Odstawiony niczym stróż w boże ciało Nagash dumnym krokiem wkroczył na salę. Oto jest i on, król języków, król na językach, językowy król w swoim żywiole. Opanował się ledwie od zatarcia rąk i diabolicznego uśmieszku. W końcu dzisiaj dla odmiany był uznanym poetą - lirycznym mistrzem von Maeloff. Przez ostatnie dni przeczytał wystarczająco dużo obrzydliwych sonetów, by dziś częstować głodnymi kawałkami wszystkie śliczne madamoiselle, jakie tylko chciały go słuchać. A jaka by się oparła młodzieńcowi, co językiem władał perfekcyjnie? Choć na razie demonstrował jedynie językowe umiejętności mówione, to każda jedna była pewna, że i językowe podkołderne wygibasy opanowane miał do perfekcji. W końcu na takiego, żigolaka, się dziś odstawił.
Im ponętniej udawało mu się działać na kobiety, tym łatwiejsze było wykonywanie planu. A plan polegał na tym, by wkurzyć jak największą część samców. Niech wychodzą z siebie, panicze, chcąc ośmieszyć lub zwyczajnie zwyzywać pięknego von Maeloffa. Ich urocze towarzyszki pewnikiem tego nie zniosą, a im więcej nieporozumień i kłótni, tym lepsza atmosfera dla reszty jego towarzyszy. Nagash wybrał dziś idealną dla siebie misję. Sam będzie miał rączki najczystsze, jakie miał kiedykolwiek w swym parszywym życiu, ale za to prowokować będzie niesłychanie, a najlepiej to żeby wszyscy skupili się tylko na nim.
Swe retoryczne zdolności od czasu do czasu wspomagał tak perfekcyjnie wytrenowaną umiejętnością wplecenia zaklęcia zauroczenia w rozmowę. Mimo, iż wciąż wiele dam było trzeźwych, to już część z nich nie mogła odkleić się do Vincenta von Maeloffa. Obraz ich towarzyszy czerwonych na twarzy była dla Sephinrotha czystym natchnieniem. |