Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-07-2014, 07:04   #70
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Czarny Las / Cadeyrn
Dzień trzeci, ranek-południe


Podróżnicy wydostali się z podziemnego królestwa Albusa łapczywie połykając wielkie hausty świeżego powietrza. Potężny podmuch magicznego wiatru, który niespodziewanie przeleciał przez korytarz owionął ich gęstą chmurą dymu, nieledwie dusząc na śmierć. Pokryta potem i sadzą drużyna zebrała się jednak szybko i ruszyła w stronę Cadeyrn w takim tempie, na jakie pozwalały rany Thoga i Kostrzewy - choć tej ostatniej na szczęście pozostało jeszcze trochę energii by móc wyleczyć poobijaną głowę. Var ciężko stąpał wielkimi krokami; niziołek ważył sobie całkiem sporo, a jego plecak drugie tyle i nawet silny Grzmot odczuł te dwie świece marszu nim Burro wreszcie otworzył oczy. Zrobili krótki popas, po czym ruszyli dalej. Ku niejakiemu zaskoczeniu Shando i Kostrzewy pomiędzy drzewami nie było widać śladów pogoni, a Wredota i Strzyga patrolowały czujnie okolicę, ciesząc się z odzyskanej wreszcie wolności. W dzień złowieszczy Las nie wydawał się taki straszny; nadal jednak był dzikimi ostępami, a bez koni droga do cywilizacji zabrała drużynie ponad dwa razu więcej czasu.
Słońce stało już wysoko gdy wreszcie opuścili gęstwinę, a sięgnęło niemal zenitu gdy na horyzoncie zamajaczyła
kamienna kaplica Chauntei. Ulgę poczuł zwłaszcza Burro; po drodze minęli na wpół zwaloną chałupę, przy której leżały świeżutkie trupy rosomaków - co prawda nie złowieszczych, ale przy tych stworzeniach nie robiło to wielkiej różnicy.

Tibor nie zdążył wyleżeć się nawet dwóch świec gdy zamieszanie na zewnątrz przyciągnęło go do okna jak ćmę do ognia. Widział jak Gjordi Bosse Vole przegalopowali przez wieś ciągnąć za sobą znaleźne konie, a szmer podnieconych rozmów nie pozostawiał wątpliwości - ybnijczycy jakimś cudem przeżyli i powrócili. Mabari niespokojnie drapał w drzwi, piskiem wzywając swojego pana na zewnątrz.

Nawet Var odczuł ulgę gdy na ich spotkanie wypadło ze wsi dwóch jeźdźców ciągnących za sobą luzaki - ich zaginione konie. Co prawda tylko cztery, ale zawsze. Myśliwi posadzili w siodłach przed sobą Marę i Burra, a reszta wsiadła na konie przemierzając ostatnie kilometry na cudzych nogach. W Cadeyrn czekała już na nich kapłanka, gotowa opatrzyć rany, a w domu Robata Jednookiego stół z jadłem, zimna woda, mleko i piwo oraz posłania dla tych, którzy mogli potrzebować odpoczynku. Przed sołtysowym domem stłoczyła się chyba cała wieś, ale mieszkańcy milczeli z szacunkiem wiedząc, że podróżni muszą odpocząć, a w końcu i tak powiedzą swoje.
 
Sayane jest offline