Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-07-2014, 17:15   #11
Zajcu
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Łydki chłopaka uderzyły konia w odpowiedni sposób, a ten zaczął powoli zwalniać, by przystanąć tuż przed jegomościem. Jakby za sprawą dziwnego przeczucia, czy też zwyczajnie spaczenia, Były strażnik ustawił się zdrowszym, normalniejszym profilem w kierunku jegomonościa.
- Witaj, jestem Sychea - przedstawił się, kłaniając się delikatnie.
Rycerz podniósł delikatnie głowę, odwracając się w stronę mutanta. Milczał przez chwilę, mierząc go wzrokiem. - Twoje imię przypomina mi coś, czego miałbym się bać. Twój wygląd sugeruje zagrożenie. Kimże jesteś, aby tu zajeżdżać? - spytał, zmęczonym głosem.
- Gdybym miał złe intencje, nie obnosił bym się z nimi w ten - w tym momencie chłopak zasłonił większą część swej twarzy pojedynczym ruchem ręki. - Sposób. - dodał nieco zasmuconym głosem.
- Teraz jestem nikim, miesiąc temu byłem KIMŚ. Wczoraj zaś niczym pies żywiłem się ochłapami danymi przez pana. - Sychea skrócił swój żywot do dwóch krótkich i niewiarygodnie trafnych zdań.
- Wtem nie mnie to obchodzi, bylebyś krzywdy nie niósł. - mężczyzna przytaknął skinieniem głowy, jakby na znak, że ufa przybyszowi. - Nie rzekłeś jednak, czemuż od jednego pana, po drugi zamek biegniesz? - głowił się rycerz, poprawiając nieco na swoim siedzisku. - Miejsce to dobre, prawda. Acz myślałbym, że zapomniane.
- Nie był to pan którego wybrałem; gdy miałem okazję, to zwiałem - odparł, a rym zdawał się samoistnie wpadać w jego słowa. Przymrużył nieco oko, jakby w wyrazie rozbawienia. Amy z pewnością byłaby rozbawiona tą autentyczną improwizacją.
- Jeśli miejsce to jest przez wszystkich zapomniane, z chęcią zostałbym jego dworzanem. - dodał po chwili, zaś jego umysł powoli zaczynał rozważać założenie złotego łańcucha i karierę muzyczną….
Oczy rycerza zwężały się lekko. Sychea miał wrażenie, że uśmiechał się pod hełmem. - To opuszczone zamczysko. Pilnowano niegdyś granicy, od strony Ferramentii. Użytku było jednak mało, gońce daleko mieli. Więc odsprzedano, księciu z północy. Pra, pra, pra ojcowi memu. - zbrojny oparł swój topór o ścianę obok siebie. - Miejsce niezwykle przyjemne. Wojsk w okolicy nie ma, gleba wręcz święta, mówią, że diopsydy pod zamkiem. Zboże czy winorośl w tydzień wyrosną. Przynajmniej póki magia pod wciąż pod ziemią. O ile zamek oswoisz, i samotność zniesiesz, brać możesz.
- A ty? - chłopak zdawał się chwilowo oddalać od siebie wizję stania się posiadaczem tego opuszczonego zamku. Jego niesamowite podłoże mogło zamienić go we wspaniały kąsek dla gildii alchemików… Ciężko jest przestawić umysł do nowego stanu rzeczy. Jeśli ta propozycja padłaby miesiąc, czy dwa temu, byłby wniebowzięty. Wystarczyłoby zdobyć zioła droższych składników i zbierać z tego niesamowite profity.
- Czy trzyma cię tutaj tylko powinność wobec przodków? - zapytał, odwracając się w kierunku rozmówcy. Nawet jeśli jego szkaradna twarz mogła odstraszyć ziemianina, ciekawość połączona z odruchami zwyciężyła.
- Jam...martwy. - wyznał rycerz, cofając prawą dłoń z brzucha, w którym znajdowała się dość szeroka rana. - Przed laty w podróż wyruszyłem, świat poznać. Brata nie widziałem, do zamku wszedłem dwa razy, wydawał się pusty. Wtem coś mnie z cienia dorwało. Miejsce to nagroda wielka, i z chęcią bym je widział kwitnące. Sam tego już nie dokonam, zamku...nie oswoiłem. - historia była niezwykle bajkowa, i niezwykle dogodna dla Sychea.
Chłopak grzebał przez kilka chwil w jednej z kieszeni. Dopiero, gdy jego dłoń zatrzymała się na odpowiedniej flaszeczce, uśmiechnął się.
- Dzisiaj ktoś mnie uwolnił. Ja z chęcią zrobię to samo. - miał wyraźny problem z usprawiedliwieniem swej decyzji. Właśnie oddawał jedną z drogocennych w Ferramentii mikstur komuś, kto z całą pewnością nie miał jak mu odpłacić. Może zwyczajnie potrzebował teraz kontaktu? Sojusznika? Kogoś, komu w końcu będzie mógł zaufać. Sama wizja tego, że ktoś jest mu winien przysługę, była wystarczająco kusząca. Zszedł z konia, położył jedną dłoń na szyi zwierzęcia, delikatnie je głaszcząc. Drugą, trzymającą w sobie niesamowity skarb, wyciągnął w kierunku osobnika. - Uznaj to za mój Dar.
Rycerz trzęsącą się dłonią wziął butelkę od Sychea, i wypił jej zawartość w lekko nieopanowany sposób. Część płynu zwyczajnie spłynęła mu po policzku. Nie mówił nic. Czuł, że Sychea nie ma do niego złych zamiarów. - Podziękuję ci...jutro...dobrze? - spytał, zamykając oczy z zmęczenia.
- Pozwolisz, że zacznę zwiedzać bez ciebie - szepnął, nie chcąc przerwać snu mężczyzny. Nie wiedział kto, lub co, czai się wewnątrz tych murów, jednak potrzebował jakiejś formy treningu. Zwłaszcza, jeśli kiedykolwiek chciałby dokonać zemsty. Membrańska pani generał z całą pewnością nie wysłała go tutaj bez powodów. Może ich armia miała udać się w przeciwnym kierunku, mogła też chcieć, by umarł w tym właśnie zamku. Przywiązał konia przed wejściem, tak by nie zdołał zaszkodzić władcy tego miejsca. Sam zaś ruszył do środka, przygotowując się do ewentualnego dobrania broni.
Zamek był cichy i ciemny. Prawie. Wchodząc do środka Sychea spostrzegł liczne dziury w dachu, przez które padało światło słoneczne, o dziwo zawsze lądując na jakiejś wyrastającej z ziemi roślinie. Gleba mogła być wspaniała, ale trzeba będzie na nią uważać jeżeli ktoś chciały tu zamieszkać na dłużej.
Wiele komnat było zwyczajnie zamkniętych, sporo zastawionych od środka diabli wiedzą czym.
Otwarte było przejście do kuchni, z racji, że drzwi już dawno się rozpadły. Wejście na wyższe piętra również nie wyglądało na zablokowane. No i była jeszcze jedna wieża postawiona po prawej stronie zamku, do której dostać się było można właśnie z głónego zamku. Budynek wydawał się mieć trzy piętra, oraz ewentualne poddasze.
- Tej nocy będą łowy… - chłopak wyszeptywał treść znanej mu łowieckiej pieśni. Za sprawą licznych kontaktów z artystami znał ogromną ilość dzieł, jednak nigdy nie potrafił ich wykonać poprawnie. Ciężko jednak porównywać się do tych, którzy poświęcają cały swój żywot sztuce. Sychea miał swoje mikstury, klejnoty i obowiązki. To kiedyś był jego świat. Teraz pozostały już tylko dwa z trzech elementów.
- Złap ich zapach… - co dziwne, chłopak zaczynał kolejne wersy, nie dochodząc do ich najważniejszych elementów. Postępował z poetą tak, jak działano z nim. Zdradzał jego dzieło, tylko zaczynał ciekawą opowieść.
Rośliny w pomieszczeniu zaczęły lekko falować niczym dotykane przez wiatr, gdy tylko dotarł do nich dźwięk słów Sychea. Ruch ten nie ustawał nawet gdy chłopak milkł. Ruszył powolnym krokiem w kierunku kuchni. Starał się uważać na otoczenie. Jeśli faktyczny właściciel tego miejsca niemalże umarł z racji pojedynczej niespodzianki, mutantowi może przytrafić się to samo.
Kuchnia była miejscem pustym i dośc zaniedbanym. Znowu było tu mnówstwo roślin, które wychodziły na dwór przez pozbawione okiennic okno.
Oprócz tego kuchnia miała standardowe mnóstwo szaf, oraz miejsce na ogień nad którym wisiał sporych rozmiarów garniec. Stół był jeden, ale za to dość spory.
Przeszukiwanie szafek nie wydawało się chłopakowi szczególnie interesującą rozrywką. Miesiąc temu był królewskim strażnikiem, a dostarczana mu rozrywka osiągała conajmniej poziom dworu. Nawet jeśli nie bawił się zbyt często, to z całą pewnością robił to dobrze. Zadbali o to jego znajomi artyści. Jeśli wewnątrz mebli znajdowało się coś wartościowego, to z pewnością dowie się o tym jutro.
Sam zaś ruszył w kierunku nieznanego, powoli zwiedzając następne piętro budynku. W jego uszach ciągle brzmiała nucona wcześniej pieśń.
Schody skrzeczały pod nogami Sychea, gdy dostał się na następne piętro jego wiedza na temat budynku nieco się zmieniła. Z dołu nie było może tego widać, bo nie ma aż takiej dziury w suficie, ale tutaj było jasnym, że budynek ma tylko jedno piętro ponad parter...i może pół drugiego. Reszty po prostu nie było. Zamiast tego, w wieży obok rosło drzewo, które przebiło się kilkoma gałęziami przez ścianę i rozrosło w górę, rozwalając połowę drugiego piętra, prawie całe trzecie i podnosząc dach kilka stup w górę.
Coś śmignęło obok Sychea, wzbudzając jego uwagę. Wyjął on swoją kosę wręcz odruchowo. Słysząc nieprzyjemny dźwięk chłopak spostrzegł, że rośliny z dolnego piętra weszły na schody i oplotły je, sugerując, że nie są najlepszą drogą w dół. Zeskoczenie na parter też nie było zbyt kuszącą opcją. Piętro było niepotrzebnie wysoko.
Na piętrze zaczął rozchodzić się niepokojący dźwięk przypominające rechot żaby.
Chłopak uśmiechnął się w duchu. Jeden z jego klejnotów zadziała idealnie w razie konieczności odwrotu. Wątpił, dokładnie tak samo, jak przy starciu z generał Membry, że zostanie pokonany. Nawet jeśli był mutantem, to śmiał twierdzić, że rośliny znajdują się nieco pod nim.
Rozłoszył kosę i powoli ruszył w kierunku źródła przedziwnych dźwięków. Jeśli nie zdoła go zlokalizować, zwyczajnie nie będzie przerywał zwiedzania.
- Krero! - usłyszał Sychea gdy drobny cień wyskoczył z jednego pokoju, próbując go czymś dźgnąć. Udało mu się uskoczyć, ledwo. Nim przyjżał się kreaturze ta wpadła w następny pokój, chowając się w nim i zamykając drzwi.
Mutant wyciągnął przed siebie złożoną kosę. Znajdujący się na dolnym zakończeniu oliwin rozbłysnął, a z broni wystrzelił piorun kulisty. Chyba właśnie to było najszybszym, najbardziej skutecznym, oraz, o dziwo, najbezpieczniejszym sposobem. Tylko tak nie narażał się na atak z zaskoczenia, czy moment w którym ostrze kosy utknie w drzwiach, a on nie będzie miał możliwości obronić się przed atakiem.
Stworzenie wyskoczyło z pokoju obok, znów goniąc na Sychea, tym razem rozdzierając mu spodnie u łytce, oraz towrząc dość płytkie nacięcie. Stwór zniknął w następnych drzwiach, niechętny do otwartej walki.
Czarna kosa została rozłożona w ułamku sekundy. Dłonie blondyna prowadziły ją w coraz bardziej fantazyjnym tańcu. Kilka młynków, obrotów i rozcinające powietrze ostrze wypełniały teraz korytarz. Nie przesuwał się do przodu, zwyczajnie czekał na moment, w którym przeciwnik opuści swe ukrycie. Zamierzał zaatakować go, tnąc po okręgu.
Kreatura nie pojawiała się przez pewien moment, a Sychea słyszał jakiś hałas z wnętrza pokoju gdy nagle coś poruszyło się na wyższym piętrze, i równie nagle zatrzymało.


Mała zielona kreatura spoglądała na Sychea kręcącego swoją kosą z góry. Widocznie nie miał zamiaru pakować się w chłopaka wykonującego tego typu akrobacje.
Ubrany był dość mizernie, choć ogólną posturę miał ludzką. Z wyglądu przypominał roślinę. Konkretniej, z skóry. Jego włosy również przypominały chaotyczny krzak.
Na plecach kreatury znajdowała się drewniana tarcza, a w jej rękach, niewielka włócznia.
