Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-07-2014, 17:25   #39
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Ktoś powiedział kiedyś, iż życie jest teatrem, acz w przypadku Gaspara to teatr był życiem.


I to jaki teatr! Wyrmspike zadbał o scenę umożliwiającą naprawdę olbrzymie inscenizacje. Czasem wymagające więcej aktorów, niemniej wtedy zawsze się znajdowało kilku chętnych bardów skłonnych dorobić nieco do swych popisów na lutniach. Waterdeep ściągało do siebie wielu mniej lub bardziej utalentowanych darmozjadów.
Niemniej podstawowy skład Gaspara nie był aż tak liczny, ale było ich wystarczająco dużo i byli wystarczająco głośni, by robić duży harmider...
-Moja droga. Nikogo nie wymieniam. Zresztą nie pozbyłbym się podpory obsady jaką ty jesteś, moja śliczna.- odparł z uśmiechem pisarz i westchnął.- Rozszerzam natomiast obsadę trupy. A ona…
Skinął głową w kierunku Amelii.- A ona na razie jest pomocnikiem. Będzie miała mniejszą rólkę… Nie musisz się martwić Dulcimeo. Jesteś niezastąpiona.
Cmoknął ją w policzek i spojrzał po reszcie zgromadzonych.- Jak wy wszyscy zresztą. Ale planowałem też i rozszerzenie naszej trupy o nowe twarze. Może nie tak szybko, ale… w końcu będziemy mogli wystawiać bardziej widowiskowe przedstawienia.
- Ale dlaczego odrzut Wildhawka akurat? -
zapytał Leano. - Skoro nawet on nie chciał…
-Najlepiej będzie jeśli sama udowodni czemu. Dostanie jeden monolog do odegrania tuż przed samą sztuką i udowodnienia swej wartości przed całą trupą . I jeden dzień na jego przygotowanie.-
stwierdził w odpowiedzi dramaturg.
- Skąd ją wytrzasnąłeś? - zapytała Dulcimea.
-Ona znalazła mnie.- mruknął w odpowiedzi Gaspar… starając się to uczynić możliwie niewyraźnie.
- Bah, a ja nikogo szukać nie musiałam. - odparła z dumą Dulcimea.
- Mam nadzieję, że trafiłeś z wyborem… - dodał półelf.
-Czas pokaże… każdy dostaje taką rolę na jaką starcza mu talentu.- uciął sprawę Gaspar.
- Więc… Co teraz? - zapytał Leano. - Mamy wolne i idziemy do karczmy, a ty stawiasz?
-Wolne? Jakie wolne? Mamy próby...a wieczorem przedstawienie do odegrania.-
mruknął dramatopisarz bynajmniej niezbyt skory do uniknięcia próby.- Wszak to że przedstawienie się wczoraj udało, nie oznacza że powiedzie się dziś!
- Owww… A kiedy będzie karczma? -
dopytywał Leano z teatralnym rozczarowaniem.
-Jak się postaracie… może za dwie trzy godziny.- odparł pisarz z twardą miną.- No i… po niej mogę postawić dwie z trzech kolejek. O ile…- uniósł palec w górę.- Na trzech się zakończy degustowanie piwa.
Wszyscy spojrzeli po sobie zadowoleni. Jedynie słoneczna elfka, wciąż uwieszona na dramaturgu, wyszeptała mu do ucha. - I na winie. Nie zapominaj o winie.
-Nie zapomnę… nie zapomnę… a teraz…
- klasnął dłońmi lekko.- A teraz scena szósta drugiego aktu.Na scenę wchodzi Ethur kochany w towarzystwie swego młotka Bazalto, Frozel zamyślona. No już, już…

Po chwili na scenie pojawił się łysy brodaty półelf w czerwonych szatach maga. Łysina była sztuczna, bo sam grający go Velstellen miał bogatą czuprynę. A sama postać Ethurgina była subtelną kpiną z Thay i ich ambasadora w mieście… Ethura. Pokrzywiony przez choroby Ethurgin szedł opierając dłoń na sękatej lace, tuż za nim był Leano postawny półelfi wojownik w czarnej zbroi do złudzenia przypominający pancerz elitarnych ochroniarzy Thay.
Obaj robili tyle hałasu, że gnomka ubrana niczym bogata mieszczka, nie mogła ich nie dosłyszeć. Ale udawała zamyśloną.
Więc Vestellen szepnął konspiracyjnie do jej ucha. -Wszystko w porządku.
Ta podskoczyła z piskiem, a półelf kontynuował.- I cóż, Frozel?
-Ach, na Sune! doprawdy, jak pan doskonale wygląda! To się nazywa zdrowie!-
krzyknęła Maedeira grająca Frozel.
-Głośniej i więcej entuzjazmu.- rzekł przyglądający sie temu Gaspar.
Gnomka skinęła głową i powtórzyła krzycząc głośniej.-Ach, na Sune! doprawdy, jak pan doskonale wygląda! To się nazywa zdrowie!-
-Kto? ja?
- zdziwił się Ethurgin, podczas gdy Leano stanął przy ścianie i próbował wtopić się w tło.
-Nigdym pana nie widziała tak świeżym i dziarskim.- stwierdziła Frozel.
-Doprawdy?- dopytywał się Ethurgin.
-To pochlebstwo… wykaż więcej w nie wiary. Brzmisz jakbyś wątpił. Maedeiro… to klient, pamiętaj, że chcesz mu sprzedać towar. Więc bądź wiarygodna.- przypomniał Gaspar.
-Pochlebstwo, Młodość Jakże! w życiu pan chyba nie wyglądał tak młodo- gnomka skinęła głową i radośniej już deklamowała.- znam ludzi, którzy w dwudziestym piątym roku starsi są od pana.-
-Jednakże, Frozel, mam już pełną sześćdziesiątkę.-
odparł Ethurgin wyraźnie kraśniejąc na obliczu.
-No, i cóż to jest sześćdziesiąt lat? Wielkie rzeczy! Teraz dopiero zaczyna się dla pana najpiękniejszy wiek mężczyzny.- Frozel nie przerywała serii pochlebstw, coraz bardziej wczuwając się w rolę.
-To prawda; jednakże jakieś dwadzieścia latek mniej nic by nie zaszkodziło, jak sądzę.- stwierdził półelf tuląc starcze dłonie do policzków, niczym wstydliwa dziewica rumieniąca się na widok kochanka.
-Żartuje pan? Co panu po tym, kiedy pan i tak dożyje co najmniej setnego roku.- odparła z niezachwianą wiarą w swe słowa gnomka.
-Myślisz?- Ethurgin zaczął nagle powątpiewać, acz… jego spojrzenie domagało się kolejnych pochlebstw.
-Z pewnością. To widać na oko. Niech pan przystanie na chwilę. O, nie mówiłam! Między oczyma jaki wspaniały znak długiego życia.- oceniła “fachowo” Frozel wskazując palcem długi nochal Ethurgina...tym dłuższy, że doprawiony.
-Znasz się na tym?- zdziwił się czarodziej.
-Jakżeby! Niechże pan pokaże rękę. Na Chaunteę, co za linia życia!- odparła Frozel chwytając za dłoń.
-Jak to?- zdziwił się pochylony Ethurgin.
-Nie widzi pan, o, tutaj, tej linii?- mruknęła ponuro gomka. A półelf gapił się na swoją dłoń ze wszystkich stron usiłując dostrzec ową linię, o której mówiła Frozel.
W końcu zniechęcona jego poszukiwaniami wskazała mu ową linię.
-No i cóż to ma znaczyć?- zapytał zaciekawiony Ethurgin.
-Daję słowo, mówiłam sto lat, ale pan dociągnie stu dwudziestu.- odparła gromko gnomka.
-Czy podobna?- zadziwił się półelf.
-Będą musieli pana dobijać, mówię panu.- odparła z niezachwianą pewnością gnomka.- Pochowasz pan dzieci, wnuki i prawnuki.
-Chwała Shar! Mystrze!.... tak … Chwała Mystrze! Zresztą nie należy na bogach polegać.-
spanikowanym tonem półelf próbował zamaskować językową wpadkę. Po czym zmienił temat.- Jakże nasza sprawa?....



Nic tak nie łączy jak wspólne picie i przekąski. Nic więc dziwnego, że aktorzy szybko się zbratali z Amelią zwłaszcza przy darmowych kolejkach stawianych przez Wyrmspike’a. Niestety czasem trzeba okazać gest i opróżnić kieskę. I jako najbogatszemu z nich, to właśnie Gasparowi przyszło karmienie swej trupy aktorskiej frykasami, podczas gdy oni karmili go pochlebstwami.


