Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-07-2014, 22:08   #100
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Kiedy znaleźli się na powrót w pociągu pierwszym, co zrobił Teodor, było upewnienie się, że z Joan wszystko w porządku.

Stała, kompletnie zdezorientowana, w przejściu pomiędzy przedziałami. Teodor podszedł i wziął ją pod ramię, a potem weszli do pierwszego wolnego przedziału. Tam Joan wtuliła twarz w dłonie i tak już pozostała prawie do końca podróży. Teodor też miał dość. Milczał, bo żadne słowa nie był w stanie wyrazić uczuć, jakie teraz targały jego wnętrzem.

- Czy my oszaleliśmy? – zapytała Joan, kiedy pociąg zwalniał bieg przed ich stacją docelową.

- Nie, Joan. To świat oszalał.

Wyszli na peron zabierając swoje bagaże. Blisko siebie, jak ludzie, których połączyło wspólne, koszmarne przeżycie. Teodor zabrał ze sobą resztki gazety z artykułem o zabójstwie, chowając ją do swojej torby podróżnej.

Edgar Ricks. Joan La Sall - rzeczniczka.

O co w tym wszystkim chodziło? Kim byli ci ludzie, którzy nosili przynależne innym ludziom nazwiska? Czy oni wszyscy – Joan, Teodor – byli tylko … majakiem? Czyimś snem? Fantasmagorią, która w jakiś niepojęty sposób zyskiwała świadomość? A może takie właśnie są naprawdę sny? Może, kiedy umysł śni, wszystko to, co widzimy w sennych koszmarach, w sennych majakach i iluzjach jest czyimś istnieniem, kreowanym na kilka chwil, chociaż te kilka chwil dla tego tworu jest prawdziwym, realnym życiem. Może ktoś taki jak pisarz Teodor Wuornoos po prostu nie istnieje?

Był tylko jeden sposób, aby się przekonać.

Prosto z dworca udali się do małej, przyjemnej restauracji w stylu lat siedemdziesiątych. Z głośników leciała jakaś miła muzyka, idealnie oddająca nastrój, w jakim oboje się znajdowali.

Joan zajęła stolik, a Teodor poszedł złożyć zamówienie. Dwie solidne kawy, dla niego z dużą ilością cukru. Dwa tosty z sadzonym jajkiem i pieczarkami, dla niego dodatkowo z solidną porcją bekonu. Dla Joan ciastko jabłkowe na ciepło, dla niego małe piwo. Do tego solidną porcję środków przeciwbólowych.
Nim zjedli poszli ogarnąć się nieco w toalecie, zmyć brud i przepłukać wodą poparzenia. Najpierw Joan, potem Teo.

Posiłek spożyli w milczeniu. Pewnie dla kogoś z boku wyglądali, jak para mająca ciche dni. Albo stare małżeństwo. Pisarz zupełnie się tym nie przejmował.

Zapłacił kelnerce zostawiając solidny napiwek, a potem zapytał uszczęśliwionej, niemłodej kobiety.

- Wie pani może, jak najszybciej dostaniemy się stąd do Silver Ring?

- Chyba nic tam nie jeździ, wie pan – odpowiedziała chętnie kelnerka, pragnąc odwdzięczyć się niespodziewanemu dobroczyńcy. – Tam zresztą nic nie ma.

- A hotel?

- Chyba nie ma tam hoteli. Tylko dom dla świrów. No, wie pan, szpital dla…

- Wiem, co chciała pani przez to powiedzieć – uśmiechnął się starając złagodzić ostrzejszy ton wypowiedzi.

Kelnerka spojrzała ponad jego ramieniem, na miejsce, na którym siedziała Joan. Pewnie myślała, że wiezie ją właśnie tam. Nie wyprowadzał jej z błędu.

- A gdybyśmy poszli pieszo?

- To spory kawałek. Ciężka droga.

- Wychowałem się tam, wie pani.

- Niemożliwe – ton jej głosu sugerował, że wyraźnie potraktowała jego słowa, jak kawał, albo próbę nabicia go w butelkę.

Wpadł na pomysł.

- Macie tutaj wypożyczalnię samochodów?

- Nie – pokręciła głową po chwili namysłu.- Ale Tomas Sarco prowadzi autokomis. Może wynajmie jakiś ze swoich samochodów na kilka dni.

To była myśl.

- Gdzie jest ten komis?

- Niedaleko, dwie przecznice stąd. Nie sposób nie trafić.

- Dziękuję ci, Carla – spojrzał na tabliczkę przypiętą do uniformu kelnerki i po namyśle zostawił jej jeszcze dziesięć dolarów.

Skoro to i tak szaleńczy sen, to niech przynajmniej wyśnione w nim postacie mają swoją chwilę radości.


* * *

Po drodze przez Rocksville nie spotkali zbyt wielu ludzi, a ci, których widzieli, przyglądali się im ciekawie. Chyba niezbyt często mieli miasteczku przyjezdnych.

Autokomis łatwo było wypatrzyć. Właścicielem był przygrubawy, niewysoki, całkiem łysy mężczyzna o pucułowatej, gładkiej twarzy wiecznego ministranta.

Okazało się, że nie wynajmuje on samochodów, ale po kilkunastu minutach rozmowy Teodor urobił go tak, że sprzedawca zrobił wyjątek i za siedemdziesiąt pięć dolarów wynajął im jeden wóz na trzy dni. Teodor musiał zostawić również kaucję w postaci czeku wypisanego na kolejne pięćset osiemdziesiąt pięć dolarów – cenę samochodu.

Po kilkunastu minutach, w zatankowanym samochodzie marki Impala z rocznika 73 jechali w stronę Silver Ring. Ku – przynajmniej taką miał Teodor nadzieję – rozwiązaniu tajemnicy, dręczącej ich klątwy.
 
Armiel jest offline