- Rozumiesz mnie? - spytał po chwili zastanowienia, kontynuując swój taniec. Nie było to co prawda tango, czy inny ze wspaniałych, pełnych artyzmu klasyków. Nie sławił on nim żadnego z bóstw, nie był w stanie nawet głosić jakiejś idei.
Stworzenie wykrzywiło nieco łeb, wydając dziwny, nieco żabi rechot. W końcu jednak mruknęło. - Kero. - cokolwiek to miało znaczyć. Następnie, zaczęło naśladować młynek Sychea w nieco mniej...wyćwiczony sposób.
- Kero. - jednooki powtórzył niezrozumiałe słowo, które w całkiem oczywisty sposób przypominało zwyczajny żabi rechot. Zatrzymał swoją broń, pochylając nieco swoją sylwetkę w skromnym pokłonie. Nie emanował wrogimi zamiarami, najwyraźniej próbował dogadać się z dziwną istotą, sprawdzić, czy ta będzie kontynuować naśladywanie go. Jeśli tak, zwyczajnie rzuci się na nią i tnie jej głowę. Nie wyglądała na wystarczająco bogatą, by kupić sobie życie.
Stwór był jednak chyba trochę mądrzejszy. Przyglądał się twarzy Sychea, i dość widocznie jej nie ufał. Złapał mocno swoją włócznię i wycelował ją w kosę chłopaka, wskazując swój osobisty problem.
Riposta była równie prosta i niewerbalna. Najdalsza, nieuzbrojona część kosy, wskazywała teraz na broń zielonej istoty. Chłopak zaś przechylił nieznacznie głowę, odsłaniając nieco swoją czarną szyję. Nawet prymitywne istoty powinny rozpoznać ten gest uległości. Mimo wszystko nie zmieniał swoich planów, gdy będzie miał okazję - zabije stworzenie.
Stworzenie zaczęło wymachiwać ręką z włócznią i tupać prawą nogą. - Ke! Ke! - wrzeszczał, w stronę Sychea, nie ulegając jego przekonywaniom.
- W nasz dom broń wnosisz. Czego oczekujesz, kreaturo? - dość delikatny głos rozległ się po okolicy, zaś żaboludź zaczął mu energicznie przytakiwać skinieniem głowy.
- Wasz dom? Czyż jego pan nie leży przed wejściem? - odpowiedział spkojnym, pozbawionym agresji głosem. Tak długo jak żabie istoty posiadały kogoś pełniącego rolę przywódcy, szybsze, niekoniecznie bardziej pokojowe, rozwiązanie było możliwe.
- Jam jest dziedzicem tego zamku. Rycerz u bram o twarzy za hełmem, to nikt inny jak gość nieproszony, który wszedł przez bramę ścinać nasze winorośle nim w ogóle zapukał do drzwi. - ocenił w odpowiedzi głos. Zmysły Sychea pozwoliły mu ocenić, że nie jest on niesiony magicznie, a w okolicy nie było żadnego opalu. Chłopak był pewien, że rozmówca jest gdzieś nad nim, na drugim piętrze.
- Osiągnęliśmy sytuację, w której twoje i jego słowo stają naprzeciw. - z braku innych możliwych celów samotne oko młodzieńca wpatrywało się w poznaną już wcześniej zieloną istotę. Obecnie był to najlepszy, czy raczej jedyny, wykładnik jego odbiorców. - Czy masz coś, by je wesprzeć? - dodał po chwili.
- Mój naszyjnik jest symbolem rodu, który władał tym zamkiem. - wyjaśnił głos. - Prawdą jest, że pierwszy pośród rodzinnych dołączyłem do elfiego ludu, nawet jeżeli wbrew swej woli. - dodał, jak gdyby oczekiwał, że ta wiedza jest istotna w rozmowie. - Jednakże ani ja, ani żadna roślina tutaj, nie są bestiami oczekującymi bitwy. Gero oferuje ci pokój, jeżeli złożysz broń. Ingerować nie będę, jeżeli ofertę przyjmiesz. W przeciwnym wypadku, możesz stanąć mi na przeciw. - zaoferował osobnik. - Najpewniej będę stanowił większe wyzwanie niż młoda roślinka.
Chłopak był niedawno postawiony w podobnej sytuacji. Nie miał zamiaru toczyć kolejnej walki z osobnikiem, który nie zamierzał jej unikać. Pewność siebie była czymś, co przychodziło wraz z udowadniającym swą siłę doświadczeniem. Ostatnie zajścia sprawiły zaś, że w swej własnej ocenie jego siła zbliżyła się do poziomu posiadania. Czarny żniwiarz przybrał najbardziej pokojową ze swych form, a chłopak zaczął nieśmiało chować ją za plecami.
- Więc… Możemy porozmawiać? - zapytał, spełniając warunki elfiego pana.
- Tak, wejdź na drugie piętro. - zadecydował “elf”. Kreatura zaś, zwana “Gero”, obniżyła swoją włócznię i zaczęła się wycofywać, na drugi koniec pomieszczenia.
Sychea umieścił złożoną kosę w przeznaczonym do tego miejscu na swoich plecach. Wyglądał, jak szermierz chowający swego najbardziej wiernego przyjaciela. Kto wie, może mutant w trakcie swej banicji odkryje nowe sposoby rozwiązywania konfliktów, tak bardzo preferowane przez dworzan.
Pierwszy krok był zdecydowanie najtrudniejszy, najbardziej przepełniony niezdecydowaniem. Chłopak nieśmiało stawiał stopę, jakby oczekiwał ataku ze strony elfiego księcia. Nie było to nic nadzwyczajnego, po prostu mierzył innych swoją miarą. Widział możliwości wykorzystania jego obecnego statusu przeciw niemu. Sam nie miałby problemów z zabójstwem byle zdrajcy, śmiecia nie posiadającego nawet szlacheckiego tytułu, czy ziemi. Cały jego majątek znajdował się na jego plecach. Był niewiele lepszy od chłopa czy niewolnika…
Lewa ręka siwowłosego uformowała pięść, zaś tylko jego nienaturalnie silna skóra powstrzymywała wbijające się paznokcie. Chłopak szukał jakiejś odskoczni, czegoś co pozwoli mu na skupienie się, opanowanie swych żądz i niespełnienie roli windykatora. Powoli kierował się w kierunku drugiego piętra, a ciężar tego trywialnego wysiłku można było porównać do maratonu. Prawa ręka chłopaka starła z czoła wirtualny pot...
Rośliny w okół Sychea poruszały się delikatnie, gdy ten wchodził w górę po dość starawych schodach, które skrzypiały od nacisku jego butów. Zewnętrzna kamienna konstrukcja budowli nie odzwierciedlała jej dość zaniedbanego i drewnianego wnętrza.
Na górnym, w połowie zrujnowanym piętrze pozbawionym większości podłogi również znajdowały się pokoje mieszkalne. Szło myśleć, że zamczysko mogło funkcjonować jako miejsce postoju dla zbrojnych, albo przynajmniej podróżujących handlarzy.
Tuż obok schodów znajdowały się podwójne, otwarte drzwi zapraszające do wielkiej sali, będącej podłużnym pomieszczeniem jadalnym z wielkim stołem, na końcu którego znajdował się ogromny fotel pełen ozdób.

Pomieszczenie było oczywiście obrośnięte wszelkiego rodzaju roślinnością, co wydawało się być tematem tego domu. Na ogromnym fotelu siedział chłopak o podobnym do Sychea wzroście. Jego ubrania również sporzadzone były z roślinności, ale i na jego skórze zdawało się, że znajdują się miejscami kolce podobne do tych, które rosną na różach. Jego demoniczną aparycję podkreślały zielone, kolczaste rogi. Za tronem zaś żywo kręciły się dość groźne rośliny, które dzięki swojej wiedzy alchemika oraz czystej logice Sychea mógł orkeślić jako mięsożerne.
- Witam w pałacu granicznym. - rzekł, opierając dwie z swoich dłoni na krwawiącej nodze. Wyglądało na to, że jego kolano było ranne.
- Witam elfiego księcia. - drugi, nieco bardziej czarny demon gnębiący tą okolicę samym faktem życia, przemówił dopiero po dłuższej chwili. Jego samotne oko uważnie analizowało otoczenie, mózg zaś szukał mikstur, które mógłby przygotować z pomocą tego miejsca. Przez umysł przemknęło uczucie zawiedzenia. Pomoc, którą ofiarował bezimiennemu rycerzowi, zapewne nie będzie miała znaczenia.
- Pod jakim ukrywasz się mianem? - zapytał, opuszczając nieco głowę. Rozmówca z całą pewnością miał nad nim przewagę. Zwłaszcza w tym miejscu.
- Ellemar z rodu Versa. - wyjawił bez przeszkód osobnik. Skanujący okolicę Sychea dostrzegł wiele obrazów w sali jadalnej. Wszystkie prezentowały jakiś osobników. Na jednej z ścian znajdował się jego gospodarz, tylko że w formie dużo bardziej ludzkiej. Na zdjęciu z nim był jeszcze jeden mężczyzna i jakaś starsza kobieta, zdecydowanie matka dwojga. - Witam w moich progach.
- Dziękuję. - powiedział, pochylając się nieco bardziej. Dopiero po przepełnionej ciszą chwili, uniósł swą sylwetkę. Gdy jego oko spoczęło na księciu, chłopak zaczął głowić się nad faktycznym wiekiem osobnika. Nie potrafił nawet wyobrazić sobie, jak wielki potencjał dawało opóźnienie, czy całkowita negacja procesu starzenia. Tworzenie mikstur rangi A czy S byłoby dla tego osobnika łatwiejsze, niż warzenie tych oznaczonych literką C. Wszystko jednak musiało mieć swoją cenę.
- Ja zaś jestem Sychea, wędrowiec i najemnik. - chłopak przedstawił się w możliwie zbliżony do prawdy sposób. Nie miał nazwiska rodowego, nie zamierzał zaś kłamać przy osobniku, którego percepcja z pewnością wykraczała poza ograniczenia człowieka.
- No i? - po dłuższej chwili milczenia odezwał się elf. - Po co tu przylazłeś? - spytał w prost, unosząc wzrok na twarz Sychea.
- Moja wolność była grantem, jego warunkiem - udanie się w te strony. - odpowiedział równie krótko. Jeśli generał Membry miała jakikolwiek plan sprawiający, że ucieczka w tą właśnie stronę była optymalna, to nie było powodu by unikać wspomnienia o tym.
- Wtem rób jak uważasz. - westchnął elf. - Tak długo jak zostawisz spokój tego miejsca nienaruszony, możesz nawet się tu osiedlić, znaj mą łaskę. - sposób w jaki elf nagle zaczął chować swój wzrok sugerował Sychea, że trochę minęło od kiedy ostatni raz miał u siebie kompanię inną, niż rośliny. - Acz prosiłbym cię o przysługę. A raczej pytać raczę. Widziałeś może człowieka w zbroi w okolicy mego zamku?
- Tego, który dogorywał tuż przed jego wrotami? - zapytał krótko, starając się wczuć w daną mu przez życie rolę. Teraz stawał się największym śmieciem tego świata, najemnikiem, który ofiaruje swe usługi temu, kogo łaska jest bardziej wartościowa.
- Umiera on? Dobrze, spokój będzie. - głos mężczyzny był dość zadowolony, choć nie uśmiechał się. - Gdybyś chadzał w pobliżu bramy, zakop gdzie jego zwłoki. Jeżeli by przeżył, przepędź. Bądź czyń jak uważasz, w sumie, nie dbam. Byleby jego siekiera więcej nie opadła na me rośliny. - nakazał, ściskając swoje krwawiące kolano.
- Umierał. - chłopak powtórzył nieco silniejszym, chociaż ciągle pokornym, uniżonym głosem. - Jednak jego życie zostało mu dane po raz drugi. Czasem tak się zdarza - dodał, skupiając się na niesamowitej konstrukcji tronu. Wykonał mały krok do przodu, jakby chcąc zwiększyć wagę słów, które właśnie miał zamiar wypowiedzieć.
- On jednak również twierdzi, że zamek mu przynależny. Złym odprawiać go, nie kompensując strat. - stwierdził nieco poważniejszym głosem. Jeśli wyniósł coś z dorastania w niedalekiej okolicy dworu, to z całą pewnością był to brak ufności. - Darujesz mu życie, a on wróci z armią, czy kompanami. Zabijesz, ktoś przybędzie sprawdzić, co się z nim stało. - uzupełnił swe słowa dodatkowym wytłumaczeniem.
- Iście mądryś. - przytaknął skinieniem głowy. - Przyprowadź go więc. Rozbrój, i postaw przede mną. Możesz wołać Gero na pomoc, ale nie jest z niego wojownik, lecz kwiat. Nie licz na wiele. - poprosił, czy raczej rozkazał. - W zamian możesz liczyć na naszą wdzięczność, jeżeli postanowisz zatrzymać się w tych progach.
- Tak więc uczynię - odpowiedź najemnika była prosta, jednak nie pozbawiona podstaw dobrego zachowania. Nawet jeśli przyjmował postawę, która najlepiej zadowalała jego klienta, nie było mu z tym szczególnie źle. Każdy przecież zdradzał i wykorzystywał, by znaleźć się chociaż kilka szczebli wyżej na drabinie społecznej. Chłopak ukłonił się nisko i ruszył w kierunku wspomnianego wcześniej śpiącego rycerza.

Rycerz już nie spał. Ale wciąż siedział na swoim miejscu, wyraźnie nieco osłabiony. Na widok Sychea skinął lekko głową. - Całyś? - spytał. - Świetnie. Widziałeś coś, w tej piekielnej grocie?
- Zwiedziłem zamek, przyznam waść - pieniędzy nie warta rudera. - odpowiedział w dużym skrócie. Jego słowa, nawet pomimo nieszczególnie czystych intencji, były dobrym odzwierciedleniem prawdy. Powoli zbliżał się w kierunku rycerza.
- Nie jest to jednak miejsce bezpańskie, a tytułujący się mianem władcy chciałby z tobą porozmawiać. - dodał po chwili, spoglądając smutnym wzrokiem. Nawet widok podległego mu zwierzęcia nei poprawiał podłego humoru.
Rycerz spoglądał pewien moment na ziemię, zaklnął. - Szlag by to. - po czym spojrzał na Syceha - Tyś pewny, że mnie nie zarżną? Może lepiej, jak zwieję na północ?
- Przedstawiłem sprawę w taki sposób, by zagwarantować bezpieczeństwo obu stron - demoniczne dziecko odpowiedziało w godnej strażnika równowagi manierze. Nie patrzył na dobro każdej ze stron, interesowal go tylko własny zysk. W ten sposób mógł jednak zyskać więcej niż jednego sojusznika.
- Niechaj więc będzie. - rycerz uniósł się ciężko, opierając na swojej siekierze, czy raczej toporze. - Idziemy? - spytał. - Będzie szybciej, jak mi pomożesz. Wciąż ciężko mi się ruszać.
- Z wiadomych powodów lepiej będzie, jak przekażesz mi swój topór - stwierdził, biorąc rycerza pod ramię. Nawet jeśli miał on na sobie zbroję, nie był nieprzyjemnie ciężki. - Mogę zagwarantować ci twoje bezpieczeństwo w trakcie tej wizyty - dodał po chwili, jakby zachęcając osobnika.
Rycerz cicho przytaknął, wyrzucając topór na ziemię. - Po prostu po niego wrócę. - postanowił.

Dwójka szła dość powoli, Rycerz był sam w sobie zdrowy, ale jego organizm był mocno osłabiony. Zażycie daru jakiś dłuższy moment od otrzymania rany nie miało aż tak błogosławiących efektów.
Z kolei cała sytuacja zakończyła się równie przypadkowo i nagle, co rozpoczęła.
Gdy dwójka znalazła się na przeciw siebie, elf zaczął dość nerwowo stukać palcami. Rycerz z kolei oniemiał, i zdjął swój hełm. Rzucając go na ziemię, szepnął tylko - Bracie?
Jak się okazało, samolubny i pędzony potrzebą własnego dobra Sychea pomógł rozwiązać pewien problem niezrozumienia. Uniknął sytuacji, w której elf okazałby się bratobójcą z czystego przypadku. Rycerzowi z kolei, ocalił życie.
Dwójka, nie przeszkadzając sobie dyskutowała przez dłuższą chwilę, Ellemar jak się okazało został przemieniony w elfa poprzez odprawienie rytuału, który zobaczył w swoich snach, a zniszczone przez rycerza rośliny, gdy umierały, raniły i cało Ellemara, który z tym miejscem był związany.
Po dłuższych podziękowaniach w stronę Sychea, Ellemar zapytał. - Jak możemy ci się odwdzięczyć, podróżniku? Zasiedlisz się może, razem z nami?
- Twoja propozycja jest dla mnie niezmiernym zaszczytem - stwierdził, kłaniający się raz jeszcze chłopak. Gdyby tylko chciał, mógłby osiedlić się wewnątrz zamku, i za sprawą jego niesamowitych złoży klejnotów doskonalić swe zdolności alchemiczne. Może nawet odkryć mikstury, o których nie śniło się pętanym przez gildię osobnikom.
Rozpocząłby tego typu życie z największą, nieskłamaną przyjemnością. Coś jednak było nie tak. Nie wszystko pasowało do jego wyobrażenia o świecie. Mieszkanie wewnątrz opuszczonego zamku nie było spełnieniem marzeń.
Chłopak miał w sobie pewnego rodzaju iskrę. Pozwalającą mu pozbierać się po każdym uderzeniu żądzę znalezienia się na szczycie. Ujarzmiającą mutacje i wynikające z niej dyskryminacje pewność siebie.
- W ten sposób jednak nie oczyszczę swego imienia, nie odzyskam utraconego mienia. - dodał, nieco smutniejszym głosem.
- Rozumiem. - westchnął elf. - Znam osobników, którzy gonią za diabli wiedzą czym, gdy jest im za dobrze. - świadcząc ten komentarz spojrzał lekko na rycerza. - Wtem zostań, ile chcesz, zbierz siły. Możemy ci dać jedzenie na drogę, acz wyłącznie owoce rosną teraz w okół zamku. Na długo nie wystarczą, będziesz musiał śpieszyć na północ, do osad. Przeszukaj pokoje i znajdź sobie ubiór. Chłodne są tereny północne.
- Szukam wiedzy i doświadczeń, chyba to najbardziej przyda mi się w podróży. - dodał po chwili chłopak. Doceniał ofiarowane przez elfiego księcia podarki, każdy z nich był przydatny, jednak w pewien sposób… prosty, prymitywny. Sychea nie mógł jednak narzekać, pies nie szczeka na dającego mu jedzenie pana.
- Jeśli jednak moje dążenia legną na panewce, z chęcią wrócę, zobaczyć jak sobie radzicie - dodał po chwili.
Rycerz spojrzał na chłopaka uśmiechając się. - Byłem na północy, mogę nieco wiedzy ci ofiarować. Przede wszystkim, utrzymuj ogień. Nie dla ciepła, tylko po to, aby wilki odstraszać. Śpij krótko, aby nie zamarznąć. Trzymaj się jezior i rzek a w końcu znajdziesz jakąś osadę. - podrapał się po podbródku. - Północ jest niezwykle przesądna. Klejnoty są tam warte krocie, a ich użytkownicy to dla wszystkich wielcy magowie, więc łatwo uzyskasz posłuch. Królestw tam nie ma, zamków też nie. Każda wieś to swojego rodzaju państwo, z małą milicją. Nie przejmuj się więc manierami.
Ellemar również wysłuchiwał tej krótkiej opowieści. Wyraźnie dużo bardziej nią zaciekawiony niż Sychea, albo raczej, jego twarz więcej zaciekawienia zdradzała. Chłopak chyba sam nie raz chciał opuścić te okolice. W końcu jednak odwrócił się w stronę byłego strażnika, zdejmując z szyi swój naszyjnik. Był to srebrny wisior z diamentem. Był to jednak nietypowy klejnot, z racji, że nie był przejrzysty. Rzucił go wzdłuż stołu, aż wylądował przy Sychea. - Ten klejnot to jedyny symbol w tym rodzie. Dostałem go od naszej matki. - rzekł elf. - Nie jestem jednak człowiekiem, więc chyba powinienem stworzyć nowy ród, o nowej symbolice. Mawia się, że ten klejnot odpędza zło. Może ci pomóc.
- Albo możesz go sprzedać. - dodał rycerz, z nieco bardziej rzeczową radą. - A co do doświadczenia...Ten świat nie jest taki zły, na jaki wygląda.
Gest księcia elfów był niesamowity. Gdyby tylko organizm chłopaka funkcjonował normalnie, w jego oczach znalazłyby się teraz łzy. On jednak nie mógł tego zrobić, nie był nawet w stanie podziękować za gest radosnym uśmiechem. Samotne, czerwone oko przeskakiwało między naszyjnikiem, oraz jego poprzednim właścicielem.
- Dziękuję - powiedział, nie wiedząc dokładnie, jak powinien się zachować. Nie zyskiwali niczego, dając chłopakowi naszyjnik. Nawet gildia odnosiła spore sukcesy z racji posiadania, oraz sponsorowania strażnika królewskiego. Jednak gdy prestiż i cena jego usług zmalała, nagrody zdawały się być nieco bardziej autentyczne.
- Jeśli mogę coś zrobić dla was w trakcie dalszej drogi, czuję się zobowiązany. - stwierdził.
Nie było jednak niczego, czego dwójka mogła potrzebować.
 
Zajcu jest offline