Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-07-2014, 18:50   #345
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Najwyraźniej grafowie von Wittgenstein kiepsko płacili swoim robotnikom, bo ci, co stawiali mur oddzielający zamek wewnętrzny od przepaści, spieprzyli sprawę i to definitywnie. Bo jak to możliwe, że solidny mur zawalił się, ledwo ziemia się trochę zatrzęsła? A ten się zwalił. Co prawda nie cały, ale zawsze. Na szczęście Konrad w tym momencie był na dziedzińcu i zbierał się z ziemi. Inaczej pewnie powędrowałby w głąb przepaści, wraz z cegłami, które poleciały w dół i rozbiły się z ledwo słyszalnym ze względu na odległość trzaskiem.
Gdyby chciał wejść na wewnętrzny dziedzinie, to by się i ucieszył z wolnej drogi, ale tak... Radość był zdecydowanie mniejsza. Co innego kiwające się maszty i reje, co innego kiwający się mur, do tego co chwila gubiący cegły.
Jedyne, co dobre wyszło z tego, że kawałek muru sobie poszedł, to powstanie swoistych schodków, bo wyrwa w murze nie była pionowa.

Ręce i nogi poszły w ruch i już po chwili Konrad znalazł się na dość wąskim szczycie muru.
Na lęk wysokości nie narzekał nigdy. Z taką wadą niezbyt długo bawiłby na jakiejkolwiek barce mającej maszt. Bo na maszty się nie tylko wchodziło. Czasami trzeba było na nich jakiś czas posiedzieć.
Ale chociaż tuż pod topem masztu Konrad mógł siedzieć godzinami, to jednak na murze nie zamierzał przebywać ani sekundy dłużej, niż musiał.
Szczerze mówiąc nie chciał tu wcale wchodzić, ale trzeba było jakoś otworzyć bramę, więc ktoś musiał, a tym kimś z pewnością nie mógł być nietypowy tarczownik z nietypową bronią.

Konrad na moment stracił równowagę, gdy ziemia się zatrzęsła, a mur - zakołysał, jednak - na szczęście - były kapitan "Świtu" nie powędrował ani w głąb przepaści, ani na pokruszony bruk dziedzińca. Krok, drugi, kolejny.... i wreszcie mur się skończył.
Mur tak, ale nie trudności.
Kołowrót był od tak dawna nieużywany, że ręce nie starczyły. Dopiero solidny kop sprawił, że rączka kołowrotu drgnęła.
Zdecydowanie łatwiej szło wyciąganie kotwicy, niż zmaganie się z opornym, zardzewiałym żelastwem. Na dodatek podnoszeniem kratownicy zajmowały się zwykle dwie co najmniej osoby, a nie jedna, na dodatek zmęczona i poharatana.

Gdy w końcu się udało, jako pierwsze na wolność wyrwały się dwa niby-ptaki, jedyne jakim udało się ujść spod ostrza Gomrunda. A ku zdziwieniu Konrada w ciekawy sposób wykorzystały tę wolność, bowiem miast uciekać przez most rzuciły się w przepaść.
Konrad nie sprawdzał jednak, jak ów lot się zakończył, tylko jak mógł najszybciej zbiegł na dół, tym razem jednak krótszą i bardziej typową droga.


Tym razem Julita stawiła opór. Bierny co prawda, ale w niewielkim stopniu zmieniło to sytuację.
- Dalej, wstawaj! - Konrad lekko potrząsnął dziewczyną, ale ta nie otworzyła oczu.
- Nie mam teraz wachty - zamruczała. - Niech Szczur idzie.
Pozostawało wziąć Julitę na plecy i poczłapać w stronę bramy. A tam ukląkł. Nie po to jednak, by złożyć hołd podniesionej nieco kratownicy. Przeczołgał się niemal pod zębami ledwo podniesionej brony, ciągnąc za sobą nieruchomą Julitę. A ledwo znalazł się na moście wstał i, nisko pochylony, ruszył na drugą stronę rozpadliny, chcąc jak najszybciej opuścić nie tylko coraz mniej gościnny wewnętrzny zamek, ale i coraz mocniej się chwiejący most, który jeszcze łączył obie strony wspomnianej rozpadliny.

Nie dotarł do końca, gdy zauważył ich jeden z żyjących jeszcze obrońców zewnętrznego zamku. Podbiegł do Konrada i pomógł mu w niesieniu dziewczyny. A Konrad poczuł się, jakby ściągnięto mu z ramion solidny ciężar. I z serca również.
- Szybciej, szybciej! - zawołał Siegfried. - Odparliśmy ich, przepędziliśmy spod murów, ale to nie znaczy, że za chwilę nie wrócą.
Wtedy pewnie obrońcy dostaliby nieźle w kość, bo ich liczba dość znacznie się zmniejszyła.
Drugi banita dołączył do pierwszego i obaj zaczęli nieść Julitę w stronę przystani. Do Gomrunda i ledwo dychającego Dietricha dopadł medyk, chcąc chociaż prowizorycznie opatrzyć rany najbardziej poszkodowanych zdobywców wewnętrznego zamku, zaś dwaj tarczownicy podeszli do Eckharta by mu pomóc, lecz Eckhart zaczął się przed nimi opędzać, nie chcąc oddać Sylwii w obce ręce.
Czy w końcu Nulneńczycy zdołali tej pomocy udzielić, tego Konrad nie wiedział. Pozostawiając kompanów w dobrych i przyjaznych rękach ruszył w stronę przystani.
Statek, rzeka - tam mieli spokój od mutantów.

Pozostawała jeszcze jedna rzecz - czym napoić Julitę, by ta wyrzygała czarne świństwo, jakie wlała w nią Margueritta i przy okazji nie wyzionęła ducha.
 
Kerm jest offline