Muzyka, wino, śpiew, jedzenie… wino… dużo wina i piwa. Gaspar jednak pilnował by jego aktorzy nie przedobrzyli… w końcu mieli występ.
W pewnym momencie tej małej zabawy do Gaspara podszedł jeden z ochroniarzy karczmy i położył mu dłoń na ramieniu.
- Jest ktoś, kto chce porozmawiać.
Pisarz westchnął smętnie.-Wybaczcie moi drodzy.
Po czym oderwał się od posiłku ruszając za ochroniarzem.
Ochroniarz wyprowadził go na zewnątrz z głównej sali i skinął w kierunku niskiego i chudego mężczyzny o szczurzym wyrazie twarzy. Ten skłonił się Gasparowi i odezwał się:
- Dziękuję, że taki artysta zgodził się na rozmowę.
-Niewątpliwie…-
Gaspar usiadł i gestem dłoni przywołał owego ochroniarza.- Dwie szklanice cydru, najlepszy rocznik,on płaci.
Następnie zwrócił się do szczurka.- Pochlebstwa mój drogi przyjacielu, to amunicja na kobiety. Na mnie nie działają, więc o co chodzi?
- Wystawiasz przedstawienia w Waterdeep, ale czy byłaby możliwość przekonania cię, abyś wystawił jedno z Skullporcie?
-W Skullport… No nie wiem. Dość nieciekawa okolica, szczerze powiedziawszy. Gdzie dokładnie miałbym to wystawiać?
- zamyślił się Gaspar drapiąc po podbródku.
- Na scenie do tego przeznaczonej przy dość drogiej restauracji Denera Astana.
-Zastanowię się i… jeśli się zgodzę, to… macie tam jakiś aktorów? Na wszelki wypadek, gdyby ktoś z mojej ekipy miał obiekcje.-
rozważał głośno Wyrmspike.
- Tak, sądzę, że dałoby się załatwić. - odparł mężczyzna.
-Kiedy niby miałbym to przedstawienie wystawić?- zapytał dramatopisarz.
- Najchętniej za kilka dni, na pewno mniej niż dekadzień - wyjaśnił mężczyzna.
-To mało czasu na przygotowania, więc raczej drogo.-stwierdził po namyśle pisarz popijając cydr, który przyniosła służka.-Bardzo drogo.
- Spodziewam się - przyznał mężczyzna, sam popijając cydr. - I na to był pan Astan nastawiony.
-O jakiej sumie mówimy?-
spytał Gaspar.
Mężczyzna przywołał do siebie służkę i poprosił o pergamin i coś do pisania. Zapisał sumę na nim i podał ją Gasparowi. Dramaturg, jeżeli spodziewał się nikłego zarobku, musiał zmienić zdanie widząc, że była to trzykrotność dekadniowych zarobków, pewnie więcej na warunki Skullportu.
-Sporo…- mruknął Gaspar przyglądając się zapisowi.- Płatne z góry?
- Nie całość. Powiedzmy 40 procent?
-Przemyślę sprawę. Wpierw muszę obejrzeć scenę i sam lokal zanim się zdecyduję.
- zamyślił się Wyrmspike.
- Dobrze, ugościmy w nim i pokażemy scenę.
-Zjawię się więc tam wkrótce.-
odparł z uśmiechem Gaspar i wstając ukłonił się. - A teraz pozwoli pan, że wrócę do mojej trupy, by obwieścić im tą interesującą wiadomość.
- Oczywiście. -
mężczyzna dopił cydr i wstał z miejsca. - Do zobaczenia. - położył na stole jeszcze zapłatę za cydr i opuścił karczmę.

