| Ybn Corbeth Dzień trzeci, wczesne popołudnie Jehan stał przy stole Colbertów z ponurą miną, gapiąc się na krótki list i deliberując nad dalszymi działaniami. - Złe wieści? - pytanie Debry wyrwało go ze stuporu. - A może to od kochanki? - zażartowała niepewnie. Jon, wiedząc czym para się Jehan, był bardziej domyślny. Zresztą Debra nie znała nie tylko ciemnych stron życia Lahance’a, ale i własnego ojca. Zabębnił palcami w stół i fuknął na córkę. - Nie gadajże głupot. Chłop zdrożony przyjechał, a ty zamiast obiad mu robić to ozorem mielesz. Ojcu też byś zupy dała zanim słonce zajdzie. Obrażona Debra zniknęła w kuchni, wymownie masując ranną w czasie zaćmienia rękę, a Colbert opadł na krzesło rad-nierad, że jego grubiańskie połajanki odniosły skutek. - Kłopoty dogoniły cię nazbyt szybko, co? - bardziej stwierdził niż spytał. Znał Jehana długo i był świadom jak wysokie mniemanie ma o sobie chłopak, który zjeździł Wybrzeże Mieczy wzdłuż i wszerz. Jednak Jon patrzył na wyczyny młodzieńca z perspektywy lat doświadczeń i wiedział, że jego gość jest tylko krętaczem i drobnym złodziejaszkiem; płotką w stawie pełnym szczupaków, która do tej pory miała więcej szczęścia niż rozumu, nadrabiając braki w fachu wyglądem, który potrafił zmylić nawet doświadczonych graczy. “Lecz każda pula szczęścia wreszcie się kończy” pomyślał, patrząc na zafrasowany wyraz twarzy Wróbla. Jehan zawahał się chwilę, lecz potem wyjawił co i jak. W końcu Colbert pomógł mu nie raz, a obecne kłopoty były w pewien sposób z nim związane; bardziej niżby Lahance sobie tego życzył.
Jon milczał potem długo; ciszę domostwa przerywało tylko gniewne walenie garnkami dochodzące z kuchni. W razie konfrontacji z ludźmi Marcusa Carlyle’a Colbert, rzecz jasna, wyparłby się wszelkich związków z Jehanem; wiedział również, że i chłopak o tym wie. Pozostawała jednak Debra, której ojciec nie miał zamiaru wprowadzać w swoje pokątne interesy i narażać na szwank tylko dlatego, że Lahance nie umiał porządnie zatrzeć śladów swojego fałszerstwa. “Pewnie pyszałek ukrył gdzieś na dokumentach swój podpis i masz babo placek”, dumał zirytowany. “«Tak szybko», powiadał. Jak widać i szybko, i partacko”. - Paladynami nie musisz się troskać - rzekł wreszcie. - Znając ich sumienność już dawno znaleźli prawdziwego złodzieja; zresztą nawet jeśli nie, to nie przybędą tu wcześniej niż za dwa-trzy dekadni, a i to wyłącznie przy dobrej pogodzie, o którą o tej porze roku ciężko. Nie mówiąc już o nieumarłych. Wiesz, że ten kretyn, Jasny, pojechał z jakimiś kupcami z Amn na południe? Uciekać od nieumarłych się zachciało; idioci. Pewnie szkielety ich zaciukają zaraz za Słonecznymi Wzgórzami; przecież między nimi a Jeziorem kawał drogi i nie ma żadnych stanic - wtrącił bez związku, by zyskać jeszcze czas do namysłu, a im dłużej myślał, tym bardziej nie podobały mu się wnioski, do jakich dochodził; zarówno ze względu na Jehana jak i własne interesy. - Skoro mówisz, że przegnali tego twojego Jocelyna znaczy to, że Marcus pozyskał nie tylko duży zastrzyk gotówki, ale i nowych sprzymierzeńców. W końcu tak zdolnego i bogatego zaklinacza nie łatwo jest przestraszyć, prawda? - zamilkł znów. Jeśli w interesy Carlyle’a wtrąciła się luskańska Wieża Arkan Jon mógł mieć poważne kłopoty. Tajemnicą poliszynela był fakt, że magowie z wieży mieli ambicje by kontrolować handel i politykę nie tylko w Mieście Żagli, ale i na całej Północy. Ponoć ich wpływy sięgały nawet Rady Kapitanów; Gildia Kupców miała w Luskan akurat najmniej do gadania. Colberta przeszedł zimny dreszcz gdy pomyślał, że czarodzieje mogą mieć wyciągnąć swe macki w kierunku Ybn Corbeth. Taka potęga mogła zmusić do ucieczki nawet najlepszego czaromiota. Nagle poczuł nieprzepartą ochotę by zacieśnić znajomość z Orestesem z Mirabaru, który od kilku sezonów bezskutecznie namawiał go do współpracy, a luskańskie kontrakty wrzucić do pieca. - Radziłbym ci umykać z Ybn. Twój przyjaciel ma rację; w Dziesięciu Miastach przyjezdnych jest więcej niż mieszkańców, a tutaj każda nowa twarz zwraca uwagę dwudziestu innych, które przeliczają ją od razu na monety… - przerwał, bo do pokoju weszła nadal naburmuszona Debra z tacą, na której stały miski z parującą zupą. Dalsze minuty minęły na jedzeniu i niezobowiązującym wymienianiu najnowszych plotek. Debra cieszyła się, że ostatni atak na miasto nie przyniósł większych strat i wychwalała Helmitów pod niebiosa - zarówno paladynów jak i kapłanów. Jehan z kolei opowiedział co widział na trakcie oraz czego dowiedział się od krasnoludzkich strażników. - Skoro zginął stary Thunderstone to krasnoludy maja nie lata kłopoty - stęknęła objedzona Debra rozpierając się na krześle. W zawiłościach ybnijskiej polityki - nierozłącznie wiążącej się z handlem - była tak samo obeznana jak i jej ojciec. - Tradycja zakazuje im obsadzić na tronie młodszego, a starszy syn w nosie ma politykowanie i włóczy się gdzieś po Dolinie Lodowego Wichru już od dobrych kilku lat. - O ile nie zginął w czasie jednej czy drugiej wojenki, która ostatnio przetoczyła się przez Dekapolis - sprostował Colbert. - Stronnikom Torimma było by to na rękę; i pewnie taki argument wysuną jako pierwszy - zripostowała dziewczyna. - Tak czy siak handel znów stanie, a to przecież początek sezonu! - Bez przesady, politykować też za coś muszą - mruknął Jon, choć bez przekonania. Wybór krasnoludzkiego króla był w tej chwili najmniejszym z problemów, z którym musiał się borykać. - Myślicie, że otworzą Drogę Królów? Żeby wysłać ekspedycję poszukiwawczą za Kordekiem… - dziewczyna umilkła niepewnie, nie rozumiejąc dlaczego obaj mężczyźni poderwali nagle głowy i wbili w nią czujne spojrzenia. ⛪⛪⛪ Gdy Debra poszła do kuchni, a potem na miasto z “niezwykle pilnym” zleceniem od Jona, mężczyźni powrócili do rozmowy. Colbert był sceptyczny co do otwarcia Drogi Królów, choć przyznawał, że w takiej sytuacji jest to możliwe. Plotki o gnomim przejściu odrzucił zupełnie, kategorycznie twierdząc, że istnienie takowego byłoby odczuwalne na ybnijskim rynku zbytu. O karawanie przez góry lub wzdłuż wybrzeża nie mogło być mowy, a ucieczka w stronę Mirabaru stwarzała zbyt duże ryzyko wpadnięcia na siepaczy Marcusa - w końcu trakt na południe był tylko jeden. - Elfy zaś cię nie przyjmą, choćbyś nie wiem jak pięknie się do nich uśmiechał; ostrouchy jedne. Znów umilkli. Jon chwilę walczył ze sobą; potem spojrzał na drzwi, za którymi zniknęła Debra i westchnął. - Jest jeszcze jedna opcja, lecz ryzykowna tak samo jak zabawy z Marcusem. W Ybn mieszka pewien… hm... kupiec, Milon Gray. Gdybyśmy mieli tutaj gildię złodziei czy bandytów to on byłby jej hersztem - rzekł przyciszonym głosem, mimo że byli w domu sami. - Możliwe, że on mógłby ci jakoś pomóc. Ale nie igraj z nim - ostrzegł - to nie twoja liga i absolutna ostateczność. Pokręć się po rynku i świątyni, posłuchaj powracających patroli. Może Debra ma rację i dzięki śmierci Valina da się przejść pod górami… Albo Arla wyśle kolejne ekipy gdzieś dalej, może do magów do samego Levelionu i się z nimi zabierzesz…? Sprawdź wszystkie opcje; wierz mi - interesy z Grayem to na prawdę absolutna ostateczność! ⛪⛪⛪ |