Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-07-2014, 23:19   #69
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Jeśli Mara liczyła na to, że zawezwanie drowa odmieni decyzję półorczycy, to właśnie przestrzeliła. Ta wcale nie miała ochoty użerać z ostrouchem, a sprawa była dla niej jasna - bez ksiąg Albus na pewno straci trochę swojej złowieszczej mocy, i nawet jeśli nie polepszy to losu miejscowych - o których po prawdzie druidka mało dbała - to na pewno odczuje to przyroda wokół, widocznie wypaczona przez plugawą magię. Tak więc, nie wdając się w dalsze dyskusje, i jeszcze bardziej przypilona uciekającym czasem, Kostrzewa potarła o siebie kamyczki krzesiwa i upuściła iskry na przygotowany zawczasu papier. Dmuchnęła kilka razy na żar; ogień powinien szybko zacząć pożerać suche stronice, a zapaloną od ogniska żagwią, zrobioną z ciasno zwiniętego zwoju, kobieta zamierzała rozniecić pożar w jeszcze kilku miejscach biblioteki. A potem uchodzić z piekielnych podziemi jak najrychlej.




Czarodziej stanął jednak ze skrzyżowanymi rękoma przed półorczycą torując jej drogę i popatrzył się na nią spojrzeniem zarezerwowanym dla wyjątkowo tępych młodzików.
- Już raz zrobiłaś głupotę, próbując bawić się w dyplomatę - rzekł do Kostrzewy Shando Wishmaker wyjątkowo jak na niego elokwentnie. Choć chrypiąco, jak zwykle. - Nie pozwolę Ci zabić nas wszystkich. Odstąp. Natychmiast.

Tymczasem iskra zmieniła się w płomyk, który radośnie zaczął lizać stare pergaminy.
- Wie co robi… - Thog stanął obok Kostrzewy kolejny raz dając wyraz zaufania i poparcia dla rasowej kuzynki - Groźby zostawi dla kogo innego. - dodał spoglądając przybyszowi z wschodu głęboko w oczy.
- Na co Wy, do dupy skorpiona, liczycie? Na epicką walkę czarodziejów? Zapewniam was, że gdy stanę naprzeciwko Albusa kupię wam... powiedzmy trzy kroki ucieczki więcej. Może pięć jak będę miał szczęście. Nawet jakbyście spalili mu wszystkie księgi z zaklęciami, wystarczy głupia różdżka lub pergamin z jego zapasów i koniec z wami, idioci! Zresztą te najważniejsze pewnie i tak są zabezpieczone przed ogniem... - Shando pokręcił głową. Nie wierzył w to co słyszał. Spotykał już półorków, wiedział że nie są tak głupi, jak utarło się sądzić, ale ta dwójka to samobójcy.




- Nie - powtórzył calimshanin dobitnie, a jego ręce wystrzeliły do przodu w chwycie zwanym Pazury otwierają Muszlę, by zmusić Kostrzewę do oddania mu pochodni. I tu zaczęły się schody, bo owego ruchu nie trenował od dobrych kilku lat, więc wykonał coś za co w klasztorze dostałby trzydzieści trzcinek w plecy, a Kostrzewa nadal trzymała swój płonący pergamin, który zaczynał coraz bardziej dymić; podobnie jak stos powyrywanych z ksiąg stronic. Thog, który próbował powstrzymać czarodzieja i Shando, próbujący wyrwać druidce ogień zatrzymali się w niezdarnych pozach, tak, że stojący obok mogli mieć tylko powód do śmiechu.
- Thog lubi. Cofnie się, bo Thog zapomni o sympatii i użyje siły… - warknął półork siłując się z czarodziejem, wkładając w to niewiele ponad połowę swojej siły. Powoli zaczął napierać coraz bardziej i bardziej, chcąc odsunąć calishytę na bezpieczną odległość od Kostrzewy. Jednak Shando ani drgnął. Thog pchnął, ale Wishmaker tylko zacisnął mocniej dłonie, zamykając ręce półorka jak w żelaznym imadle.
Z początku półork miał zdziwioną minę i to nietęgo. Chwilę tak spoglądał z niedowierzaniem na przybysza z wschodu, nie rozumiejąc gdzie tkwi sekret jego siły. Kolejną chwilę później na twarzy Thoga pojawił się gniew zrodzony z faktu iż jakiś czarokleta zdaje się być bardziej krzepki od niego, a dopiero kolejną chwilę później gniew zamienił się w uśmieszek.
- Za późno. Ogień już pali. Trzyma Thoga, trzyma. Z zajętymi rękami nie zdusi płomieni.- półork był głupi, lecz wiedział, że wystarczy zagrać na czas, żeby plan Kostrzewy mógł zacząć się spełniać.




Druidka tylko syknęła przez zęby, kiedy mag wyciągnął w jej kierunku sękate łapy, na szczęście bez efektu. Miała szczęście, lub może bogowie patrzyli na nią łaskawym okiem - skupiona na tym, by przeklęte papiery spłonęły doszczętnie, Kostrzewa ledwo zwracała uwagę na to, co dzieje się wokół, całkowicie pochłonięta pasją niszczenia. Kiedy płomień radośniej strzelił w górę, dając znać, ze nie musi być dłużej doglądany kobieta odwróciła się w kierunku kąta, w którym leżał kolejny większy stos papieru, i zrobiła w jego kierunku kilka szybkich kroków, z zamiarem rozpalenia nowego zarzewia pożaru. Podenerwowany ogniem i dymem kruk zerwał się z ramienia kobiety i zaczął wyczyniać pod sufitem chaotyczne kółka, pełnym przejęcia krzykiem powiększając i tak niemałe zamieszanie. Kostrzewa już niemal dopadła do kolejnej sterty ksiąg, gdy nagle potężne kopnięcie powaliło ją na ziemię, a błyskawiczny cios pięści spadł na głowę Ur-Thoga.




Półork zachwiał się, co spowodowało, że napierający na niego Shando stracił równowagę i obaj upadli na posadzkę w plątaninie rąk i nóg. Thog za wszelką cenę przytrzymywał Shando by ten nie mógł wstać i doskoczyć do prowizorycznego ogniska i Kostrzewy. Bezbronny - bo trzymający niziołka i jego bagaż - Var spojrzał prosto w gorejące oczy rozwścieczonego drowa.
- Wynocha mi stąd, ale już! - ryknął Naur Kyor’Ol, miażdżąc butem zrobioną przez druidkę żagiew wraz z trzymającą ją dłonią.
- Ty...pajęczy...synu… - stęknęła powalona Kostrzewa, z trudem zbierając się w sobie. Obraz przed jej oczami latał i zmazywał się, czaszka pulsowała tępym bólem, który przyćmiewał nawet złamanie palców. Stojący nad nią drow dwoił się i troił w majakach, ale był dość widoczny, by druidka nie miała problemu z wycelowaniem w niego zdrowej dłoni.
- Dzieci Lasu… pomóżcie - szepnęła, przywołując na pomoc jedną ze sług Wielkiego Dębu. Z wyciągniętych w górę palców kobiety zaczęło promieniować zamglone, zielone pulsowanie, a w powietrzu rozszedł się zapach zieleni i odległe, widmowe dźwięki polującej watahy. Chmura światła błyskawicznie urosła do wielkości obłoku, z którego nagle wyskoczył wyszczerzony wilczy pysk, a zanim reszta drapieżnika, opierając się łapami o pierś drowa.
- Zagryź! - warknęła jeszcze Kostrzewa, zaciskając z bólu zęby. Przywołana bestia rozwarła szczęki, ale Nautowi udało się odepchnąć basiora tak, że jego kły wyryły jedynie płytką szramę na policzku drowa. Wilk opadł na łapy obok przeciwnika, zawył rozczarowany i zniknął w magicznym wyładowaniu, przypominającym chmurę opadających liści.

Shando spojrzał na półorka, trzymanego w uścisku. Dokładnie zaś spojrzał mu w oczy i powiedział - Łapiemy druidkę i jazda na zewnątrz - po czym puścił Thoga, dopadł Kostrzewy z zamiarem wyciągnięcia jej z biblioteki, mając nadzieję że Thog zajmie się drugą ręką. W końcu pogada sobie z obojgiem półorków gdy uciekną z zasięgu Albusa... jak będą jeszcze żywi, co w obliczu wściekłości drowa, bezmyślnego ataku Kostrzewy i gryzącego dymu wypełniającego coraz szczelniej małe pomieszczenie zaczynało być wątpliwe. - Var! Mara! Odwrót!
Thog wstał najszybciej jak tylko potrafił, naprędce zgarnął swój topór, który leżał tuż obok niego gdy szarpał się z calishytą, po czym zgodnie z słowami czaroklety ruszył na pomoc wyprowadzeniu Kostrzewy. Ogień już płonął teraz trzeba było tylko uciec z tej śmiertelnej pułapki.

Na tą chwilę do biblioteki wbiegł zdyszany rudzielec z wiadrem wypełnionym do połowy wodą. Podbiegła do palących się ksiąg i wylała całą zawartość na papierzyska zanosząc się kaszlem z powodu gryzącego dymu, podobnie jak reszta zgromadzonych osób. Jeden rzut oka na pobojowisko wystarczył aby domyślić się jak potoczyła się konfrontacja.
- Naut! - dziewczynka ominęła zbierających druidkę z podłogi mężczyzn i podbiegła do elfa. Nie wyhamowała w porę, a może wcale nie miała zamiaru, i wpadła wprost na drowa obejmując go ciasno jakby biegła do matki rodzonej i przyciskała kościsty policzek do jego piersi.
- Nie tak miało wszystko być…
Drobne wąskie usta wykrzywiły się w podkówkę, oczy zaszły wilgotną goryczą. Było jej wstyd za zielonoskórych kompanów i żal za cały ten galimatias, niesnaski i wrogość wobec bogom ducha winnego elfa. Ponoć była tylko dzieckiem ale zdawało jej się, że lepiej by to wszystko się potoczyło jakby samą ją jedną wysłano z misją do Albusa. Dorośli niby rozumni i rozsądni winni być a zupełnie się nie popisali, Mara straciła wiarę w całą ich misję i lojalność wobec grupy, którą wcześniej odczuwała jako naturalną konsekwencję wspólnej wędrówki. Teraz już nie była wcale pewna komu kibicuje w tym rozdaniu, na słowa Shanda o odwrocie bynajmniej nie zareagowała wcale.

Drow chwycił ją za kark jak ślepe kocię i wywlókł z wypełnionej dymem biblioteki na ciemny korytarz, a reszta wybiegła za nim, pędząc w stronę zbawczego wyjścia. Nikt nie zauważył, że po kilkunastu krokach Naut skręcił do łaźni, gdzie wentylacja była najlepsza, a pożar nie sięgał. Skamlący Strzyga następował im na pięty. Przez chwilę wszyscy troje dyszeli i kaszleli ciężko, pozbywając się trucizny z płuc, a echa kroków reszty wesołej gromady cichły coraz bardziej. Mara przetarła oczy i posłała drowowi takie spojrzenie jakie zwykła posyłać Grimaldusowi gdy coś przeskrobała.
- Za dużo nas tu i za duży chaos się wkradł. Ale nie przekreślaj wszystkiego bo dwóch zielonych ma mózgi małe jak orzeszki. Nie złość się… - wielkie zielone oczy potrafiły wycisnąć współczucie nawet z twardego serca. Czy drowie serce było takim? Mara miała nadzieję, chociaż drow tylko wzruszył ramionami.
- Ludzie - prychnął pogardliwie, mimo że nie do wszystkich towarzyszy zaklinaczki można to było przypasować. - I co masz teraz zamiar zrobić?
- Mieliśmy z Albusem pomówić ale to już raczej nie wchodzi w grę… - zamyśliła się dziewczynka pocierając mały umorusany sadzą nos. - Z trutką nie wyszło, szkoda… To teraz już tylko jedno. Trzeba dziadka… no… - wzruszyła ramionami i całkiem niewinnie przejechała palcem od jednego ucha do drugiego. - Co do tego pozostali chyba są jednomyślni… znaczy najlepiej żeby wyżył i go zawieźć do wsi, postawić przed obliczem władz czy coś… No i ciebie jakoś oswobodzić z tej klątwy, obiecałam że cię tak nie zostawię i nie zamierzam.

Drow westchnął nad uporem dzieciaka.
- Lepiej mi pomożesz jak stąd uciekniesz i paladynów sprowadzisz. Magowi, co im sąsiadów skóruje na pewno się nie oprą, a mnie - jako więźnia - powinni puścić wolno. A jeśli nie… - wzruszył ramionami - to sam sobie drogę do wolności wysiekę. Na prawdę myślisz, że wasza grupka zdoła pokonać kogoś, kto stworzył to wszystko? - wskazał na piękne iluzje. - Nawet szalony tak wam w głowach namiesza, że pozabijacie się nawzajem i nawet tego nie zauważycie. Na zewnątrz lepiej mi się przysłużysz… mała przyjaciółko - zakończył z pewnym oporem w głosie.
Mara nie wyglądała na przekonaną ale ostatecznie pokiwała głową.
- Obiecuję, że sprowadzę pomoc. Nie daj się zabić do tego czasu - pociągnęła lekko nosem ale zaraz wyjaśniła. - To przez ten dym… I jeszcze oczy mi zaczną głupie łzawić...
- Nie dam - kiwnął głową drow, choć Marze wydawało się, że bez wielkiego przekonania - Pogrzebał po kieszeniach. - Masz - wcisnął dziewczynce w dłoń małą perłę na srebrnym łańcuszku, czarną jak najczarniejszy onyks. - Albus jeszcze długo nie zauważy jej zniknięcia. Nie jestem pewien co dokładnie robi. Albo przechowuje wybrany czar, albo raz dziennie rzuca magiczny pocisk. Jakiś czarodziej ci dokładnie wyjaśni, choć przypuszczam, że zażąda za to sowitej zapłaty. Na pewno przyda się tak nieroztropnemu dziecku jak ty. A to - w ciemnej dłoni drowa błysnął drugi przedmiot - dowód mojej wdzięczności. Jeśli kiedykolwiek miałabyś kłopoty w którymś z Dziesięciu Miast - zwłaszcza w Bryn Shander - idź do najbardziej szemranej z dzielnic, do najbardziej z szemranych gospód i pokaż to - na dłoni Mary wylądował jakiś przedmiot wielkości monety, którego w półmroku nie widziała zbyt dobrze. - Pomogą ci.
Z powagą nałożyła na szyję wisior, monetę wsunęła do sakiewki przy pasie.
- Dziękuję - zastanawiała się moment. - A ja nic nie mam jak na złość…
W końcu zdjęła z szyi koraliki, które sama zrobiła z kości ptaków, piór i kamiennych paciorków. Owinęła drowowi wokół nadgarstka upewniwszy się gestem, że nie ma nic naprzeciw. Nie zaprotestował, choć wyraz twarzy miał nieodgadniony.
- Ostatnio straciłam przyjaciela, wiesz? - mówiła pod nosem zaplątując pętelkę na rzemyku. - Przez moją głupotę zginął i nie ma dnia żebym sobie tego nie wyrzucała. Tobie nie pozwolę zginąć, masz moje słowo. Wrócę tu i cię uratuję.
Na moment podniosła na niego oczy i uśmiechnęła się gładko, łobuzersko.
- No to… idę. Zanim zieloni znów tu wpadną myśląc, że przerabiasz mnie na dżem.
- Wyprowadzę cię - drow zamoczył w wodzie dwie leżący na brzegu kawałek materiału, rozdarł go i połowę podał Marze. - Przyłóż sobie do twarzy. Czekaj! - krzyknął, gdy już mieli wyjść na korytarz. Przez tunel przetoczył się potężny podmuch wiatru wymiatając sporą część dymu, a od strony biblioteki dobiegło ich zrozpaczone zawodzenie i krzyk Naaaaut! Naaaut! - Chodu! - Naut pociągnął Marę za rękę, rozwijając taką prędkość, że dziewczynka niemal powiewała za nim w powietrzu; nawet Strzyga z trudnością za nim nadążał. Była pewna, że przegoniłby bez trudu nawet wielkiego Grzmota. Pod wyjściem do lasu znaleźli się w chwili, gdy nogi ostatniego z ybnijczyków znikały w otworze. - No już, znikaj - elf pchnął zaklinaczkę w stronę schodów i podsadził wilka, który skulił się jakby dostał się w łapy smoka. - I pamiętaj - obiecałaś! - szepnął, a w jego głosie brzmiała nadzieja… i groźba.
- Pamiętam - Mara potwierdziła uroczyście kładąc rękę na piersi. Pomogła Strzydze wygrzebać się na zewnątrz i spojrzała jeszcze raz za drowem, ale już go nie dojrzała.
 
liliel jest offline