabija co dzień, bo tym właśnie życie jest. Grą nieustanną w to, kto kogo i czy szybciej… w śmierci żadnej tajemnicy nie ma. Ani ważności. Ot, coś, co się po prostu zdarza… - Kostrzewa pokręciła w zadumie głową - A plan z trutką i ujdzie. Tylko czemu nasz ekhm...antracytowy przyjaciel wcześniej go nie zastosował…? Gotuje tak, że nie raz struć mógł dziada, przypadkiem nawet… - nie darowała sobie na koniec złośliwostki. Po czym wsadziła rękę pod szaty, jakby coś tam ukrywając, a jej oczy pilnie czekały na odpowiedź reszty.
- Może mu za dobrze było, albo jak już go struł czy uśpił, to go czar powstrzymał od ubicia. Moze byśmy skończyli dyskutować i albo coś zrobili, albo poszli z nim porozmawiać, albo zwyczajnie wrócili do Ybn. Moze niektórzy lubią siedzieć w podziemiach, ale do mnie to nie przemawia. - Warknal goliat, byl co najmniej lekko zirytowany.
- Dawaj zioła - Mara wyciągnęła dłoń w stronę Kostrzewy. - Masz jakieś usypiające, co? Nie szczędź ich.
- Zmykaj, pędraku - ofuknęła ją kobieta - Mogę dać na niechcianą ciążę zioła, co by się już więcej takich pyskatych straszydeł nie rodziło… Ledwo od ziemi odrosło tymi witkami, a już się najmędrszym drzewem w lesie całym mieni...widział kto takie porządki! - pomruczała, ale bez złości. Koniec końców zza pazuchy wyszperała mały, pękaty flakonik z oleistą, żółtawą cieczą w środku i włożyła w rękę dziewczynki, zaciskając na niej swoją dłoń - Ale sama doprawisz - zastrzegła - Twój to pomysł i twoja odpowiedzialność...Sen po tym mocny. Jeno uważaj: na starców ze słabym sercem może zbyt silnie zadziałać, hehehe… - roześmiała się paskudnie, wypisz, wymaluj jak wiedźma ze strasznych bajek. A na koniec poklepała szponiastą łapą Marę po głowie i zaczęła zbierać się do wyjścia
- Pokurcza idę zabrać, żeby se guza gdzie nie nabił i nie zawadzał - oznajmiła - Będę przy klapie czekać, jeno się uwińcie. A jak źle pójdzie, to ogień chociaż zaprószcie, nim nogę dacie… - doradziła na koniec.
- Gdzie kucharek szesc, tam cycków dwanascie. - Mruknal na wpól do siebie Var i rozpoczal przeglad swojego uzbrojenia, wyciagajac obok siebie kazdy jeden element swojej przenosnej zbrojowni, zaczal czyszczenie i ostrzenie w czasie kiedy dookola szykowal sie zamach na maga. Wolal byc przygotowany, nawet siec sprawdzil trzykrotnie, czy jest aby dobrze zlozona.
A Mara gwiżdżac pod nosem doprawiła karafkę ciemnego piwa darowaną przez Kostrzewę substancją. Na talerz wysypała kopę fasoli z kiełbasą, dołożyła na tacę kubek i ów doprawione piwo i podała Nautowi.
- No to idź. I w jakich tam bogów wierzysz, módl się do nich gorliwie - uśmiechnęła się po dziecinnemu, pokrzepiająco.

 
__________________
Bez podpisu.

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 12-07-2014 o 10:40.
TomaszJ jest offline  
Stary 13-07-2014, 20:59   #65
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Post wspólny

Czarny Las
Dzień trzeci, poranek


W czasie gdy reszta drużyny dopracowywała plan zamachu na Albusa załamany bezwzględnością towarzyszy Burro przemykał iluzorycznym korytarzem, przyświecając sobie sztuczką. I gdy Kostrzewa, kręcąc głową i mamrocząc pod nosem różne inwektywy, zmierzała do wyjścia z podziemi by znaleźć niziołka ten już dawno znajdował się w bibliotece, trzęsącymi się rękoma chowając do plecaka dziennik Blackwooda. Inne księgi kusiły, lecz to pamiętnik był dowodem zbrodni szalonego czarodzieja i kluczem do wymierzenia mu sprawiedliwości przez ybnijski sąd… lub usprawiedliwienia przed nim działań towarzyszy. O ile przeżyją. Butterbur zadrżał i właśnie odwracał się by wyjść z pokoju, gdy Węgielek zapiszczał ostrzegawczo.

Wyjście z biblioteki blokowała łysawa postać, oświetlająca sobie drogę magiczną lampą.

Burro zatęsknił za domem sekundę po tym jak wyszedł z kuchni. Za tym co dom ze sobą niósł. Spokój, bliskie osoby wokół, znane sytuacje, komfort. Wszystko to co teraz stało na głowie. Siedział oto w jakichś podziemiach, w których aż huczało mu w głowie od Sztuczek. Panem tego domu był rąbnięty mag, który ich wszystkich może zabić jednym kiwnięciem palca i przerobić na okładki ksiąg o plugawych treściach. A oni zamiast brać nogi za pas kombinują jak go złapać w siatkę jak motyla. Znaczy niektórzy, bo reszta kombinuje jak go zabić…
Wszedł do biblioteki rozglądając się trwożliwie, może ten dziadyga się tu gdzieś przyczaił? Czyta poradnik “Jak zdzierać skórę na żywca by najbardziej bolało” i rozgląda się kaprawymi oczkami za manekinem do ćwiczeń.
Ale jakie mieli wyjście? Kucharz miał wrażenie że dla reszty kompanów ta ich cała wyprawa, to przygoda, oderwanie się od rutyny, czy chęć przeżycia przygody. A dla Burra to ciągłe oglądanie się za siebie, liczenie upływającego czasu i umieranie ze zmartwienia czy czasem jak wróci do domu to nie będzie zamiast niego pogorzelisko w zdobytym przez truposzy mieście. Po co więc był mu ten dziennik? Sam nie wiedział. Może coś w nim przegapił, może czegoś nie doczytał, albo jest za głupi by pojąć coś co Albus tam zapisał. Może Grimaldus… przetarł ręką powieki zmęczonym ruchem dłoni. Nie Grimaldus przecież już im nie pomoże. Schował wreszcie dziennik do swojego przepastnego plecaka i odwracał się właśnie, kiedy Węgielek zaczął piskać.
- Będziesz ty... cicho… - głos mu stopniowo zamierał w zasychającym gardle. - O-oł.
Zawsze tak było. Jak razem z braćmi dobierali się do ciastek które piekła mama i zostawiała je na parapecie by wystygły, to oni zawsze uciekali jak ich nakryła a on stawał jak wryty i wydawał z siebie ten dźwięk.

Albus Blackwood. Od razu był tego pewien, no bo któż inny mógł go nakryć tutaj na grzebaniu w bibliotece i kradzieży dziennika. Tyle dobrego, że sam dziennik w plecaku a nie tak jak z ciastkami - połowa jeszcze w gębie i okruszki na koszuli.
- Eee… Wi-witaj Wielmożny Mistrzu… - zachrypiał, po czym ukłonił się w pas podzwaniając rondlami i kociołkami troczonymi do plecaka. Dwa dni po pełni, może choć krztyna starego maga w nim siedzi jeszcze… - Jestem Burro Butterbur do Twoich usług. Przybywam z Ybn Corbeth - jakoś tak odruchowo powiedział że przybywa sam. Jak już dojdzie do skórowania to może choć innym się uda. - Z błaganiem o pomoc i radę. Nie śmiałbym zakłócać Twych badań, ale sprawa jest, że się tak wyrażę sprawą życia i śmierci…
- Śmierci? Śmierci? - zainteresował się mag. - Zawsze chętnie pomogę w śmierci, hihihi! - podskoczył radośnie i niedbale odrzucił magiczną lampę w kąt. - Burro, Burro, jestem Mistrzem przecież, tak! To od czego zaczynamy, w czym pomóc, hę? - zbliżył się do Burra zacierając chude ręce i uśmiechając szeroko.
Osz w dziuplę, pod dachem rzeczywiście nikt nie mieszka… Burro mimo wszystko nie spodziewał się tego, że Albus będzie aż taki… szurnięty.
- Emm… tak, tak Mistrzu! Śmierci. Śmierć rozlazła się wokół Ybn Corbeth i okolicy. Śmierć prawdziwa, która rzuciła wyzwanie najlepszym mistrzom magii kapłańskiej i czarodziejom. Ale przecież nikt nie wie o tych sprawach więcej niż sam Albus Blackwood! Prawda? Wiesz przecież mistrzu o pladze nieumarłych która powstała po zaćmieniu?
- Zaćmienie, zaćmienie, brak słońca, brak końca… - Albus zaczął chodzić w kółko mamrocząc do siebie i drapiąc się nerwowo po bokach. - Śmierci! TAK! - podskoczył raźno, przyprawiając biednego niziołka o kolejne palpitacje. - Kto wyzwanie rzuca śmierci, kto w Osnowie dziurę wierci? Tak! Tak! Wreszcie, po tylu latach mu się udało! Jupi! Hura! Juhuuu! - czarodziej zaczął skakać i tańczyć podkasując szatę i ukazując chude nogi pokryte z rzadka włoskami. - Kto wyzwanie rzuca śmierci, kto w Osnowie dziurę wierci? - zanucił, po czym chwycił Burra za ręce, zmuszając go do podjęcia oszalałego pląsu. - Kor, Kor, Kor, to właśnie on, fe-fe-fe, śmierć zbierze plon, ron-ron-ron, w Dolinie ma swój dom. Jupi!! - Albus wywinął wraz z niziołkiem piruet i puścił go, skutkiem czego obaj mężczyźni polecieli w przeciwnych kierunkach - kucharz uderzył w stół, a czarodziej w ścianę nieopodal drzwi.
- Umgh - stęknął kucharz, podnosząc się z ziemi. Myślał gorączkowo, co ma począć dalej, bo z maga jednak coś dawało się wycisnąć. Tylko czy można wierzyć człowiekowi, który hołubce lubi wycinać w bibliotece?
- Jak powiedziałeś, Mistrzu? Korferon? To czarodziej? No pewnie że czarodziej - sam sobie odpowiedział na durne pytanie. - A gdzie dokładniej w Dolinie mieszka? Wiesz może, Mistrzu?
Pomasował bolący bok, który spotkał się ze stołem.
- A wiesz… emm… jak tą dziurę w Osnowie załatać? - Dla kucharza temat bym mocno obcy, ale starał się zagrać na ambicji czarodzieja. - No bo to wielkie osiągnięcie, ale przecież pewnie odwracalne, prawda? Ktoś z odpowiednią wiedzą, taką jak ty Mistrzu na pewno zna sposób?
- Gdzie? Gdzie? - siedzący na podłodze mag rozejrzał się bezradnie, słuchając paplaniny Burra. - No właśnie, gdzie, gdzie on jest, gdzie on jest?! - zerwał się i dopadł niziołka, potrząsając nim rozpaczliwie. - Oni wiedzą, oni na pewno wiedzą! Ale nie, nie!! Jak wiedzą to go zabiją, na pewno go zabija! Nieeee!! - zawył - Muszę ich złapać, muszę ich powstrzymać, by nie było już co łataaać! - ryknął i pognał pędem do wyjścia, w drzwiach zderzając się z niosącym jedzenie Nautem. Talerz ze śniadaniem poleciał na ziemię; drow nieledwie cudem ocalił przed upadkiem dzbanek z pienistą cieczą, wykazując się iście elfim refleksem.
- Czego się znów ciska? - burknął Naut i spojrzał surowo na niziołka.
- Nie byłoby co łatać? - wymamrotał nieprzytomnie niziołek. Przez ostatnie kilka minut,jak Albus zaczął z nim oberka wywijać a potem rzucił się na niego i zaczął się wydzierać, niziołek był pewien że skończy jak okładka. Było to tak według niego pewne że nawet nie bał się a starał się jak najwięcej przed śmiercią wyciągnąć z dziadygi. Teraz zaś dotarło do niego że czarodziej jest nie tylko szurnięty, ale i niebezpieczny dla otoczenia na dużo większą skalę. On nie chciał nic naprawiać, ale nawet zepsuć dalej.
- Zaczekaj Mistrzu! - kiełbasa na podłodze, ale drowowi udało się uratować kufelek z zaprawionym piwem. - Tak nie można! Trzeba wypić rozchodniaczka! - spróbował w desperacji. - Na pohybel im! Tym co wiedzą! - ściągnął dzban z tacy Nauta i pobiegł za czarodziejem. - Mistrzu? Prawdziwy khazadzki stout! Wyśmienity na rozpoczęcie wyprawy.
Zabiegł szaleńcowi drogę i wcisnął mu dzban do łapy, ale nie puszczał ucha tak by się nie wylało.
- Na pohybel! Hej ho, śmierć to nie zło! - huknął ochoczo Blackwood i łyknął wielki haust piwa, złączając z niziołkiem ręce przez łokcie. Nagle zamrugał i spojrzał trzeźwiej na drowa. - Tyś mi w nocy wiewióreczkę posłał! Ta twoja też jest, tak czy nie? - beknął, po czym przycisnął naczynie do ust Burra. - Na pohybel - wycedził przez zęby przechylając dzban i mało nie topiąc lekkostopego w piwie. Napój wlał się do ust i nosa niziołka, a potem oblał mu całą głowę. Przez chwilę obaj mężczyźni stali naprzeciw siebie - czarodziej mierząc gościa rozbieganym spojrzeniem, a kucharz próbując wyparskać resztki piwa z nosa. W końcu oczy Burra zasnuła mgła i dzielny niziołek zwalił się bez przytomności na ziemię.
- Juhuhu! - zachichotał Blackwood. - To ja może już sobie pójdę… - wyminął zgrzytającego zębami z wściekłości drowa i wyszedł na korytarz.

***

Idący w stronę biblioteki Shando zobaczył jak z drzwi wybiega jakaś krępa postać i w niezbragnych podskokach znika w ciemności korytarza. Chwilę potem omal nie dostał w głowę tacą, którą Naut z wściekłością rzucił o przeciwległą ścianę, a między nogami zaplątał mu się Węgielek, biegnący w panice na poszukiwanie Kostrzewy. Nawet jeśli calishyta miał zamiar gonić tajemniczego uciekiniera - zapewne Albusa, bo kogóż innego - zatrzymał go widok burrowego ciała leżacego na podłodze biblioteki.
- Jeszcze jakieś genialne pomysły? - warknął Naut i również zniknął w mroku.


***

Kostrzewa wyszła ponownie na zewnątrz. Ku swemu zdumieniu nie znalazła Burra, którego oczekiwała najdalej pięć kroków od wieży (a najlepiej w jej środku). W końcu rozsądny niziołek nie oddaliłby się samotnie w las! Świeżych śladów walki również nie było... Czyżby zmylił drogę i poszedł wgłąb korytarzy Albusa? Dziw byłby to nad dziwy! Półorkini nie miała jednak czasu by zdziwić się bardziej, gdyż w jej nogę wczepiła się łasica ybnijskiego karczmarza. Nie trzeba było wielkich zdolności empatycznych by wyczuć, że coś stało się właścicielowi psotnego myszojada.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 13-07-2014 o 21:04.
Sayane jest offline  
Stary 14-07-2014, 22:12   #66
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Ybn Corbeth
Dzień trzeci, wczesne popołudnie


Jehan stał przy stole Colbertów z ponurą miną, gapiąc się na krótki list i deliberując nad dalszymi działaniami.
- Złe wieści? - pytanie Debry wyrwało go ze stuporu. - A może to od kochanki? - zażartowała niepewnie. Jon, wiedząc czym para się Jehan, był bardziej domyślny. Zresztą Debra nie znała nie tylko ciemnych stron życia Lahance’a, ale i własnego ojca. Zabębnił palcami w stół i fuknął na córkę.
- Nie gadajże głupot. Chłop zdrożony przyjechał, a ty zamiast obiad mu robić to ozorem mielesz. Ojcu też byś zupy dała zanim słonce zajdzie.
Obrażona Debra zniknęła w kuchni, wymownie masując ranną w czasie zaćmienia rękę, a Colbert opadł na krzesło rad-nierad, że jego grubiańskie połajanki odniosły skutek.
- Kłopoty dogoniły cię nazbyt szybko, co? - bardziej stwierdził niż spytał. Znał Jehana długo i był świadom jak wysokie mniemanie ma o sobie chłopak, który zjeździł Wybrzeże Mieczy wzdłuż i wszerz. Jednak Jon patrzył na wyczyny młodzieńca z perspektywy lat doświadczeń i wiedział, że jego gość jest tylko krętaczem i drobnym złodziejaszkiem; płotką w stawie pełnym szczupaków, która do tej pory miała więcej szczęścia niż rozumu, nadrabiając braki w fachu wyglądem, który potrafił zmylić nawet doświadczonych graczy. “Lecz każda pula szczęścia wreszcie się kończy” pomyślał, patrząc na zafrasowany wyraz twarzy Wróbla. Jehan zawahał się chwilę, lecz potem wyjawił co i jak. W końcu Colbert pomógł mu nie raz, a obecne kłopoty były w pewien sposób z nim związane; bardziej niżby Lahance sobie tego życzył.

Jon
milczał potem długo; ciszę domostwa przerywało tylko gniewne walenie garnkami dochodzące z kuchni. W razie konfrontacji z ludźmi Marcusa Carlyle’a Colbert, rzecz jasna, wyparłby się wszelkich związków z Jehanem; wiedział również, że i chłopak o tym wie. Pozostawała jednak Debra, której ojciec nie miał zamiaru wprowadzać w swoje pokątne interesy i narażać na szwank tylko dlatego, że Lahance nie umiał porządnie zatrzeć śladów swojego fałszerstwa. “Pewnie pyszałek ukrył gdzieś na dokumentach swój podpis i masz babo placek”, dumał zirytowany. “«Tak szybko», powiadał. Jak widać i szybko, i partacko”.
- Paladynami nie musisz się troskać - rzekł wreszcie. - Znając ich sumienność już dawno znaleźli prawdziwego złodzieja; zresztą nawet jeśli nie, to nie przybędą tu wcześniej niż za dwa-trzy dekadni, a i to wyłącznie przy dobrej pogodzie, o którą o tej porze roku ciężko. Nie mówiąc już o nieumarłych. Wiesz, że ten kretyn, Jasny, pojechał z jakimiś kupcami z Amn na południe? Uciekać od nieumarłych się zachciało; idioci. Pewnie szkielety ich zaciukają zaraz za Słonecznymi Wzgórzami; przecież między nimi a Jeziorem kawał drogi i nie ma żadnych stanic - wtrącił bez związku, by zyskać jeszcze czas do namysłu, a im dłużej myślał, tym bardziej nie podobały mu się wnioski, do jakich dochodził; zarówno ze względu na Jehana jak i własne interesy.
- Skoro mówisz, że przegnali tego twojego Jocelyna znaczy to, że Marcus pozyskał nie tylko duży zastrzyk gotówki, ale i nowych sprzymierzeńców. W końcu tak zdolnego i bogatego zaklinacza nie łatwo jest przestraszyć, prawda? - zamilkł znów. Jeśli w interesy Carlyle’a wtrąciła się luskańska Wieża Arkan Jon mógł mieć poważne kłopoty. Tajemnicą poliszynela był fakt, że magowie z wieży mieli ambicje by kontrolować handel i politykę nie tylko w Mieście Żagli, ale i na całej Północy. Ponoć ich wpływy sięgały nawet Rady Kapitanów; Gildia Kupców miała w Luskan akurat najmniej do gadania. Colberta przeszedł zimny dreszcz gdy pomyślał, że czarodzieje mogą mieć wyciągnąć swe macki w kierunku Ybn Corbeth. Taka potęga mogła zmusić do ucieczki nawet najlepszego czaromiota. Nagle poczuł nieprzepartą ochotę by zacieśnić znajomość z Orestesem z Mirabaru, który od kilku sezonów bezskutecznie namawiał go do współpracy, a luskańskie kontrakty wrzucić do pieca.
- Radziłbym ci umykać z Ybn. Twój przyjaciel ma rację; w Dziesięciu Miastach przyjezdnych jest więcej niż mieszkańców, a tutaj każda nowa twarz zwraca uwagę dwudziestu innych, które przeliczają ją od razu na monety… - przerwał, bo do pokoju weszła nadal naburmuszona Debra z tacą, na której stały miski z parującą zupą.

Dalsze minuty minęły na jedzeniu i niezobowiązującym wymienianiu najnowszych plotek. Debra cieszyła się, że ostatni atak na miasto nie przyniósł większych strat i wychwalała Helmitów pod niebiosa - zarówno paladynów jak i kapłanów. Jehan z kolei opowiedział co widział na trakcie oraz czego dowiedział się od krasnoludzkich strażników.
- Skoro zginął stary Thunderstone to krasnoludy maja nie lata kłopoty - stęknęła objedzona Debra rozpierając się na krześle. W zawiłościach ybnijskiej polityki - nierozłącznie wiążącej się z handlem - była tak samo obeznana jak i jej ojciec. - Tradycja zakazuje im obsadzić na tronie młodszego, a starszy syn w nosie ma politykowanie i włóczy się gdzieś po Dolinie Lodowego Wichru już od dobrych kilku lat.
- O ile nie zginął w czasie jednej czy drugiej wojenki, która ostatnio przetoczyła się przez Dekapolis - sprostował Colbert.
- Stronnikom Torimma było by to na rękę; i pewnie taki argument wysuną jako pierwszy - zripostowała dziewczyna. - Tak czy siak handel znów stanie, a to przecież początek sezonu!
- Bez przesady, politykować też za coś muszą - mruknął Jon, choć bez przekonania. Wybór krasnoludzkiego króla był w tej chwili najmniejszym z problemów, z którym musiał się borykać.
- Myślicie, że otworzą Drogę Królów? Żeby wysłać ekspedycję poszukiwawczą za Kordekiem… - dziewczyna umilkła niepewnie, nie rozumiejąc dlaczego obaj mężczyźni poderwali nagle głowy i wbili w nią czujne spojrzenia.

