Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-07-2014, 23:00   #348
baltazar
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Starcie z przerośniętymi indykami było dość namacalnym dowodem na to, że krasnoludzki wojownik wart jest więcej niż trójka ludzkich. Bo nie ujmując nic bitności czy waleczności jego towarzyszy to ich wątłe, ludzkie ciałka po prostu nie wytrzymywało takiej zamkowej gonitwy. Mówiło im ”pora odpocząć”. I kto wie czy gdyby nie ta niemoc to mieliby dość serca nie tylko po to żeby zmierzyć się z ptaszętami spod bramy ale i z własnym ptakiem teraz by sobie poradzili. Rzecz jasna nie migał się od swoich obowiązków. W końcu nie po to bogowie stworzyli khazadów tak mocnych by ci chowali się za plecami innych i migali od swoich powinności. Płomienny Łeb rozpędził ptasie stadko niczym kury rosołowe torując innym drogę do wolności.

***

Brodacz też umiał rachować i to co mu pokazał Eckhart nie budziło w nim cienia wątpliwości. Gottard zwiał, a pewnym był tego jak depozytu w Khazadzkim banku. W świątyni przemianowanej na Wittgensteinowy zamtuz łachów wszelkiej maści było aż nadto. Kilku mężów bez kłopotu mogło skompletować coś dla siebie. Tak żeby stać się banitą, sołtysem albo jakimś biednym kupczykiem… Trzeba było spierdalać i nie było czasu liczyć par portek czy koszul zrzuconych z gładkich pomagierów barona więc określenie kilku mogło znaczyć „za dużo” do bezpośredniej konfrontacji. Wewnętrzne zamczysko drżało w swoich posadach. Co chwila jakiś większy fragment muru z hukiem spadał w przepaść. Ściany pękały. Dachy się zapadały… a góra dokonywała swojego żywota za sprawą jakiś ogoniastych saperów. Cholerne gryzonie zamiast interesować się serem zabrały się za górnictwo i zakładanie min… Płomienny jak mógł pomagał tym co to o własnych siłach nie byliby wstanie wynieść w jednym kawałku swoich czterech liter z tego bajzlu. Odetchnął dopiero kiedy medyk na dobre zainteresował się Dietrichem. Bez dwóch zdań z całej ekipy to jemu się najbardziej potrzebna była pomoc fachowca… Poczciwy jegomość miał dziś pełne ręce roboty i mimo tego, że wyglądał na znającego się na rzeczy Płomienny dalece wątpił ażeby był w stanie pomóc Sylwii. Wtrącił się nieco uspokajająco do komenderowania von Ficker’a – Naszej Kózce się nie pogarsza… a i pewnie na te czary nie tak łatwo będzie pomóc. Krwawienie Spielera najpierw trzeba powstrzymać. Później będzie czas na poważniejsze zabiegi.

- Ty zaś dobry człowieku. Zwrócił się do konowała – Zajmij się nim dobrze bez używania piły z łaski swojej… a godziwa zapłata cię nie minie.

***

Donośnym krzykiem zatrzymał Konrada starając się przekrzyczeć panujący tutaj hałas. Młodzian jakby odzyskał wszystkie siły pędził już w kierunku zejścia na przystani. Kiedy wreszcie doczłapał do człowieczka rzekł mu to co przypuszczał. – Pewnikiem Gottard spieprzył z zamczyska nim ten się zawalił. Eckhart jakoweś fatałaszki znalazł co to mogłyby do tego psiego wora pasować i jego przydupasów. Miej baczenie na przystani czy aby oni łajby przejąć nie zechcieli. Ja się tutaj rozejrzę. Co powiedziawszy uczynił. Właściwie dopiero teraz miał możliwość ogarnięcia tego pobojowiska.

***

Kiedy podzielił się swoimi rozterkami z człeczyną zrzucając uczciwym ostrzeżeniem z barków odpowiedzialność za skórę Sparrena miał czas ogarnąć sytuację. Zewnętrzny zamek nie wyglądał nic a nic lepiej jak niż wtedy jak go opuszczał. Pomimo, że teraz chodzili po nim zwycięzcy i zdobywcy… Ktoś go poklepał po plecach, ktoś uściskał krzycząc, że pogonili hordę… ktoś stękał i broczył krwią z przebitego żywota… ot plac boju… radość, ból i smród. Zapach juchy mieszał się łajnem i spalenizną. Nie każde zwycięstwo jest piękne.

Kiedy pojawiły się przed nim plecy wykrzykującego coś Vergiliusa nie mógł się powstrzymać żeby go nie klepnąć. – A co wy braciszku spodziewacie się pocztu od Wielkiego Teogonisty z gratulacjami po takiej wiktorii nad chosem?! A może bramę dla pielgrzymów tak żeście zostawili szeroko otwartą? Powiedział lekko drwiąco bo mimo radości z odparcia ataku to wcale nie było pewne, że i kolejny by odparli. Póki zaś mieli tak wielu rannych i wymagających pomocy nie było co ryzykować taką brawurą. – Weźcie spuścicie kratownicę i każcie na murach wypatrywać czego złego. A i tutaj miejcie baczenie bo ten kurwi syn Gottard nam zwiał i niewykluczone, że w przebraniu paraduje po tym dziedzińcu ucieczki szukając. Chciał się rozejrzeć mając oko na sprawę, odszukać Siegfrieda i też go ostrzec… nim jednak udało mu się to zrealizować zobaczył Markusa Oppela z rozoranym bokiem i bez ducha. Hochsztapler leżał pod murem z szeroko otwartymi oczkami jakby sam się dziwiąc, że go ubili. Pomimo, iż był z innej bajki to krasnolud miał w pamięci to że jednak ten człowiek stawał u jego boku nie raz i nie dwa… z zielonoskurcami, chośnikami czy ożywieńcami. Gomrund wiedział, że nic na to nie mógł poradzić jak i to, że winy w tej śmierci nie było za grosz… jednak i taka śmierć była wielką stratą. Podszedł do hipnotyzera. Posadził go i opierając plecami o mur. Poprawił mu kaftan a ściskany w prawicy brzeszczot ułożył na kolanach. Zamknął oczy.

- Niech Morr i twoi przodkowie zgotują ci zasłużone powitanie w królestwie zmarłych. Pożegnał się z kompanem… nie wiedząc czy będzie możliwość późniejszego pochówku.

***

Podszedł do nuleńskiego szlachetki, który siedząc na jakimś zydlu dał sobie opatrywać nogę i wyniośle obserwował majdan… niczym pan na włościach. Krasoludowi nie podobało się, że człowiek pomimo tego iż głowę miał niżej niż większość łażących tutaj wieśniaków to patrzył na wszystkich z góry… ale cóż… Brodacz stanął nad nim i też mógł popatrzyć na rannego wojownika z góry. Wyciągnął jednak prawicę i rzekł - Jestem Gomrund „Płomienny Łeb” Ghartsson z domu Rot-Gorr członek klanu Kimril z portu Sjoktraken. Winien ci jestem podziękowania za pomoc jaką okazałeś Sylwii. Bez ciebie pewnikiem by nie uszła z tego żywa…

Wyciągnął rękę pomimo, iż źle zaczęli… to jednak Płomienny uważał, że nic tak nie hartuje męskiej relacji jak walka ramię w ramię.

***

To Siegfried go wypatrzył i zawołał. Widać było, że mir jakim się cieszył wśród banitów jeszcze wzrósł. W końcu wyczyn jakiego dokonał nie był taki byle jaki. Brodacz miał kłopot ze stwierdzeniem czy ta aktywna rola mu odpowiada czy jednak brak możliwości ucieczki doskwiera niczym kac po udanym weselisku. Krasnolud ozwał się pierwszy. – Jak widać większy z ciebie zdobywca niż ze mnie… ja tylko burzyć potrafię takie zameczki. I uśmiechnął się do niego. Poczym ucapił go i uściskał bo lubił tego chłopka roztropka. – Rad jestem, że ci się udało. Ja też znalazłem tam czego szukałem. Towarzyszkę wyrwaliśmy z rąk tej pierdykniętej suki… ale jakieś nekromantyczne mikstury jej dała. Będzie później czas to może coś dopomożesz…

- A widzisz Sigi bym zapomniał z tego wszystkiego. Przywołał jeszcze herszta banitów bo już ktoś coś od niego chciał. – Do wewnętrznego zamku dostały się skaveny… wiemy czego szukały. Być może znalzały… bo to one doprowadziły do wysadzenia góry. No i Gottard zwiał z częścią tych swoich pięknych eunuchów… i gdzieś się tutaj mogą kręcić. Rozejrzę się.

***

Wziął swojego druha Barrakula i ruszył się rozejrzeć… poszukać tego, który był winien śmierci żony jego przyjaciela… i jakiegoś mocniejszego trunku bo tego mu teraz brakowało najbardziej.
 

Ostatnio edytowane przez baltazar : 15-07-2014 o 23:12.
baltazar jest offline