Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-07-2014, 23:49   #102
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
post wspólny z Lostem i Zielarzem, część opisów nie mojego autorstwa

Dzień dotarcia do bramy


Kwadrans mijał za kwadransem zlewając się w godziny. Randall w końcu złożył czyszczony ckm i oddalił się na stronę. Zdążył się tylko odpryskać i odejść parę kroków gdy poczuł szarpnięcie za rękaw. Spojrzał na brudnego, zabiedzonego mężczyznę szczerzącego przegniłe zęby.
- E Ty tam, nowy… Masz coś do żarcia?
Fray spojrzał na niego spod łba. Po chwili jednak się uśmiechnął i wyciągnął z ładownicy suszone mięso, otrzepane podczas czyszczenia sprzętu z opadu.
- Pewnie stary, trzeba sobie pomagać.
- Ty to jesteś gość!
- Wiesz stary, trzeba być człowiekiem.
- Dobry jesteś facet, rzadko kiedy się takiego spotyka.
- A ja się potargowałem z Tarczownikami i dostałem więcej mięsa niż chciałem.
- Ile dałeś?
Randall bez wahania poklepał się po kaburze z klamką. Nie miał zamiaru przyznawać skąd pochodzi jedzenie i w jakim jest stanie.
- Spluwę. Z znajomymi zgarnęliśmy trochę klamenci.
- A ile za tą spluwę? - Mężczyzna zagłębiał zęby w mięsie z niemniejszą pasją, jednakże to rozmowa zdecydowanie przyciągała całą jego uwagę.
- Ej koleżko. Częstuje Ciebie żarciem, mówię o sobie i kumplach a Ty dalej pytasz. Nawet się nie przedstawiłeś.
- Szycha na mnie gadają… Ale wiesz - uśmiechnął się - sprawa nieźle się pojebała. A ciebie?
- Randall.
Wyciągnął rękę do uchodźcy wcześniej zdejmując upaćkaną krwią rękawicę.
- Nie tylko u Ciebie się pojebała. Nas też ładnie przeczołgało. Paru z nas padło po drodze a teraz kumpel ledwo dycha.
- Jak z nim naprawdę źle, to pewnie za chwilę będzie lekarz. W nocy przychodzi. Tylko, powiem Ci jedną rzecz, bo dobry facet z Ciebie. - Pokiwał palcem, przełykając ostatni kęs jedzenia. - Ten wasz ranny niech udaje, takiego śmiertelnego, co nie może chodzić, ledwo co żyje, no prawie na pysk pada. Takich biorą najczęściej. Albo ważniaka, kogoś takiego, kto może i ma posłuch, czy gambelki. Takiemu to też pomogą.
- Dzięki. W sumie to udawać nie musi. A co do gambli… Jak wszedzie, jak nie posmarujesz to…
Fray zawiesił głos.
- Żeby smarować to trzeba mieć! - Rzucił Szycha i zachichotał. - Zarobić coś byś chciał?
- Gamble zawsze się przydadzą ale teraz trochę zajęty jestem.
- Eee tam to na zaś, teraz sekundę Ci zajmę. 10 gambli idziesz do Nashville, to możesz pomóc.
- Wysłuchać i pogadać niezaszkodzi. Powiedz coś więcej.
- Umiesz czytać? - Zapytał z powątpiewaniem.
Randall tylko się na niego spojrzał i skinął głową.
- Zobacz to. - Powiedział wyciągając z kieszeni pogiętą kartkę. Żołnierz rzucił na nią okiem. Szycha informował w niej kogoś, że wraca do Nashville, ale musi po drodzę załatwić jeszcze kilka spraw i nie ma, co się go spodziewać przed końcem zimy na miejscu.
- Jest tam zapisana informacja kiedy wracam do domu? - Jego głos był bardzo niepewny.
Były nadzorca chwilę się zastanawiał czy nie wcisnąć ściemy Szczurowi. Ot, tak żeby obejrzeć małe przedstawienie jak dorwie tego co napisał wiadomość.
- Tak. Dokładnie, że nie wrócisz przed końcem zimy.
- Heh! Nie oszukał mnie, skurczybyk, dobre, dobre! Powiesisz to na tablicy ogłoszeń w Nashville? Dam ci teraz 2 gambelki, a 8 jak się już spotkamy po zimie.
- To zależy jakie gambelki.
Randall chwile się przypatrywał, widać, że średnio mu się te gamble podobają. Składany nożyk, książka. W końcu jednak pokazał na kości.
- Mamy deal?
- Bardzo dobrze! Bardzo dobrze! - Powiedział wciskając Randallowi do rąk kości i list. Ja jestem gość z zasadami, jak Ty tylko teraz mam trochę słabszy okres. Jakbyś musiał przed końcem zimy wyjechać, to pogadaj z Łapą, facet będzie w obozie uchodźców, albo w Enklawie. On Ci zapłaci, jakby co. Powiedz, że to na Szychę no i wytłumacz o co cho! - Mężczyzna przysiadł na kupie gruzu. - Ja nie chcę Ci się narzucać, czy coś, no, ale masz może papieroska?