⛪⛪⛪

Gdy Debra poszła do kuchni, a potem na miasto z “niezwykle pilnym” zleceniem od Jona, mężczyźni powrócili do rozmowy. Colbert był sceptyczny co do otwarcia Drogi Królów, choć przyznawał, że w takiej sytuacji jest to możliwe. Plotki o gnomim przejściu odrzucił zupełnie, kategorycznie twierdząc, że istnienie takowego byłoby odczuwalne na ybnijskim rynku zbytu. O karawanie przez góry lub wzdłuż wybrzeża nie mogło być mowy, a ucieczka w stronę Mirabaru stwarzała zbyt duże ryzyko wpadnięcia na siepaczy Marcusa - w końcu trakt na południe był tylko jeden.
- Elfy zaś cię nie przyjmą, choćbyś nie wiem jak pięknie się do nich uśmiechał; ostrouchy jedne.
Znów umilkli. Jon chwilę walczył ze sobą; potem spojrzał na drzwi, za którymi zniknęła Debra i westchnął.
- Jest jeszcze jedna opcja, lecz ryzykowna tak samo jak zabawy z Marcusem. W Ybn mieszka pewien… hm... kupiec, Milon Gray. Gdybyśmy mieli tutaj gildię złodziei czy bandytów to on byłby jej hersztem - rzekł przyciszonym głosem, mimo że byli w domu sami. - Możliwe, że on mógłby ci jakoś pomóc. Ale nie igraj z nim - ostrzegł - to nie twoja liga i absolutna ostateczność. Pokręć się po rynku i świątyni, posłuchaj powracających patroli. Może Debra ma rację i dzięki śmierci Valina da się przejść pod górami… Albo Arla wyśle kolejne ekipy gdzieś dalej, może do magów do samego Levelionu i się z nimi zabierzesz…? Sprawdź wszystkie opcje; wierz mi - interesy z Grayem to na prawdę absolutna ostateczność!

⛪⛪⛪
 
Sayane jest offline  
Stary 15-07-2014, 21:04   #67
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
WŚRÓD KSIĄŻEK I MIRAŻY WIZYTA DRUGA


Podziemna biblioteka Mistrza Albusa Blackwooda
Krótko przed ruszeniem w drogę powrotną


Shando krzątał się po bibliotece, szukając ksiąg zawierających magię wojenną, jednak albo Szalony Albus nie gustował w takowej, albo po prostu zaginęły w setkach prawdziwych i fałszywych tomisk wypełniających tę wspaniałą komnatę.
Lada chwila opuszczą to miejsce, a zabieranie ksiąg nie było dobrym pomysłem - szalony dziadunio był przywiązany do swoich grymuarów oprawionych w ludzką skórę i marny będzie los shandowych towarzyszy, jeżeli ruszy za nimi w pościg... lub - co bardziej prawdopodobne - wyśle w ślad za nimi coś potwornego.
Przez umysł specjalizującego się w magii przywołań czarodzieja przesunął się kalejdoskop morderczych potworów, które mogły przybyć na wezwanie mistrza magii - którym Albus mimo swojego szaleństwa i zamiłowania do introligatorstwa ekstremalnego niewątpliwie był.

Trzeba łapać, co jest, pomyślał czarodziej i podszedł do pulpitu z księgami w makabrycznych okładkach. Odsunął na bok Historię Netherilu i Historię Dalekiej Północy, pierwsze oprawione w gładką skórę, zapewne dziecka lub kobiety, drugie zaś o okładce pokrytej różnokolorowymi włosami - ani chyby zszytej zkilku skalpów. Cieniem przez Magię - o okładce z grafitowej drowiej skóry, próbował przeglądać, pamiętał to jednak jak przez mgłę. Jedynie w Nekromantycznych Zamysłach, gdzie ludzka skóra była uzupełniona złotą blachą - mógł od razu znaleźć przydatne zaklęcie, albowiem pokazała mu je Mara.


Shando zdjął pozostałe księgi z pulpitu, Nekromantyczne Zamysły umieścił w uchwycie, po czym rozpoczął szybkie przeszukanie biblioteki. Szybko okazało się że mimo iluzyjnego splendoru, w zacienionych kątach zamieszkałych przez pająki można znaleźć całkiem zapomniane i przydatne rzeczy. Zwój pergaminu zabrał od razu i po chwili namysłu dodał do niego jeszcze kilka. W przewróconej szkatule były kałamarze, w większości puste lub rozbite, jednak znalazł kilka pełnych i całych. Pióra walały się wszędzie, zgrabny nożyk skryptorski o rękojeści z kości narwala wymagał tylko naostrzenia. Brakowało piasku lub bibularza, ale w końcu ceramiczna figurka w kształcie zwiniętego węża okazała się słojem ze śnieżnobiałym drobnym miałem.


To nie będzie łatwe, pomyślał czarodziej, patrząc na swoje ręce nawykłe bardziej do uderzania w dębowe, treningowe kukły niż trzymania pióra. Tym niemniej sztuka kopiowania zaklęć to część czarodziejskiej edukacji, więc umiał robić i to. A przynajmniej umieć powinien.
Zaczął od naostrzenia noża, co wykończył używając skórzanego paska - niczym balwierz brzytwę. Przygotował tuzin piór, z czego połowę odrzucił. Następnie wodą z manierki rozpuścił zeschły inkaust na dnie kałamarza. Więcej światła, pomyślał i użył swej niezawodnej lampy z nieco nieszczęśliwym dżinnkiem w środku.

Pora wziąść się do roboty...

Zwój przyciśnięty do skryptorskiego pulpitu był gotowy. Shando - po tym gdy rozruszał dłoń pisząc kilka wersów na niepotrzebnym skrawku - też. Odetchnął głęboko wdychając woń kurzu i atramentu, przyprawioną delikatną nutą mirażowej magii.

Kopiowanie czarów nie jest łatwe, o wiele trudniejsze niż zwykłe kopiowanie tekstów. Zaś kopiowanie zaklęcia, którego się jeszcze nie odcyfrowało jest najtrudniejsze, dlatego calimshański czarodziej nie spodziewał się cudów. Znak po znaku, bardziej kopijąc je niczym obrazki niż przepisując poczuł się jak kilkuletni nowicjusz w klasztorze, którego trzcinką uczono prawidłowo pisać.


A jednak przez palce i pióro wraz z inkaustem spływała magia. Nie była to lśniąca niczym promień słońca nić, która nadawała misternym znakom smoczego alfabetu moc podczas zapisywania zwojów i ksiąg. W atramentowej czerni jażyły się niepozorne drobinki, iskierki, jakby pióro i pergamin rozpoznawały że nie jest to nic nie znacząca kaligrafia laika, a zaklęcie - tyle że jeszcze okryte chmurą tajemnicy.

Ledwie kilka razy Wishmaker musiał użyć nożyka do korekcji błędów, raczej przytrzymywał nim powierzchnię zwoju by była gładka pod piórem które - nawiasem mówiąc - często wymieniał na nowe.

Gdy skończył, czuł się zmęczony jak po wielogodzinnym treningu, mimo iż masywna klepsydra w rogu wskazywała że minęło niecałe pół godziny. Posypał zapisany tekst piaskiem, zdmuchnął, powachlował i schował pergamin wraz z pozostałymi do starego, ale wciąż mocnego tubusa z zielonej, łuskowej skóry, z którego najprzód wygonił mieszkającego tam pająka wielkości orzecha. Kałamarze, pozostałe pióra, nożyk i piasek schował zaś do torby.

Następnie podszedł do towarzyszy, którzy po drugiej stronie biblioteki kłócili się o coś nad nieprzytomnym niziołkiem.

 
__________________
Bez podpisu.

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 16-07-2014 o 05:43.
TomaszJ jest offline  
Stary 17-07-2014, 09:35   #68
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Post Post wspólny



-
A ty co tam piszczysz? - w lesie druidka pochyliła się nad stworzonkiem i pogłaskała je po małym łebku. Świeże powietrze - nawet niosące ze sobą czarną woń zgnilizny ponurego lasu - było jej o wiele milsze niż zatęchły zapach kamiennych podziemi. Miała nadzieję, że będzie mogła poczekać na resztę tutaj, na zewnątrz, a nie znów tłuc się po ponurych lochach. Łasiczka była jednak nieustępliwa - i kiedy posunęła się do tego, że złapała zębcami brzeg Kostrzewowej szaty i zaczęła, śmiesznie zapierając się krótkimi łapkami, ciągnąć ją w kierunku zejścia w dół, kobieta poddała się w końcu i niechętnie ruszyła za chowańcem, żegnając spojrzeniem upragniony widok otwartego nieba i wsadzając oporne kruczysko pod pachę. Zeszła wgłąb korytarza i wkrótce zobaczyła majaczące przed nią plecy Vara i reszty ybnijskiej zbieraniny.

Grzmot, słysząc śpiewy, wyszedł z kuchni ze swoją siecią na poszukiwania tak radosnej osoby, a za nim potruchtali Mara, wilk i w końcu Thog. Var sądził, że w tym miejscu zachowywać mógł się tylko właściciel ponurego przybytku… i Grzmot w kąpieli. Jako że nie zażywał właśnie luksusu gorących źródeł, założył że to mag. Nie zdążył jednak daleko ujść, kiedy trafił na Kostrzewę prowadzoną przez Węgielka. Wkrótce znaleźli bałagan w bibliotece, porozrzucane śniadanie i rozlane piwo, z czego spora część ostatniego zdawała się być na niziołku. Tyle że zdawał się być martwy. Między regałami kręcił się Shando, nie zwracając uwagi na leżącego Burra.
- Na wszystkie liście Wielkiego Dębu… - druidka omiotła wzrokiem całą tą scenę, a gniew niemal unosił się z jej nozdrzy gorącą parą. - Po co zaś ten wypierdek tu lazł?!! Czy ktoś z tej bandy ma dwie… nie, jedną nawet klepkę na miejscu, a łba używa do myślenia, a nie do tego, żeby było na czym czapkę trzymać?! - warknęła. Kolejna rzecz, zdawało się prosta i łatwa, rozwaliła się w drebiezgi z powodu lekkomyślności jej kompanów. Frustracja druidki sięgała nieznanych dotąd wyżyn, przypominając jej, czemu jednak zwykle stroniła od ludzi i starała radzić sobie sama. Po prostu nigdy nie można było opierać się na innych… chyba że polegać na tym, że zawsze coś skiepszczą. Tymczasem goliat przystawił sztylet do ust mikrusa i poczekał dłuższą chwilę, sprawdzając czy metal zaparuje. Czekanie i wstrzymanie przez Vara oddechu się opłaciło.
- Tylko śpi jak zabity, zamiast maga. Ech, zabierajmy go i znikajmy to, póki jesteśmy w jednym kawałku. Chyba że umiesz go z tej trutki dobudzić migiem. - zwrócił się do druidki, która podeszła do małego ciałka i trąciła je nogą.
- Niech śpi… - mruknęła - Nic mu nie będzie, a driakiew jest tyle silna, że się wybudzi za parę godzin dopiero. Mocy na niego żal marnować, tfu… - wykrzywiła się. Rozejrzała się po iluzorycznych półkach i szybkim ruchem kija zrzuciła kilka tomów na podłogę, a potem przesunęła je na małą kupkę. - Olej albo płyn alkimiczny masz? - spytała goliata - Uchodzić nam trzeba, a ja tej wieży i tego zgniłego ogryzka tu tak nie zostawię, żeby dalej na złe czarował… - zastrzegła, rzucając na stosik kolejne kartki.

Var przerzucił sobie niziołka przez ramię, jego plecak zaś wziął do ręki, żeby nic nie powypadało. Później miał zamiar wsadzić go do worka, z głową na wierzchu, żeby łatwiej się go niosło.
- Nie mam, ale skoro już chcesz to podpalać, niech wszyscy się najpierw zbiorą przy wyjściu. Weźcie księgi, w których znaleźliście jakiekolwiek informacje, jak mu spalisz bibliotekę, to możemy zapomnieć o jakiejkolwiek pomocy lub łagodnym obchodzeniu się z nami, pewnie będzie chciał nas ubić. Przerobić na okładki i odnowić bibliotekę. Podobno są do nich przywiązani. - Poprawił sobie niziołka na ramieniu. - Tylko dobrze wybierajcie, bo trzeba będzie nieźle zasuwać żeby stąd żywcem ujść - sapnął.
- Oszaleliście chyba! - krzyknęła Mara. - Przecież Naut też się od tego dymu udusi!
- No i chuj? - spytał zdziwiony półork odrywając na chwilę wzrok od Kostrzewy. Mara aż zapowietrzyła się z oburzenia.
-Bo pęknie hy hy… - zażartował - To mroczny elf. W innych okolicznościach porwałby Cię… - wzruszył ramionami.

Shando zebrawszy naręcze różności - nie gwizdnął ksiąg, jak pierwotnie zamierzał (w historii przeklętych przez kradzież i tak był jeden Wishmaker za dużo) - podszedł do towarzystwa stojącego nad Burrem i po zerknięciu na kufel wszystko dla niego stało się jasne. Ale spalić bibliotekę? Nie miał ochoty ani mocy by mierzyć się z mściwością Albusa. Dlatego odpowiedź mogła być tylko jedna.
- Nie podpalamy. Zajmą się tym Helmici.

Thog milczał większość czasu. Był prostym osobnikiem, nie pojmował całego, tego świata magicznego. Miał proste potrzeby i dążył do ich spełnienia. Koniec końców zaintrygował go fakt, dlaczego zbudził się nago na gałęzi drzewa w mrocznym i niebezpiecznym lesie.
- Kostrzewa wie, co mogło się Thogowi przytrafić? - zagadał rasową kuzynkę.
- Pewnie czar Sugestii. Ale to nie moja specjalność. - rzucił calishyta od niechcenia, ignorując fakt, że pytanie nie było do niego. W końcu co dzika półorczyca mogła o tym wiedzieć?
Sama zaś druidka, zajęta gromadzeniem materiałów na podpałkę, zignorowała toczące się jej za plecami rozmowy. Dopiero, kiedy efekt wydał jej się zadowalający - jak na wielki pośpiech, z którym starała się zbudować to prowizoryczne ognisko - stanęła nad kupą papierów, grzebiąc po szacie w poszukiwaniu czegoś, czym można by skrzesać iskry. Jej oczy - oba - odszukały wzrok Shando.
- Pierwej to Helmici się tu nie raczyli pofatywgować nawet i wątpliwe, czy i drugi raz będzie im się leźć chciało. Zresztą, dość zmartwień mają w Ybn, a mało ich tak, by tu kogoś jeszcze posłać. Jak magusowi ostawimy papióry, to jak tu się kto nawet zjawi, to ów go czarem zmiecie…i kolejną będzie miał księgę, tym razem w stalowej oprawie...dalej ci mam wymieniać? - zagadnęła kwaśno z krzesiwem w dłoni - A elf se poradzi. Czarne grzybojady w podziemiu się tak czują, jak zielone szyszkojady w lesie…Znajdzie jakąś norę i najgorsze przeczeka. A i może jak wariat nie będzie miał zaklęć, to i tą smycz magiczną łatwiej mu będzie zerwać - zapewniła Marę.
- On nas zabije. - oznajmił Wishmaker. Lub przerobi na ozdoby ogrodowe, dodał już w myślach.
- Wierzyć mi się nie chce. Czy wam wszystkim rozum odjęło? - Mara postawiła oczy w słup. Usta zacisnęła tak mocno, że przypominały białą bliznę. - Idę poszukać Nauta. Nie pozwolę go spalić, to jakieś szaleństwo.
Na Kostrzewę spojrzała jakby zupełnie nie pojmowała jej poczynań, ba, widziała druidkę po raz pierwszy albo w całkiem innym świetle. Grupę opuściła dziewczynka w pośpiechu a za nią pognało wilczysko.
- Naut! - nawoływała na całe gardło znikając w labiryncie korytarzy. - Naut, słyszysz!?

Nie musiała wołać długo; co prawda tej części podziemi nie znała i było tu ciemno jak oko wykol, ale wilczy nos nie potrzebował światła. Naraz z ciemności wysunęła się szczupła dłoń i złapała za ramię, osadzając w miejscu.
- Milcz, jeśli ci życie miłe; chcesz ściągnąć sobie tego dziada na głowę? -
syknął Naut, pojawiając się dosłownie z nikąd.
- Biblio... teka... - wysapała Mara. - Kostrze...wa chce spalić...
- Leć do kuchni po wodę! -
Nautowi nie trzeba było więcej. Odwrócił Marę we właściwym kierunki i cicho jak duch skoczył w ciemność.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 18-07-2014 o 14:24.
Sayane jest offline  
Stary 18-07-2014, 23:19   #69
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Jeśli Mara liczyła na to, że zawezwanie drowa odmieni decyzję półorczycy, to właśnie przestrzeliła. Ta wcale nie miała ochoty użerać z ostrouchem, a sprawa była dla niej jasna - bez ksiąg Albus na pewno straci trochę swojej złowieszczej mocy, i nawet jeśli nie polepszy to losu miejscowych - o których po prawdzie druidka mało dbała - to na pewno odczuje to przyroda wokół, widocznie wypaczona przez plugawą magię. Tak więc, nie wdając się w dalsze dyskusje, i jeszcze bardziej przypilona uciekającym czasem, Kostrzewa potarła o siebie kamyczki krzesiwa i upuściła iskry na przygotowany zawczasu papier. Dmuchnęła kilka razy na żar; ogień powinien szybko zacząć pożerać suche stronice, a zapaloną od ogniska żagwią, zrobioną z ciasno zwiniętego zwoju, kobieta zamierzała rozniecić pożar w jeszcze kilku miejscach biblioteki. A potem uchodzić z piekielnych podziemi jak najrychlej.




Czarodziej stanął jednak ze skrzyżowanymi rękoma przed półorczycą torując jej drogę i popatrzył się na nią spojrzeniem zarezerwowanym dla wyjątkowo tępych młodzików.
- Już raz zrobiłaś głupotę, próbując bawić się w dyplomatę - rzekł do Kostrzewy Shando Wishmaker wyjątkowo jak na niego elokwentnie. Choć chrypiąco, jak zwykle. - Nie pozwolę Ci zabić nas wszystkich. Odstąp. Natychmiast.

Tymczasem iskra zmieniła się w płomyk, który radośnie zaczął lizać stare pergaminy.
- Wie co robi… - Thog stanął obok Kostrzewy kolejny raz dając wyraz zaufania i poparcia dla rasowej kuzynki - Groźby zostawi dla kogo innego. - dodał spoglądając przybyszowi z wschodu głęboko w oczy.
- Na co Wy, do dupy skorpiona, liczycie? Na epicką walkę czarodziejów? Zapewniam was, że gdy stanę naprzeciwko Albusa kupię wam... powiedzmy trzy kroki ucieczki więcej. Może pięć jak będę miał szczęście. Nawet jakbyście spalili mu wszystkie księgi z zaklęciami, wystarczy głupia różdżka lub pergamin z jego zapasów i koniec z wami, idioci! Zresztą te najważniejsze pewnie i tak są zabezpieczone przed ogniem... - Shando pokręcił głową. Nie wierzył w to co słyszał. Spotykał już półorków, wiedział że nie są tak głupi, jak utarło się sądzić, ale ta dwójka to samobójcy.




- Nie - powtórzył calimshanin dobitnie, a jego ręce wystrzeliły do przodu w chwycie zwanym Pazury otwierają Muszlę, by zmusić Kostrzewę do oddania mu pochodni. I tu zaczęły się schody, bo owego ruchu nie trenował od dobrych kilku lat, więc wykonał coś za co w klasztorze dostałby trzydzieści trzcinek w plecy, a Kostrzewa nadal trzymała swój płonący pergamin, który zaczynał coraz bardziej dymić; podobnie jak stos powyrywanych z ksiąg stronic. Thog, który próbował powstrzymać czarodzieja i Shando, próbujący wyrwać druidce ogień zatrzymali się w niezdarnych pozach, tak, że stojący obok mogli mieć tylko powód do śmiechu.
- Thog lubi. Cofnie się, bo Thog zapomni o sympatii i użyje siły… - warknął półork siłując się z czarodziejem, wkładając w to niewiele ponad połowę swojej siły. Powoli zaczął napierać coraz bardziej i bardziej, chcąc odsunąć calishytę na bezpieczną odległość od Kostrzewy. Jednak Shando ani drgnął. Thog pchnął, ale Wishmaker tylko zacisnął mocniej dłonie, zamykając ręce półorka jak w żelaznym imadle.
Z początku półork miał zdziwioną minę i to nietęgo. Chwilę tak spoglądał z niedowierzaniem na przybysza z wschodu, nie rozumiejąc gdzie tkwi sekret jego siły. Kolejną chwilę później na twarzy Thoga pojawił się gniew zrodzony z faktu iż jakiś czarokleta zdaje się być bardziej krzepki od niego, a dopiero kolejną chwilę później gniew zamienił się w uśmieszek.
- Za późno. Ogień już pali. Trzyma Thoga, trzyma. Z zajętymi rękami nie zdusi płomieni.- półork był głupi, lecz wiedział, że wystarczy zagrać na czas, żeby plan Kostrzewy mógł zacząć się spełniać.




Druidka tylko syknęła przez zęby, kiedy mag wyciągnął w jej kierunku sękate łapy, na szczęście bez efektu. Miała szczęście, lub może bogowie patrzyli na nią łaskawym okiem - skupiona na tym, by przeklęte papiery spłonęły doszczętnie, Kostrzewa ledwo zwracała uwagę na to, co dzieje się wokół, całkowicie pochłonięta pasją niszczenia. Kiedy płomień radośniej strzelił w górę, dając znać, ze nie musi być dłużej doglądany kobieta odwróciła się w kierunku kąta, w którym leżał kolejny większy stos papieru, i zrobiła w jego kierunku kilka szybkich kroków, z zamiarem rozpalenia nowego zarzewia pożaru. Podenerwowany ogniem i dymem kruk zerwał się z ramienia kobiety i zaczął wyczyniać pod sufitem chaotyczne kółka, pełnym przejęcia krzykiem powiększając i tak niemałe zamieszanie. Kostrzewa już niemal dopadła do kolejnej sterty ksiąg, gdy nagle potężne kopnięcie powaliło ją na ziemię, a błyskawiczny cios pięści spadł na głowę Ur-Thoga.




Półork zachwiał się, co spowodowało, że napierający na niego Shando stracił równowagę i obaj upadli na posadzkę w plątaninie rąk i nóg. Thog za wszelką cenę przytrzymywał Shando by ten nie mógł wstać i doskoczyć do prowizorycznego ogniska i Kostrzewy. Bezbronny - bo trzymający niziołka i jego bagaż - Var spojrzał prosto w gorejące oczy rozwścieczonego drowa.
- Wynocha mi stąd, ale już! - ryknął Naur Kyor’Ol, miażdżąc butem zrobioną przez druidkę żagiew wraz z trzymającą ją dłonią.
- Ty...pajęczy...synu… - stęknęła powalona Kostrzewa, z trudem zbierając się w sobie. Obraz przed jej oczami latał i zmazywał się, czaszka pulsowała tępym bólem, który przyćmiewał nawet złamanie palców. Stojący nad nią drow dwoił się i troił w majakach, ale był dość widoczny, by druidka nie miała problemu z wycelowaniem w niego zdrowej dłoni.
- Dzieci Lasu… pomóżcie - szepnęła, przywołując na pomoc jedną ze sług Wielkiego Dębu. Z wyciągniętych w górę palców kobiety zaczęło promieniować zamglone, zielone pulsowanie, a w powietrzu rozszedł się zapach zieleni i odległe, widmowe dźwięki polującej watahy. Chmura światła błyskawicznie urosła do wielkości obłoku, z którego nagle wyskoczył wyszczerzony wilczy pysk, a zanim reszta drapieżnika, opierając się łapami o pierś drowa.
- Zagryź! - warknęła jeszcze Kostrzewa, zaciskając z bólu zęby. Przywołana bestia rozwarła szczęki, ale Nautowi udało się odepchnąć basiora tak, że jego kły wyryły jedynie płytką szramę na policzku drowa. Wilk opadł na łapy obok przeciwnika, zawył rozczarowany i zniknął w magicznym wyładowaniu, przypominającym chmurę opadających liści.

Shando spojrzał na półorka, trzymanego w uścisku. Dokładnie zaś spojrzał mu w oczy i powiedział - Łapiemy druidkę i jazda na zewnątrz - po czym puścił Thoga, dopadł Kostrzewy z zamiarem wyciągnięcia jej z biblioteki, mając nadzieję że Thog zajmie się drugą ręką. W końcu pogada sobie z obojgiem półorków gdy uciekną z zasięgu Albusa... jak będą jeszcze żywi, co w obliczu wściekłości drowa, bezmyślnego ataku Kostrzewy i gryzącego dymu wypełniającego coraz szczelniej małe pomieszczenie zaczynało być wątpliwe. - Var! Mara! Odwrót!
Thog wstał najszybciej jak tylko potrafił, naprędce zgarnął swój topór, który leżał tuż obok niego gdy szarpał się z calishytą, po czym zgodnie z słowami czaroklety ruszył na pomoc wyprowadzeniu Kostrzewy. Ogień już płonął teraz trzeba było tylko uciec z tej śmiertelnej pułapki.

Na tą chwilę do biblioteki wbiegł zdyszany rudzielec z wiadrem wypełnionym do połowy wodą. Podbiegła do palących się ksiąg i wylała całą zawartość na papierzyska zanosząc się kaszlem z powodu gryzącego dymu, podobnie jak reszta zgromadzonych osób. Jeden rzut oka na pobojowisko wystarczył aby domyślić się jak potoczyła się konfrontacja.
- Naut! - dziewczynka ominęła zbierających druidkę z podłogi mężczyzn i podbiegła do elfa. Nie wyhamowała w porę, a może wcale nie miała zamiaru, i wpadła wprost na drowa obejmując go ciasno jakby biegła do matki rodzonej i przyciskała kościsty policzek do jego piersi.
- Nie tak miało wszystko być…
Drobne wąskie usta wykrzywiły się w podkówkę, oczy zaszły wilgotną goryczą. Było jej wstyd za zielonoskórych kompanów i żal za cały ten galimatias, niesnaski i wrogość wobec bogom ducha winnego elfa. Ponoć była tylko dzieckiem ale zdawało jej się, że lepiej by to wszystko się potoczyło jakby samą ją jedną wysłano z misją do Albusa. Dorośli niby rozumni i rozsądni winni być a zupełnie się nie popisali, Mara straciła wiarę w całą ich misję i lojalność wobec grupy, którą wcześniej odczuwała jako naturalną konsekwencję wspólnej wędrówki. Teraz już nie była wcale pewna komu kibicuje w tym rozdaniu, na słowa Shanda o odwrocie bynajmniej nie zareagowała wcale.

Drow chwycił ją za kark jak ślepe kocię i wywlókł z wypełnionej dymem biblioteki na ciemny korytarz, a reszta wybiegła za nim, pędząc w stronę zbawczego wyjścia. Nikt nie zauważył, że po kilkunastu krokach Naut skręcił do łaźni, gdzie wentylacja była najlepsza, a pożar nie sięgał. Skamlący Strzyga następował im na pięty. Przez chwilę wszyscy troje dyszeli i kaszleli ciężko, pozbywając się trucizny z płuc, a echa kroków reszty wesołej gromady cichły coraz bardziej. Mara przetarła oczy i posłała drowowi takie spojrzenie jakie zwykła posyłać Grimaldusowi gdy coś przeskrobała.
- Za dużo nas tu i za duży chaos się wkradł. Ale nie przekreślaj wszystkiego bo dwóch zielonych ma mózgi małe jak orzeszki. Nie złość się… - wielkie zielone oczy potrafiły wycisnąć współczucie nawet z twardego serca. Czy drowie serce było takim? Mara miała nadzieję, chociaż drow tylko wzruszył ramionami.
- Ludzie - prychnął pogardliwie, mimo że nie do wszystkich towarzyszy zaklinaczki można to było przypasować. - I co masz teraz zamiar zrobić?
- Mieliśmy z Albusem pomówić ale to już raczej nie wchodzi w grę… - zamyśliła się dziewczynka pocierając mały umorusany sadzą nos. - Z trutką nie wyszło, szkoda… To teraz już tylko jedno. Trzeba dziadka… no… - wzruszyła ramionami i całkiem niewinnie przejechała palcem od jednego ucha do drugiego. - Co do tego pozostali chyba są jednomyślni… znaczy najlepiej żeby wyżył i go zawieźć do wsi, postawić przed obliczem władz czy coś… No i ciebie jakoś oswobodzić z tej klątwy, obiecałam że cię tak nie zostawię i nie zamierzam.

Drow westchnął nad uporem dzieciaka.
- Lepiej mi pomożesz jak stąd uciekniesz i paladynów sprowadzisz. Magowi, co im sąsiadów skóruje na pewno się nie oprą, a mnie - jako więźnia - powinni puścić wolno. A jeśli nie… - wzruszył ramionami - to sam sobie drogę do wolności wysiekę. Na prawdę myślisz, że wasza grupka zdoła pokonać kogoś, kto stworzył to wszystko? - wskazał na piękne iluzje. - Nawet szalony tak wam w głowach namiesza, że pozabijacie się nawzajem i nawet tego nie zauważycie. Na zewnątrz lepiej mi się przysłużysz… mała przyjaciółko - zakończył z pewnym oporem w głosie.
Mara nie wyglądała na przekonaną ale ostatecznie pokiwała głową.
- Obiecuję, że sprowadzę pomoc. Nie daj się zabić do tego czasu - pociągnęła lekko nosem ale zaraz wyjaśniła. - To przez ten dym… I jeszcze oczy mi zaczną głupie łzawić...
- Nie dam - kiwnął głową drow, choć Marze wydawało się, że bez wielkiego przekonania - Pogrzebał po kieszeniach. - Masz - wcisnął dziewczynce w dłoń małą perłę na srebrnym łańcuszku, czarną jak najczarniejszy onyks. - Albus jeszcze długo nie zauważy jej zniknięcia. Nie jestem pewien co dokładnie robi. Albo przechowuje wybrany czar, albo raz dziennie rzuca magiczny pocisk. Jakiś czarodziej ci dokładnie wyjaśni, choć przypuszczam, że zażąda za to sowitej zapłaty. Na pewno przyda się tak nieroztropnemu dziecku jak ty. A to - w ciemnej dłoni drowa błysnął drugi przedmiot - dowód mojej wdzięczności. Jeśli kiedykolwiek miałabyś kłopoty w którymś z Dziesięciu Miast - zwłaszcza w Bryn Shander - idź do najbardziej szemranej z dzielnic, do najbardziej z szemranych gospód i pokaż to - na dłoni Mary wylądował jakiś przedmiot wielkości monety, którego w półmroku nie widziała zbyt dobrze. - Pomogą ci.
Z powagą nałożyła na szyję wisior, monetę wsunęła do sakiewki przy pasie.
- Dziękuję - zastanawiała się moment. - A ja nic nie mam jak na złość…
W końcu zdjęła z szyi koraliki, które sama zrobiła z kości ptaków, piór i kamiennych paciorków. Owinęła drowowi wokół nadgarstka upewniwszy się gestem, że nie ma nic naprzeciw. Nie zaprotestował, choć wyraz twarzy miał nieodgadniony.
- Ostatnio straciłam przyjaciela, wiesz? - mówiła pod nosem zaplątując pętelkę na rzemyku. - Przez moją głupotę zginął i nie ma dnia żebym sobie tego nie wyrzucała. Tobie nie pozwolę zginąć, masz moje słowo. Wrócę tu i cię uratuję.
Na moment podniosła na niego oczy i uśmiechnęła się gładko, łobuzersko.
- No to… idę. Zanim zieloni znów tu wpadną myśląc, że przerabiasz mnie na dżem.
- Wyprowadzę cię - drow zamoczył w wodzie dwie leżący na brzegu kawałek materiału, rozdarł go i połowę podał Marze. - Przyłóż sobie do twarzy. Czekaj! - krzyknął, gdy już mieli wyjść na korytarz. Przez tunel przetoczył się potężny podmuch wiatru wymiatając sporą część dymu, a od strony biblioteki dobiegło ich zrozpaczone zawodzenie i krzyk Naaaaut! Naaaut! - Chodu! - Naut pociągnął Marę za rękę, rozwijając taką prędkość, że dziewczynka niemal powiewała za nim w powietrzu; nawet Strzyga z trudnością za nim nadążał. Była pewna, że przegoniłby bez trudu nawet wielkiego Grzmota. Pod wyjściem do lasu znaleźli się w chwili, gdy nogi ostatniego z ybnijczyków znikały w otworze. - No już, znikaj - elf pchnął zaklinaczkę w stronę schodów i podsadził wilka, który skulił się jakby dostał się w łapy smoka. - I pamiętaj - obiecałaś! - szepnął, a w jego głosie brzmiała nadzieja… i groźba.
- Pamiętam - Mara potwierdziła uroczyście kładąc rękę na piersi. Pomogła Strzydze wygrzebać się na zewnątrz i spojrzała jeszcze raz za drowem, ale już go nie dojrzała.
 
liliel jest offline  
Stary 19-07-2014, 07:04   #70
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Czarny Las / Cadeyrn
Dzień trzeci, ranek-południe


Podróżnicy wydostali się z podziemnego królestwa Albusa łapczywie połykając wielkie hausty świeżego powietrza. Potężny podmuch magicznego wiatru, który niespodziewanie przeleciał przez korytarz owionął ich gęstą chmurą dymu, nieledwie dusząc na śmierć. Pokryta potem i sadzą drużyna zebrała się jednak szybko i ruszyła w stronę Cadeyrn w takim tempie, na jakie pozwalały rany Thoga i Kostrzewy - choć tej ostatniej na szczęście pozostało jeszcze trochę energii by móc wyleczyć poobijaną głowę. Var ciężko stąpał wielkimi krokami; niziołek ważył sobie całkiem sporo, a jego plecak drugie tyle i nawet silny Grzmot odczuł te dwie świece marszu nim Burro wreszcie otworzył oczy. Zrobili krótki popas, po czym ruszyli dalej. Ku niejakiemu zaskoczeniu Shando i Kostrzewy pomiędzy drzewami nie było widać śladów pogoni, a Wredota i Strzyga patrolowały czujnie okolicę, ciesząc się z odzyskanej wreszcie wolności. W dzień złowieszczy Las nie wydawał się taki straszny; nadal jednak był dzikimi ostępami, a bez koni droga do cywilizacji zabrała drużynie ponad dwa razu więcej czasu.
Słońce stało już wysoko gdy wreszcie opuścili gęstwinę, a sięgnęło niemal zenitu gdy na horyzoncie zamajaczyła
kamienna kaplica Chauntei. Ulgę poczuł zwłaszcza Burro; po drodze minęli na wpół zwaloną chałupę, przy której leżały świeżutkie trupy rosomaków - co prawda nie złowieszczych, ale przy tych stworzeniach nie robiło to wielkiej różnicy.

Tibor nie zdążył wyleżeć się nawet dwóch świec gdy zamieszanie na zewnątrz przyciągnęło go do okna jak ćmę do ognia. Widział jak Gjordi Bosse Vole przegalopowali przez wieś ciągnąć za sobą znaleźne konie, a szmer podnieconych rozmów nie pozostawiał wątpliwości - ybnijczycy jakimś cudem przeżyli i powrócili. Mabari niespokojnie drapał w drzwi, piskiem wzywając swojego pana na zewnątrz.

Nawet Var odczuł ulgę gdy na ich spotkanie wypadło ze wsi dwóch jeźdźców ciągnących za sobą luzaki - ich zaginione konie. Co prawda tylko cztery, ale zawsze. Myśliwi posadzili w siodłach przed sobą Marę i Burra, a reszta wsiadła na konie przemierzając ostatnie kilometry na cudzych nogach. W Cadeyrn czekała już na nich kapłanka, gotowa opatrzyć rany, a w domu Robata Jednookiego stół z jadłem, zimna woda, mleko i piwo oraz posłania dla tych, którzy mogli potrzebować odpoczynku. Przed sołtysowym domem stłoczyła się chyba cała wieś, ale mieszkańcy milczeli z szacunkiem wiedząc, że podróżni muszą odpocząć, a w końcu i tak powiedzą swoje.
 
Sayane jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:37.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172