Gaspar zaś wrócił do swej trupy i rzekł głośno by zwrócić ich uwagę.- Właśnie przedstawiono mi, a więc i wam hojną ofertę. Acz… wiadomo, że tam gdzie złoto błyszczy najmocniej, zawsze jest jakiś haczyk.
Po tych słowach przysiadł się do aktorów i czekał na ich reakcję.
- Ofertę na występ, jak rozumiem, tylko… co w niej jest złego? -zapytał Velstellen.
- Złoto zawsze dobre… - skomentował Leano.
Reszta spojrzała na Gaspara wyczekująco.
-Haczyk polega na miejscu. To Skullport.- stwierdził spokojnym głosem Wyrmspike.- Może być… niebezpiecznie.
To stwierdzenie wywołało burzę komentarzy, które zlewały się w jedno, jak wszyscy wymieniali informacje między sobą. W końcu Leano zapytał skrzywiony:
- A ile dają?
Gaspar bez słowa położył na stole zwitek z sumą. A gdy trupa zaczęła się przyglądać zapisanej wartości dodał.- Jeno cztery dziesiąte z tego są pewne. Tyle dostanę z góry.
- To i tak sporo…
- stwierdziła Gortha, ale wyglądała na zaniepokojoną. - Jednak to Skullport…
- Gdzie niby mielibyśmy występować? Pośród pijanych i brudnych wyrzutków? -
mruknęła Dulcimea.
-Restauracja Denera Astana… sprawdzę ją, zanim tam w ogóle się udamy.- stwierdził Gaspar.- Jeszcze nie podjąłem decyzji.
Volframo wpatrywał się w kartkę rozważając.
- Niemniej… Musicie przyznać, że suma jest obiecująca. Można by z tego ulepszyć naszą scenę…
- A miejscówka niezgorsza… -
dobył się cichy i dość nieśmiały głos wyraźnie speszonej Amelii i tym razem Gaspar podejrzewał, że kobieta nie gra.
-Zobaczę co to dokładnie za miejsce. Skullport to mimo wszystko nie jest miejsce pełne wielbicieli kultury wysokiej. A ja nie grywam sztuk, które mogłyby budzić poklask wśród pospolitych łotrzyków.- zamyślił się Wyrmspike. -Pytanie tylko, kto z was miałby ochotę? Przymusu nie ma. W razie czego dobiorę jakichś zastępczych aktorów.
Wszyscy spojrzeli po sobie i wspólnie doszli do wniosku, że najpierw chcą znać miejsce… i muszą to przemyśleć. Najmniej entuzjastyczna była Dulcimea.
Gaspar zgodził się z ich decyzją. Sam jeszcze nie był pewien tego pomysłu.

Kiedy wszyscy opuszczali już karczmę, tym razem dość trzeźwi, rozmawiając o palącym temacie Skullportu do Gaspara podeszła Amelia i złapała go za ramię.
- Możemy porozmawiać chwilę?
-O co chodzi?-
zapytał Wyrmspike niezbyt zaskoczony jej zachowaniem.
- Byłeś kiedyś w Skullporcie?
-Ja? Nigdy.- stwierdził Gaspar z uśmiechem.- Ale nie zaczynałem jako syn bogatego kupca. Wiem jak niebezpieczne potrafią być zaułki miasta.
- Skullport to inny świat niż Waterdeep. -
stwierdziła Amelia. - Jeżeli chcesz… Mogę cię zaprowadzić do tej restauracji… Jak tylko bezpiecznie się da.
-To miło z twojej strony, acz jeszcze się tam nie wybieram. Może jutro.-
uśmiechnął się Gaspar.
- Może być i jutro… Nie chcę, aby mój nowy pracodawca zagubił się w Skullporcie i dał się w najlepszym wypadku ograbić… Wiem, że magia jest twoim atutem, ale i na takich te męty mają swoje sposoby, jak pcha ich konieczność. - wyjaśniła Amelia.
-Zgoda zgoda.- stwierdził Gaspar poddając się.
- Tylko… nie wspominaj innym… o moim udziale. - szepnęła patrząc za odchodzącą, pogrążoną w rozmowie trupą. - Proszę.
-Dobrze. -wzruszył ramionami Wyrmspike nie bardzo wiedząc czemu jej na tym aż tak zależy.


Azul Gato był przekleństwem półświatka, był opowieścią szeptaną w gniewie. Jedną z tych miejskich legend, którą bandyci i złodzieje opowiadali sobie szeptem pomiędzy kielichami orczej siwuchy.
Azul Gato był działającym poza oficjalnymi strukturami prawa, strażnikiem sprawiedliwości, był niebieskim cieniem kryjącym się w zaułkach niczym pająk i czekającym na łamiących prawo rzezimieszków.
I wrzodem na tyłku organizacji przestępczych. I jak każdy inny wrzód próbowano go przeciąć. Co jednak nie było łatwe. Azul Gato nie miał imienia, tylko przydomek. Nie miał domu, tylko przebranie. Nie miał twarzy, tylko maskę.


