Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-07-2014, 20:59   #65
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Post wspólny

Czarny Las
Dzień trzeci, poranek


W czasie gdy reszta drużyny dopracowywała plan zamachu na Albusa załamany bezwzględnością towarzyszy Burro przemykał iluzorycznym korytarzem, przyświecając sobie sztuczką. I gdy Kostrzewa, kręcąc głową i mamrocząc pod nosem różne inwektywy, zmierzała do wyjścia z podziemi by znaleźć niziołka ten już dawno znajdował się w bibliotece, trzęsącymi się rękoma chowając do plecaka dziennik Blackwooda. Inne księgi kusiły, lecz to pamiętnik był dowodem zbrodni szalonego czarodzieja i kluczem do wymierzenia mu sprawiedliwości przez ybnijski sąd… lub usprawiedliwienia przed nim działań towarzyszy. O ile przeżyją. Butterbur zadrżał i właśnie odwracał się by wyjść z pokoju, gdy Węgielek zapiszczał ostrzegawczo.

Wyjście z biblioteki blokowała łysawa postać, oświetlająca sobie drogę magiczną lampą.

Burro zatęsknił za domem sekundę po tym jak wyszedł z kuchni. Za tym co dom ze sobą niósł. Spokój, bliskie osoby wokół, znane sytuacje, komfort. Wszystko to co teraz stało na głowie. Siedział oto w jakichś podziemiach, w których aż huczało mu w głowie od Sztuczek. Panem tego domu był rąbnięty mag, który ich wszystkich może zabić jednym kiwnięciem palca i przerobić na okładki ksiąg o plugawych treściach. A oni zamiast brać nogi za pas kombinują jak go złapać w siatkę jak motyla. Znaczy niektórzy, bo reszta kombinuje jak go zabić…
Wszedł do biblioteki rozglądając się trwożliwie, może ten dziadyga się tu gdzieś przyczaił? Czyta poradnik “Jak zdzierać skórę na żywca by najbardziej bolało” i rozgląda się kaprawymi oczkami za manekinem do ćwiczeń.
Ale jakie mieli wyjście? Kucharz miał wrażenie że dla reszty kompanów ta ich cała wyprawa, to przygoda, oderwanie się od rutyny, czy chęć przeżycia przygody. A dla Burra to ciągłe oglądanie się za siebie, liczenie upływającego czasu i umieranie ze zmartwienia czy czasem jak wróci do domu to nie będzie zamiast niego pogorzelisko w zdobytym przez truposzy mieście. Po co więc był mu ten dziennik? Sam nie wiedział. Może coś w nim przegapił, może czegoś nie doczytał, albo jest za głupi by pojąć coś co Albus tam zapisał. Może Grimaldus… przetarł ręką powieki zmęczonym ruchem dłoni. Nie Grimaldus przecież już im nie pomoże. Schował wreszcie dziennik do swojego przepastnego plecaka i odwracał się właśnie, kiedy Węgielek zaczął piskać.
- Będziesz ty... cicho… - głos mu stopniowo zamierał w zasychającym gardle. - O-oł.
Zawsze tak było. Jak razem z braćmi dobierali się do ciastek które piekła mama i zostawiała je na parapecie by wystygły, to oni zawsze uciekali jak ich nakryła a on stawał jak wryty i wydawał z siebie ten dźwięk.

Albus Blackwood. Od razu był tego pewien, no bo któż inny mógł go nakryć tutaj na grzebaniu w bibliotece i kradzieży dziennika. Tyle dobrego, że sam dziennik w plecaku a nie tak jak z ciastkami - połowa jeszcze w gębie i okruszki na koszuli.
- Eee… Wi-witaj Wielmożny Mistrzu… - zachrypiał, po czym ukłonił się w pas podzwaniając rondlami i kociołkami troczonymi do plecaka. Dwa dni po pełni, może choć krztyna starego maga w nim siedzi jeszcze… - Jestem Burro Butterbur do Twoich usług. Przybywam z Ybn Corbeth - jakoś tak odruchowo powiedział że przybywa sam. Jak już dojdzie do skórowania to może choć innym się uda. - Z błaganiem o pomoc i radę. Nie śmiałbym zakłócać Twych badań, ale sprawa jest, że się tak wyrażę sprawą życia i śmierci…
- Śmierci? Śmierci? - zainteresował się mag. - Zawsze chętnie pomogę w śmierci, hihihi! - podskoczył radośnie i niedbale odrzucił magiczną lampę w kąt. - Burro, Burro, jestem Mistrzem przecież, tak! To od czego zaczynamy, w czym pomóc, hę? - zbliżył się do Burra zacierając chude ręce i uśmiechając szeroko.
Osz w dziuplę, pod dachem rzeczywiście nikt nie mieszka… Burro mimo wszystko nie spodziewał się tego, że Albus będzie aż taki… szurnięty.
- Emm… tak, tak Mistrzu! Śmierci. Śmierć rozlazła się wokół Ybn Corbeth i okolicy. Śmierć prawdziwa, która rzuciła wyzwanie najlepszym mistrzom magii kapłańskiej i czarodziejom. Ale przecież nikt nie wie o tych sprawach więcej niż sam Albus Blackwood! Prawda? Wiesz przecież mistrzu o pladze nieumarłych która powstała po zaćmieniu?
- Zaćmienie, zaćmienie, brak słońca, brak końca… - Albus zaczął chodzić w kółko mamrocząc do siebie i drapiąc się nerwowo po bokach. - Śmierci! TAK! - podskoczył raźno, przyprawiając biednego niziołka o kolejne palpitacje. - Kto wyzwanie rzuca śmierci, kto w Osnowie dziurę wierci? Tak! Tak! Wreszcie, po tylu latach mu się udało! Jupi! Hura! Juhuuu! - czarodziej zaczął skakać i tańczyć podkasując szatę i ukazując chude nogi pokryte z rzadka włoskami. - Kto wyzwanie rzuca śmierci, kto w Osnowie dziurę wierci? - zanucił, po czym chwycił Burra za ręce, zmuszając go do podjęcia oszalałego pląsu. - Kor, Kor, Kor, to właśnie on, fe-fe-fe, śmierć zbierze plon, ron-ron-ron, w Dolinie ma swój dom. Jupi!! - Albus wywinął wraz z niziołkiem piruet i puścił go, skutkiem czego obaj mężczyźni polecieli w przeciwnych kierunkach - kucharz uderzył w stół, a czarodziej w ścianę nieopodal drzwi.
- Umgh - stęknął kucharz, podnosząc się z ziemi. Myślał gorączkowo, co ma począć dalej, bo z maga jednak coś dawało się wycisnąć. Tylko czy można wierzyć człowiekowi, który hołubce lubi wycinać w bibliotece?
- Jak powiedziałeś, Mistrzu? Korferon? To czarodziej? No pewnie że czarodziej - sam sobie odpowiedział na durne pytanie. - A gdzie dokładniej w Dolinie mieszka? Wiesz może, Mistrzu?
Pomasował bolący bok, który spotkał się ze stołem.
- A wiesz… emm… jak tą dziurę w Osnowie załatać? - Dla kucharza temat bym mocno obcy, ale starał się zagrać na ambicji czarodzieja. - No bo to wielkie osiągnięcie, ale przecież pewnie odwracalne, prawda? Ktoś z odpowiednią wiedzą, taką jak ty Mistrzu na pewno zna sposób?
- Gdzie? Gdzie? - siedzący na podłodze mag rozejrzał się bezradnie, słuchając paplaniny Burra. - No właśnie, gdzie, gdzie on jest, gdzie on jest?! - zerwał się i dopadł niziołka, potrząsając nim rozpaczliwie. - Oni wiedzą, oni na pewno wiedzą! Ale nie, nie!! Jak wiedzą to go zabiją, na pewno go zabija! Nieeee!! - zawył - Muszę ich złapać, muszę ich powstrzymać, by nie było już co łataaać! - ryknął i pognał pędem do wyjścia, w drzwiach zderzając się z niosącym jedzenie Nautem. Talerz ze śniadaniem poleciał na ziemię; drow nieledwie cudem ocalił przed upadkiem dzbanek z pienistą cieczą, wykazując się iście elfim refleksem.
- Czego się znów ciska? - burknął Naut i spojrzał surowo na niziołka.
- Nie byłoby co łatać? - wymamrotał nieprzytomnie niziołek. Przez ostatnie kilka minut,jak Albus zaczął z nim oberka wywijać a potem rzucił się na niego i zaczął się wydzierać, niziołek był pewien że skończy jak okładka. Było to tak według niego pewne że nawet nie bał się a starał się jak najwięcej przed śmiercią wyciągnąć z dziadygi. Teraz zaś dotarło do niego że czarodziej jest nie tylko szurnięty, ale i niebezpieczny dla otoczenia na dużo większą skalę. On nie chciał nic naprawiać, ale nawet zepsuć dalej.
- Zaczekaj Mistrzu! - kiełbasa na podłodze, ale drowowi udało się uratować kufelek z zaprawionym piwem. - Tak nie można! Trzeba wypić rozchodniaczka! - spróbował w desperacji. - Na pohybel im! Tym co wiedzą! - ściągnął dzban z tacy Nauta i pobiegł za czarodziejem. - Mistrzu? Prawdziwy khazadzki stout! Wyśmienity na rozpoczęcie wyprawy.
Zabiegł szaleńcowi drogę i wcisnął mu dzban do łapy, ale nie puszczał ucha tak by się nie wylało.
- Na pohybel! Hej ho, śmierć to nie zło! - huknął ochoczo Blackwood i łyknął wielki haust piwa, złączając z niziołkiem ręce przez łokcie. Nagle zamrugał i spojrzał trzeźwiej na drowa. - Tyś mi w nocy wiewióreczkę posłał! Ta twoja też jest, tak czy nie? - beknął, po czym przycisnął naczynie do ust Burra. - Na pohybel - wycedził przez zęby przechylając dzban i mało nie topiąc lekkostopego w piwie. Napój wlał się do ust i nosa niziołka, a potem oblał mu całą głowę. Przez chwilę obaj mężczyźni stali naprzeciw siebie - czarodziej mierząc gościa rozbieganym spojrzeniem, a kucharz próbując wyparskać resztki piwa z nosa. W końcu oczy Burra zasnuła mgła i dzielny niziołek zwalił się bez przytomności na ziemię.
- Juhuhu! - zachichotał Blackwood. - To ja może już sobie pójdę… - wyminął zgrzytającego zębami z wściekłości drowa i wyszedł na korytarz.