- Spoko. Załatwie to.
Fray wyciągnął papierosa i podał ognia. Potem sam zapalił.
- Słuchaj Szycha. Jesteś wporządku, wiesz co to zasady a i życie znasz. Ja tu jestem od niedawna. Powiesz mi kogo tu warto znać? Jakby nie udało mi się z Tarczownikami.*
- No najpierw to mnie, he he. Szychę: gościa od wszystkiego, nie? - Powiedział śmiejąc się. - Później to Tildę z tarczowników. Do niej się idzie, jak chcę się kupić żarcie, czy wodę, czy coś. Wszystkim zarządza. Dalej… - Zastanowił się przez chwilę. - Są kupcy z jakieś małej karawany. Nie mają wiele gambelków, bo większość przeżarli, ale dużo potrafią załatwić i takich tam. - Mówił, wskazując na dwóch mężczyzn, pijących przy ognisku oraz trzeciego ze strzelbą przechadzającego się w okolicy. - Tylko nie, żebym coś sugerował, ale… Nie obraź się, bo tak nie myśle, tylko ostrzegam. Jeden kiedyś próbował ich okreść i ten facet ze strzelbą położył go na miejscu. Był jeszcze Tytus, ale dziś wydarł się na Tildę i przypieprzył w nią cegłą, to go zamknęli. Siedzi w tych beczkach. - Dodał wskazując na beczki. - A reszta… Hm, dopiero se teraz zdałem z tego sprawę, ale większość tych sukinsynów przelazła przez bramę. Pewnie przekupili lekarza, bo on ich zabrał do Misji, dwóch takich było. A tak to teraz nie ma takich, co by się specjalnie rządzili.
- Łapie. Dzięki. Trzymaj się. O liście będę pamiętał.
Odszedł w stronę reszty. To były najłatwiej zarobione gamble w jego życiu. I chyba najdrobniejsze. Ale list dawał tyle możliwości... Chociażby przerobienie go na wieść o strasznym wypadku Szychy...

***

Randall się zmienił. Zawsze był odporny na różne przeciwności i mało czym się przejmował a zimnym wzrokiem potrafił usadzić niejednego cwaniaka. Teraz jednak z wyczyszczonym sprzętem i jasnym celu wydawał się jeszcze bardziej zdeterminowany. Już nie było oglądania się przez ramię w ruinach, reagowania na niespodziewane, miliona zmiennych… Nie. Tutaj byli oni i była brama. I należało tę kolejność zmienić. Szedł długimi i sprężystymi krokami odziany w zdjęte cyborgowi oporządzenie pod którym było widać kamizelkę Violet. Pas obciążała mu kabura z pistoletem kształtu a w udowej kaburze miał wiernego shorty’ego. Broń towarzyszyła mu jako jedyna od początku. Na błagalne spojrzenia odpowiadał zimnym, wypranym z emocji wzrokiem. Zachodzące mu drogę Szczury rozpędzał po prostu się nie zatrzymując. Nie oglądał się też na Kinga. Nie zwracając uwagi na spojrzenia uchodźców i Tarczowników podszedł do ogniska. Odszukał wzrokiem Tilde.
- Ty tu dowodzisz? Mam sprawę.
Kobieta przeklnęła pod nosem i położyła rozebrany karabin na usyfionej szmacie i spojrzała pytająco na Kinga.
Fray niezrażony tym odezwał się ponownie.
- Nie o gamble chodzi a o drużynę Tarczowników pod komendą Roadblocka i sytuacje wokół obozu.
- No? - Powiedziała kobieta patrząc na mężczyznę.
Randall pochwycił kontakt wzrokowy i zaczął mówić spokojnym, rutynowym tonem:
- Roadblocka i jego drużynę spotkaliśmy w drodze do obozowiska - krótko opisał gdzie miało miejsce starcie z maszynami. - Na tamtą chwilę pod nim służyła Violet, Cygan, Vinceto i ich sanitariusz. Ten ostatni był ledwo żywy. Wszyscy oberwali po starciu z brudasami. Nasz medyk - krótkim, prawie niedostrzegalnym gestem Fray wskazał na Kinga. - poskładał Dzieciaka. Cała drużyna jednak padła. W ruinach. Podczas noclegu dopadł nas Moloch. Tic* zainicjował zmodyfikowany pająk. Oprócz standardowych dla tego modelu strzałek usypiających był wyposażony w macki dzięki którym działał jak Kidnaper**. Wsparcie zapewniały mu inne zmodyfikowane maszyny: obrońca wyposażony w mobilne, trójkołowe podwozie, snajper, cyborg Moloch w zaawansowanym pancerzu, transporter bojowy przerobiony jednocześnie na stanowisko Mózgu i dwójkę łowców nie wyróżniających się niczym. Po zniszczeniu maszyn stricte bojowych i unieruchomieniu transportera ten odpalił ładunek. Opad. W dużej i skondensowanej ilości.
Randall mimo tonu typowo służbowego ciągle obserwował twarz kobiety, ewidentnie zaciekawiony rezultatem swojej wypowiedzi.
