W końcu nastał czas, że Murphy wstał z łóżka. Był wyspany i wypoczęty, choć dziwne sny i natrętne myśli dotyczące pewnej kobiety nadal go w podświadomości nękały. Brak rzeczy Czyżewskiego rzucił mu się dopiero po jakimś czasie w oczy, lecz pierwsza myśl była taka, że jego współlokator przeniósł się na stałe do owej laski, z którą sobie tak śmiało poczynał. Jak się okazało, prawda była zgoła inna, lecz wywołała ona lekki uśmiech na twarzy Irlandczyka. Fakt, że Mark uciekł jak pies z podkulonym ogonem, bojąc się...duchów, był dla Murphego śmieszny.
Śniadanie minęło w dość dziwnej atmosferze, choć zapędzenie Ognistego Richarda do garów, wydawało się idealnym dla niego zajęciem. Kubek do kawy zostawiony przez Ann, świadczył że nie oszalał jak Mark, i że dziewczyna była prawdziwa. Szkoda tylko, że nie było nigdzie jej widać. Cóż, zapewne poszła późno spać więc odsypiała teraz. Uśmiechnął się tylko. Gdy już śniadanie zostało skonsumowane, McManus podziękował i odstawił pusty talerz do zlewu.
Najedzony postanowiłł wyjśc na zewnątrz i zapalić. Było dość wcześnie rano, toteż mógł spędzić czas sam ze sobą, co mu najbardziej odpowiadało. Wyjął papierosa i przypalił. Gęsty dym, po chwili wypełnił jego płuca, by po kilku sekundach opuścić je przez usta. Stał tak obserwując teren na którym się dom znajdował i z radością przyjmował błogą ciszę, jaka dookoła panowała. Brakowało mu tego od dawna. Postanowił rozruszać kości, zaczynając krótką przebieżkę kierując się w stronę szopy, którą widział w nocy. Zamierzał sprawdzić dokładnie co się w niej znajduje.
__________________ Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-) |