Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-07-2014, 22:00   #20
Karmazyn
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Są tacy, którzy gdy tylko będą mieli okazję, rzucą wszystko i ruszą na poszukiwanie przygód. Nie będzie kierować nimi żądza sławy czy wzbogacenia się, a chęć czynienia dobra. Jeśli przeżyją wystarczająco długo, zacznie się ich nazywać bohaterami. Są tacy, którzy wyruszą szukać przygód, by zdobyć sławę, bogactwa i uznanie płci przeciwnej. Ci, jeśli przeżyją długo i zdobędą odpowiednio dużą ilość dóbr, zostaną nazwani awanturnikami. Są też tacy, którzy ruszą w świat, by mordować, grabić i gwałcić. Ci bez względu na to ile pożyją, będą nazywani w najlepszym wypadku bandytami. Wszyscy ci, w Advertii z reguły nie dożywają dwudziestego roku życia.

Ale są też tacy, którzy zawyżają średnią długość życia. Oni, zamiast ruszać w świat, gdy przygoda zapuka do ich drzwi, zatrzaskują je przed nią i każą jej się chędożyć. Dla tej garstki codzienna praca choćby nie wiadomo jak nudna jest ważniejsza od najwspanialszych skarbów oferowanych tym, którzy z mieczem w ręku (nierzadko tylko z nim) ruszają walczyć za mniej lub bardziej słuszną sprawę.
Właśnie do grona takich osób należy Silvez Grainson, będący kolejnym pokoleniem rolników mających pieczę nad ponad dwuhektarowym polem. Pomimo że miał już na karku dwadzieścia dwa lata w jego życiu nie pojawiała się do tej pory żadna kobieta. Taki stan rzeczy utrzymywał się z dwóch powodów. Pierwszym był pracoholizm Silveza. Mężczyzna potrafił spędzić w polu cały dzień, nie przejmując się niczym dziejącym się wokół niego. Drugim był fakt, że wszystkie przedstawicielki płci przeciwnej w okolicy czekały na księcia na białym koniu, a przynajmniej awanturnika. Prosty chłop nie był ani tym, ani tym. Jednak rolnik nie narzekał na to. Cieszył się ze swojego prostego i jakże nudnego życia.

Silvez ubrany w lnianą koszulę, której pierwotny kolor już dawno wyleciał mu z głowy i skórzane portki walczył z przeciwnościami rzucanymi mu przez bogów. Poprzedniego dnia padało. Pomimo że ta kłótnia, między Asareną, boginią powietrza i jej siostrą Omireną, boginią wody nie należała do najcięższych, między grządkami utworzyła się warstwa błota, skutecznie utrudniająca pracę. Żeby tego było mało, z reguły pomocny koń Siwek, był dzisiaj wyjątkowo nieznośny. Albo zatrzymywał się w miejscu, albo truchtał do przodu szybciej od Silveza. Nawet motyka wydawała się cięższa niż zazwyczaj - temu akurat nie było, co się dziwić, zwały przylepionego do niej błota swoje ważyły.
Gdy chłop kończył już powoli pracę wyznaczoną do przerwy obiadowej, na ścieżce w pobliżu pola zjawił się nawiedzony starzec. Rolnik zainteresował się nim. Nie zrobił tego ze względu na niezwykły wygląd tego osobnika (trupy podobnych jemu już nieraz sprzątał z grządek), czy też słowa, jakie wypowiedział. Dla Silveza istotne było to, czy obłąkany nie zniszczy jego upraw, a tego właśnie się spodziewał. Mający kontakty z mniej lub bardziej boskimi siłami nie mieli zwyczaju patrzeć pod nogi.

- Ósmy nadchodzi, a my jesteśmy zgubieni. Wyrzeknij się swoich grzechów i podążaj ścieżką prawości, która zaprowadzi cię do zbawienia!- nieznajomy nie ustępował w krzykach.

Prostemu chłopu trochę czasu zajęło, zanim uzmysłowił sobie, o czym zakapturzony mówi. Najwyraźniej był z jednej z sekt, która wierzyła, że oprócz siedmiu bogów, patronów dni tygodnia jest jeszcze jeden, którego imienia tak naprawdę nikt nie znał. W Advertii panowała ukryta swoboda wyznania. Polegała ona na tym, że każdy mógł wierzyć, w cokolwiek chciał, dopóki kapłani Siódemki o tym nie wiedzieli. Później ta swoboda była jeszcze większa. Trupom w końcu trudno zabronić czegokolwiek.

Silvez oparty o trzonek od motyki, bacznie obserwował każdy ruch staruszka. Zupełnie nie przejmował się jego wrzaskami zwiastującymi nadejście straszliwych katastrof i informującymi, że jedynym sposobem ocalenia jest wyrzeknięcie się grzechów oraz Siódemki. Farmer złapał się na tym, że z każdym krokiem nieznajomego stawał się coraz bardziej zły. Heretyk jak na złość unikał nadepnięcia na jakiekolwiek warzywa, a takie zwykłe zdzielenie go przez łeb bez większego powodu nie mieściło się w postępowaniu chłopa.

- Bogowie nas przed nim nie uratują. Ósmy nadchodzi a my jesteśmy zgub... - Dźwięk łamanego krzaczka pomidorów dotarł do uszu szaleńca. Ten spojrzał pod nogi zdziwiony, po czym przeniósł wzrok na Silveza... W samą porę by zobaczyć zbliżający się trzonek motyki. Cios buł dość celny. W końcu patrząc z perspektywy pracującego na farmie, człowieka od pola odróżnia jedynie fakt, że z reguły jest poziomy i czasami się rusza.

- Choćbyś od samych bogów przychodził. Żaden ciul nie będzie mi niszczył upraw. - rzucił farmer odciągając nieprzytomne ciało z dala od upraw. Oparł mężczyznę o drzewo. Przez chwilę wzrok Silveza zatrzymał się na amulecie. Cichy głos w głowie kazał mu zerwać ozdobę. Powstrzymał się jednak. Nie był złodziejem. Nawet truchła znalezione na polu nie były okradane przez żadnego z Grainsonów. Z całym posiadanym w chwili śmierci dobytkiem były dostarczane do Nothir, gdzie miejscowy grabarz zajmował się ich pochówkiem.

Silvez przestał przejmować się szaleńcem. Powrócił do okopywania grządek ziemniaków. Gdy dotarł do końca ostatniej zrobił sobie krótką przerwę na obiad. Miska kaszy, dwie pajdy chleba i kubek mleka przywróciły mu energię do dalszej pracy.
Mim jednak do niej powrócił spojrzał w stronę drzewa, przy którym zostawił heretyka. Nie było go tam. Jednak promienie słońca wychodzącego nieśmiało zza chmur odbiły się od jakiegoś przedmiotu. Był to amulet, który staruszek nosił na szyi. Silvez najzwyczajniej w świecie zignorował ozdobę. Zwracanie uwagi na porzucone przez kogoś skarby często rozpoczynało przygody. Lepiej było pozwolić, by kto inny spełnił się w roli bohatera, awanturnika czy zwykłego złodzieja. Grainsona tymczasem bardziej interesowało dostarczenie odpowiedniej ilości siana i ziarna dla licznej gromadki zwierząt gospodarczych.

Dzień powoli mijał. Pracować po zmroku nie było sensu. Chłop nauczony własnym doświadczeniem wiedział, że narobi to więcej szkód niż pożytku. Teraz można było zjeść kolację, na którą składała się jajecznica i pajda chleba oraz odmówić modlitwę do bogów. W pierwszej kolejności należało podziękować Eragurowi, bogowi zwierząt i patronowi dnia za brak jakichkolwiek niespodzianek. Silvez wiedział, że nie do końca była to prawda, jednak przemilczał to zatrzymując wiedzę o dziwnym starcu i amulecie dla siebie. Następnie u Inagada, boga ognia należało wyprosić szczęście w kolejnym, niosącym jego imię dniu.

Gdy jedyny syn w rodzinie Grainsonów udał się na spoczynek przypadkowe spojrzenie w okno ujawniło, że promienie księżyca oświetlają amulet tkwiący przy jednym z drzew. Gdyby Silvez zastanowił się nad tym chwilę dłużej pewnie bez trudu uświadomiłby sobie, że ostatni raz widział amulet po drugiej stronie domu. Jednak i tym razem dziwna ozdoba została zignorowana. W końcu logiczne było, że ktoś musiał ją tutaj przenieść. Sama z siebie chodzić przecież nie mogła. Kto lub co ją tam przeniosło było mało istotne. Chłop zapadł w zasłużony spoczynek.

Sen nie przyniósł spodziewanego wytchnienia. Silvez miał koszmar.
Znajdował się w wielkiej, okrągłej sali, której sklepienie znikało w mroku.



Stał naprzeciw siedmiu postaci. Ich sylwetki były niewyraźne jednak on wiedział, że ma do czynienia z trzema kobietami, trzema mężczyznami i jedną bezpłciową istotą. Stało przed nim siedem bogów Advertii.

- Wśród nas nie ma dla ciebie miejsca Ósmy. - powiedział jeden z nich, a ogień wydobywał się z jego ust przy każdym słowie.
- Wracaj skąd przybyłeś. - Właściciel głosu wskazał na Silveza ręką, a grudki ziemi posypały się na posadzkę.
- Jak śmiesz stawać przed naszym majestatem? - Na środku sali utworzone została mała trąba powietrzna.
- Nie zapraszaliśmy cię, a sam tutaj dotrzeć nie mogłeś. Kto ci pomógł? - Tym słowom towarzyszył szum wody.
- Nie myśl, że pozwolimy ci tutaj zostać. - Słowa bardziej przypominały zwierzęcy warkot niż ludzką mowę.
- Jeśli nie odejdziesz będziemy walczyć. - Był to najdonośniejszy głos, a w czasie wypowiadania słów salę na chwilę rozświetlił oślepiający blask słońca.
- Jeszcze nie czas... - powiedziała ostatnia istota, a jej słowom towarzyszyło uczucie zbliżającej się śmierci.

Rano Silvez po raz pierwszy od dłuższego czasu został obudzony przez swoją matkę Marbarę Grainson. Słońce wysoko stało już na niebie. Rolnik zerwał się z łóżka, odmówił modlitwę do Inagada, zjadł pośpiesznie śniadanie i ruszył do pracy w polu.
Tajemniczego amuletu już nie zauważył.
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.

Ostatnio edytowane przez Karmazyn : 18-07-2014 o 22:03.
Karmazyn jest offline