Tilda przez chwilę chciała coś powiedzieć, jednak szybko odpuściła. Na jej twarzy malowały się różne emocje, które w końcu zebrały się w kompletne zaskoczenie.
- G-gdzie to się wydarzyło? - Odezwała się w końcu.
- Ruiny domków jednorodzinnych - żołnierz powtórzył szczegóły lokalizacji. - Poślij tam tylko kogoś zaradnego. Transporteru nie udało nam się zniszczyć i na pewno wysłał sygnał SOS. Wcześniej starliśmy się razem z Roadblockiem z brudasami. Moloch też wcześniej porwał jednego z naszych i coś mu wszczepił. Działał jak spotter dla snajpera. Radzę więc uważać.
Fray z lekkim uśmiechem pokazał na budynek w którym spali uchodźcy.
- Nie pozwólcie im odejść. - Rzuciła kobieta, wstając i kierując się prawie biegiem do jednego z namiotów. Czterech postawnych żołnierzy otoczyło Randalla i Kinga. Po chwili uchodźców doszły pojedyncze słowa Tildy.
- Dwóch z Posterunku… AG87… Moloch… - Po kilku minutach dziewczyna wychyliła się z namiotu. Była już wyraźnie spokojniejsza.
- Macie jakiś dowód na wasze słowa?
Fray tylko krótkim, zimnym spojrzeniem zaszczycił Tarczowników.
- Opad zmusił nas do szybkiego wycofania. Nasz snajper przejął jednak broń jednego z robotów. Ewidentnie przystosowaną do użytkowania przez maszyny.
- Przynieście.
Były nadzorca uśmiechnął się samymi wargami.
- Zostawiłem w drugich spodniach. Dałem Wam informacje, będę mógł je udowodnić. Jednak nic za darmo. Pomogę Wam razem z moimi ludźmi z tym problemem. Za to Wy pomożecie nam. Violet, radiooperatorka z drużyny Roadblocka mówiła o tym, że mutki na Was idą. Ilu masz uchodźców pod swoją opieką?
Dziewczyna spojrzała na niego ze złością.
- Około sześćdziesięciu, może więcej.
Randall ciągle zimno uśmiechnięty podjął od razu temat.
- I co dzień przychodzą nowi. Jeżeli mutki lub maszyny zaatakują nagonią ich na Was. Nawet jak nie stracisz swoich ludzi to siądną morale. Ludzie zaczną popełniać błędy. I ginąć. W tym momencie możemy sobie wzajemnie pomóc. Dwóch moich ludzi jest rannych. Mi też się nie uśmiecha być między szarżującym, oszalałym ze strachu tłumem a Wami. Dlatego chcę żebyś nas przepuściła. Jeden z rannych jest Frontowym zabójcą maszyn, snajperem. Drugi specjalistą od walki na bliski dystans. Zanim się nie wykurują reszta z nas Was wspomoże. Clyde - Fray wskazał na speca. - jest medykiem polowym, mamy jeszcze przeszkoloną sanitariuszkę. I kupę sprzętu, który możemy użyczyć. W tym dwa rkmy, które mogą przechylić szalę na Waszą korzyść. I uratować Twoich ludzi.
Tilda oblizała wargi, zastanawiając się.
- I co chcecie w zamian? Przejście dla rannych?
- Przejście dla rannych i sanitariuszki. Nocleg, żarcie dla wszystkich. Dla nas prawo wejścia do misji w czasie wolnym.
Tilda zastanawiała się przez chwilę.
- Jeden z KM z kilkudziesięcioma sztukami amunicji musi iść do nas.
Fray chwilę się zastanawiał.
- Odpada. RKM będzie na bramie, póki my na niej będziemy. Potem możemy pogadać o jakimś trwałym gamblingu. Możemy jednak wspomóc Waszą zdolność bojową - Randall uśmiechnął się lekko. - jakąś bronią ręczną. Mamy tego trochę i to dobrej jakości.
Kobieta pokręciła głową z niezadowoleniem.
- Dobra, później moi ludzie prze… - Tilda przerwała, kiedy brama otworzyła się z hukiem. Pospiesznie przez nią przeszedł wyglądający na bardzo zmęczonego, starszy mężczyzna, obok niego treptał drugi, o wiele młodszy pchający przed sobą wózek. Starszy miał na sobie skórzaną kurtkę z doszytym kapturem i brudnę, zimowe ubranie. W ręce ściskał torbę z namalowanym sprayem czerwonym krzyżem. Młodszy miał na sobie kilka niedopasowanych pod względem rozmiarów szmat. Na jego twarzy malował się wyraz absolutnego braku myśli.
- No proszę, w końcu się pojawił. - Powiedziała zgryźliwie Tilda wpatrując się w osobliwy pochód. Lekarz pokazał jej tylko faka, zwracając się do Randalla.
- No, to co masz na łbie, nie wygląda najlepiej, ale na pewno nie umierasz. Powiedz mi, ile tym razem Tilda kazała sobie posmarować, co? - Zachichotał, a jego asystent mu zawtórował, obnażając przegnite pieńki zębów.
- Nie o niego chodzi. - Powiedziała Tilda. - Są z Posterunku, Igła. Mają kogoś ciężko rannego, dwóch mężczyzn. I pielęgniarkę, która też poszła by na drugą stronę.
- Nie potrzebuje żadnej zawszonej pielęgniarki. - Warknął mężczyzna. - Dziś bez obchodu? - Bardziej stwierdził, niż zapytał, wciąż patrząc na nadzorcę.
- Od wczoraj wiele się nie zmieniło. - Rzucił jeden z Tarczowników.
- Dobra, to dawajcie umarlaków. Muszę na nich zerknąć. - Rzucił lekarz.
Fray wpatrywał się w mężczyznę z swoim psychopatycznym uśmiechem. Nie ruszył się, nawet nie zacisnął dłoni w pięści. Mimo to znający go dobrze King mógł poznać, że Randall zastanawia się nad zdzieleniem lekarza i poprowadzeniu dalszej rozmowy pod groźbą pistoletu. Lub zrobieniu czegoś równie subtelnego.
King tylko spojrzał z ukosa na Fraya, dając znać żeby ten nie robił niczego głupiego. Spec miał mieszane uczucia wobec lewego felczera zza bramy. Może i działał “stosunkowo nieodpłatnie”, jednak jego zachowanie i postawa pozostawiały sporo do życzenia w sprawie jego umiejętności medycznych. Naukowiec miał ochotę udać się za Igłą, żeby ten przypadkiem czegoś nie spieprzył. Odprowadził go tylko wzrokiem i rzucił do Tildy.
- Nic dziwnego, że ludzie tu umierają. - Spec powstrzymał ziewnięcie wierzchem dłoni. Wystarczyło chwilę postać żeby zmeczenie uderzyło z całą mocą. - Może przyda wam się pomoc profesjonalnego lekarza?
Tilda uśmiechnęła się krzywo.
- Ten, którego mamy całkowicie nam wystarcza. Chcesz zarobić, to możesz iść do brudasów, może zapłacą. Spakujcie na wóz swoich rannych i sprawa między nami załatwiona.
Randall opanował się gdy lekarz odszedł.
- Ta… Bez wątpienia wystarczy. Bo łatwo się z nim dogadać. Ale nie oszukujmy się to jest pionek. Tak naprawdę Misją rządzi Giani a jeżeli koleś jest wysyłany wbrew swojej woli, a nie wyglądał na idealistę, do tej roboty to nie jest tam najwyżej. A Ty kierujesz bezpieczeństwem dupy Gianiego i małego raju. Tym samym masz dużo do powiedzenia. Jadą ranni i nasza sanitariuszka. Clyde ich zawiesie po czym wróci. Ja w tym czasie rozłoże naszego kaema z granatnikiem i przekażę darowiznę w celu zwiększenia obronności osady. Pokażę też dowód na to, że starliśmy się z Molochem.
Kiedy, tylko Fray wspomniał, że ktokolwiek miałby jeszcze eskortować rannych, dostrzegł jak stojący na uboczu opóźniony mężczyzna zaczął dawać Tildzie znaki, żeby się nie zgadzała.
- Nie ma najmniejszej możliwości, że puścimy jeszcze kogoś za Bramę. Nie możemy popsuć rynku. - Dodała kobieta paskudnym tonem. - Idą tylko ranni. - Chciała coś jeszcze powiedzieć, ale dostrzegła chyba ukradkowe spojrzenie, które Randall rzucił opóźnionemu. - Debilu, przestań się rzucać. Nie idzie więcej jak dwóch, nie będziesz musiał ich ciągnąć.
Fray ściszył głos tak by opóźniony nie mógł słyszeć.
- Tilda. Ta kobitka to rodzina tego z bezwładem nóg. Do walki się nie zda bo o krewniaka się martwi, my jej nie zostawimy wśród tych brudasów. Do łatania Waszych ran wystarczy Clyde. Jest od niej lepszy. Przepchniesz ją przez bramę, my będziemy spokojni a problem będzie na głowie Gianniego. A żeby nie psuć Twojego małego biznesu, który jest tajemnicą poliszynela to damy Wam strzelbę rosyjską KS 23. Nośnością i siłą przebicia przewyższa każdą inną strzelbę. Mamy do niej 11 naboi śrutowych i demontowaną kolbę, przedłużkę do lufy i kotwiczkę. Albo jak wolisz zamiast niej dostaniesz beowulfa z prawie trzydziestoma pestkami, latarką, dwójnogiem, optyką i kolimatorem. To drugie jest warte chyba przepuszczenie dziewczyny dalej. No i przez parę dni będziesz miała usługi dwóch specjalistów z samym KMem wartym jakieś 1000 szlugów według przelicznika 8 mili tylko za żarcie i nocleg. Wychodzisz na plus. A rynku Ci nikt nie psuje bo te brudasy w najlepszym razie płacą starą dwururką po dziadku.

King rzucił znaczące spojrzenie Randallowi. Wcale nie podobało mu się to co usłyszał, bo dziwnie znajomo kojarzyło mu się z usłużnością Aarona w Studni, sto lat wcześniej. Wtedy też “Pułkownik poczuł się gorzej”, a teraz nagle obecność napdprogramowyh ludzi miała być czymś wielce nieporządanym. Poza tym, dlaczego niby karawana mutantów uciekała z Misji? Czyżby siedziała w obozie pod bramą już stanowczo zbyt długo? Spec nie zmienił pozycji, teraz jednak bardziej niż samą Tildę obserwował jej ludzi, ciekawiło go czy ich obecność wywołała poruszenie, czy obserwuje ich teraz więcej par oczu niż można uznać za normalne.
Przez jakiś czas Tilda nie mówiła nic, licząc chyba w pamięci.
- No... to będzie niezły zarobek. - Stojący obok niej Tarczownicy również się uśmiechnęli. - Dobra. Niech będzie. Idzie dwóch rannych i ta dziewczyna, będzie spoko. - Na te słowa opóźniony zaczął głośno charkać, chyba wyrażając protest. Jeden z Tarczowników stanął obok lekko trącając go puklerzem.
- Zamknij ryj. - Wysyczał, piorunując wzrokiem odszczepieńca.
- Zostaw go, gówniarzu. - Zza namiotów wyszedł Igła, prowadząc obok siebie ledwo trzymającą się na nogach kobietę. Za nią szedł mężczyzna, pomagając się jej nie przewrócić.
- Ode mnie idzie ta jedna. Dawajcie tych rannych na wózek. - Dokończył pomagając usiąść na nim wychudzonej kobiecie.
- Pójdzie z wami jeszcze jedna. -Odezwała się do niego Tilda. - Pięlęgniarka, może się przydać w Misji.
Igła spojrzał na nią zaskoczony.
- Co ja jestem kurwa Gianni, że mam wiedzieć czy się jakaś kurewka nada? - Rzucił ze złością, opluwając stojącego przy nim Randalla. - Nie biere!
- Bierzesz, pieprzony staruchu. - Wycedziła kobieta, powoli tracąc cierpliwość.
- Nie! Droga niebezpieczna! Wóz trzeszczy jak popieprzony! Mam już na karku debila i trzech rannych! Pierdole, nie jadę z kolejną!
- Jedziesz… - Dowódczyni odpowiedziała nieprzekonywującą, po chwili jednak przez jej twarz przebiegł błysk olśnienia. - Dam Ci jeszcze jednego mojego człowieka. Carlos! Carlos! - Zwalisty mężczyzna trzymający w rękach jednostrzałową strzelbę, z imponującą rozmiarów tarczą na plecach wyszedł z jednego z namiotów.
- Ta? - Odezwał się, wyraźnie znudzony.
- Pójdziesz z Igłą. Pomożesz mu. - Żołnierz skinął głową ustawiając się obok wozu. - Zadowolony?
- Ta, jak zawsze. - Rzucił kwaśno medyk.
- I Igła nie radzę nazywać jej kurewką. Jeden z rannych to jej wuj a drugi chyba coś do niej czuje. Ten drugi był w oddziałach pacyfikacyjnych Posterunku. Może okazać się na tyle zdrowy by wpakować Ci kulkę.
Fray podszedł do niego bliżej i uśmiechnął się.
- Wiesz Igła… Wkurwiasz mnie. - głos miał radosny. - Jeżeli tamta trójka nie przeżyje to zabiję Ciebie. Najpierw przestrzele Ci nogi a potem urąbie ręce. I jak będziesz tak zabawnie, bardzo zabawnie pełzał to ja będe tłukł Ciebie Twoją ręką.
Mężczyzna cofnął się od Fraya przerażony.
- Ty… Ty mi nie groź! Ja znam ludzi! - Stojąca za nim Tilda wykrzywiła się w paskudnym uśmiechu.
- Dawajcie tu tych rannych i stary wypierdalaj, bo się już późno robi. Carlos pójdzie z wami.
- Nie grożę Igła. Ja praktycznie nigdy nie grożę.
Spojrzał na Tilde i skinął głową.
- Przywieziemy rannych i sprzęt.

***

Szybko się uwinęli. Randall ustalił szybko z Lynxem rozdział sprzętu. Większość zdobycznego, w tym snajperka Zabójcy Maszyn zostawała pod bramą. Łazika nie mogli zabrać do misji a na plecach w tym stanie wiele by nie unieśli. Nadzorca krótko uścisnął dłonie obu mężczyzn. Chwilę wpatrywał się w Marię, potem skinął jej głową i bez słowa odszedł.
Czekała go kupa roboty. Musiał skończyć czyścić sprzęt i go rozstawić a King gdzieś się zasiał. Po paru godzinach, gdy wszystko było już dopilnowane zaczął układać się do snu przy tarczownikach. niestety nie było mu to dane. Podszedł do niego niski mężczyzna w poszarpanym mundurze.
- Tilda chciała by z Tobą pomówić. - Zanim nadzorca zdołał odpowiedzieć, żołnierz dodał szorstko. - To nie może czekać do jutra. Wstawaj.
Cóż było zrobić? Randall grzecznie wstał, narzucił na siebie ubranie i wziął niezbędne rzeczy. Odruchowo sprawdził czy niezbędne rzeczy dobrze leżą w kaburach. Skierowali się do jednego z beczkowych namiotów, w którym paliło się nikłe światło lampy naftowej. Drogę do środka zagrodził im postawny tarczownik z szkaradną blizną szpecącą twarz.
- Zostaw, co masz i do środka. - Rozkazał.
Tego było za wiele. I tak wykazał pokorę ruszając tyłek. Nie miał zamiaru pozwolić by jakiś harcerzyk nim pomiatał.
- Chyba ci się koleżko pojebało. Nie jestem twoim podwładnym. Nie wykonuje twoich rozkazów. Tymczasowo podporządkowuje się Tildzie ale jeżeli myślisz, że po tym co mnie spotkało w ruinach odejdę chociażby do klopa bez broni to się mylisz.
Mężczyzna westchnął głęboko, jakby nic innego nie robił przez cały dzień, tylko słuchał pogróżek od ludzi takich jak Randall.
- Słuchaj pieprzona szumowi… - Ostry rozkaz z wnętrza namiotu przerwał wywód wartownika.
- Wpuść go, do cholery!
Randall minął strażnika rzucając mu kpiące spojrzenie. W środku namiotu było w przeciwieństwie do warunków panujących na zewnątrz ciepło i sucho. Metalowy piecyk stojący w rogu przyjemnie ogrzewał wnętrze. Stał przy nim barczysty mężczyzna, próbujący wysuszyć kompletnie przemoczone ubrania. Na środku pomieszczenia przy stole zawalonym amunicją, papierami i radiostacją siedziała Tilda, razem z drugą kobietą. Jej towarzyszka przyglądając się uważnie Randallowi, trzymała na stole pistolet maszynowy skierowany lufą w stronę nadzorcy.
Żołnierz podszedł do stolika lekkim łukiem tak, żeby kobieta musiała perfidnie przesunąć peemkę w jego kierunku. Obdarzył laskę ironicznym uśmiechem i spojrzał na Tilde.
- Siadaj. - Kobieta wskazała krzesło stojące obok. Mężczyzna otworzył piecyk, a po pomieszczeniu rozniósł się przyjemny zapach jedzenia. Po chwili przed Randallem wylądowała rozgrzana metalowa puszka, z której buchała przez dziurę wydrążoną nożem aromatyczna para.
- Wierzę, że dawno nie miałeś w ustach niczego ciepłego, co? - Zapytała Tilda. - Jedz. - Dodała tonem nie znoszącym sprzeciwu nalewając mu szklankę alkoholu i sama otwierając nożem kolejną konserwę.
Randall spokojnie usiadł opierając strzelbę o blat. Na jedzenie się nie rzucił ale z propozycji skorzystał. Faktycznie był głodny, racje, które miał Lynx starczyły dla wszystkich ale trochę od nich minęły.
- Dzięki. Nie licząc mdłej potrawki na mięśniaku to faktycznie nic ciepłego nie jadłem od wieków.
Stojący w rogu mężczyzna uśmiechnął się.
- Nienawidzę tego gówna. Kiedyś z głodu próbowałem zeżreć ten kolec, co ma na odnóżu, wyssać z niego szpik.. - Skrzywił się na wspomnienie. - Nie polecam.
Jedli powoli, raczej nic nie mówiąc. Tilda polewała bimber, przegryzając go fasolą. Fray wiedział, że czegoś od niego chcą. Byli za mili. Cóż... Miał zamiar najeść się, wypić z umiarem a potem się martwić jak wyjść z tego cało. Ciszę przerwała kobieta.
- Jeszcze raz, jak cię wołają?
- John Doe.
- Sprawa wygląda tak John. Ostro spieprzyliście przyjeżdżając tu akurat teraz. Zdajesz sobie z tego sprawę?
Żołnierz odstawił puszkę, łyknął bimbru i wyciągnął z kieszeni papierosy. Jednego podał Tildzie a drugiego mężczyźnie, następnie sam zapalił.
- Jakbym zdawał sobie sprawę to znaczy, że spieprzyłem umyślnie, prawda? A idiotą nie jestem. Wyjaśnij mi.
Do rozmowy kolejny raz włączył się mężczyzna.
- Słyszałeś o tym lachociągu Spooky’iem?
- Nie znam kolesia.
- No to nie dobrze. Albo macie rozłam w oddziale, albo zwyczajnie łżesz, jak pies. To jak Doe? Łżesz jak pies? - Mężczyzna oparł swoją dłoń na kaburze rewolweru, głęboko zaciągając się papierosem.
Fray spojrzał na niego spokojnie paląc szluga. Był mniej więcej tak wystraszony jakby paroletni dzieciak groził, że "jak mu jebnie..."
- Odkąd mnie tu zawołano próbowaliście zabrać mi broń i dwa razy groziliście bronią. No i Tilda zgrywa dobrego gliniarza. Groźba wielokrotnie powtarzana ale nie realizowana traci na mocy więc albo wyciągnij tego gnata i przystaw mi do głowy albo wróćmy do zwykłej rozmowy. - żołnierz przeniósł wzrok na Tilde. - W tym drugim wypadku proponuje najpierw powiedzieć mi czemu spieprzyliśmy i kim jest ten cały Spooky. Spróbować rozwalić mi łeb zdążycie zawsze.
Tilda roześmiała się szczerze.
- Dawno nikt nie mówił o mnie dobry gliniarz. - Kobieta rzuciła wzrokiem na stojącego za nią mężczyznę. - Wyluzuj Aaron. Wytłumacz go zanim go rozwalisz, niech nie umiera w niewiedzy. - Dokończyła puszczając nadzorcy oczko.
- Spooky, uchodźca, który siedzi pod bramą od kilku dni i robi wszystko, żebyśmy go rozwalili. Dziś rozmawiał z kobietą z waszej karawany. Tą pielęgniarką, która przeszła z Igłą do Misji. Nie mówiła wam?
- Byłem zajęty czyszczeniem sprzętu, targami z Tobą, transportowaniem sprzętu i jego rozstawianiem. Czyli nie, nie mówiła. Niech zgadnę, namawia do buntu a Ty się zastanawiasz czy nas nie przekabacił? Wtedy miałabyś dwóch kretow tutaj i trójkę z drugiej strony bramy. Dobrze kombinuje?
Tilda dalej rozbawiona sytuacją rozłożyła ręce uśmiechając się.
- He! Właściwie nie mamy o czym z nim rozmawiać! Facet wie wszystko! - Radiostacja zatrzeszczała, jednakże siedząca obok Tildy kobieta szybko włożyła w nie słuchawki przyjmując wiadomość, tak by Fray jej nie słyszał. - Wiemy, że Spooky chcę się z wami spotkać jutro w południe przy pompie. Powiedz jeszcze - kobieta zmieniła chwilowo temat - jak wygląda sprawa z plecakiem twojego kumpla?
- Załatwiona. Zakażone gamble zostały wykluczone z obiegu. Jutro trafią do nas. I tak, w południe przy pompie. Chcesz żebym wtedy sprzątnął tego kolesia?
- W żadnym razie. - W sekundę ton kobiety spoważniał. - To tylko płotka, której mogłabym pozbyć się tak. - Tidla strzeliła palcami. - Jutro jak przyjdzie do pompy, złoży wam propozycje. Skurwiel chcę broń i amunicję, jaką tutaj mamy. Przy okazji też ciężarówkę. Pewnie też wasz łazik. Stoi za nim ktoś mocniejszy, który to zaplanował, bo nie sądzę, żeby ten przybłęda mógł wymyślić to sam. Popierają go uchodźcy, którzy chcą w końcu ruszyć się spod Bramy. Wpuściłabym ich dalej, ale mam swoje rozkazy i mam zamiar je wykonać. - Odchrząknęła. - Wiem, że jutro wieczorem przyjdą tutaj i spróbują odebrać wszystko moim ludziom. A na to nie mogę pozwolić. Choćby ktoś miał przy tym zginąć. - Do namiotu wszedł kolejny żołnierz, przepisowo salutując. Młody chłopak pokryty od stóp do głów był błotem i smarem.
- Młodszy tarczownik Gastovsky melduje się. - Powiedział zmęczonym głosem.
- Jak poszło? - Zapytała znudzona Tilda.
- Wszystko gotowe.
- Spocznij. - Powiedziała dowódczyni podając mu opróżnioną do połowy butelkę z bimbrem. - Przyjdź do mnie jutro przed południem.
- Tak jest. Dziękuje. - Dodał, biorąc butelkę i wychodząc z namiotu.
- Więc wracając - kobieta znów zwróciła się do żołnierza - jutro przyjdzie do was Spooky, a wy się zgodzicie. Spróbujecie dotrzeć do gościa, który stoi na górze i dowiedzieć się co planuje. Musimy zarekwirować ich broń. A jeśli sprawa się spieprzy, to weźmiemy ich w dwa ognie. Nie zrozum mnie źle John. Nie chcę tego, ale nie mogę ich przepuścić.
- Spoko. Wy chcecie przeżyć i wykonać “rozkazy” - sarkazm w głosie żołnierza był wyraźny. - A oni przejść dalej nie pomni na to. Nie wiem czemu nie rozumieją, że to dla ich dobra. Ale sarkazm odłóżmy na bok. Jebie mnie to czy dojdzie do masakry czy nie. Nająłem się do tego by Was jakby co wspomóc. Ale zabawa w kreta i działanie za linią “wroga” to inna bajka. Ile mi za to zapłacisz?
- Proste. Co chcesz?
- Elektronikę, pestki, leki od biedy używki. W dużej ilości. Gamble, które łatwo przenieść a potem spieniężyć. Ewentualnie noktowizor jak macie na zbyciu. King pewnie będzie chciał medykamenty ale to z nim musisz pogadać. A! On jest trochę… moralny. Może nie zrozumieć Waszego punktu widzenia, pozwól mi go przedstawić, odpowiednio ocenzurować.
- Duża ilość, to znaczy? Wiesz Doe, robię to z pobudek sumienia. Jeżeli załatwię to sama, to poleje się dużo krwi. Ja mam sumienie, to i Ty je miej.
Dziewczyna uśmiechnęła się do niego. Randall musiał sam przed sobą przyznać, że pod warstwą brudu, błoda i prochu, skrywała się piękna kobieta. A on od dawna z żadną nie był. Odpowiedział jej uśmiechem.
- Jakbym mógł odmówić prośbie pięknej kobiety. Co byłby ze mnie za dżentelmen. Powiedzmy… Równowartość dwustu pięćdziesięciu papierosów według przelicznika ósmej mili.
Z niego co prawda był taki sam dżentelmen jak z Tildy wrażliwa osoba .
- Zdarzali się na pustkowiach tańsi najemnicy. - Rzucił ze złością Aaron. Tilda w odpowiedzi pokiwała głową.
- Sto pięćdziesiąt w paliwie i amunicji. Plus dorzucę jedną fajną błyskotkę. Jak znajdziesz dobrego kupca, to sprzedasz nieźle.
- Plus żarcie dla nas obu na dwa dni po opuszczeniu bramy i medykamenty dla Kinga. Stoi?
- Narkotyki zamiast leków i jesteśmy zgadani.
- Szczegóły obgadaj z nim. Zrobimy tak. Mamy deal, pójdę go wtajemniczę i przyślę tutaj, dogadacie szczegóły zapłaty. Dla ścisłości. Wymagasz od nas wkręcenia się w ekipę Spooky’ego i dotarcie do szefa. Zależnie od sytuacji wydać go Wam, zneutralizować lub w czasie zamieszek zaatakować ich od środka. W takiej kolejności? Bo ja mogę i nawet bym wolał kolesia od razu kropnąć.
- Skąd wtedy bym wiedziała, że to właśnie ten? - Tilda przeczesała włosy ręką uśmiechając się. - Oprócz tego musimy zdobyć ich broń. Wiem, że skurwiele mają pochowane gdzieś jakieś gnaty i amunicje. Staramy się skupować, co mocniejsze sztuki i dawać im żarcie, żeby nie zrobili młynu po drugiej stronie, ale nie oddają wszystkiego. - Tilda zastanowiła się przez chwilę. - W zasadzie broń jest nawet ważniejsza.
Aaron wycofał się w głąb namiotu, wracając z metalową walizką. Postawił ją przed Randallem otwierając ją.
- To twoja zaliczka, odliczymy od późniejszej zapłaty.



Na stole stanęło obok siebie pięć granatów błyskowo-hukowych.
- Ten ostatni - siedząca obok Tildy kobieta wskazała na ubrudzoną skorupę - jakby co wykorzystaj ostatni. Nie jesteśmy go pewni. - Powiedziała szczerząc się do najemnika.
- I żeby było jasne. - Mężczyzna oparł dłoń na ramieniu Randalla. - Jeżeli zobaczymy Cię tu wcześniej bez tego skurwla, albo dowiemy się, że coś kombinujesz, to zastrzelimy jak psa.
- Aaron. Pewne groźby lepiej brzmią nie wypowiedziane. Popatrz na swoją szefową. Rozmawia przez cały czas uprzejmie a jakoś wiem, że jeżeli będę kombinował to wpakuje mi kulkę. Nie musi tego mówić. Do tego wszyscy w obozie już pewnie wiedzą, że zahaczyłem się u Was. Ten tajemniczy szefu jeżeli jest tak sprytny będzie chciał to wykorzystać. No i wymagacie ode mnie żebym udawał, że coś kombinuje. Widzisz… I Twoja poważna groźba raptem wygląda śmiesznie.
Tilda słysząc odpowiedź Randalla kolejny raz wybuchnęła śmiechem.
- Aaron, kuźwa jak my to teraz wykombinujemy, czy gościa trzeba już odwalić, czy za kilka minut, co? Ujebałeś nas po uszy!
Fray nie wytrzymał i sam parsknął śmiechem.
- Ale ja wiem, co nas uratuje. Sto pięćdziesiąt gambli, pistolet, o którym wspomniałam, narkotyki i żywność. Jeżeli dostaniemy też broń, a zależy nam na niej, to powiedzmy, że dwa pierwsze egzemplarze są dla was.
Randall dopił bimber i przepakował granaty do kieszeni.
- Piękna, dowcipna i myśląca. Pozazdrościć szefowej. - Fray niby mówił do Aarona ale adresat słów był jasny. Zresztą od razu przeniósł wzrok na Tilde. - Dobra. Zlokalizuje skrytki, przynajmniej część i dostarcze Wam kolesia. Postaram się by był zdatny do mówienia.
Kobieta uśmiechnęła się zalotnie.
- Widzimy się jutro wieczorem, Joe. Będziemy świętować zwycięstwo.
- Do jutra. Wyciągnę whisky z plecaka na tę okazję.
Randall uśmiechnął się do Tildy, lekko skinął głowe drugiej kobiecie i wyszczerzył zęby do Aarona klepiąc go po ramieniu na odchodne.
- Trzymaj się koleżko. Obyś strzelał lepiej niż negocjował.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline