Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-07-2014, 22:17   #15
Ajas
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Silvez Grainson
Advartia , szósty dzień jesieni, roku wielkiej gwiazdy.


Jednym z sąsiadów Ordylionu była Advartia, na szczęście dla tego pierwszego oddzielały je wysokie góry. Kraj ten często nazywano po prostu Siedliskiem. Jeżeli chciało się znaleźć potwora, gwałciciela, lub kult fałszywych Bogów, właśnie tutaj było trzeba zacząć poszukiwania. Zło jak gdyby magnetyzowało do tego miejsca, całe gówno stworzone przez matkę naturę spływało właśnie tutaj.
Na pierwszy rzut oka nic na to nie wskazywało. Na mapach była to kraina normalna. Nie pokrywały jej spalone ziemi, czarne dymy, oraz brakowało tu wulkanów. Jednak gdy jakiś wędrowiec przybył w ten strony, odkrywał nagle że większość populacji to najemnicy i zawadiacy. Większość rdzennych mieszkańców nosiła przynajmniej małą bliznę po starciu z Drapakiem pospolitym czy jego groźniejszym kuzynem Wyjcem leśnym .
Drugą najpopularniejszą profesją jest oczywiście grabarz. Ktoś musi kopać mogiły dla idiotów nieznających własnych limitów i możliwości. Niektóre cmentarze w Advarti większe były od wiosek czy też miast.

Wśród tego wszystkiego żył zaś Silvez Grainson syn [/b] Dietera GRainsona[/b], prosty i niewadzący w niczym chłop. Nie był może gadułą, ale dzięki temu parę razy uniknął dostanie po mordzie. Dziś zaczął się dla niego zwykły szary dzień. Rano po spożyciu dwóch pajd chleba ze smalcem, przyrządzonym przez matkę, udał się w pole. Pierwsza rzeczą było sprawdzenie, czy w nocy nikt tu nie umarł. Dziś kolejny dzień miał szczęście- już od ponad trzech pełni nie znalazł tutaj truchła.

Robota nie była lekka ani przyjemna. Motyka mimo że z początku lekka, po godzinach machania, była niczym olbrzymi miecz. Zwierzęta rzadko kiedy chciały współpracować, a jako jedyny syn w rodzinie miał wiele do zrobienia.
Mimo to dziś los postanowił dodać mu trochę rozrywki- nie zęby Silvez się o to prosił, ba, on wręcz pragnął by nic mu się nie przytrafiło. Widać jednak Eragur, bóstwo które było patronem piątego dnia tygodnia, który to miał dziś miejsce, chciał mu spłatać figla.
W czasie doglądania upraw, młody chłop, dostrzegł postać krocząca po ścieżce obok pola.


Swoją pokieroszowaną głębokimi zmarszczkami twarz, krył pod czarnym kapturem. Szedł zgarbiony, wspierając się na pokręconej lasce. Z szyi zwisał mu ciężki medalion przedstawiający dysk, z którego wystawało osiem ostrzy. Silvez miał wrażenie, że usta starca pokrywa krew.
Zataczał się on lekko, na swym krzywych, chudych nogach, które czasem widoczne były sod połów płaszcza. Gdy tylko zobaczył rolnika, ruszył w jego stronę, od razu wykrzykując.
- Strzeż się, koniec jest bliski! Gdy przyjdzie ósmy, biada nam wszystkim!

Ansley Aldursdottir
Eresdur,ósmy dzień jesieni, roku wielkiej gwiazdy.


Zielarka ruszyła za swym opiekunem w postaci Lucyfera. Gdy przedzierała się przez zarośla, które haczyły o jej suknię i włosy, zastanawiała się skąd kot tka dobrze zna okolicę. A może on po prostu ruszył załatwiać swoje sprawy, a ona jak głupia poszła za nim?
Ta druga opcja średnio ja jednak przekonywała, Lucyfer był może paskudnym leniem, ale miał swój koci łepek na karku. Z drugiej strony miał też charakterek, więc łatwej drogi nie wybrał. Gdy wyszli w końcu z zarośli, włosy i suknia kobiety ozdobiona była licznymi gałązkami i żyjątkami.

Poranek był o dziwo ciepły, słońce nieśmiało przedzierało się przez gałęzie, grzejąc dziewczynę w kark i dekolt. Spanie na ziemi, dawało się jej we znaki, co rano czuła ból krzyża, słyszała wręcz jak przeskakują jej niektóre kręgi.
Blask złotej niebiańskiej kuli, spadł też na chatkę staruszka do którego podążała.


Teraz już nie dziwiła się czemu nie przyjmował gości. Rudera ledwo trzymała się w całości, a w porównaniu do niej domek jej babci był wielkości szlacheckiego dworku. Gruby mech porastał dach, na którym kilka ptaków świergotało w gniazdach. Nieopodal, na dwóch wbitych w ziemie palach, rozciągnięte było kilka zajęczych skór, które schły w porannym słońcu.

Drzwi do chatki były otwarte, więc Ansley, zastukawszy wcześniej w framugę knykciami, wkroczyła do środka. Jej nozdrza od razu wyczuły mnogość zapachów. Zioła, kwiaty oraz różne nalewki – wszystkie aromaty kłębiły się w powietrzu, bezlitośnie atakując jej nosek. Wyczuwała szałwię, bez, jakaś ostrzejszą woń… czyżby to co wczoraj kazano jej żuć?
Półki zawalone były popękanymi słoiczkami i fiolkami, koło których walały się rośliny – te suszone jak i świeżo ścięte. Na zniszczonym stoliku, stał stary i nadszarpniętym zębem czasu zestaw alchemiczny. Kilka kolb, pokręconych rurek oraz pipet, wszystko nad dwoma delikatnie żarzącymi się węgielkami. Te ostatnie były dobrze zabezpieczone przed tym, by przypadkiem nie podpalić chatki.
Zielarka dostrzegła też kilka kwiatów o krystalicznych liściach, kryształowy sen unosił się na wodzie zamkniętej w tych ze słoiczków, które były jeszcze czelne.
Aldar stał właśnie przy aparaturze, gdy Ansley p[ostanowiła zakłócić jego spokój.
- A to ty. Siadaj. –mruknął, wskazując jej ruchem głowy drewniany taboret.

Ragis Elvin Márquez
Morze, dwudziesty drugi dzień. Jesieni, roku wielkiej gwiazdy


Piraci, psy morza jak to nazywali ich żeglarze. Musieli być naprawdę wygłodniali skoro połasili się na kąski tak blisko brzegu. Ponadto nie były to byle ochłapy, a mięso z królewska banderą. Na pokładzie statków królewskiej floty zawrzało, wszyscy ruszyli na wyznaczone pozycję. Ciągnięto liny, chwytano za broń, czekano na rozkazy.

Statki o czarnej banderze były wielkimi kawalerami, na których dziobach błyszczało metalowe obicie, do taranowania innych okrętów. Jeden płynął prosto na dziub Stokrotki, dwa zaś okrążały ją tak, by móc wyminąć flagowy okręt i wbić się dziobami w podążające za nim statki.

- Panie Ragis. – to ich nawigator Robelgow zwrócił się bezpośrednio do niego, łypiąc groźnie swym jedynym okiem. – Jest pan zęglarzem i najemnikiem, więc odpowiada Pan za odparcie abordażu. Nie pozwólcie tym psom dostać się do ładowni. – wydał rozkazy, a morska bryza przesunęła kapelusz po jego łysej jak kolano głowie.

Chwilę potem poszybowały pierwsze pociski. Piraci jak i królewscy załoganci mieli na pokładach kilka balist. Olbrzymie, wyposażone w łańcuchy harpuny latały nad wodą. Na nieszczęście floty z Rosemvale, to piraci mieli celniejsze oko. Knur tracił już jeden żagiel, zaś we flagowym okręcie, zniszczony został jeden maszt.

Do Khar
Eresdur, szósty dzień jesieni, roku wielkiej gwiazdy


Kotoczłek zanurzył się w mrok jaskini. Dla jego oczu jednak ciemność nie była problemem, źrenice zwęziły się, a pazury wysunęły by w razie czego rozszarpać wroga na strzępy. Kroczył cicho niczym cień, poprzez skalny tunel. Wiatr szeptał do jego uszu swe historie, których łowca nagród nigdy nie będzie wstanie zrozumieć. Miecz przyjemnie ciążył mu na plecach- dawał poczucie siły.

Szybko wyjaśniło się źródło podmuchów. Tunel wychodził do kolejnej, większej jaskini o otwartym stropie. Deszcz opadał tutaj strumieniami, a błyskawicę świeciły jasno nad głową tygrysołaka. Cały lej pokryty był gęsta plątaną lepkich pajęczyn. Otaczały one ściany, oraz dzielnie stawiały opór deszczowi, tworząc na środku struktury, cos w rodzaju daszku.
Jego bystre oczy dostrzegły na jednej ze ścian drzwi.


Potężne, misternie wyciosane w kamieniu wrota. Nie posiadały jednak ani zamka, ani uchwytu. Zdobiło je wiele znaków, które przez ilość sieci były jednak nie do rozpoznania. Drzwi spokojnie mogłyby pomieścić olbrzyma, wysokie były bowiem na ponad dziesięć metrów, a szerokie jak trzech wojów.
Tygrys nie miał jednak czasu by je podziwiać, jego wrażliwe uszy wychwyciły bowiem szelest. Uniósł wzrok, by zobaczyć potężne ocierające się o siebie odnóża, które okręcały wijąca się ofiarę w lepka sieć.


Fioletowy pająk, mierzący ponad trymetry długości, trzymał jakiś humanoidalny kształt. Jego ociekająca jadem paszcza zwrócona była teraz w tygrysa, który naruszył terytorium bestii. Na odwłoku stwora, pojawiły się czerwone plamy, których barwa ciemniała z każdą chwilą, aż przyjęła odcień szkarłatu. Owinięta w ciasny kokon ofiara, wylądowała na grubej pajęczynie, niedaleko Tygrysołaka, a monstrum ruszył ow jego stronę po ścianie jaskini.
Kolejna błyskawica błysnęła nadając scenie posępnego i groźnego klimatu.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline