Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-07-2014, 22:12   #66
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Ybn Corbeth
Dzień trzeci, wczesne popołudnie


Jehan stał przy stole Colbertów z ponurą miną, gapiąc się na krótki list i deliberując nad dalszymi działaniami.
- Złe wieści? - pytanie Debry wyrwało go ze stuporu. - A może to od kochanki? - zażartowała niepewnie. Jon, wiedząc czym para się Jehan, był bardziej domyślny. Zresztą Debra nie znała nie tylko ciemnych stron życia Lahance’a, ale i własnego ojca. Zabębnił palcami w stół i fuknął na córkę.
- Nie gadajże głupot. Chłop zdrożony przyjechał, a ty zamiast obiad mu robić to ozorem mielesz. Ojcu też byś zupy dała zanim słonce zajdzie.
Obrażona Debra zniknęła w kuchni, wymownie masując ranną w czasie zaćmienia rękę, a Colbert opadł na krzesło rad-nierad, że jego grubiańskie połajanki odniosły skutek.
- Kłopoty dogoniły cię nazbyt szybko, co? - bardziej stwierdził niż spytał. Znał Jehana długo i był świadom jak wysokie mniemanie ma o sobie chłopak, który zjeździł Wybrzeże Mieczy wzdłuż i wszerz. Jednak Jon patrzył na wyczyny młodzieńca z perspektywy lat doświadczeń i wiedział, że jego gość jest tylko krętaczem i drobnym złodziejaszkiem; płotką w stawie pełnym szczupaków, która do tej pory miała więcej szczęścia niż rozumu, nadrabiając braki w fachu wyglądem, który potrafił zmylić nawet doświadczonych graczy. “Lecz każda pula szczęścia wreszcie się kończy” pomyślał, patrząc na zafrasowany wyraz twarzy Wróbla. Jehan zawahał się chwilę, lecz potem wyjawił co i jak. W końcu Colbert pomógł mu nie raz, a obecne kłopoty były w pewien sposób z nim związane; bardziej niżby Lahance sobie tego życzył.

Jon
milczał potem długo; ciszę domostwa przerywało tylko gniewne walenie garnkami dochodzące z kuchni. W razie konfrontacji z ludźmi Marcusa Carlyle’a Colbert, rzecz jasna, wyparłby się wszelkich związków z Jehanem; wiedział również, że i chłopak o tym wie. Pozostawała jednak Debra, której ojciec nie miał zamiaru wprowadzać w swoje pokątne interesy i narażać na szwank tylko dlatego, że Lahance nie umiał porządnie zatrzeć śladów swojego fałszerstwa. “Pewnie pyszałek ukrył gdzieś na dokumentach swój podpis i masz babo placek”, dumał zirytowany. “«Tak szybko», powiadał. Jak widać i szybko, i partacko”.
- Paladynami nie musisz się troskać - rzekł wreszcie. - Znając ich sumienność już dawno znaleźli prawdziwego złodzieja; zresztą nawet jeśli nie, to nie przybędą tu wcześniej niż za dwa-trzy dekadni, a i to wyłącznie przy dobrej pogodzie, o którą o tej porze roku ciężko. Nie mówiąc już o nieumarłych. Wiesz, że ten kretyn, Jasny, pojechał z jakimiś kupcami z Amn na południe? Uciekać od nieumarłych się zachciało; idioci. Pewnie szkielety ich zaciukają zaraz za Słonecznymi Wzgórzami; przecież między nimi a Jeziorem kawał drogi i nie ma żadnych stanic - wtrącił bez związku, by zyskać jeszcze czas do namysłu, a im dłużej myślał, tym bardziej nie podobały mu się wnioski, do jakich dochodził; zarówno ze względu na Jehana jak i własne interesy.
- Skoro mówisz, że przegnali tego twojego Jocelyna znaczy to, że Marcus pozyskał nie tylko duży zastrzyk gotówki, ale i nowych sprzymierzeńców. W końcu tak zdolnego i bogatego zaklinacza nie łatwo jest przestraszyć, prawda? - zamilkł znów. Jeśli w interesy Carlyle’a wtrąciła się luskańska Wieża Arkan Jon mógł mieć poważne kłopoty. Tajemnicą poliszynela był fakt, że magowie z wieży mieli ambicje by kontrolować handel i politykę nie tylko w Mieście Żagli, ale i na całej Północy. Ponoć ich wpływy sięgały nawet Rady Kapitanów; Gildia Kupców miała w Luskan akurat najmniej do gadania. Colberta przeszedł zimny dreszcz gdy pomyślał, że czarodzieje mogą mieć wyciągnąć swe macki w kierunku Ybn Corbeth. Taka potęga mogła zmusić do ucieczki nawet najlepszego czaromiota. Nagle poczuł nieprzepartą ochotę by zacieśnić znajomość z Orestesem z Mirabaru, który od kilku sezonów bezskutecznie namawiał go do współpracy, a luskańskie kontrakty wrzucić do pieca.
- Radziłbym ci umykać z Ybn. Twój przyjaciel ma rację; w Dziesięciu Miastach przyjezdnych jest więcej niż mieszkańców, a tutaj każda nowa twarz zwraca uwagę dwudziestu innych, które przeliczają ją od razu na monety… - przerwał, bo do pokoju weszła nadal naburmuszona Debra z tacą, na której stały miski z parującą zupą.

Dalsze minuty minęły na jedzeniu i niezobowiązującym wymienianiu najnowszych plotek. Debra cieszyła się, że ostatni atak na miasto nie przyniósł większych strat i wychwalała Helmitów pod niebiosa - zarówno paladynów jak i kapłanów. Jehan z kolei opowiedział co widział na trakcie oraz czego dowiedział się od krasnoludzkich strażników.
- Skoro zginął stary Thunderstone to krasnoludy maja nie lata kłopoty - stęknęła objedzona Debra rozpierając się na krześle. W zawiłościach ybnijskiej polityki - nierozłącznie wiążącej się z handlem - była tak samo obeznana jak i jej ojciec. - Tradycja zakazuje im obsadzić na tronie młodszego, a starszy syn w nosie ma politykowanie i włóczy się gdzieś po Dolinie Lodowego Wichru już od dobrych kilku lat.
- O ile nie zginął w czasie jednej czy drugiej wojenki, która ostatnio przetoczyła się przez Dekapolis - sprostował Colbert.
- Stronnikom Torimma było by to na rękę; i pewnie taki argument wysuną jako pierwszy - zripostowała dziewczyna. - Tak czy siak handel znów stanie, a to przecież początek sezonu!
- Bez przesady, politykować też za coś muszą - mruknął Jon, choć bez przekonania. Wybór krasnoludzkiego króla był w tej chwili najmniejszym z problemów, z którym musiał się borykać.
- Myślicie, że otworzą Drogę Królów? Żeby wysłać ekspedycję poszukiwawczą za Kordekiem… - dziewczyna umilkła niepewnie, nie rozumiejąc dlaczego obaj mężczyźni poderwali nagle głowy i wbili w nią czujne spojrzenia.

⛪⛪⛪

Gdy Debra poszła do kuchni, a potem na miasto z “niezwykle pilnym” zleceniem od Jona, mężczyźni powrócili do rozmowy. Colbert był sceptyczny co do otwarcia Drogi Królów, choć przyznawał, że w takiej sytuacji jest to możliwe. Plotki o gnomim przejściu odrzucił zupełnie, kategorycznie twierdząc, że istnienie takowego byłoby odczuwalne na ybnijskim rynku zbytu. O karawanie przez góry lub wzdłuż wybrzeża nie mogło być mowy, a ucieczka w stronę Mirabaru stwarzała zbyt duże ryzyko wpadnięcia na siepaczy Marcusa - w końcu trakt na południe był tylko jeden.
- Elfy zaś cię nie przyjmą, choćbyś nie wiem jak pięknie się do nich uśmiechał; ostrouchy jedne.
Znów umilkli. Jon chwilę walczył ze sobą; potem spojrzał na drzwi, za którymi zniknęła Debra i westchnął.
- Jest jeszcze jedna opcja, lecz ryzykowna tak samo jak zabawy z Marcusem. W Ybn mieszka pewien… hm... kupiec, Milon Gray. Gdybyśmy mieli tutaj gildię złodziei czy bandytów to on byłby jej hersztem - rzekł przyciszonym głosem, mimo że byli w domu sami. - Możliwe, że on mógłby ci jakoś pomóc. Ale nie igraj z nim - ostrzegł - to nie twoja liga i absolutna ostateczność. Pokręć się po rynku i świątyni, posłuchaj powracających patroli. Może Debra ma rację i dzięki śmierci Valina da się przejść pod górami… Albo Arla wyśle kolejne ekipy gdzieś dalej, może do magów do samego Levelionu i się z nimi zabierzesz…? Sprawdź wszystkie opcje; wierz mi - interesy z Grayem to na prawdę absolutna ostateczność!

⛪⛪⛪
 
Sayane jest offline