Bohaterowie jechali powoli, starzec co jakiś czas opowiadał o chłopskich zwyczajach, które znacznie różniły się od wcześniejszych wyobrażeń jakie np.: miał Luis. Bieda piszczała, głód i bród. Dziewczynka nie odzywała się zbytnio, tylko co jakiś czas spoglądała na Randulfa, który jak by nie patrzeć uratował jej życie. Była zawstydzona sytuacją z duchem, być może nawet obawiała się, że bohaterowie mogą mieć to jej za złe. Szlak wydawał się być bezpieczny, a pogoda ładna. Świeciło słońce, ale nie doskwierało. Wiał lekki przyjemny wiatr, który niósł przyjemny chłód.
Z daleka dało się zobaczyć bramy miasteczka. Bohaterowie zdążyli dojechać do celu w południe zgodnie z wcześniejszymi założeniami.
Przy bramie wjazdowej stoi czterech strażników. Jeden z nich wyglądał dostojniej.
Ubrani w nowe skórzane kaftany, wysokie buty i hełmy sprawiają wrażenie, że żyją dostatnio. Wyglądają na czujących się pewnie. Dwóch z nich zastawiło drogę skrzyżowanymi halabardami. Postać wyglądająca na sierżanta trzyma rękę na rękojeści miecza.
- Kim jesteście i skąd przybywacie? Gdzie zmierzacie i jak długo macie zamiar tutaj zabawić? - zadał szereg pytań ku nowo przybyłym bacznie przyglądając się ich twarzom, czekając tym samym na odpowiedź.