***

Idący w stronę biblioteki Shando zobaczył jak z drzwi wybiega jakaś krępa postać i w niezbragnych podskokach znika w ciemności korytarza. Chwilę potem omal nie dostał w głowę tacą, którą Naut z wściekłością rzucił o przeciwległą ścianę, a między nogami zaplątał mu się Węgielek, biegnący w panice na poszukiwanie Kostrzewy. Nawet jeśli calishyta miał zamiar gonić tajemniczego uciekiniera - zapewne Albusa, bo kogóż innego - zatrzymał go widok burrowego ciała leżacego na podłodze biblioteki.
- Jeszcze jakieś genialne pomysły? - warknął Naut i również zniknął w mroku.


***

Kostrzewa wyszła ponownie na zewnątrz. Ku swemu zdumieniu nie znalazła Burra, którego oczekiwała najdalej pięć kroków od wieży (a najlepiej w jej środku). W końcu rozsądny niziołek nie oddaliłby się samotnie w las! Świeżych śladów walki również nie było... Czyżby zmylił drogę i poszedł wgłąb korytarzy Albusa? Dziw byłby to nad dziwy! Półorkini nie miała jednak czasu by zdziwić się bardziej, gdyż w jej nogę wczepiła się łasica ybnijskiego karczmarza. Nie trzeba było wielkich zdolności empatycznych by wyczuć, że coś stało się właścicielowi psotnego myszojada.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 13-07-2014 o 21:04.
Sayane jest offline