Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-07-2014, 18:34   #356
Tropby
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
The Pride, The Balance and The Despair

Part 2

Soundtrack

- Głupi śmiertelni, stworzyły mnie miliony, trójka więc nie powstrzyma. -zadudnił ponownie wszechobecny głos. - Zabierzcie im ciała me dzieci, przywdziejcie ich skóry. Dokonali wyboru. -serce uderzyło po raz kolejny, a podczepionego do niego stwory, ruszyły do ataku. Dwie z nich popędziły w stronę Richtera...były szybkie i to bardzo. Skoro szaleństwo było wstanie byle chłopa, zmienić w kogoś zdolnego prześcignąć konia, to samo musiało umieć conajmniej tyle samo. Wszyscy widzieli co potrafił Riri..czyżby każda z setek istot w tej sali była równie potężna co on?
Dwie długie włócznie pojawiły się w ich dłoniach, od razu zostały ciśnięte w stronę Richtera. Ten wykręcił ostro kierownicą, pozwalając pociskom rozbić się obok maszyny. Na ziemi, w miejscu gdzie uderzyły, słychać było przez chwilę szepty, kamień zaś zczarniał, jak gdyby próchniał. Richter wysłał kilka pręg energii w stronę organu. Większość z nich rozbiła się o macki, które odłączyły się od ziemi, jednak jednej udało się przedostać. Łupnęła w serce, które na chwilę zabiło szybciej. Czarna maź popłynęła z wyrwanej dziury, z każdej kropli powstawali kolejni cieniści wojownicy.
Calamity po tym jednym ataku, zrozumiał jak jego siła wzroła po dostaniu kolejnej łzy. Purpurowa wstęga była o wiele większa niż poprzednio, zaś jej siła była nie porównywalna, do mocy ataku z początku jego podróży.
Nie mógł jednak długo się tym cieszyć, bowiem dwa kolejne pocisk rozbiły się obok niego. Z jednej włóczni, wystrzeliły macki, które pochwyciły go za prawe ramię. Cieniste stwory nie miały zamiaru zmarnować tej okazji, wszystkie wystrzeliły w stronę Richtera. Ten jednak zachowując zimną krew zniknął z motorem w plamie purpury. Pojawił się obok giganta, zerkając na swoję ramię. W miejscu gdzie złapały go macki, unosił się czarny dym. Zbroja która otaczała wcześniej tą część ramienia, została jak gdyby wycięta z rzeczywistości. Ręka była zaś poczerniała, jak gdyby spalona na węgiel.

Kamienny olbrzym po raz kolejny swoja aparycją chciał zdominować pole bitwy. wyrósł z ziemi do końca, w momencie, gdy Richter na chwilę zniknął w swym portalu. Serce i jego sługi, nie wyglądały jednak na przerażonych, chociaż trudno w ich wypadku było mówić by wyglądały nacokolwiek. To właśnie na olbrzymie skupiła się główna część sił wroga.
Z dwa tuziny niewykreowanych do końca tworów, rzuciło się no nogę olbrzyma. Gort jednak wiedział co zrobiły ze zbroją Richtera, ledwo krótkim kontaktem. Przewidział ich zamiary, nie ignorując tych mróweczek. Tytan wykonał potężne kopnięcie, które przerobiło natrętów w czarna plamę. Resztki istot rozbryznęły się po ścianie, który zaparowały od ich przeklętego dotyku.
Za szybko było jednak na triumfy. Strzała utkana z szaleństwa wbiła się tuż obok głowy pirata. W rękach niektórych z pomiotów, pojawiły się czarne jak noc refleksyjne łuki. Ich celem nie był gigant, schronieni przy sercu celowali w Czarnoskórego. Gort zerknął z ponura mina na strzałę. Miejsce w które się wbiła zczarniało i rozpadło się w pył - nie była to bezpieczna broń, nawet dla jego ciała.

Faust stał na głowie olbrzyma obserwując wszystko z wysoka. Skupiony na sercu, nawet nie zauważył kiedy za jego plecami, opadło coś ze sklepienia. Unik zaczął w momencie gdy maź musnęła jego czerwonej koszuli. Zdołał odsunąć się na czas, by ta nie tknęła skóry. Jego ulubiony strój, stanął w czarnych płomieniach w tym samym momencie w którym strażnik zrzucił go z siebie. Jego wątła w porównaniu do pozostałej dójki pierś, ujrzała w pełni ogrom jaskini. Na czaszce wielkiego kamiennego stwora, kotłowała się masa ciemności o nieokreślonym kształcie. Faust zerknął w górę. Na suficie było jeszcze przynajmniej dziesięć podobnych, gotowych by opaść i przystąpić do takiej formy abordażu.
- Jestem naprawdę przerażony! - Stwierdził, wręcz absurdalnie radośnie. Nigdy nie czuł czegoś takiego. Zawiesił spojrzenie na pomiotach dzierżących łuki. Z piskiem opon ruszył w ich stronę. Klatka piersiowa Calamitiego nadymała się, by zaraz puścić żrące opary w stronę maszkar, cały czas je okrążając, jeżdżąc miedzy nimi, a czasem nawet przeskakując nad ich łbami.
- W końcu zaczynamy prawdziwą zabawę! IWABABABABA!!! - rechotał na cały głos pirat, którego dziarski śmiech zamiast z wolna cichnąć nabierał coraz bardziej na sile, aż Richter oraz Faust poczuli jak jego potężna siła woli dodaje im pewności siebie i woli walki. Razem nic nie mogło stanąć im na przeszkodzie. Nawet sam bóg szaleństwa wydawał się ledwie trywialną przeszkodą na ich drodze.
Kamienny gigant tymczasem poczuwszy że coś kapie mu na głowę, spojrzał w górę i niemalże z irytacją wypisaną na twarzy, machnął ręką by wierzchem dłoni zrzucić z sufitu kotłujące się krople obrzydliwej mazi. Następnie zaś ponownie uniósł nogę, by kopniakiem pozbyć się części stworów próbujących ustrzelić jego twórcę.
Faust ciął na odlew znajdującą się przed nim kreację szaleństwa. Nie była niczym szczególnym, nie miała nawet własnej, prywatnej formy. Nie ważne z której strony blondyn by na to patrzył, pełniła tylko rolę żołnierza. Nudnego, słabego, opłacanego w ten czy inny sposób wojaka.
Tym razem rolę żołdu pełniła życiodajna energia. Wiara ludzka była czymś niesamowitym. Mogła, przy odpowiednim nagięciu kilka praw, tworzyć niesamowite byty.
- Jak na parodię boga, wyglądasz niesamowicie brzydko - coś podpowiadało blondynowi, że szaleństwo nie zagości na stałe w panteonie tego świata. Nie musiał mieć z nim dobrych kontaktów. Po raz pierwszy od jego narodzin mógł wyżyć się na podobnej bogom istocie. Odpłacić jej, za wszystkie niedogodności.
Mimo tego przedkładał swoje szanse na przetrwanie nad błyskawiczne zakończenie pojedynku. Coś podpowiadało mu, że nie zdoła pozbawić plagi istnienia tak, jak zrobiłby to w wypadku zwykłego śmiertelnika. Ten proces miałbyś o wiele bardziej długi i przyjemny… Oczywiście dla niego.
Był gotów, by korzystać ze swojej duszy jako wsparcia - jednak tylko w formie zyskania dodatkowego gruntu pod nogami. Z raczej oczywistych powodów wolał nie przybierać duchowego pancerza…
- Potrzebuję ciała… - głos serca rozlgegł się po sali, gdy z organu wystrzeliły grube macki. Uderzyły one w sufit, przebijając kamienne sklepienie i udając się w nieznaną bohaterom podróż.
Richter wypluł z siebie potężny obłok żrącego oparu, jednak nie było to zbyt udane zagranie. Twory szaleństwa, żołdacy na jego służbie, stworzyli sobie włócznie, których szybkimi obrotami rozgonili opary. Jedynie kilku poświęciło przy tym życie - z ich liczbą niemal nic to nie znaczyło.
Łucznicy obrali Richtera na cel, fala czarnych strzał poszybowała w jego stronę.
Rycerz niosący rozpacz pochylił się nad kierownica jeszcze niżej, przekręcając gałki sterujące. Motor wystrzelił jeszcze szybciej, omijając deszcz pocisków, który zasypał kamienną posadzkę.

Gort machnął łapskiem na wiuszące na suficie czarne gluty, jednak zamiast je strącić… sprawił że ręka golema oblepiona była teraz czarnym szlamem. Unosiła się z niej dym i para, gdy maź zaczęła palić i topić skałę, tak mocno, że nawet proch z niej nie zostawał. Sytuacja nie wyglądała dobrze. Kilkanaście żołdaków zlało się w jedność, tworząc olbrzymie ostrze kosy - podstawowego atrybutu mrocznego żniwiarza. Niczym żywe stworzenie, wielka broń, uderzyła w unosząca się nogę giganta, wtapiając się w nią, daleko za miejsce gdzie normalnie byłaby kość. Olbrzym zachwiał się, zmuszony przytrzymać własną nogę, w groteskowej pozie. Ta była bowiem bliska odpadnięciu zaledwie po tym jednym ataku.

Faust ciął dziwny glut, szybkim ruchem przepuszczając katanę przez jego ciało. Pierwszy raz od wieków ostrze pokrył brud. Cząstki szlamu na chwile zbrukały perłowegokata. Szlamowata maź, przecięta przez blondyna, rozpadła się na dwie nierówne części. Obie zabulgotały wściekle, skacząc na strażnika równowagi.
Faust stworzył pod swoja stopą czerwona płytę, dzięki której odbił się lekko i przeskoczył nad szlamami. Były wolniejsze od niego, wszak to tylko żołdacy. Z zacięciem atakowały jednak dalej, leciały w jego stronę, gdy tylko wylądował na ziemi. Cóż to za problem jednak znowu się unieść, stworzyć kolejna platformę i wrócić na dawną pozycję…
Problemem był bowiem fakt, że wróg uczył się na błędach. Gdy Faust unikał kolejnej szarży, jedna z części szaleństwa, wpadła na drugą, by się od niej odbić! Dokładnie tak, jak Faust od kawałka swej duszy.
Czarny glut objął na chwilę stopę strażnika, niczym woda przelewając się przez nią. But został spalony do cna, a skóra pokryła się czernią. Wyglądała jak spalona na węgiel, zapewne bolałaby przeraźliwie, gdyby nie moc pirackiego okrzyku.
Tymczasem gigant zaczął zbliżać do swojego torsu rękę na której stał Gort. W piersi olbrzyma zaś zaczęła otwierać się dwumetrowa dziura przez którą ten wskoczył do środka niczym do wnętrza bojowego mecha. Następnie z ust wielkoluda wydarł się potworny okrzyk, który wstrząsnął całą salą. Wstrząsy zaś o dziwo miast maleć coraz bardziej nabierały na sile. Gigant natomiast, co było jeszcze dziwniejsze jak na Gorta, wyraźnie przeszedł do defensywy. Wycofywał się powolnymi ruchami z dala od kosy, która mogła mu zrobić krzywdę, a zewnętrzna warstwa kamieni pokrywających oblepione glutami ramię zwyczajnie skruszyła się i opadła na ziemię. Natomiast drgania sejsmiczne rozchodzące się od stóp olbrzyma wprawiały w coraz potężniejszy rezonans głównie sufit olbrzymiej sali na którym to stał… cały królewski zamek! Faust i Richter znając zdolności i lekkomyślność pirata łatwo mogli się domyślić w jaki sposób planuje pokonać szaleństwo. Jednakże zawalenie całej twierdzy wciąż byłoby dla niego nielada wysiłkiem i mogło zająć trochę czasu.
Richter w tym czasie rozpędzał maszynę do zawrotnych prędkości, by wjechać prosto w ścianę. Na pierwszy rzut oka wyglądało na samobójstwo, jednak w momencie zetknięcia ze ścianą utworzył się w niej portal. Zaraz po tym Calamity wyskoczył po porzeciwnej stronie ściany, tylko znacznie wyżej. Nogami przytrzymywał maszyne co by mu spod pancernego zada nie uciekła, a w dwóch dłoniach spoczęły Despair i Malice. Malice miała służyć do ścięcia czegokolwiek co mogło zagrozić rycerzowi. Zaś ostrze rozpaczy miało zatopić się w sercu, by niczym brona rozpruć organ szaleństwa.
Faust nie był idealnym osobnikiem do walk tego typu. Większość możliwości ingerencji w jej wynik wystawiały na większe zagrożenie go, niż przeciwnika. Nic dziwnego, że ciężko było je uznać za szczególnie pożyteczne. Zwłaszcza, gdy wróg nie jest jeden, a każdy z nich działa w idealnym zgraniu. Gdyby twory szaleństwa posiadały struny głosowe, z całą pewnością tworzyłyby idealny chór.
Z pleców blodnyna wyrosły białe skrzydła. Ich metaliczna konstrukcja nie ukrywała tego, że czerwona koszula nie jest aniołem, czy też diabłem. On zawsze stał po środku, a wszelakie próby pomocy którejś ze stron miały na celu tylko przywrócenie całości do statusu quo.
Palce lewej ręki uderzyły w punkt przy sercu blondyna, tak by ułatwić przepływ wszelakiej energii przez jego ciało. Zaraz po tym machnął dłonią, by wysłać w kierunku bijącego serca wybuchową runę. Samemu skupiał się głównie na unikaniu nadchodzących ataków.

Calamity szybował z góry w stronę serca. Malice odbijała czarne strzały, które łucznicy posyłali w jego stronę. Był już całkiem blisko celu, gdy z góry opadła macka, która wcześniej wbiła się w sufit. Refleksem Calamity uniósł dwa miecze do bloku. Coś uderzyło o nie z metalicznym zgrzytem, a rycerz poczuł jak jego ręce drżą.
Zdekapitowane ciało Rufusa parowało czarnym dymem. Zamiast swego hełmu, miał teraz łeb jak i inne abominacje. Pęknięte ostrze Lust, zostało uzupełnione energia szaleństwa napierając teraz na Calamitiego.
Rycerz rozpaczy poczuł w sobie mały gniew...atak był bowiem o wiele słabszy niż, ten na który normalnie stać było motocyklistę. Szaleństwo plugawiło jego ciało, nie tylko samą swoją obecnością, ale i tak słabym uderzeniem. Mimo to kierowana szaleństwem pięść zbrojnego, gruchnęła w demoniczny hełm Richtera, wgniatając go lekko, oraz posyłając Clamitiego wraz z motorem na posadzkę.
Przeklęty szlachcic wylądował wraz z Rufusem na kamieniach, otoczony przez inne uzbrojone abominacje. Jego rywal uniósł ostrze, niczym kapitan dający rozkaz do szarży. Wszystkie potwory skoczyły w stronę nowego władcy motoru jednocześnie.

Faust podleciał w górę, przy tytanie Gorta wyglądał niczym komar w służbie równowagi. Jego palce poruszyły się szybko, tworząc w powietrzu runę. Abominacje skoczyły w jego stronę, co wywołało tylko uśmieszek na twarzy blondyna. Zniknął, by pojawić się w innym miejscu, zaraz znowu to powtórzył. Przez chwile wydawało się, że w jaskini jest tuzin Faustów. Twory szaleństwa cięły przez pierś piewcy równych szal, tylko po to by ten rozpłynął się w powietrzu. W tej chwili on rozdawał karty.
Kiedy pojawił się w miejscu ,gdzie miał czysty strzał, wypuścił z dłoni runę. Ta uderzyła prosto w olbrzymi organ. Wybuch wstrząsnął salą, wyrywając w nowopowstałym Bogu spora dziurę. Czarna, lepka maź polała się niczym wodospad. W miejscu na którym lądowała, coś kotłowało się żywiołowo, przybierając nowy kształt.


Przypominający demona z wioskowych opowieści, maszkarę której bały się dzieci. Ogromne ostre rogi, wyrastały z czerepu, w którego ustach i oczach płonął czarny ogień. Rogowa struktura ciała, przypominała naturalna zbroję, a łapska wyposażone były w długie ostre szpony. Wielki na jakieś siedem metrów stwór, rozłożył nietoperze skrzydła. Wzniósł się w górę, lecąc w stronę blondyna niczym koszmar, chcący pożreć ostatni jasny sen.

Gigant Gorta wykonał dobry manewr. Odskakując w tył sprawił, że kosa rozbiła się o ścianę jaskini. Rozbiła się na niej, niczym komar na szybie. Wiele abominacji straciło przez to swe nędzne życia. Cała jama trzęsła się za sprawa jego mocy, jednak nie wiedział czy uda mu się zawalić zamek na czas… byli głęboko pod ziemią. Nigdy wcześniej nie próbował wywołać tak silnego wstrząsu, tak szybko.
Czarne strzały odbijały się od olbrzyma, zadając mu tylko drobne rany.
Serce skupiło swoją uwagę na piracie, bowiem niektóre macki oderwały się od ścian, ruszając w stronę olbrzyma. Wyglądało to jak gdyby wielka ośmiornica, atakowała równie wielkiego człowieka.
Olbrzym zbliżył do siebie ramiona, zmniejszając obszary które Bóg mógłby pochwycić, lawirował między mackami niczym bokser na ringu. Jednak natłok ataków i jego zdominował. Jedna z macek otarła się o twarz olbrzyma, dezintegrując niemal połowę jego głowy. Czarny pył opadł w dół, gdy mocno już poturbowany gigant zachwiał się lekko.
Faust kontynuował swój taniec, ciągle stawiając swe potencjalne bezpieczeństwo jako priorytet. Nie chodziło jednak o strach blondyna przed stratą żywota. On po prostu rozważał wszystkie możliwości. A jedną z nich było szaleństwo przejmującego jego ciało w momencie śmierci. A Wataha mógłby sprawić pozostałej dwójce herosów więcej kłopotów, niż każdy przeciwnik dotychczas.
Powoli wydłużał swoje ostrze, do granic możliwości odpowiedniej runy. Nie przepadał za wykonywaniem tak specyficznych, widowiskowych ruchów. Jednak to nie był pojedynek z człowiekiem, czy też istotą jego rodzajów. Ten pojedynek z zasady miał być epicki. I właśnie takie ruchy powinny mu towarzyszyć.
Gdy perłowobiała katana osiągnie imponujące rozmiary godne prawdziwego zabójcy bóstw, zarówno tych prawdziwych, jak i tych jeszcze nie narodzonych, strażnik równowagi zamierzał wykorzystać “Ogniste cięcie” w znacznie większych rozmiarach.
- Blizna piekieł - wrzasnął, posyłając ogromną falę ognia w stronę bijącego wciąż serca.
- Ścierwo! TO nie jest Rufus! - Zaryczał Calamity, chowając Malice za plecy. Poczeka aż grupa kreatur sie do niego zbliży, by falą wywołaną jego strunami głosowymi rozrzucić pokraki, zaraz po tym na pełnej prędkości pojazdu rozpłatać tą marną imitacje przy użyciu Despair. Pomimo że gardził Rufusem, szanował go jako wojownika… a to “coś” co stało przed nim beszcześciło pamięc dzierżyciela pożądania.
Kamienny gigant zmuszony był skupić się na unikaniu ataków sercowych macek. Nawet ktoś o pomyślunku Gorta zdawał sobie sprawę że próba przejścia do ofensywy i strata olbrzyma mogłaby zniweczyć jego plan zawalenia zamku. Cały budynek zaś drżał już w posadach, co w tym momencie powinno być wyczuwalne w całej stolicy. Resztki stacjonujących w nim żołdaków opuszczały go w podskokach, gdy zauważali pojawiające się na na ścianach pęknięcia oraz otwierające się pod nogami szczeliny prowadzące prosto w bezdenne przepaści które połykały w całości co mniej uważnych gwardzistów. Wyglądało to w rzeczy samej tak jak gdyby sami bogowie prowadzili wewnątrz zamku zaciekłą bitwę od której miały zależeć przyszłe losy świata.
Faust wydłużył ostrze swego miecza. Pokryły je prawdziwe piekielne płomienie, które za sprawą skradzionej na początku podróży mocy szefa bandytów, oderwały się od miecza. Ogromne cięcie, na którym tańczył ogień ruszyło w stronę serca.
Jednak tam nie dotarło.
Demon stworzony przez wroga, wskoczył tuż przed atak, przyjmując jego siłę na siebie. Jego pierś została rozcięta, a z rany trysnęła istna pożoga obejmująca ciało maszkary. Było to jednak demon. Twór zrodzony ze strachu ludzi przed otchłanią i wiecznym potępieniem, w wyobraźni żył w ogniu tak więc i tu był on dla niego naturalny.
Jego ogromne łapsko natarło z góry na Fausta, który zniknął pojawiając się obok… tuż na trasie drugiej kończyny wroga. By zmniejszyć nadciągające obrażenia,zdołał stworzyć cienką czerwoną barierę która chociaż trochę zamortyzowała atak.
Strażnik równowagi został posłany w stronę posadzki, ledwo wychamowując przed zderzeniem z nią. Poczerniała podłużna rana widniała na jego piersi. Pozytywem był brak krwi - ta nie miała nawet czasu wypłynąć, bowiem rana od razu została wypalona.
Demon ryknął głośno pikując w dół w stronę piewcy najwspanialszej z idei.

Ryk Calamitiego był potężny. Gdyby nie wstrząsy wywołane przez pirata, zapewne grota zadrżała by pod wpływem tego bojowego okrzyku. Abominacje odleciały do tyłu, rozbiając się o ściany i posadzkę sali, jedynie ta która przejęła ciało Rufusa ustała na nogach. Bóg chyba miał rację- ciało wzmacniało potencjał choroby
Rozpędzony motocykl wpadł na ciało zbrojnego, tam też się zatrzymując. Jedna okuta w zniszczony pancerz rękawica, trzymała pojazd za kierownicę, sprawiając że opony z piskiem kręciły się w miejscu. Druga blokowała Despair, mimo że Calmaity uderzał z różnych stron, abominacja zawsze była wstanie zablokować cios. Uśmiech stwora powiększał się coraz bardziej, gdy z trudem zaczął powoli unosić motor w górę.

Golem Gorta zalewany był coraz większą ilością ataków, kolejna macka uderzyła w niego, tym razem trafiając w pierś. Pirat miał na tyle szczęścia, że cios przeszedł z dala od “kokpitu”. Mimo to w klatce piersiowej giganta, ziała teraz wielka dziura, przechodząca na wylot. Kamienie zazgrzytały groźnie, gdy konstrukt zawalił się niemal pod własnym ciężarem. Jedna z macek pochwyciła nowa kosę machnowszy nią w stronę nogi tytana, jednak na czas zdążył podskoczyć delikatnie, niczym bokser. Gdy opadał, cała jaskinia az podskoczyła. Na sklepieniu widać już było zarysy pęknięć, musieli wytrzymać jeszcze chwile nim zamek zwali się sercu na “głowę”. Przy okazji zasypując też bohaterów…
To był moment w którym należało przyprzeć przeciwnika do muru. Olbrzym pirata wyszedł w końcu z pocycji defensywnej, pochylił się niczym sprintem i ruszył na serce monstrualnej szarży. Usta częściowo zniszczonej głowy giganta otworzyły się w potężnym bojowym okrzyku:
- GORT'S BLACK ROCK - zaczął, w biegu unosząc do góry pięść, która od czubka palców aż do końca przedramienia przybrała kolor połyskującej czerni. - GIANT MEGA PUNCH!!!
Nagłe natarcie Czarnoskórego mogło się wydawać nieprzemyślane i może w istocie takie było, jednakże jeśli nowonarodzony bóg szaleństwa miał jakiś plan na przetrwanie zawalenia się zamku, to teraz zmuszony był skupić się na piracie który był równie wielkim zagrożeniem.
Stojąc w swoistym klinczu, Richter natychmiast wpadł na świetny pomysł. Przekręcił kierownice wolną ręką, po czym dodał gazu, by zrobić w miejcu zryw o 180 stopni przy okazji podcinając parodię Rufusa tyłem pojazdu. Widząc co się wyprawia z zamkiem, postanowił opuścić to miejsce jak najszybciej, w razie potrzeby nawet sie teleportując. Gort i Faust sobie poradzą z pewnością, więc nie zamierzał tego na głos oznajmiać.
Dopiero niedawno Faust wymyślił, jak bezpośrednio przełożyć jego inteligencję, na pole bitwy. Wszystkie jego elementy były teraz obiektami, których ruch był dla strażnika równie oczywisty, co jego własny.
Uśmiechnął się szeroko. Kto by pomyślał, że za sprawą tak łatwego pojedynku zdoła natknąć się na tak wspaniały sposób wykorzystania swojego umysłu? W końcu stał się czymś więcej, niż tylko bazą danych. Zdołał analizować całe otoczenie bez najmniejszego opóźnienia, co wraz z jego niesamowitą prędkością, oraz możliwością lotu, powinno uchronić go od tragicznej śmierci ślązaka.


Calamity wykonał swój plan perfekcyjnie. Jego motor podciął Rufusa, który opadł na ziemię. Zbrojny szaleniec chciał podnieść się i walczyć dalej, ale opadający z sufitu olbrzymi kamienny blok, zgniótł go na miazgę. Zaczynało się- zamek spadał im na głowy.
Plama purpury pojawiła się pod pojazdem, rycerz rozpaczy zapadł się w nią, by pojawić się na jednym z opadających bloków. Ruszył po ścianie w stronę powstałego otworu, co chwilę znikając i rozcinając zagradzające mu drogę odłamki. Motor zaś przyspieszał z każda chwilą, Richter mógł być pewny, że opuści strefę pogrzebania na czas.

Faust uniósł twarz w górę. Jego oczy błyszczały delikatnie. Dokładnie widział ruchy kamieni, w głowie układał liczby, przewidywał gdzie zaraz się znajdą. Ruszył w górę, tak szybko, że tylko co chwilę pojawiał się w innym miejscu. Nieważne ile części zamku królewskiego leciało w jego stronę, zawsze znajdował drogę by uciec przed nimi. Znajdował się zawsze tam, gdzie żaden atak nie mógł go dosięgnąć. wyglądało to jak gdyby uciął sobie wyścig z kierowcą, zasilanego boską łzą, motoru.

Gort przyjął na siebie zadanie odciągnięcia serca od prób zniwelowania efektów wstrząsów. Pokryta Haki piącha tytana, ruszyła na spotkanie z wielkim organem, które uderzyło mocno i głośne. Fala czarnej mocy poszybowała w stronę ataku, odbijając go. To jedno uderzenie serca, oderwało całe ramię tytana, oraz jego uszkodzoną nogę. Gigant opadł na plecy powoli się rozpadając, zaś w jego kokpicie leżał wyszczerzony pirat. Z góry opadał na niego bowiem najpiękniejszy z deszczy - kamienny. Słyszał mlaszczące odgłosy gdy twory szaleństwa były rozgniatane, oraz niespokojne uderzenia głównego wroga, gdy kolejne struktury wbijały się w jego boskie ciało. Z każda chwila stawały się one zaś coraz bardziej nachalne.

~*~

Calamity wyskoczył z czubka zachodniej wieży, która wraz z resztą zamku opadała właśnie w czeluść. Koło niego na czerwonych skrzydłach, leciał Faust. Po zamku zostały ruiny i spory krater wypełniony przez nie. Całe miasto odczuło siłę tąpnięcia, na stolicę opadał teraz pył i kurz, zaś wiele pobliskich budynków również rozpadło się od mocy Gorta.

Motor wylądował na gruzowisku, w tym samym momencie w którym dotknęły go stopy piewcy równowagi. Obaj bohaterowie byli dość zmęczeni, ucieczką jak i minioną walką. Pot spływał po twarzy Fausta, zaś Richter strzelił głośno kośćmi w karku. Obaj czekali ,wpatrzeni w jeden punkt.
- Iwababababababa - wesołych śmiech Czarnoskórego, rozległ się w momencie gdy jego muskularne łapska wyłoniły się z obserwowanego przez nich miejsca. Jego ciał obyło lekko skruszone, jednak władcy skał nie zabije żadna lawina. Gort przy pomocy swej mocy wzniósł się ponad tony gruzu, by ostatnią warstwę przebić siłą swoich mięśni. On najbardziej odczuwał wycieńczenie po walce, dyszał ciężko, jego nogi drżały lekko. Pierwszy raz wywołał tak ogromny wstrząs.
- Iwababababa. Mamy tego goś… - zaczął, gdy nagle poczuł jakieś drgania niedaleko. Nie był może geniuszem, ale instynkt czasem to nadrabiał.
- Blondas uważa… -chciał krzyknąć, by odepchnąć Fausta na bok, jednak był za wolny.

Czarny promień wystrzelił spod kamieni przepalając je niczym papier. Uderzył w plecy Fausta, przechodząc tuż obok serca, by wyjść piersią i poszybować dalej, wysoko w niebo. Krew nabiegła do ust strażnika równowagi, kiedy powoli opadał twarzą do gruzowiska. Życie powoli się z niego ulatniało.

Gruzowisko nieopodal wybuchło czarną energią. Ludzkie dłonie pochwyciły krawędzie powstałego otworu.
- Pierwszy w końcu oddał należyty pokłon. -ten sam głos który słyszeli w jaskiniach, wydobył się z dziury. Powoli na plac boju począł wspinać się...królewski doradca. Był nim jednak tylko z kształtu, zewnętrznej powłoki. Jego cała skóra była czarna, włosy, ubiór a nawet część powietrza dookoła niego przybrała ta barwę. Jedynym wyjątkiem były białe błyszczące oczy. Jego ciało zdawało się płonąć czarnym ogniem, kiedy stawał na ruinach zamku.
- Głupi śmiertelni, mówiłem wam że Szaleństwo potrzebuje ciała. Im potężniejsze ciało, które wierzyło w moją moc, tym potężniejszym ja mogę się stać. -zaśmiał się dudniący głos. Nad głową przeciwnika pojawiła się czarna plama z której wyskoczyły dwie kule. Okrążały one teraz ciało Boga, zaś z plamy co chwilę wypadał pierścień czarnej energii odpychający wszystko z dala od jego ciała.


- Teraz zrozumiecie czemu przeciwstawianie się mi jest becelowe. -dodał nie rpzerywając swego śmiechu, powoli krocząc w stronę Richtera i Gorta. Kamienie pod jego stopami płonęły czarnymi płomieniami, niemal natychmiastowo zmieniając się w proszek.
Z szokiem zmieszanym wraz z przerażeniem spoglądał na osuwającego się Fausta. Nigdy nie wyobraziłby sobie takiego scenariusza. Nie było dobrze… ani odrobinę.
- Nie sądzę byśmy byli wstanie to zabić… - Kopnął nóżkę motocykla, po czym z niego zsiadł. - Ale zawsze… warto próbować. - Zlapał za obie rękojeści skrzyżowane za jego głową. Ustawił się w swej pozycji bojowej, bacznie obserwując… w zasadzie to nie miał pojęcia na jaką ligę potwora patrzy. Na razie obserwował, próbował zgadnąć jakie cechy posiada. Na ten temat w umyśle dzierżyciela rozpaczy odbijało się tylko puste echo. Zacisnął dłonie mocniej, zerkając na Gorta.
Pirat dyszał ciężko gdy radość ze zwycięstwa powoli zastępował nieokiełznany gniew, ale także podniecenie. Widok który normalnego człowieka powaliłby na kolana w desperackiej rozpaczy, był dla Gorta paliwem. Motywacją która dzięki jego niezłomnej sile woli doprowadziła go aż do tego miejsca. Do największego wyzwania jakie kiedykolwiek stanęło na jego drodze.
- Puszka, zabierz stąd Blondasa - rzekł do zbrojnego, nawet na moment nie spuszczając nienawistnego spojrzenia z Szaleństwa. - Ten skurwiel jest silniejszy od ciebie. Silniejszy od każdego. Silniejszy... ode mnie - słowa te rozeszły się głuchym echem po gruzowisku, gdy wszystko inne zamilkło. Każdy z nakama Czarnoskórego natychmiast zdałby sobie sprawę jak trudne do wymówienia były to dla niego słowa i że nigdy w życiu by ich nie wypowiedział gdyby nie miał co do nich tysiącprocentowej pewności. Wtem grymas wściekłości na twarzy murzyna przerodził się w nienawistny, lecz zarazem pewny siebie okrzyk - Dlatego choćby nie wiem co muszę mu obić mordę!!
Wykrzykując te słowa uniósł do góry lewą rękę która ruszyło prosto w kierunku jego własnej piersi i wbiła się w nią z głośnym chrupnięciem, a po chwili wyszła z powrotem na zewnątrz z twardym jak skała i czarnym jak smoła sercem, pokrytym jego własnym haki, które rzucił w stronę Richtera.
- Zabiję go albo sam zginę. Ale jeśli stanie się to drugie, to chcę mieć z nim rewanż. Upewnij się co do tego - rzekł do zbrojnego z lekkim uśmiechem. Był powód dla którego nigdy wcześniej nie wykorzystał owej "furtki" w żadnej z bitew które stoczył. Nie było to może stricte "ucieczką", jednakże wciąż potężnie raniło jego dumę.
- Jeśli myśłisz że Cię tu… zostawię to jesteś głupszy niż myśłałem….zapomnij. - Odwarczał Calamity odrzucając hełm na bok.
- Nie pozwolę by wszyscy moi nakama zginęli - odparł pirat z wyraźną determinacją w głosie. - Jak będzie trzeba to zamknę cię kilometr pod ziemią, więc bierz Blondasa i spieprzaj stąd, ino chyżo.
- Po tym wszystkim… co żeśmy przeżyli… każesz mi na koniec spierdalać… z podkulonym OGONEM?! - Już nie mówił on wrzeszczał, niemal zgniatając pancerne rękawice na rękojeściach. - Miast próbować zabić to razem!? - dodał.. tylko odrobinę ciszej.
- Sam to powiedziałeś. To jest od nas silniejsze - odparł Gort dziwnie opanowanym i pewnym głosem. - Proszę Puszka, uratuj Blondasa... Jeśli ja nie dam temu czemuś rady, to nikt nie da.
Richter jeszcze chwilę dyszał wściekle, po czym idąc w stronę Fausta przemówił.
- Jeśli tu zginiesz… znajdę cię w Hadesie i zabije ponownie. - Jarzący się punkt niemal przeszył na wylot Gorta, gdy delikatnie podnosił blondyna. Nie wierzył że się na to zgodził. Wręcz klął na siebie że uległ. Bacznie obserwując potwora wycofał się w stronę motocyklu.
- Spokojny twój zakuty łeb - prychnął pirat, uśmiechając się na pożegnanie do Richtera, po czym przeniósł spojrzenie z powrotem na nowonarodzonego boga i strzelił palcami. - Tylko ty i ja, szczurze lądowy! Pokaż żeś nie tylko mocny w gębie!!
To powiedziawszy Czarnoskóry przyłożył dłoń do ziemi, która zadrżała na moment, a po chwili spod nóg Szaleństwa wyrósł kamienny filar pokryty haki, która miał go odrzucić zdala od niego i Puszki. Zaraz potem zaś jego ciało zaczęło parować, a powietrze dookoła zrobiło się ciężkie od przepełniającej go siły woli pirata.
Był to piękny akt przyjaźni obu bohaterów, czyn godny zawarcia go w utworach bardów. Bóg jednak takich nie znał, nie obchodziło go, że psuje wyniosłość tej chwili. Filar który wyłonił się z ziemi, po prostu pękł od spotkania z jego nogami. Chwilę Potem czarna istota zniknęła.
Pojawiła się koło Gorta pięścią uderzając w jego pierś, z taka siłą ze pirat po prostu wbił się w ziemię. Rozciągnął się plecami w sporych rozmiarach kraterze, kaszlając krwią. Oczy Boga widziały ciało, nawet to skryte pod kamieniami.
Abominacja spojrzała w stronę Richtera. Z czarnego pierścienia który rozchodził się znad jej głowy, wypadły dwie ciemne niczym noc kule.
Smutno jest tracic przyjaciela a Richter stracił teraz kolejnego… Despair wiszące na jego plecach, zostało przebite na wylot przez jedna z kul. Zresztą tak samo jak i pierś rycerza. Na szczęście szlachcic nie musiał smucić się długo – druga z kul, pocisk wielkości naboju przeleciał przez jego hełm, wypadając po drugiej stronie. Calamity opadł na ziemię, nie czując już nic.
Tymczasem gdy tylko Desmondowi i Elizabeth udało się zebrać dostateczny tłum ludzi, który niemal szczelnie wypełnił miejskie forum i strateg miał zacząć swoje przemówienie, coś natychmiast odwróciło uwagę zgromadzonych. Był to walący się w perzynę królewski zamek. Pirat uśmiechnął się sam do siebie. Teraz przynajmniej nie musiał już niczego udowadniać.
- Poddani króla! Sami widzicie na własne oczy że zostaliście oszukani! Szaleństwo bynajmniej nie zostało okiełznane, a jego źródło cały czas znajdowało się właśnie tutaj, na królewskim dworze! - to powiedziawszy wyciągnął zza pazuchy zakrwawioną koronę oraz królewskie insygnia, którymi cisnął w tłum. - Wasz król nie żyje! Jako członek załogi Czarnoskórego, chętnie przypisałbym jemu to osiągnięcie! Jednakże z bólem serca muszę wyznać że była to sprawka królewskiego doradcy który to właśnie opracował chorobę zwaną szaleństwem! Wasi bohaterowie, w tym mój kapitan właśnie w tej chwili próbują mu się przeciwstawić! Na polu bitwy nie pozostał już nikt inny poza nimi! Macie teraz dwie opcje do wyboru: zginąć jeszcze dzisiaj, bądź uwierzyć w ich zwycięstwo! Tym razem nie pomogą wam bogowie, ani modlitwy! Jedynym na co możecie liczyć jest cud! Cud który może się spełnić tylko jeśli wszyscy w niego uwierzycie! Dlatego zaklinam was byście na ten jeden moment uwierzyli w Fausta IV, sir Calamitiego i Czarnoskórego Gorta, bo są oni jedynymi osobami które stoją teraz pomiędzy życiem, a zagładą tego świata!!
Większośc z tłumu w czasie walenia się zamku po prostu uciekła- mało kto jest na tyle głupi by słuchać kaznodziejów gdy miejsce ma mała apokalipsa. Ci którzy zostali, patrzyli z lekkim niedowierzaniem na Desmonda, niektórzy ważyli nawet w dłoniach jakieś kamienie, nie wiedząc czy pirat ich obraża, czy raczej mówi prawdę. Dopiero czarne pierścienie rozchodzące się znad zamku, wywołały na ich twarzach przerażenie. Chyba wtedy dopiero uderzyła do nich brutalna prawda, zapewne w tamtym momencie uwierzyli w prawdę słów Desmonda.
Szkoda tylko, że zrobili to za późno. Richter i Faust leżeli już na ziemi, a dusze uciekały z ich ciała. Czarny promień wypływający z dłoni Boga przebił zaś pierś Gorta w kilku miejscach, sprawiając że nawet potężny pirat powoli odpływał w ciemność.
 

Ostatnio edytowane przez Tropby : 14-07-2014 o 18:38.
Tropby jest offline