Niebieską kocią maskę, zdobioną złotem … bardzo charakterystyczną, ale tylko maskę.
Cóż… łatwiej zabić człowieka niż mit.

Niemniej próbowano, tak jak teraz. Porwana kobieta. Właściwie nie wiadomo po co i za co… Przynęta na haczyku.
Azul Gato ukryty w cieniach obserwował to. Wiedział że szykowano na niego pułapkę, ale też nie mógł zignorować.Trzeba czasem pokazać przestępcom, że kota nie da się złapać w pułapkę.
Ruszył więc za nimi powoli ciekaw, gdzie chcą go sprowadzić. Spodziewał się pułapki… tym bardziej, że patrole straży Waterdeep cudownie zniknęły z tego kwartału. Zapewne hojnie opłacono kogoś w straży. Pozostał więc tylko on i bandyci znikając z kobiecą przynętą. I zasadzki.
Pierwszą ujawniło widzenie niewidzialności. Rzucony przez Azul Gato czar pozwolił odkryć czekającą na niego niespodziankę.Niewidzialne łotrzyka czekającego na niego ze sztyletem, być może zatrutym.
Gato nie zamierzał mu sprawić przyjemności wpadając w jego pułapkę. Gest dłoni i ciszy szept przywołał iluzyjne widmo które ruszyło łotrzyka wcielając się w jego najgorszy koszmar.
Ów mężczyzna spojrzał w stronę zabójcy… i zaczął się cofać przerażony. Iluzja przybliżyła się do niego i ku jego przerażeniu dotknął go. mężczyzna wydał z siebie urwany krzyk i… padł na bruk.
Tamci już za bardzo się oddalili, by to zauważyć, a Azul Gato nie przejął się łotrzykiem. Nie zauważając żadnych innych niewidocznych niespodzianek czających się na niego Gato ruszył dalej, docierając zaułkiem do wąskiej uliczki między dwoma kamienicami.
Usłyszał stłumiony szloch, po czym uderzenie i syknięcie “cicho, dziwko” dobywające się z zakrętu owej uliczki. Znał to miejsce… Ta uliczka powinna prowadzić do większego placu, ale najpierw trzeba się przeciskać pomiędzy domami. Oczywista pułapka jeśli się szło według ich planu.
Azul Gato jednak miał własne podejście do chodzenia. Kolejny czar wsparł jego możliwości, gdy zaczął wspinać się po ścianie na dach niczym duży niebieski pająk.

Na dachu oczywiście czekał już na niego przyczajony kusznik. Czekał wpatrując się w wąską uliczkę pod nim. Azul Gato nie zamierzał dać mu szansy… walka z bandytami nie jest miejscem na fair play. Cztery magiczne pociski trafiły łotrzyka w plecy Stracił równowagę i poleciał w dół. Słychać było trzask łamanych kości i stłumione okrzyki bólu. Przeżył, ale to nie martwiło Gato. Nie był mordercą. Najważniejsze, że problem został rozwiązany.
Odgłosy poranionego kamrata przywołały kolejnego typka z kuszą. Jednakże nie był to żaden z porywaczy. Był na tyle sprytny by celować nią w górę, ale Gato nie miał czasu się nie zajmować.
Ruszył dalej dachami kamienic, aż dotarł do tego placyku… i patrzył na niego z góry. Jego niebieski płaszcz falował pod wpływem podmuchów wiatru, ale barwa stapiała się niemal z nocnym niebem.

Na placyku wreszcie zobaczył owych porywaczy. Mięśniaki uzbrojone w długie miecze, niewątpliwie bardziej wojacy niż łotrzyki. Niewątpliwie pewnie siebie. Niewątpliwie spoza miasta, skoro zwykłymi mieczami chcieli się mierzyć z miejską legendą. Jeden z nich trzymał swą brankę i rozglądali się nerwowo. Drugi zaś w ręku miał jeszcze kuszę. Pewnie słyszeli krzyk w uliczce, pewnie dotarł do nich zduszony krzyk ich kamrata powalonego wcześniej. Pewnie się bali… Ale było ich dwóch i nawzajem udawali przed sobą twardzieli.
Tymczasem na dachu przyczaiło się kolejnych dwóch kuszników czekających na okazję do użycia swej broni.
Należało dać im zajęcie. Dlatego też Azul Gato przyzwał wsparcie w w postaci niebiańskiego hipogryfa.


Stwór ten zaatakował owych snajperów dając im zajęcie odciągające od polowania na koty.
Gato zaczął od próby oczarowania jednego ze zbirów trzymających kobietę, zaklęcie jednak zawiodło.
Więc Azul posłał więc błyskawicę w owego kusznika odrzucając go do tyłu i powalajac na ziemię. Przeżył, ale powoli wstawała wyraźnie krzywiąc się z bólu.
Jego towarzysz przystawił brance swój miecz do jej gardła.
- Wyłaź koteczku, kici, kici.

Azul Gato stanął prosto i magią przyspieszył swe ruchy. Wyciągnął rapier i przybliżył go do twarzy w rycerskim pozdrowieniu. Po ostrzu rapiera przeskakiwały iskry oświetlając złowieszczo jego maskę. I skoczył w dół spadając znacznie wolniej niż powinien. Po drodze zaś w miejsce jednego Azul Gato pojawiło się kilku, każdy z falującym płaszczem, niczym wiekimi niebieskimi skrzydłami rozłożonymi w locie.
Po czym kot ruszył do szarży biegnąc na przeciwnika .
Widząc co się dzieje zbir rzucił na bok kobietę, która uderzyła w ścianę i przygotował się do odparcia ataku próbując skupić się na kotku. Jego kumpel się pozbierał i dobył broni.
Wszyscy Azul Gato zaatakowali bandytę, kilka iskrzących wyładowaniami rapierów przeszyło powietrze. A prawdziwy wbił się w ciało bandyty, przeszywając jego ciało nie tylko zimnym metalem, ale i mocą pioruna.
Przeciwnik Gato upadł na kolano mocno brocząc krwią, podczas gdy towarzysz mieczem przebił jedną z iluzji. Azul Gato nie wahał się, szybki zwód rapierem i ostrze broni wybiło miecz z dłoni rzezimieszka. Broń upadła z brzdękiem na ziemię. A rozbrojony zbir rzucił się do ucieczki. Jego ranny towarzysz spojrzał za uciekającym kumplem i zrobił to samo.
A Azul Gato, nie miał ochoty czekać aż bandyci pozbierają się do kupy. Podszedł do “przynęty” i powoli zdjął jej kaptur odsłaniając oblicze niebieskookiej i jasnowłosej ludzkiej kobiety. O delikatnych rysach i filigranowej posturze. Eveline.. znał ją z drugiego życia. Aniołek tak kruchy, że wydawał się wręcz nierealny. Gwiazdka jednego z teatrów.
No cóż….
Eveline widząc swego obrońcę, która rzuciła mu się na szyję z płaczem. Przyjemna sytuacja, ale zdecydowanie nie na miejscu. I w złym czasie. Bandyci mogli wrócić.
-Moja petite… później.- Azul Gato delikatnie odepchnął Eveline, po czym odsunął się. I użył polimorfii by zmienić się gigantyczną sowę. Usiadł tak by mogła mu wsiąść na grzbiet. Nie mieli czasu na rozmowy.
Na szczęście zrozumiała bez słów.
Kobieta weszła mu na grzbiet cała się trzęsąc. Złapała się silnie jego piór na karku i wtuliła w nie.
I Azul Gato poderwał się do lotu opuszczając pułapkę i zanosząc dziewczynę do domu. Nie wydawała się ona poważnie ranna, więc wystarczało ją tylko tam zanieść… i zniknąć chwilę później.


Poranek w domu zaczął się dla Garpara pracowicie. Będąc nie tylko pisarzem, ale też i człowiekiem teatru, miał w domu wiele przebrań, peruk i strojów. Toteż niewątpliwie zamierzał z któregoś z nich skorzystać. Należało więc po śniadaniu wybrać strój i wzbogacić makijaż brudem, by wtopić się w społeczność Skullport. Gaspar co nieco wiedział na temat tamtego miejsca. Był tam nawet raz czy dwa, więc wiedział jaki strój rzezimieszka dobrać.Mógł się co prawda zamaskować magią, ale… czary wolał zostawić sobie jako ostateczność.
Ciekawy był czy Amelia rozpozna go wśród obiboków kręcących się po okolicy, gdy przyjdzie pod jego dom zabrać go do Skullport, gdy on sam będzie czekał w cieniu rzucanej przez sąsiadującą z jego domostwem uliczkę.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline