Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-07-2014, 18:30   #355
Deadpool
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
The Pride, The Balance and The Despair



- Rozumiem, że skoro nie cieknie ci ślina i nie rzucasz się na mnie z mordem w oczach, to ten, kto to powiedział jest tym, któremu mamy obić mordy, co nie? - Suro pomimo raczej ograniczonego wykształcenia nie należał do głupich osób, jednakże jego umysł gdzieś po drodze zbłądził i bez pomocy z zewnątrz nie mógł poradzić sobie z informacjami jakie do niego napływały. Może wynikało to z faktu, że do tego kotła został wrzucony prawdopodobnie w połowie wrzenia. - Wnioskuję też, że skoro król leży sobie martwy obok, a ten ktoś o tym nie wspomina, to naszym prawdziwym celem nie był król?
- Ni mam bladego pojęcia, ale możesz być pewny że obiję mordę temu tchórzowi który zamknął mnie w klatce - odparł pirat, strzelając palcami zaciśniętej pięści. - Ten skurwiel chowa się gdzieś pod nami. Trza go stamtąd wykurzyć!
Rozeźlony murzyn pochylił się i uderzeniami swych mocarnych pięści zaczął rozwalać sztuczny kamień, przebijając się coraz głębiej pod ziemię. Miał zamiar jak najszybciej dostać się do litej skały nad którą posiadał kontrolę dzięki mocy swego owocu.

* * *

- HAH… a to żmij… - Oznajmił Richter podnosząc się do pionu, gdy już wysłuchał słów doradcy króla. Otrzepał się z czegokolwiek co pokrywało właśnie jego pancerz, po czym ponownie zasiadł na motor. - Dobra… teraz troszkę wolniej. - Przekręcił manetkę delikatniej, i ruszył z miejsca kierując się… chyba do lochów. Jedyne co mu przychodziło na myśl w tej chwili.

* * *

- Psia mać - blondyn wysyczał niczym znajdujący się w herbie jego rodu wąż. Jego głos był nieco głośniejszy niż zwykle. Złość, która zdawała się skupiać na jego własnej osobie, była w pewien sposób widoczna w postawie blondyna. Uderzył by dłonią w ścianę, jednak z całą pewnością bardziej zabolało by to go, niż ten niczemu winny budynek.
- Kiedy w końcu Bogowie uznają, że przeważnie wiem co robię? - zapytał bardziej samego siebie, niż znajdującego się obok niego strzelca. Wiedział też, że najbliższa mu dwójka istot nadludzkich, będących niegdyś jednym, stała się już wyjątkiem od tej reguły.
- Wątpię, że dasz radę utrzymać moje tempo. - mruknął zasmucony w kierunku Desmonda. W jego słowach nie było drwin. Nie starał się umniejszyć możliwości członki załogi Gorta. Po prostu mówił prawdę. - Nawet jeśli, nie będę mógł cię chronić. - dodał po chwili, nieco zasmuconym głosem.
-[i] Jeśli chcesz przeżyć, powinieneś wycofać się z zamku tak szybko jak to możliwe.[/] - kolejne słowa opuszczały usta blondyna, gdy ten ruszył najkrótszą znaną mu ścieżką do podziemi. - Gdy będziesz w mieście, masz zrobić dwie rzeczy. - pod zakrywającymi jego twarz bandażami pojawił się szeroki uśmiech.
- Po pierwsze. Nie przyznawaj się do jakiejkolwiek znajomości z nami - strażnik równowagi rzadko ostrzegał innych. Jednak gdy chodzi o kogoś, kto podróżuje pod banderą czarnoskórego pirata, wskazówki są neizbędne nawet do korzystania z łyżki. O widelcu już nie wspominając.
- Po drugie: Zwiedzaj knajpy, pij, i ucztuj zwyciężenie szaleństwa. - dodał, zaś w jego ręce pojawił się mieszek pełen pieniędzy. Blisko dwieście złotych monet powędrowało w stronę pirata.
- Baw się, ucztuj. Stawiaj kolejki. Ale pamiętaj, choroba nie została ujarzmiona. Została zlikwidowana. - zakończył.
- To jest twój plan, Fauście? - zapytał Salwa z lekkim zdziwieniem przyjmując mieszek ze złotem. Wydawał się nawet nieco zawiedziony. - Wiem że szaleństwo jest kreowane przez ludzką wiarę i domyślam się jaki jest plan jego stwórcy, jednakże wątpię czy uda mi się przekonać dostateczną ilość ludzi by mieć na nie jakikolwiek wpływ. Chyba jedyne co moglibyśmy w tej chwili zrobić to wszyscy wyjść na zewnątrz i zachowując się jak szaleńcy przekonać mieszkańców, że szaleństwo wcale nie zostało ujarzmione. Choć nie jestem pewien jak wielką dałoby nam to przewagę.
- Zauważ, że ciężko o magię pozwalającą na przesłanie informacji wszystkim mieszkańcom kontynentu. Nawet jeśli doradca posiadał taką możliwość, był by teraz całkowicie wycieńczony. - Faust przystanął na chwilę. Czasem zapominał, że przywódca grupy wcale nie musi być najmądrzejszy. W przypadku załogi czarnoskórego było chyba na odwrót. Odwrócił głowę w kierunku swego rozmówcy, zaszczycając go spojrzeniem.
- Z chęcią samemu poszedłbym na wino, ale, jak zapewne wiesz, jestem uważany za jednego z ostatnich szaleńców. - oczy strażnika równowagi zdawały się nieco przygasnąć, jakby za sprawą niemożności spożycia boskiego trunku.
- Wątpię, byś przydał się w bezpośrednim starciu. Właśnie dlatego zajmiesz się… wnętrzem przeciwnika. Nie chodzi o to, byś dotarł to każdego mieszkańca stolicy. Wystarczy, że pewna jej część zacznie wątpić. A ilość osobników, którzy wierzą, że Szaleństwo można kontrolować, zmaleje. - wytłumaczył całość domniemanemu “geniuszowi” pośród załogantów Gorta.
- W najgorszym wypadku - Faust powoli uniósł prawą nogę. Wykonał powolny, pełny przemyśleń krok w przód. Właściwie, to jego życie nigdy nie miało wartości. Czemu więc przejmuje się, za każdym razem, gdy grozi mu jego utrata? - Ocalisz swoją skórę… - dodał smutno. Ton jego głosu nie ukrywał o co mu chodzi. O minimalną szansę, że wszyscy polegną.
- Wierz w nas, tak jak w swego kapitana. Każdy z nas mógłby go pokonać, jak i umrzeć z jego ręki. Szaleństwo nas nie powstrzyma. - ostatnie słowa blondyna były przepełnione determinacją. Zniknął, kierując się ku sercu szaleństwa.
“- Jesteśmy coraz bliżej - mruknął wewnątrz swej duszy. Czuł, jak boskie istnienia stają się coraz bardziej podniecone.”

* * *

Faust poznał wspomnienia matematyka, które pokazały mu drogę w stronę serca choroby. Pędził tka szybko, że boskie bandaże powoli opadały z jego wyleczonej twarzy. Za ścianą obok słyszał dziwny warkot, nie przypominał mu on żadnej znanej bestii. Był szybszy, niż ten dźwięk ale ciekawość wzięła górę. Zwolnił trochę, a po chwil olbrzymie ostrze Despair, przeszło przez kamienie. Richter wyciął sobie przejście do korytarza, niszcząc ścianę niczym kartkę papieru. Pochylony nad motorem Rufusa, swym jednym widzącym okiem zerknął na Fausta, obaja wiedzieli dokąd zmierzają.
Z góry dochodził łomot uderzeń, to Gorta niczym młot pneumatyczny przebijał się przez podłogę. Gdy dotarł do warstwy, normalnego kamienia, stworzył długi tunel, dzięki któremu wraz z Surokaze wypadł przed schodami do lochów. Los chciał, że zrobił to w momencie, gdy Richter i Faust dotarli tam.
Cała drużyna uformowana do walki z zarazą była w końcu kompletna.
- Oho, widzę że ubiłeś w końcu tamtego sukinsyna, co nie Puszka? - stwierdził pirat, szczerząc zęby do zbrojnego w wyrazie uznania. - No to tera musimy tylko iść dorwać tamtego trzęsidupę co to myślał że jest od nas wszystkich chytrzejszy. Wiem że słabiak z niego, bo chowa się za jakimiś mackami i lubi trzymać się na dystans. Jak chcecie to możecie mu skopać dupsko. Czuję tutaj kogoś silniejszego kto tylko czeka żebym mu obił mordę.
- Skoro to słabiak, to czemu jeszcze żyje? - z ust blondyna wypłynęła jakże charakterystyczna dla niego drwina. Coś nie zgadzało się w historii czarnoskórego. Zapewne doradca był przygotowany również na niego. Właściwie, to… zwłaszcza na niego.
Gort przecież od dawna był “ wolnym psem rządu” zwanym również “shichibukai”. Dane na temat jego słabości były zapewne najłatwiejszymi do zdobycia. Oraz, co ciekawsze, najbardziej trafnymi.
- Mirro tu jest. - dodał, ucinając potencjalną kłótnię nim ta jeszcze sie rozpoczęła.
- Bo to chędożony tchórz i wolał spieprzyć niż się ze mną bić! - odparł mimo to Gort do którego dopiero po chwili dotarło drugie zdanie blondyna. - Maska tu jest!? - powtórzył głośno, jak gdyby próbując się upewnić że dobrze usłyszał, po czym uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Nie ma co, uparty z niego skurwysyn. Ale się nie przejmuj, Blondas. Zwyczajnie obijemy mu ryj tyle razy ile tylko będzie trzeba. Im więcej zabawy, tym lepiej.
- A właśnie. Spotkałem w zamku… wróżkę. Twierdziła, że was zna. Mówiła, że trzeba się do lochów udać, ale to chyba już wiecie. Pozytywka się nazywała. - rzucił Suro, przypominając sobie spotkanie z dziwną kobietą.
- Pozytywka? - zamyślił się pirat, przekrzywiając głowę którą po chwili pokręcił przecząco. - Nie kojarzę. Ale chętnie zgarnąłbym wróżkę do swojej załogi. Lepiej żeby się wyniosła z tego zameczku, bo nie ręczę że długo tutaj postoi - stwierdził, dla potwierdzania uderzając pięścią w ścianę lochu która rozpadła się na kawałki.
- Wszystko kończy się w miejscu, w którym się rozpoczęło. Czyż to nie piękne? - strażnik równowagi zaśmiał się silnym głosem. Jego twarz była teraz równie piękna jak przed spotkaniem z golemem Mirro. Wyglądało, jakby w poprzedniej walce nie odniósł nawet jednej rany.
Nieszczególnie zależało mu na tym, jak postrzegają go zgromadzeni tutaj osobnicy. Darmowe zwiększenie szacunku wobec jego osoby zawszę będzie czymś miłym. Zwłaszcza, gdy przychodzi bez wysiłku.
- Porozmawiałem z tamtym barbarzyńcą. Znam plany podziemi - dodał po chwili.
- Mi tam wystarczy że wiem w którą stronę leźć - odparł murzyn, wskazując palcem kierunek w którym wyczuwał doradcę, jak również źródło potężnego pulsowania. - Jak chceta to idźta za mną. Pora skończyć z tym całym wariactwem!
To powiedziawszy Gort zaszarżował na wprost przed siebie, a pierwsza ściana która stanęła mu na drodze została rozbita w perzynę, zostawiając po sobie otwór w kształcie sylwetki pirata.
- STOP! - Niemal wrzasnął Richter oparty o kierownicę. - Nie ruszę się nigdzie dopóki… Czegoś się nie upewnię… - Zbrojny zsiadł z motocyklu, po czym skrzyżował ręce na napierśniku. - Faust...vel Blondas. Po czyjej jesteś stronie? - Całkowicie niewytłumaczalne zdanie padło ze zdeformowanych ust Richtera.
- Nie obieram stron - odparł wyraźnie zaskoczony tym pytaniem blondyn. Przecież to wskazał im stolicę, jako miejsce w którym wszystko ma się zakończyć. Nawet uratował czarnoskórego przed Ririm, w aż nazbyt pozytywnym geście. Pozostali herosi nie wiedzieli przecież, że było to zwyczajnie pragnienie współpracującego z Faustem boga.
- Ja tylko realizuję cele. - dodał po chwili, zaś wyraz zaskoczenia przeistoczył się w rozbawienie. Szczery, bezbronny, nie posiadający w sobie nawet cienia ironii uśmiech pojawił się na jego ustach.
- A w ostatnim czasie obrałem sobie na jeden z nich zniszczenie szaleństwa. - uzupełnił, jakby zapewniając o swoich, chociaż częściowo, dobrych dla tej zbieraniny poglądach.
- Hmpf… - Wydał z siebie tylko po czym ponownie zasiadł na motor. Machina zawarczała głośno, by z ostrym zrywem skierować się w stronę doradcy
- A wiecie co… chyba się rozmyśliłem. Miłej walki. - rzucił Suro w sumie tylko do Fausta. Nie można było powiedzieć, że była to zdrada. Przynajmniej z punktu widzenia honoru wietrzych szermierzy. W końcu członkowie bractwa z reguły działali za płacę z góry. Teraz takowej nie otrzymał. Nie miał zamiaru ryzykować życiem za umowę, która nie do końca była ważna. A może jednak miał. Ale na swój własny sposób. W końcu nie bez powodu tacy jak on byli nazywani zabójcami, a nie skrytobójcami. Przyspieszając swoje ruchy, ruszył w stronę wyjścia z zamku.
Zostało ich trzech, nie licząc Johna o którym zapomnieli wszyscy, jako jedyni stanowili oryginalny skład drużyny która opuściła stolicę. Shiba bowiem po swej metamorfozie, nie była już ta sama istotą. Trójka bohaterów zapuszczała się coraz niżej i niżej. Faust dzięki swej wiedzy, znalazł przycisk otwierający tajne przejście do wielkiego grobowca.
Schodzili w ciemność, tak nienaturalną, że nawet głupiec wiedziałby że nie jest to zwykły brak światła. Warstwa mroku była gruba niczym kurtyna, zdawała się być wręcz namacalna.
Co ciekawe największe podniecenie sytuacja odczuwał chyba Faust. Spotykał się z Bogami już wiele razy, jednak rzadko jako strona otwartego konfliktu. Zresztą nowe byty charakteryzowała pewna nieprzewidywalność… było to ciekawe doświadczenie.
Trafili do olbrzymiej jaskini - areny wręcz idealnej dla Gorta. Jednak nawet jego mężne serce, zabiło trochę szybciej, gdy cała trójka stanęła u stóp schodów.
Ciemność zdawała się mieć tu kształt, co ciekawe panował tu mrok tak głęboki… że w ogóle nie utrudniał widzenia. Uderzenia serca, rozbrzmiewały rytmicznie w całej grocie. Ogromny organ wisiał na setkach tysięcy czarnych linek, nad posadzką. Przyczepiony do ścian i sufitu, tłoczył niematerialną krew wiary, setek tysięcy obywateli całego kontynetu. Niektóre linnie połączone były z przedziwnymi mrocznymi bytami.


Humanoidalne istoty utkane z mroku, otaczały serce. Niektóre dopiero co wyrastały z przygotwanych dla nich żył, z każdym uderzeniem rosnąc na oczach bohaterów. Blondwłosy piewca równowagi dzięki swej boskiej wiedzy, wiedział czym są. Były czymś takim jak Riri czy wataha, manifestacjami lęków ludzi którzy wierzyli w chorobę. Bóg urósł w siłę na tyle, że nie potrzebował już umysłów by tam inkubować swe twory. Przelewał wiarę ludzi w istoty, które od razu powstawały w realnym świecie. Były to jednak twory niekompletne i wciąż podatne na kreacje, w przeciwieństwie do Ririego, którego umysł Richtera w pełni ukształtował. To były jeszcze dzieci, gotowe by rodzic wskazał im odpowiednia sciężkę.
Pośród nich stał natomiast Doradca króla, gładził dłonią jeden z grubych czarnych więzów. - To chyba jedyna okazja w życiu. -przywitał ich. - Obserwujcie póki możecie, bez was by mi się nie udało. - dodał, zupełnie nie zwracając uwagi na wrogie zamiary całej trójki.
- Czyli gadasz że wreszcie pora zacząć prawdziwą zabawę? - zapytał Gort, który strzelił karkiem, po czym wystąpił przed szereg i rozłożył szeroko ramiona na których końcu wyrosły kolczaste kule, a po chwili pokryły się błyszczącą czernią. - Zaraz zobaczymy jak mocna ta twoja zabawka! Bari Bari no Black Rock Skullcrusher!! - ryknął pirat gdy zaczął obracać się dookoła własnej osi, a gdy tylko nabrał odpowiedniej prędkości wystrzelił dwa wzmocnione haki skalne pociski. Jeden wycelowany był w jedną ze zwisających czarnych istot, drugi zaś prosto w doradcę.
Faust czekał. Skupiał się na otoczeniu. Chciał wiedzieć, jak zareagują twory szaleństwa na atak zapowiedziany przez dziwne okrzyki czarnoskórego. Jego oczy co jakiś czas spoglądały na doradcę, jakby umysł znajdujący się za tym wszystkim nie był dla niego niczym szczególnym. Cóż, jeśli ktoś podtrzymuje tą czy też inną formę relacji z Nino - intelektualne wartości zdają się przewracać.
- Mirro czai się gdzieś tutaj? - zapytał jakby od niechcenia. Jego usta roszerzyły się nieco w prowokacyjnym uśmiechu. - To ten, który dał wam tą książkę. - dodał.
- Widziałem go tylko, gdy dął mi książkę. Nie obchodzi mnie on, ani skąd o niej wiesz. -westchnął doradca.
Atak Gorta nadciągał w jego stronę, jak i w kierunku jednego z potworów. Dwa z mrocznych bytów, zasłoniły doradcę. Atak uderzył w nie, sprawiając, że rozpadły się w przypominająca smołę substancje. Przykleiły się do kuli, ścian jak i podłogi, unieruchamiając pocisk niczym w pajęczynie. To samo stało się zresztą z druga kulą.
- Lekka szkoda, że twój wielki plan jest w pełni zależny od tworzącego go kuglarza. - prowokacyjny uśmiech strażnika równowagi nie znikał z jego ust. Wizja świata, który zapada się za sprawą marionetki, była wyjątkowo zabawna. Mógł doświadczyć tego samego, co kiedyś bogowie. Delikatnego popchnięcia, które wprawi cały świat we wspaniałą przejażdżkę wprost do jego końca.
- Ujmuje to twojemu wizerunkowi, wiesz? - zaśmiał się głośno.
- Tak samo jak twojemu ujmuje zawiedzenie w przywróceniu równowagi. -odparł mu mężczyzna, kłaniając się sarkastycznie. - Całe życie żyję w słowach i polityce. Twoje nędzne prowokacje, to coś czego mogłem nasłuchać się już za młodu. -westchnął poprawiając okulary. - Jeżeli chodzi o mowę, która jest czasem najostrzejszym mieczem, jestem ponad tobą. -dodał, gdy na miejsce powalonych przez Gorta stworów, zaczynały powstawac nowe.
- Twoje informacje są przedawnione. Pycha nie jest tym, co prowadzi mnie do przodu. - odpowiedział, jakby nieco dumny z racji swych zmian. - Śmierć zmienia, nie zawsze w piękny, przydatny roślinom nawóz. Czasem jest to najwspaniajszy katalizator. Powinieneś spróbować, wiesz? - jakby wbrew jego poprzednim słowom, nie przerywał wypływających z jego ust drwin.
- Wychowałeś się wśród polityków, jednak nadal nie potrafisz wyczuć, gdy to nie ty jesteś kuglarzem, lecz tylko marionetką. Dla Mirro jesteś dokładnie tym, czym my byliśmy dla ciebie.- nie sądził, by jego słowa przekonały doradcę do zmian swoich postanowień. Jednak wolał upewnić się, że wszystkiego nie można załatwić w bardziej przyjemny, pokojowy sposób.
- Shihihi….. - zakończył swój wywód jakże charakterystycznym dla mistrza luster śmiechem.
Krótki śmiech wyrwał się z ust rozmówcy Fausta. - Pionki pozostają nimi póki nie dojdą do końca szachownicy. Wtedy dostają odpowiednią broń. -stwierdził a jego oczy błysnęły, gdy delikatnie poklepał serce. - To jest moje ostatnie pole, teraz wystarczy wybrać w jaką figurę chce się zmienić. - mówiąc to rozłożył szeroko ręce, jak gdyby przyjmował całą trójkę do siebie. - Ja zaś nagnę zasady, wybierając z pozoru najsłabszą, ale decydująca o losie rozgrywki figurę. - dodał, występując krok do przodu, by wskazać palcem na trójkę wojowników. - Zabij ich, niech będą twoją ofiarą.
Wśród mrocznych bytów nastało poruszenie. Większość z nich wyprostowała się, zwracając puste oczodoły w stronę bohaterów. Nie drgnęły jednak z miejsca, zamiast tego serce uderzyło po raz ostatni nim zamilkło.
Olbrzymi czarny kolec, wyłonił się z organu za plecami doradcy by przebić jego pierś na wylot. Krew bryznęła na podłogę, oczy mężczyzny zamarły w wyraźnie zdziwienia. Drżącym ruchem, obrócił delikatnie głowę w tył. Chciał chyba coś powiedzieć, ale fala czerwonej gęstej posoki, która opuściła jego gardziel mu na to nie pozwoliła.
Ciemność poczęła powoli pochłaniać ciało doradcy, którego truchło wciągane było w mroczne serce szaleństwa.
- Śmiertelnicy… - głos dochodził naraz znikąd, jak i zewsząd. - Pokłońcie się swemu nowemu Bogu. Wy w których żyją moje dzieci, wybierzcie drogę śmierci lub nowego życia. - ostatnie słowa zakończone były głośnym uderzeniem serca.
- A nie mówiłem że słabeusz? - rzekł Gort, który zaczął rozciągać się przed finałową walką. - Tylko mielić ozorem potrafił. Ta kupa błocka chociaż bardziej konkretna jest. Ale niedoczekanie twoje jeśli myślisz że dasz radę Wielkiemu Czarnoskóremu! Dawno chciałem okopać dupsko jednemu z tamtych wygadanych bożków, ale ty też się nadasz!
Pirat napiął wszystkie muskuły, przygotowując się do wykorzystania swej najpotężniejszej techniki. Wszystko albo nic. Nie było sensu się powstrzymywać.
Chwilę później spod nóg trójki bohaterów wyłoniła się olbrzymia kamienna dłoń która uniosła w górę Gorta, Fausta oraz Richtera na jego motorze. Cała podziemna sala drżała jak gdyby przekazywała w ten sposób podniecenie pirata, gdy z ziemi wynurzyła się głowa, a następnie tors, brzuch i nogi 50-metrowego skalnego giganta.
- Gotujta się! Puszka! Blondas! Wszyscy na to czekaliśmy, więc dzisiaj nie będę taki samolubny i podzielę się nim z wami. Zaraz pokażemy ci na co stać pirata, rycerza i mądralę, ty wielka kupo łajna!!
Gdy doradca zdychał na ich oczach, Richter uśmiechnął się szeroko. Dostał żmij na co zasłużył. Przekręcił dwukrotnie manetkę motocyklu, który zawarczal jakby sam się rwał do walki. Nie przywoła tutaj Malice, po pierwsze jeszcze nie odzyskała sił po walce z Rufusem, a po drugie nie będzie ryzykował by ta ciemna masa wchłonęła hydrę. Z głośnym warkotem silnika napędzanęgo łzą hery, zeskoczył z kamiennego kolosa, by zacząć okrążać poczwarę. W trakcie tej czynności będzie posyłał pręgi energii z Despair.
Faust znalazł się na głowie olbrzyma z prędkością daleko wykraczającą poza zdolności nie tyle przeciętnego, co nawet naprawdę wybitnego człowieka. Poruszał się wystarczająco szybko, by przejść do legend. Teraz tylko musiał to wykorzystać w walce z “sercem” choroby. Mógł zrobić wiele… Jednak do każdego z jego forteli potrzebował odpowiedniej sytuacji.
Chyba właśnie dlatego pozostał w najbezpieczniejszym, oraz zapewne najbliższym przeciwnika miejscu. Głowie ogromnego giganta, który zdawał się być ostatecznym przedłużeniem męskości czarnoskórego.
W jego dłoni od czasu do czasu błyskało ostrze, które na tle wszechobecnej czernii zdawało się być bielsze niż zwykle. Faust oddychał powoli, starając się uciszyć bijące z podniecenia serce. Kolejne uderzenia pompowały krew, rozprowadzając coraz więcej adrenaliny w jego ciele. Palce prawej ręki systematycznie poprawiały trzymający rękojeść w bezruchu uścisk.
Póki co musiał obserwować. Zrozumieć tak dużo, jak tylko to możliwe. Dopiero wtedy będzie przydatny dla losów tego starcia. Skupiał się na elementach otoczenia, na przeciwniku - chciał znaleźć cokolwiek, co można nazwać słabym punktem. Poza tym… był w idealnym miejscu, by uniknąć nadchodzących ataków.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline