Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-07-2014, 17:15   #11
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Łydki chłopaka uderzyły konia w odpowiedni sposób, a ten zaczął powoli zwalniać, by przystanąć tuż przed jegomościem. Jakby za sprawą dziwnego przeczucia, czy też zwyczajnie spaczenia, Były strażnik ustawił się zdrowszym, normalniejszym profilem w kierunku jegomonościa.
- Witaj, jestem Sychea - przedstawił się, kłaniając się delikatnie.
Rycerz podniósł delikatnie głowę, odwracając się w stronę mutanta. Milczał przez chwilę, mierząc go wzrokiem. - Twoje imię przypomina mi coś, czego miałbym się bać. Twój wygląd sugeruje zagrożenie. Kimże jesteś, aby tu zajeżdżać? - spytał, zmęczonym głosem.
- Gdybym miał złe intencje, nie obnosił bym się z nimi w ten - w tym momencie chłopak zasłonił większą część swej twarzy pojedynczym ruchem ręki. - Sposób. - dodał nieco zasmuconym głosem.
- Teraz jestem nikim, miesiąc temu byłem KIMŚ. Wczoraj zaś niczym pies żywiłem się ochłapami danymi przez pana. - Sychea skrócił swój żywot do dwóch krótkich i niewiarygodnie trafnych zdań.
- Wtem nie mnie to obchodzi, bylebyś krzywdy nie niósł. - mężczyzna przytaknął skinieniem głowy, jakby na znak, że ufa przybyszowi. - Nie rzekłeś jednak, czemuż od jednego pana, po drugi zamek biegniesz? - głowił się rycerz, poprawiając nieco na swoim siedzisku. - Miejsce to dobre, prawda. Acz myślałbym, że zapomniane.
- Nie był to pan którego wybrałem; gdy miałem okazję, to zwiałem - odparł, a rym zdawał się samoistnie wpadać w jego słowa. Przymrużył nieco oko, jakby w wyrazie rozbawienia. Amy z pewnością byłaby rozbawiona tą autentyczną improwizacją.
- Jeśli miejsce to jest przez wszystkich zapomniane, z chęcią zostałbym jego dworzanem. - dodał po chwili, zaś jego umysł powoli zaczynał rozważać założenie złotego łańcucha i karierę muzyczną….
Oczy rycerza zwężały się lekko. Sychea miał wrażenie, że uśmiechał się pod hełmem. - To opuszczone zamczysko. Pilnowano niegdyś granicy, od strony Ferramentii. Użytku było jednak mało, gońce daleko mieli. Więc odsprzedano, księciu z północy. Pra, pra, pra ojcowi memu. - zbrojny oparł swój topór o ścianę obok siebie. - Miejsce niezwykle przyjemne. Wojsk w okolicy nie ma, gleba wręcz święta, mówią, że diopsydy pod zamkiem. Zboże czy winorośl w tydzień wyrosną. Przynajmniej póki magia pod wciąż pod ziemią. O ile zamek oswoisz, i samotność zniesiesz, brać możesz.
- A ty? - chłopak zdawał się chwilowo oddalać od siebie wizję stania się posiadaczem tego opuszczonego zamku. Jego niesamowite podłoże mogło zamienić go we wspaniały kąsek dla gildii alchemików… Ciężko jest przestawić umysł do nowego stanu rzeczy. Jeśli ta propozycja padłaby miesiąc, czy dwa temu, byłby wniebowzięty. Wystarczyłoby zdobyć zioła droższych składników i zbierać z tego niesamowite profity.
- Czy trzyma cię tutaj tylko powinność wobec przodków? - zapytał, odwracając się w kierunku rozmówcy. Nawet jeśli jego szkaradna twarz mogła odstraszyć ziemianina, ciekawość połączona z odruchami zwyciężyła.
- Jam...martwy. - wyznał rycerz, cofając prawą dłoń z brzucha, w którym znajdowała się dość szeroka rana. - Przed laty w podróż wyruszyłem, świat poznać. Brata nie widziałem, do zamku wszedłem dwa razy, wydawał się pusty. Wtem coś mnie z cienia dorwało. Miejsce to nagroda wielka, i z chęcią bym je widział kwitnące. Sam tego już nie dokonam, zamku...nie oswoiłem. - historia była niezwykle bajkowa, i niezwykle dogodna dla Sychea.
Chłopak grzebał przez kilka chwil w jednej z kieszeni. Dopiero, gdy jego dłoń zatrzymała się na odpowiedniej flaszeczce, uśmiechnął się.
- Dzisiaj ktoś mnie uwolnił. Ja z chęcią zrobię to samo. - miał wyraźny problem z usprawiedliwieniem swej decyzji. Właśnie oddawał jedną z drogocennych w Ferramentii mikstur komuś, kto z całą pewnością nie miał jak mu odpłacić. Może zwyczajnie potrzebował teraz kontaktu? Sojusznika? Kogoś, komu w końcu będzie mógł zaufać. Sama wizja tego, że ktoś jest mu winien przysługę, była wystarczająco kusząca. Zszedł z konia, położył jedną dłoń na szyi zwierzęcia, delikatnie je głaszcząc. Drugą, trzymającą w sobie niesamowity skarb, wyciągnął w kierunku osobnika. - Uznaj to za mój Dar.
Rycerz trzęsącą się dłonią wziął butelkę od Sychea, i wypił jej zawartość w lekko nieopanowany sposób. Część płynu zwyczajnie spłynęła mu po policzku. Nie mówił nic. Czuł, że Sychea nie ma do niego złych zamiarów. - Podziękuję ci...jutro...dobrze? - spytał, zamykając oczy z zmęczenia.
- Pozwolisz, że zacznę zwiedzać bez ciebie - szepnął, nie chcąc przerwać snu mężczyzny. Nie wiedział kto, lub co, czai się wewnątrz tych murów, jednak potrzebował jakiejś formy treningu. Zwłaszcza, jeśli kiedykolwiek chciałby dokonać zemsty. Membrańska pani generał z całą pewnością nie wysłała go tutaj bez powodów. Może ich armia miała udać się w przeciwnym kierunku, mogła też chcieć, by umarł w tym właśnie zamku. Przywiązał konia przed wejściem, tak by nie zdołał zaszkodzić władcy tego miejsca. Sam zaś ruszył do środka, przygotowując się do ewentualnego dobrania broni.
Zamek był cichy i ciemny. Prawie. Wchodząc do środka Sychea spostrzegł liczne dziury w dachu, przez które padało światło słoneczne, o dziwo zawsze lądując na jakiejś wyrastającej z ziemi roślinie. Gleba mogła być wspaniała, ale trzeba będzie na nią uważać jeżeli ktoś chciały tu zamieszkać na dłużej.
Wiele komnat było zwyczajnie zamkniętych, sporo zastawionych od środka diabli wiedzą czym.
Otwarte było przejście do kuchni, z racji, że drzwi już dawno się rozpadły. Wejście na wyższe piętra również nie wyglądało na zablokowane. No i była jeszcze jedna wieża postawiona po prawej stronie zamku, do której dostać się było można właśnie z głónego zamku. Budynek wydawał się mieć trzy piętra, oraz ewentualne poddasze.
- Tej nocy będą łowy… - chłopak wyszeptywał treść znanej mu łowieckiej pieśni. Za sprawą licznych kontaktów z artystami znał ogromną ilość dzieł, jednak nigdy nie potrafił ich wykonać poprawnie. Ciężko jednak porównywać się do tych, którzy poświęcają cały swój żywot sztuce. Sychea miał swoje mikstury, klejnoty i obowiązki. To kiedyś był jego świat. Teraz pozostały już tylko dwa z trzech elementów.
- Złap ich zapach… - co dziwne, chłopak zaczynał kolejne wersy, nie dochodząc do ich najważniejszych elementów. Postępował z poetą tak, jak działano z nim. Zdradzał jego dzieło, tylko zaczynał ciekawą opowieść.
Rośliny w pomieszczeniu zaczęły lekko falować niczym dotykane przez wiatr, gdy tylko dotarł do nich dźwięk słów Sychea. Ruch ten nie ustawał nawet gdy chłopak milkł. Ruszył powolnym krokiem w kierunku kuchni. Starał się uważać na otoczenie. Jeśli faktyczny właściciel tego miejsca niemalże umarł z racji pojedynczej niespodzianki, mutantowi może przytrafić się to samo.
Kuchnia była miejscem pustym i dośc zaniedbanym. Znowu było tu mnówstwo roślin, które wychodziły na dwór przez pozbawione okiennic okno.
Oprócz tego kuchnia miała standardowe mnóstwo szaf, oraz miejsce na ogień nad którym wisiał sporych rozmiarów garniec. Stół był jeden, ale za to dość spory.
Przeszukiwanie szafek nie wydawało się chłopakowi szczególnie interesującą rozrywką. Miesiąc temu był królewskim strażnikiem, a dostarczana mu rozrywka osiągała conajmniej poziom dworu. Nawet jeśli nie bawił się zbyt często, to z całą pewnością robił to dobrze. Zadbali o to jego znajomi artyści. Jeśli wewnątrz mebli znajdowało się coś wartościowego, to z pewnością dowie się o tym jutro.
Sam zaś ruszył w kierunku nieznanego, powoli zwiedzając następne piętro budynku. W jego uszach ciągle brzmiała nucona wcześniej pieśń.
Schody skrzeczały pod nogami Sychea, gdy dostał się na następne piętro jego wiedza na temat budynku nieco się zmieniła. Z dołu nie było może tego widać, bo nie ma aż takiej dziury w suficie, ale tutaj było jasnym, że budynek ma tylko jedno piętro ponad parter...i może pół drugiego. Reszty po prostu nie było. Zamiast tego, w wieży obok rosło drzewo, które przebiło się kilkoma gałęziami przez ścianę i rozrosło w górę, rozwalając połowę drugiego piętra, prawie całe trzecie i podnosząc dach kilka stup w górę.
Coś śmignęło obok Sychea, wzbudzając jego uwagę. Wyjął on swoją kosę wręcz odruchowo. Słysząc nieprzyjemny dźwięk chłopak spostrzegł, że rośliny z dolnego piętra weszły na schody i oplotły je, sugerując, że nie są najlepszą drogą w dół. Zeskoczenie na parter też nie było zbyt kuszącą opcją. Piętro było niepotrzebnie wysoko.
Na piętrze zaczął rozchodzić się niepokojący dźwięk przypominające rechot żaby.
Chłopak uśmiechnął się w duchu. Jeden z jego klejnotów zadziała idealnie w razie konieczności odwrotu. Wątpił, dokładnie tak samo, jak przy starciu z generał Membry, że zostanie pokonany. Nawet jeśli był mutantem, to śmiał twierdzić, że rośliny znajdują się nieco pod nim.
Rozłoszył kosę i powoli ruszył w kierunku źródła przedziwnych dźwięków. Jeśli nie zdoła go zlokalizować, zwyczajnie nie będzie przerywał zwiedzania.
- Krero! - usłyszał Sychea gdy drobny cień wyskoczył z jednego pokoju, próbując go czymś dźgnąć. Udało mu się uskoczyć, ledwo. Nim przyjżał się kreaturze ta wpadła w następny pokój, chowając się w nim i zamykając drzwi.
Mutant wyciągnął przed siebie złożoną kosę. Znajdujący się na dolnym zakończeniu oliwin rozbłysnął, a z broni wystrzelił piorun kulisty. Chyba właśnie to było najszybszym, najbardziej skutecznym, oraz, o dziwo, najbezpieczniejszym sposobem. Tylko tak nie narażał się na atak z zaskoczenia, czy moment w którym ostrze kosy utknie w drzwiach, a on nie będzie miał możliwości obronić się przed atakiem.
Stworzenie wyskoczyło z pokoju obok, znów goniąc na Sychea, tym razem rozdzierając mu spodnie u łytce, oraz towrząc dość płytkie nacięcie. Stwór zniknął w następnych drzwiach, niechętny do otwartej walki.
Czarna kosa została rozłożona w ułamku sekundy. Dłonie blondyna prowadziły ją w coraz bardziej fantazyjnym tańcu. Kilka młynków, obrotów i rozcinające powietrze ostrze wypełniały teraz korytarz. Nie przesuwał się do przodu, zwyczajnie czekał na moment, w którym przeciwnik opuści swe ukrycie. Zamierzał zaatakować go, tnąc po okręgu.
Kreatura nie pojawiała się przez pewien moment, a Sychea słyszał jakiś hałas z wnętrza pokoju gdy nagle coś poruszyło się na wyższym piętrze, i równie nagle zatrzymało.


Mała zielona kreatura spoglądała na Sychea kręcącego swoją kosą z góry. Widocznie nie miał zamiaru pakować się w chłopaka wykonującego tego typu akrobacje.
Ubrany był dość mizernie, choć ogólną posturę miał ludzką. Z wyglądu przypominał roślinę. Konkretniej, z skóry. Jego włosy również przypominały chaotyczny krzak.
Na plecach kreatury znajdowała się drewniana tarcza, a w jej rękach, niewielka włócznia.
- Rozumiesz mnie? - spytał po chwili zastanowienia, kontynuując swój taniec. Nie było to co prawda tango, czy inny ze wspaniałych, pełnych artyzmu klasyków. Nie sławił on nim żadnego z bóstw, nie był w stanie nawet głosić jakiejś idei.
Stworzenie wykrzywiło nieco łeb, wydając dziwny, nieco żabi rechot. W końcu jednak mruknęło. - Kero. - cokolwiek to miało znaczyć. Następnie, zaczęło naśladować młynek Sychea w nieco mniej...wyćwiczony sposób.
- Kero. - jednooki powtórzył niezrozumiałe słowo, które w całkiem oczywisty sposób przypominało zwyczajny żabi rechot. Zatrzymał swoją broń, pochylając nieco swoją sylwetkę w skromnym pokłonie. Nie emanował wrogimi zamiarami, najwyraźniej próbował dogadać się z dziwną istotą, sprawdzić, czy ta będzie kontynuować naśladywanie go. Jeśli tak, zwyczajnie rzuci się na nią i tnie jej głowę. Nie wyglądała na wystarczająco bogatą, by kupić sobie życie.
Stwór był jednak chyba trochę mądrzejszy. Przyglądał się twarzy Sychea, i dość widocznie jej nie ufał. Złapał mocno swoją włócznię i wycelował ją w kosę chłopaka, wskazując swój osobisty problem.
Riposta była równie prosta i niewerbalna. Najdalsza, nieuzbrojona część kosy, wskazywała teraz na broń zielonej istoty. Chłopak zaś przechylił nieznacznie głowę, odsłaniając nieco swoją czarną szyję. Nawet prymitywne istoty powinny rozpoznać ten gest uległości. Mimo wszystko nie zmieniał swoich planów, gdy będzie miał okazję - zabije stworzenie.
Stworzenie zaczęło wymachiwać ręką z włócznią i tupać prawą nogą. - Ke! Ke! - wrzeszczał, w stronę Sychea, nie ulegając jego przekonywaniom.
- W nasz dom broń wnosisz. Czego oczekujesz, kreaturo? - dość delikatny głos rozległ się po okolicy, zaś żaboludź zaczął mu energicznie przytakiwać skinieniem głowy.
- Wasz dom? Czyż jego pan nie leży przed wejściem? - odpowiedział spkojnym, pozbawionym agresji głosem. Tak długo jak żabie istoty posiadały kogoś pełniącego rolę przywódcy, szybsze, niekoniecznie bardziej pokojowe, rozwiązanie było możliwe.
- Jam jest dziedzicem tego zamku. Rycerz u bram o twarzy za hełmem, to nikt inny jak gość nieproszony, który wszedł przez bramę ścinać nasze winorośle nim w ogóle zapukał do drzwi. - ocenił w odpowiedzi głos. Zmysły Sychea pozwoliły mu ocenić, że nie jest on niesiony magicznie, a w okolicy nie było żadnego opalu. Chłopak był pewien, że rozmówca jest gdzieś nad nim, na drugim piętrze.
- Osiągnęliśmy sytuację, w której twoje i jego słowo stają naprzeciw. - z braku innych możliwych celów samotne oko młodzieńca wpatrywało się w poznaną już wcześniej zieloną istotę. Obecnie był to najlepszy, czy raczej jedyny, wykładnik jego odbiorców. - Czy masz coś, by je wesprzeć? - dodał po chwili.
- Mój naszyjnik jest symbolem rodu, który władał tym zamkiem. - wyjaśnił głos. - Prawdą jest, że pierwszy pośród rodzinnych dołączyłem do elfiego ludu, nawet jeżeli wbrew swej woli. - dodał, jak gdyby oczekiwał, że ta wiedza jest istotna w rozmowie. - Jednakże ani ja, ani żadna roślina tutaj, nie są bestiami oczekującymi bitwy. Gero oferuje ci pokój, jeżeli złożysz broń. Ingerować nie będę, jeżeli ofertę przyjmiesz. W przeciwnym wypadku, możesz stanąć mi na przeciw. - zaoferował osobnik. - Najpewniej będę stanowił większe wyzwanie niż młoda roślinka.
Chłopak był niedawno postawiony w podobnej sytuacji. Nie miał zamiaru toczyć kolejnej walki z osobnikiem, który nie zamierzał jej unikać. Pewność siebie była czymś, co przychodziło wraz z udowadniającym swą siłę doświadczeniem. Ostatnie zajścia sprawiły zaś, że w swej własnej ocenie jego siła zbliżyła się do poziomu posiadania. Czarny żniwiarz przybrał najbardziej pokojową ze swych form, a chłopak zaczął nieśmiało chować ją za plecami.
- Więc… Możemy porozmawiać? - zapytał, spełniając warunki elfiego pana.
- Tak, wejdź na drugie piętro. - zadecydował “elf”. Kreatura zaś, zwana “Gero”, obniżyła swoją włócznię i zaczęła się wycofywać, na drugi koniec pomieszczenia.
Sychea umieścił złożoną kosę w przeznaczonym do tego miejscu na swoich plecach. Wyglądał, jak szermierz chowający swego najbardziej wiernego przyjaciela. Kto wie, może mutant w trakcie swej banicji odkryje nowe sposoby rozwiązywania konfliktów, tak bardzo preferowane przez dworzan.
Pierwszy krok był zdecydowanie najtrudniejszy, najbardziej przepełniony niezdecydowaniem. Chłopak nieśmiało stawiał stopę, jakby oczekiwał ataku ze strony elfiego księcia. Nie było to nic nadzwyczajnego, po prostu mierzył innych swoją miarą. Widział możliwości wykorzystania jego obecnego statusu przeciw niemu. Sam nie miałby problemów z zabójstwem byle zdrajcy, śmiecia nie posiadającego nawet szlacheckiego tytułu, czy ziemi. Cały jego majątek znajdował się na jego plecach. Był niewiele lepszy od chłopa czy niewolnika…
Lewa ręka siwowłosego uformowała pięść, zaś tylko jego nienaturalnie silna skóra powstrzymywała wbijające się paznokcie. Chłopak szukał jakiejś odskoczni, czegoś co pozwoli mu na skupienie się, opanowanie swych żądz i niespełnienie roli windykatora. Powoli kierował się w kierunku drugiego piętra, a ciężar tego trywialnego wysiłku można było porównać do maratonu. Prawa ręka chłopaka starła z czoła wirtualny pot...
Rośliny w okół Sychea poruszały się delikatnie, gdy ten wchodził w górę po dość starawych schodach, które skrzypiały od nacisku jego butów. Zewnętrzna kamienna konstrukcja budowli nie odzwierciedlała jej dość zaniedbanego i drewnianego wnętrza.
Na górnym, w połowie zrujnowanym piętrze pozbawionym większości podłogi również znajdowały się pokoje mieszkalne. Szło myśleć, że zamczysko mogło funkcjonować jako miejsce postoju dla zbrojnych, albo przynajmniej podróżujących handlarzy.
Tuż obok schodów znajdowały się podwójne, otwarte drzwi zapraszające do wielkiej sali, będącej podłużnym pomieszczeniem jadalnym z wielkim stołem, na końcu którego znajdował się ogromny fotel pełen ozdób.

Pomieszczenie było oczywiście obrośnięte wszelkiego rodzaju roślinnością, co wydawało się być tematem tego domu. Na ogromnym fotelu siedział chłopak o podobnym do Sychea wzroście. Jego ubrania również sporzadzone były z roślinności, ale i na jego skórze zdawało się, że znajdują się miejscami kolce podobne do tych, które rosną na różach. Jego demoniczną aparycję podkreślały zielone, kolczaste rogi. Za tronem zaś żywo kręciły się dość groźne rośliny, które dzięki swojej wiedzy alchemika oraz czystej logice Sychea mógł orkeślić jako mięsożerne.
- Witam w pałacu granicznym. - rzekł, opierając dwie z swoich dłoni na krwawiącej nodze. Wyglądało na to, że jego kolano było ranne.
- Witam elfiego księcia. - drugi, nieco bardziej czarny demon gnębiący tą okolicę samym faktem życia, przemówił dopiero po dłuższej chwili. Jego samotne oko uważnie analizowało otoczenie, mózg zaś szukał mikstur, które mógłby przygotować z pomocą tego miejsca. Przez umysł przemknęło uczucie zawiedzenia. Pomoc, którą ofiarował bezimiennemu rycerzowi, zapewne nie będzie miała znaczenia.
- Pod jakim ukrywasz się mianem? - zapytał, opuszczając nieco głowę. Rozmówca z całą pewnością miał nad nim przewagę. Zwłaszcza w tym miejscu.
- Ellemar z rodu Versa. - wyjawił bez przeszkód osobnik. Skanujący okolicę Sychea dostrzegł wiele obrazów w sali jadalnej. Wszystkie prezentowały jakiś osobników. Na jednej z ścian znajdował się jego gospodarz, tylko że w formie dużo bardziej ludzkiej. Na zdjęciu z nim był jeszcze jeden mężczyzna i jakaś starsza kobieta, zdecydowanie matka dwojga. - Witam w moich progach.
- Dziękuję. - powiedział, pochylając się nieco bardziej. Dopiero po przepełnionej ciszą chwili, uniósł swą sylwetkę. Gdy jego oko spoczęło na księciu, chłopak zaczął głowić się nad faktycznym wiekiem osobnika. Nie potrafił nawet wyobrazić sobie, jak wielki potencjał dawało opóźnienie, czy całkowita negacja procesu starzenia. Tworzenie mikstur rangi A czy S byłoby dla tego osobnika łatwiejsze, niż warzenie tych oznaczonych literką C. Wszystko jednak musiało mieć swoją cenę.
- Ja zaś jestem Sychea, wędrowiec i najemnik. - chłopak przedstawił się w możliwie zbliżony do prawdy sposób. Nie miał nazwiska rodowego, nie zamierzał zaś kłamać przy osobniku, którego percepcja z pewnością wykraczała poza ograniczenia człowieka.
- No i? - po dłuższej chwili milczenia odezwał się elf. - Po co tu przylazłeś? - spytał w prost, unosząc wzrok na twarz Sychea.
- Moja wolność była grantem, jego warunkiem - udanie się w te strony. - odpowiedział równie krótko. Jeśli generał Membry miała jakikolwiek plan sprawiający, że ucieczka w tą właśnie stronę była optymalna, to nie było powodu by unikać wspomnienia o tym.
- Wtem rób jak uważasz. - westchnął elf. - Tak długo jak zostawisz spokój tego miejsca nienaruszony, możesz nawet się tu osiedlić, znaj mą łaskę. - sposób w jaki elf nagle zaczął chować swój wzrok sugerował Sychea, że trochę minęło od kiedy ostatni raz miał u siebie kompanię inną, niż rośliny. - Acz prosiłbym cię o przysługę. A raczej pytać raczę. Widziałeś może człowieka w zbroi w okolicy mego zamku?
- Tego, który dogorywał tuż przed jego wrotami? - zapytał krótko, starając się wczuć w daną mu przez życie rolę. Teraz stawał się największym śmieciem tego świata, najemnikiem, który ofiaruje swe usługi temu, kogo łaska jest bardziej wartościowa.
- Umiera on? Dobrze, spokój będzie. - głos mężczyzny był dość zadowolony, choć nie uśmiechał się. - Gdybyś chadzał w pobliżu bramy, zakop gdzie jego zwłoki. Jeżeli by przeżył, przepędź. Bądź czyń jak uważasz, w sumie, nie dbam. Byleby jego siekiera więcej nie opadła na me rośliny. - nakazał, ściskając swoje krwawiące kolano.
- Umierał. - chłopak powtórzył nieco silniejszym, chociaż ciągle pokornym, uniżonym głosem. - Jednak jego życie zostało mu dane po raz drugi. Czasem tak się zdarza - dodał, skupiając się na niesamowitej konstrukcji tronu. Wykonał mały krok do przodu, jakby chcąc zwiększyć wagę słów, które właśnie miał zamiar wypowiedzieć.
- On jednak również twierdzi, że zamek mu przynależny. Złym odprawiać go, nie kompensując strat. - stwierdził nieco poważniejszym głosem. Jeśli wyniósł coś z dorastania w niedalekiej okolicy dworu, to z całą pewnością był to brak ufności. - Darujesz mu życie, a on wróci z armią, czy kompanami. Zabijesz, ktoś przybędzie sprawdzić, co się z nim stało. - uzupełnił swe słowa dodatkowym wytłumaczeniem.
- Iście mądryś. - przytaknął skinieniem głowy. - Przyprowadź go więc. Rozbrój, i postaw przede mną. Możesz wołać Gero na pomoc, ale nie jest z niego wojownik, lecz kwiat. Nie licz na wiele. - poprosił, czy raczej rozkazał. - W zamian możesz liczyć na naszą wdzięczność, jeżeli postanowisz zatrzymać się w tych progach.
- Tak więc uczynię - odpowiedź najemnika była prosta, jednak nie pozbawiona podstaw dobrego zachowania. Nawet jeśli przyjmował postawę, która najlepiej zadowalała jego klienta, nie było mu z tym szczególnie źle. Każdy przecież zdradzał i wykorzystywał, by znaleźć się chociaż kilka szczebli wyżej na drabinie społecznej. Chłopak ukłonił się nisko i ruszył w kierunku wspomnianego wcześniej śpiącego rycerza.

Rycerz już nie spał. Ale wciąż siedział na swoim miejscu, wyraźnie nieco osłabiony. Na widok Sychea skinął lekko głową. - Całyś? - spytał. - Świetnie. Widziałeś coś, w tej piekielnej grocie?
- Zwiedziłem zamek, przyznam waść - pieniędzy nie warta rudera. - odpowiedział w dużym skrócie. Jego słowa, nawet pomimo nieszczególnie czystych intencji, były dobrym odzwierciedleniem prawdy. Powoli zbliżał się w kierunku rycerza.
- Nie jest to jednak miejsce bezpańskie, a tytułujący się mianem władcy chciałby z tobą porozmawiać. - dodał po chwili, spoglądając smutnym wzrokiem. Nawet widok podległego mu zwierzęcia nei poprawiał podłego humoru.
Rycerz spoglądał pewien moment na ziemię, zaklnął. - Szlag by to. - po czym spojrzał na Syceha - Tyś pewny, że mnie nie zarżną? Może lepiej, jak zwieję na północ?
- Przedstawiłem sprawę w taki sposób, by zagwarantować bezpieczeństwo obu stron - demoniczne dziecko odpowiedziało w godnej strażnika równowagi manierze. Nie patrzył na dobro każdej ze stron, interesowal go tylko własny zysk. W ten sposób mógł jednak zyskać więcej niż jednego sojusznika.
- Niechaj więc będzie. - rycerz uniósł się ciężko, opierając na swojej siekierze, czy raczej toporze. - Idziemy? - spytał. - Będzie szybciej, jak mi pomożesz. Wciąż ciężko mi się ruszać.
- Z wiadomych powodów lepiej będzie, jak przekażesz mi swój topór - stwierdził, biorąc rycerza pod ramię. Nawet jeśli miał on na sobie zbroję, nie był nieprzyjemnie ciężki. - Mogę zagwarantować ci twoje bezpieczeństwo w trakcie tej wizyty - dodał po chwili, jakby zachęcając osobnika.
Rycerz cicho przytaknął, wyrzucając topór na ziemię. - Po prostu po niego wrócę. - postanowił.

Dwójka szła dość powoli, Rycerz był sam w sobie zdrowy, ale jego organizm był mocno osłabiony. Zażycie daru jakiś dłuższy moment od otrzymania rany nie miało aż tak błogosławiących efektów.
Z kolei cała sytuacja zakończyła się równie przypadkowo i nagle, co rozpoczęła.
Gdy dwójka znalazła się na przeciw siebie, elf zaczął dość nerwowo stukać palcami. Rycerz z kolei oniemiał, i zdjął swój hełm. Rzucając go na ziemię, szepnął tylko - Bracie?
Jak się okazało, samolubny i pędzony potrzebą własnego dobra Sychea pomógł rozwiązać pewien problem niezrozumienia. Uniknął sytuacji, w której elf okazałby się bratobójcą z czystego przypadku. Rycerzowi z kolei, ocalił życie.
Dwójka, nie przeszkadzając sobie dyskutowała przez dłuższą chwilę, Ellemar jak się okazało został przemieniony w elfa poprzez odprawienie rytuału, który zobaczył w swoich snach, a zniszczone przez rycerza rośliny, gdy umierały, raniły i cało Ellemara, który z tym miejscem był związany.
Po dłuższych podziękowaniach w stronę Sychea, Ellemar zapytał. - Jak możemy ci się odwdzięczyć, podróżniku? Zasiedlisz się może, razem z nami?
- Twoja propozycja jest dla mnie niezmiernym zaszczytem - stwierdził, kłaniający się raz jeszcze chłopak. Gdyby tylko chciał, mógłby osiedlić się wewnątrz zamku, i za sprawą jego niesamowitych złoży klejnotów doskonalić swe zdolności alchemiczne. Może nawet odkryć mikstury, o których nie śniło się pętanym przez gildię osobnikom.
Rozpocząłby tego typu życie z największą, nieskłamaną przyjemnością. Coś jednak było nie tak. Nie wszystko pasowało do jego wyobrażenia o świecie. Mieszkanie wewnątrz opuszczonego zamku nie było spełnieniem marzeń.
Chłopak miał w sobie pewnego rodzaju iskrę. Pozwalającą mu pozbierać się po każdym uderzeniu żądzę znalezienia się na szczycie. Ujarzmiającą mutacje i wynikające z niej dyskryminacje pewność siebie.
- W ten sposób jednak nie oczyszczę swego imienia, nie odzyskam utraconego mienia. - dodał, nieco smutniejszym głosem.
- Rozumiem. - westchnął elf. - Znam osobników, którzy gonią za diabli wiedzą czym, gdy jest im za dobrze. - świadcząc ten komentarz spojrzał lekko na rycerza. - Wtem zostań, ile chcesz, zbierz siły. Możemy ci dać jedzenie na drogę, acz wyłącznie owoce rosną teraz w okół zamku. Na długo nie wystarczą, będziesz musiał śpieszyć na północ, do osad. Przeszukaj pokoje i znajdź sobie ubiór. Chłodne są tereny północne.
- Szukam wiedzy i doświadczeń, chyba to najbardziej przyda mi się w podróży. - dodał po chwili chłopak. Doceniał ofiarowane przez elfiego księcia podarki, każdy z nich był przydatny, jednak w pewien sposób… prosty, prymitywny. Sychea nie mógł jednak narzekać, pies nie szczeka na dającego mu jedzenie pana.
- Jeśli jednak moje dążenia legną na panewce, z chęcią wrócę, zobaczyć jak sobie radzicie - dodał po chwili.
Rycerz spojrzał na chłopaka uśmiechając się. - Byłem na północy, mogę nieco wiedzy ci ofiarować. Przede wszystkim, utrzymuj ogień. Nie dla ciepła, tylko po to, aby wilki odstraszać. Śpij krótko, aby nie zamarznąć. Trzymaj się jezior i rzek a w końcu znajdziesz jakąś osadę. - podrapał się po podbródku. - Północ jest niezwykle przesądna. Klejnoty są tam warte krocie, a ich użytkownicy to dla wszystkich wielcy magowie, więc łatwo uzyskasz posłuch. Królestw tam nie ma, zamków też nie. Każda wieś to swojego rodzaju państwo, z małą milicją. Nie przejmuj się więc manierami.
Ellemar również wysłuchiwał tej krótkiej opowieści. Wyraźnie dużo bardziej nią zaciekawiony niż Sychea, albo raczej, jego twarz więcej zaciekawienia zdradzała. Chłopak chyba sam nie raz chciał opuścić te okolice. W końcu jednak odwrócił się w stronę byłego strażnika, zdejmując z szyi swój naszyjnik. Był to srebrny wisior z diamentem. Był to jednak nietypowy klejnot, z racji, że nie był przejrzysty. Rzucił go wzdłuż stołu, aż wylądował przy Sychea. - Ten klejnot to jedyny symbol w tym rodzie. Dostałem go od naszej matki. - rzekł elf. - Nie jestem jednak człowiekiem, więc chyba powinienem stworzyć nowy ród, o nowej symbolice. Mawia się, że ten klejnot odpędza zło. Może ci pomóc.
- Albo możesz go sprzedać. - dodał rycerz, z nieco bardziej rzeczową radą. - A co do doświadczenia...Ten świat nie jest taki zły, na jaki wygląda.
Gest księcia elfów był niesamowity. Gdyby tylko organizm chłopaka funkcjonował normalnie, w jego oczach znalazłyby się teraz łzy. On jednak nie mógł tego zrobić, nie był nawet w stanie podziękować za gest radosnym uśmiechem. Samotne, czerwone oko przeskakiwało między naszyjnikiem, oraz jego poprzednim właścicielem.
- Dziękuję - powiedział, nie wiedząc dokładnie, jak powinien się zachować. Nie zyskiwali niczego, dając chłopakowi naszyjnik. Nawet gildia odnosiła spore sukcesy z racji posiadania, oraz sponsorowania strażnika królewskiego. Jednak gdy prestiż i cena jego usług zmalała, nagrody zdawały się być nieco bardziej autentyczne.
- Jeśli mogę coś zrobić dla was w trakcie dalszej drogi, czuję się zobowiązany. - stwierdził.
Nie było jednak niczego, czego dwójka mogła potrzebować.
 
Zajcu jest offline  
Stary 19-07-2014, 21:25   #12
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Dom dla ludzi. Dom dla króli.

Tydzień. Tydzień i dwa dni. Tyle czasu spędził Sychea w swojej podróży. Początkowo była ona dość lekka. Z każdym jednak dniem terytorium na które wchodził było coraz to zimniejsze. Co prawda dla mutanta nie była to przeszkoda śmiertelna. Mróz faktycznie, mógł go osłabić, ale raczej nie musiał obawiać się zamarznięcia na śmierć.
Owoce które dostał były dla niego prowiantem przez pierwsze siedem dni. Nie były specjalnie pożywne, Sychea tęsknił nieco za mięsem. Jak się jednak okazało, las miał go pełno. Chłopak w końcu został zaatakowany przez watahę wilków, które posłużyły mu za źródło prowiantu na pozostałe trzy dni podróży, aż do dnia dzisiejszego.
Jego koń był na wycieńczeniu. Szedł powoli gdy mógł, dbał o niego, nie był on jednak w stanie znieść zimnego klimatu, oraz tego, że jeden z wilków ugryzł go w nogę. Od dwóch dni nie był to wierzchowiec do jazdy, a zaledwie koń juczny.
Sychea miał co prawda nieco szczęścia, oprócz owoców dostał też nieco ziół, które znalazł w okolicach zamku. Pozwoliło mu to na stworzenie kilku dodatkowych mikstur. Z jakiegoś też powodu miał problem spać w nocami.

Teraz zbliżał się jednak do wioski. Naprawdę sporej wioski. Już z daleka widział wiele specyficznych chałup i mały tłok ludzi. Faktycznie nie potrzebowała ona zamku czy kontroli państwowej. Wyglądała na wieś, której nie posiadałby rycerz, a co najwyżej jakiś starszy radny.
Wyglądało na to, że w dużej mierze mieszkańcy żyli z jeziora które znajdowało się zaraz obok jednej z ulic. Tam mógł dostrzec największy ruch, gdy schodził z góry, opuszczając las.

Pierwszym, który wyszedł Sychea na przeciw był młody strażnik, przesiadujący przy drewnianej bramie do miasta. Co było dość niedzienne, odziany w kolczugę osobnik miał tylko jedną rękę. Wyglądał na znudzonego życiem, nawet gdy spoglądał na zmutowaną twarz byłego strażnika. - Witamy w Śnieżnej rzece, nie rób problemów i tak dalej. Pomóc w czyś? Wyglądasz jak gówno. - rzekł monotonnym głosem.
 
Fiath jest offline  
Stary 19-07-2014, 22:14   #13
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Malie westchnęła głośno, po czym ściągnęła swój cylinder, zawieszając go na jednym z wieszaków przy wejściu do głównej sali i wybrała sobie maskę błazna zza której można było rozpoznać co najwyżej kolor jej oczu.

Wciąż co prawda mogła zostać rozpoznana jako królewska gwardzistka po bliższym przyjrzeniu się, jednakże próba ukrycia swojej tożsamości mogła się okazać użytecznym pomysłem. Dlatego też początkowo starała się wtopić w tłum i nie zwracać na siebie uwagi. Rozglądała się jednocześnie za kimś kogo rozpoznałaby jako członka gildii artystów, czy to ze względu na fantazyjne tatuaże, wyróżniający się styl tańca, albo może po prostu kogoś kogo znała już wcześniej z widzenia.
Malie była zdziwiona ilością osób w zwykłej kafejca, a co więcej, ich zróżnicowaniem. W normalnych warunkach artystę można rozpoznać po niecodziennej sukni, tutaj, każda jedna wydawała się być nietypowa. Każda pojedyńcza osoba mogła należeć do gildii artystów, zarazem żadna.
Gdy kobieta rozglądała się po zgromadzonych, podszedł do niej mężczyzna w czarnym garniturze. O dziwo nie miał na sobie maski. Czyżby po tym miała rozpoznawać służbę zakładu? Mężczyzna zdecydowanie wyglądał na kelnera. - Mamy kilka wolnych stołów przy wejściu madam, doprowadzić? -spytał kłaniając się delikatnie. - Jeżeli chce panna przejżeć naszą ofertę kaw i ciast, Mastarr jest tutaj. - przy tych słowach wskazał na ladę.
- Dziękuję bardzo, zaraz znajdę sobie miejsce. Poproszę kawałek sernika - złożyła pospiesznie zamówienie, po czym bez pardonu usiadła przy najbliższym stoliku przy którym siedział już jeden samotny mężczyzna nie wyglądający jak gdyby na kogoś czekał. W końcu celem balów maskowych było spoufalanie się z przypadkowymi osobami których nie sposób było potem rozpoznać.
- Straszna noc, czyż nie? - zagadała do nieznajomego. - Kto by pomyślał że tego samego dnia zerwane zostaną obrady na temat zakończenia wojny i jednocześnie zdarzy się tak straszliwy wypadek.
- Tak, dziękuję. Brakowało mi powodów do zmartwień. - odezwał się niemile mężczyzna, wytykając Malie jej brak etykiety. Uniósł filiżankę kawy z lekkim westchnieniem. - Słyszysz tą melodię? Nie jest smutna, młoda damo. Po co miałabyś przejmować się czymś w miejscu, do którego ludzie wchodzą, aby się zrelaksować? - spytał w miarę spokojnie.
Dziewczyna dyskretnie przewróciła oczami. Artyści i ich znajomi rzeczywiście mieli dziwny sposób patrzenia na świat. Nie rozumiała jak można tracić czas na relaks w tak krytycznej sytuacji. W każdym razie nie wyglądało na to aby ta osoba mogła się okazać pomocna w jej poszukiwaniach.
- Haha! Rzeczywiście! Przepraszam, nie chciałam zepsuć panu humoru. Już nie przeszkadzam - rzekła pospiesznie, po czym wstała i oddaliła się od stolika. Postanowiła spróbować jeszcze raz. Tym razem postarała się wyszukać kogoś w jej wieku, kto prędzej mógł wybaczyć jej brak manier. Nigdy nie była dobra w udawaniu, więc ta misja mogła się okazać najcięższą jaką jej do tej pory przydzielono. - Przepraszam, czy to miejsce jest wolne? - zapytała tym razem na tyle figlarnie na ile tylko było ją stać młodego chłopaka gdy przeszła na drugi koniec sali i wskazała na krzesło po przeciwnej stronie stolika przy którym siedział.
- Owszem. - przytaknął z skinieniem głowy. - Może panienka usiąść bez przeszkód.
- Dziękuję bardzo - rzekła uprzjmie do chłopaka, po czym usiadła na krześle, odrzuciła swoje rude kosmki, spojrzała prosto na swego rozmówcę i z udawanym zaciekawieniem w głosie zapytała: - Często tutaj bywasz? Ja jestem tu pierwszy raz. Słyszałam że artyści lubią to miejsce i zastanowiło mnie czy uda mi sie zobaczyć tutaj coś ciekawego.
- Czy aby osobistość z maską błazna, nie powinna wywoływać ciekawych zdarzeń? - zapytał krytykując wybór maski Malie. - Nie jesteśmy w miejscu cudów. Ludzie się tutaj bawią, relaksują, poznają. Jeżeli to cię ciekawi, to mogę zaprosić do tańca. - zaproponował.
Na twarzy Malie pojawił się grymas irytacji którego przynajmniej nie musiała maskować. Była tu dopiero od dziesięciu minut i już miała serdecznie dość tego miejsca. A zwłaszcza całych tych podchodów. Nie miała ochoty zgrywać detektywa, ale lepsze to niż udawanie że dobrze się bawi w miejscu takim jak to. Jeśli od tej pory na tym miała polegać jej praca, to prawdopodobnie niebawem zrzeknie się członkowstwa w gildii. Dziewczyna wyprostowała się na krześle, a jej ton głosu zmienił się nagle na bardziej oficjalny.
- Z miłą chęcią, jednakże jeśli nie masz nic przeciwko najpierw chciałabym ci zadać kilka pytań. Prawdę mówiąc nie jestem tu w sprawach osobistych - rzekła, przechodząc do sedna sprawy. Uniosła na moment maskę, ukazując swoją twarz nieznajomemu, po czym opuściła ją z powrotem. - Nazywam się Malie Bigsworrth i prowadzę dochodzenie w sprawie eksplozji pociągu która zdarzyła się zeszłej nocy w trakcie obrad gildii. Może coś o tym słyszałeś?
Chłopak pomasował nieco swoją szyję. - Wszyscy słyszeli. Wykoleił się. Takoż goniec rozgłaszał. Czemu niby wasza gildia podejrzewa zamach? - zdziwił się chłopak. - I na cóż ci maska, jeżeli tak szybko ją zdejmujesz, panno?
- Nie zwykłam ukrywać swojej tożsamości gdy wykonuję powierzone mi zadania - odparła Malie niewzruszona. - Nie udało nam się jeszcze ustalić przyczyny wypadku, więc chcemy po prostu sprawdzić wszystkie możliwości. Powiedz, czy sam jesteś artystą, bądź znasz może kilku z nich?
- Znam bywalców kawiarni, to chyba coś pomiędzy jednym a drugim? - spytał chłopak. - Acz jestem tylko synem szlachcica. Jeżeli chciałaś po prostu wypytywać artystów, dlaczego nie przyszłaś do ich gildii? - zdziwił się mężczyzna. - W końcu i tak robisz to w prost, o ile wolno mi...skomentować.
- Dobre pytanie - odparła dziewczyna, parsknąwszy lekko śmiechem. - Pewnie dlatego że jestem technikiem, a nie detektywem i tak po prawdzie nie mam nawet pojęcia od czego powinnam zacząć. Może później porozmawiam z nimi samymi, ale myślę że najpierw wolałabym usłyszeć opinię osób spoza ich gildii. Skoro znasz kilku z nich, to może domyślasz się dlaczego poparli kontynuowanie wojny z Membrą wbrew woli swojej liderki?
Chłopak wyglądał na dość skołowanego. Pewnie pokrętnym zmienianiem zainteresowania strażniczki z artystów na, nagle, zwykłych ludzi. Chociaż nie skomentował tego. Najpewniej za nie zrozumienie zawinił samego siebie. W końcu rozmawiał z strażnikiem.
- W sumie nie wiem. - przyznał. - Mało kto mawia tutaj o polityce. Prędzej o tym kto się za co powinien wstydzić i kto czym kogo rozbawił. Kiedyś był też artysta co zachwalał tutaj własne dzieła, udając kogoś innego, bo szukał uwagi. - wyliczył chłopak.
- Czyli wojna nie jest czymś czym normalnie się interesują? To by wskazywało raczej na aspekt ekonomiczny… - stwierdziła dziewczyna po chwili zastanowienia, by zaraz zadać następne pytanie. - Wiesz może dlaczego upodobali sobie właśnie tą kawiarnię skoro twierdzisz że nie ma w niej nic szczególnego? Z tego co mi wiadomo jej właściciel nie jest nawet artystą.
- Sychea ma dobre kontakty z artystami, czyż nie? No i pewnie chodzi o maski. Jeżeli to nie jest artystyczne, to nie wiem co. - wzruszył ramionami.
- Eh... - westchnęła Malie zrezygnowana. - Skoro tak, to byłoby na tyle jeśli chodzi o oficjalne sprawy. Wolałabym gdybyś nie wspominał nikomu o co cię pytałam. Nie chciałabym przysporzyć kawiarni mojego kolegi złej reputacji. W międzyczasie może opowiesz mi coś więcej o artystach i ich sztuce, a potem możemy razem zatańczyć jeśli chcesz. Choć ostrzegam że nie jestem zbyt dobra.

***

To powiedziawszy dziewczyna rozejrzała się po sali i dostrzegłszy napotkanego wcześniej kelnera niosącego na tacy kawałek sernika, pomachała do niego by łatwiej ją znalazł, po czym wdała się w rozmowę z chłopakiem, który na dobrą sprawę w ogóle jej nie interesował. Starała się jednak zachować pozory i spędziła w kawiarni niecałą godzinę, nim pożegnała się ze swym nowym znajomym, opuściła przybytek jak gdyby nigdy nic i udała się w stronę gildii artystów. Zamiast jednak wejść do środka, postanowiła poczekać na zewnątrz i zaczepić kilku przechodzących nieopodal jej członków, pytając czy mogliby poświęcić jej chwilę i odpowiedzieć na kilka pytań.
Artści nie byli rozmowną grupą. Wielu obeszło ją na około z wymówkami pokroju “jestem zajęty”. W końcu natrafiła kogoś kto odezwał się nieco inaczej. Był to typowy arystokrata, mężczyzna średniego wzrostu o krótkich włosach. Uśmiechnął się do Malie słysząc jej pytaniem i odparł prostym - Mogę panią zaprowadzić. - po czym dodał. - Tak na podwórzu, gdy ciągle się tu ktoś plącze, to przecież niewygodne.
- Ależ proszę się nie kłopotać - odparła dziewczyna z wymuszonym uśmiechem. - To zajmie tylko krótką chwilę. Zresztą szkoda w tak słoneczny dzień kryć się po dusznych siedzibach gildii. Może po prostu sobie usiądziemy? - zaproponowała, wskazując ręką na dziwnie kolorową i kwiecistą ławkę stojącą przy głównej drodze, do której niechybnie musiał już kiedyś dobierać się jakiś artysta. Przejechała nawet po niej dłonią by upewnić się że farba którą była pomalowana nie była zanadto świeża.
- Hmm….no dobrze. Myślałem o zaprowadzeniu panny prosto do Lili Lin, ale jeżeli tak się pani śpieszy, możemy porozmawiać. - zgodził się w końcu artysta. - Najwyżej, jeżeli zajdzie taka potrzeba przekażę ewentualne wiadomości. - uspokoił, siadając spokojnie na ławce.
- Słyszałam już zdanie pani Lin odnośnie tego o co chcę zapytać. Nie ma potrzeby zaprzątać jej głowy - wyjaśniła Malie, siadając obok artysty. - Interesuje mnie za to dlaczego jej opinia nie zgadza się z większością członków waszej gildii. Czy mogę zapytać dlaczego zdecydowaliście się poprzeć kontynuowanie wojny z Membrą? O ile to nie tajemnica oczywiście. Muszę przyznać że bardzo wstrząsnęło to wczorajszymi obradami.
Mężczyzna milczał przez pewien moment, złożył ręce, przymkną oczy i zamyślił się, w końcu postanowił się odezwać. - Jako artyści chcemy najlepszego dla kultury i…cóż, sztuki, w ogóle. - zadeklarował. - Membra jest strefą barbażyńską. Oni nie mają kultury, tylko pokazują jej brak. Jeżeli możemy zbyć się osadników i przechować, oraz uczyć się z ich towrów, wyniesiemy więcej, i wyniesiemy wyżej co kolwiek stworzyli. - wyjaśniał powoli, przejrzyście.
- Cóż, dziwny powód jak dla mnie, jednakże nie moja rola przekonywać was że jest inaczej - odparła Malie, wzruszając ramionami. - Należy to do waszej liderki. Z tego co wiem nie jesteście jednak gildią faworyzującą przemoc i rozlew krwi. Dlaczego więc tylu z was nie zgadza się z panną Lin? Czy wizja zgładzenia barbarzyńskiego ludu jest o tyle bardziej nęcąca od wizji ludzi mogących w spokoju poświęcać się przyjemnościom i rozwijać swoją kulturę, miast trwonić czas i środki na wojnę? - zapytała nieco ironicznie, choć wyraźnie bezstronnym tonem. Interesowały ją tylko informacje, a nie dysputy na temat moralności. - Nie chciałabym wyjść na wścibską, ale czy wśród artystów popierających wojnę jest może ktoś szczególnie się wyróżniający? Ktoś kogo autorytet mógłby rywalizować z autorytetem waszej obecnej liderki? Nie wyobrażam sobie by tego rodzaju ideologiczny podział w gildii mógł nastąpić spontanicznie.
- Każdy z artystów się wyróżnia, moja droga. Jesteśmy najmniejszą z wielkich gildii. - wyjaśnił swój punkt widzenia mężczyzna. - W takiej grupie nie problem aby nawet nieco mniej przewidywalna opinia stała się dominującą. Choć może ja po prostu za mało znam osób, głównie przesiaduję w pracowni. O tego typu informacje proponowałbym pytać paną Lilie. - polecił.
- Może ma pan rację - przytaknęła po dłuższym zastanowieniu dziewczyna. - Zmieniłam zdanie. Jeśli nie ma pan nic przeciwko, to mógłby mnie pan zaprowadzić do panny Lin? Myślę że miałabym i do niej kilka pytań.
Mężczyzna grzecznie wziął Malie pod ramię i zaprowadził ją do wnętrza gildii. Budynek był ładnie zdobiony, choć brzydko pachniał. Farbą i inną dziwną chemią której używano do obróbki i tworzenia “sztuki”. Drzwi do wszystkich pracowni były zamknięte, a artyści z reguły ignorowali dwójkę, choć często zrzucali jej pojedyńcze, analityczne spojrzenie.
Gentelman zostawił Malię samą sobie pod samymi drzwiami do pokoju Lin.

Lilia lin był kobietą spokojną, przynajmniej wedle tego co słyszała Malie i tego co widziała w jej pomieszczeniu. Bylo tu mnóstwo kwiatów, obrazów o wesołej tematyce. Cały pokój emanował atmosferą tak “miłą” i “spokojną” jak tylko można było to wymusić. Kobieta siedziała za biórkiem, na wygodnym fotelu, przeglądając jakieś dokumenty. Na widok Malie wskazała krzesło po drugiej stronie biórka. - Proszę, usiądź. Opowiedz mi, o co chodzi?
- Nic poważnego. Zbieram tylko informacje - wyjaśniła Malie, zasiadając naprzeciwko liderki artystów. - Królewna Rubia życzy sobie bym wyjaśniła sprawę wczorajszego wypadku pociągu. Mamy podejrzenia iż mógł to bynajmniej nie być losowy wypadek, a zaplanowany zamach. Chciałabym się więc najpierw upewnić że żadna z gildii nie miała z tym nic wspólnego. Byłabym więc wdzięczna gdybyś mogła mi opowiedzieć co sądzą o tym zdarzeniu artyści.
- Oh, zapewniam cię, że artyści są roztrzęsieni. Na pogrzebie będzie mnóstwo smutnych pieśni i poematów. - uśmiechnęła się w pewien smutny sposób kobieta. - Jeżeli szukasz podejżanego pomiędzy gildiami, to może być na prawdę trudne zadanie. Myślisz, że dasz radę? - Malie miała dziwne wrażenie, że Lilia się zaśmiała.
- Nie ukrywam że tego typu zadania nie przypadają mi do gustu, jednakże jak dobrze zdajesz, prośba księżniczki jest dla mnie rozkazem - odparła rudowłosa, uśmiechając się niemrawo. - A mogłabyś powiedzieć mi może coś więcej o konflikcie politycznym w waszej gildii? Czy jesteś pewna że nie mógłby on doprowadzić do jakichś lekkomyślnych czynów?
- Hmm...nie. Zdecydowanie nie. Może nie do końca znasz się na sztuce, ale obiecuję, że póki księżniczka albo sam Król nie wyślą cię do nas, to nie masz się czym przejmować. - uspokajała Lilia. - Acz jeżeli artysta da ci dobrą radę, polecam posłuchać. - mówiąc to wzięła z stołu papierowy wachlarz, za którym schowała na moment twarz. - Co innego z pozostałymi gildiami. Nikt nie jest święty. Alchemicy mają za strażnika mutanta, a ich największy kryminalista siedzi w Blackmorre, gdzie dalej prowadzi eksperymenty. Lider zbrojmistrzy to właściwie żywa zbroja, a jego ludzie dbają tylko o pieniądz. Lidera magów nikt nie widział od dawna, ostatnio zaczęto poszukiwania. No i jest jeszcze sam problem gildii techników. Wiesz co oznacza księżniczka za lidera, prawda? Przecież nie sprzeciwi się ojcu. Popularyzuje opinię króla, a nie chcący problemów technicy się słuchają. Jeden mniej głos ludu na obradach. - wachlarz obracał się w palcach, nie obnażając twarzy Lilii. - Możesz rzucić kamieniem w pierwszego szlachcica i przeszukiwać jego gildię, a i tak będziesz miała do tego dobry powód.
- Masz rację, że nie mam żadnego konkretnego powodu by posądzać o cokolwiek gildię artystów. Zdaję sobie z tego sprawę. Od czegoś jednak muszę zacząć - żachnęła się Malie. - Rozumiem że nie znasz nikogo konkretnego kto zyskałby cokolwiek na wysadzeniu pociągu?
- Każdy przeciwnik królestwa. - rzekła dość twardym głosem. - Zamach na gildię techników to tak naprawdę zamach na księżniczkę. Jedyny wniosek jaki mogę wysunąć z tego co mi podałaś, to fakt, że twoja gildia raczej nie jest na liście podejrzanych. - wywnioskowała. - Nie niszczyliby pociągu, skoczyliby na nią z nożem. Nie pytaj ludzi o pociąg, pytaj, co sądzą o działalności gwardii. Albo królestwa.
- Cóż, w takim razie dziękuję za radę - uśmiechnęła się z wdzięcznością Malie, po czym podniosła się z krzesła. - Nie będę już męczyć waszej gildii. Najmocniej przepraszam za najście i życzę miłego dnia.
Gwardzistka nie tracąc czasu opuściła gildię artystów, która przyprawiała ją o mdłości niemal tak samo jak gildia alchemików. Minęło dopiero pół dnia, a już miała serdecznie dość całej tej misji. Nie miała żadnych tropów i naprawdę nie miała ochoty przeszukiwać wszystkich pozostałych gildii. Zwłaszcza że z jej zdolnościami detektywistycznymi wyjawiłaby co najwyżej prawdziwym sprawcom że ktoś ich ściga i aż prosi się by podać mu mylny trop. Nie mogła jednak wrócić do księżniczki z pustymi rękami. Postanowiła więc udać się na miejsce wypadku i sprawdzić czy Saehowi nie przydałaby się jej pomoc.
 
Tropby jest offline  
Stary 20-07-2014, 16:34   #14
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Miejskie uliczki Ferramentii były zawsze dość spokojne, mimo, iż potwornie ruchliwe.
Malie mogła jednak na swoim spacerze zauważyć pewien dość specyficzny element w psychologii mieszkańców stolicy.
Stolica była bezpieczna. Nie było w niej wypadków. Nie było przestępstw.
Gdy tylko weszła w okolice miejsca wypadku ilość przechodniów drastycznie zaczęła maleć. Nikt nie chciał chodzić, widzieć, czy w ogóle myśleć o wysadzonym w powietrze pociągu. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal, eh? Nie była to jednak świadomość której wszyscy z nich mogli uciec, z swoimi bliskimi w szpitalach stolicy. Rannych było sporo. Na szczęście więcej, niż zabitych.
Malie była zmuszona udać się najpierw na dół mostu, na którym znajdował się pociąg, idąc wzdłuż muru ostatecznie skończyła w ciemnych uliczkach pomiędzy ściśniętymi budowlami.
To właśnie wtedy, siłą szansy, wchodząc w jeden z zakrętów zobaczyła Saeha. Nie był on jednak sam.


Znacznie bliżej Malie znajdował się osobnik, który powolnym, wyliczonym wręcz krokiem zbliżał się do Strażnika. Miał na sobie strój przypominający uniform wojskowy, z sporą gamą zdobień oraz charakterystyczną czapką. Charakterystycznej z uwagi na jej niewielki rozmiar, pozwalający dwóm, zwierzęcym uszom na wyłanianie się po jej bokach.
Jego wyraz twarzy był dosyć zimny, a w ręku trzymał ostrze mieniące się od jakiejś magicznej energii.
- Nie byłbyś pierwszym który do nas dołączy. Dlaczego odmawiać? - spytała postać, kierując się ku partnerowi Malie.
 
Fiath jest offline  
Stary 26-07-2014, 15:32   #15
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
- Może dlatego że obnażanie broni w środku miasta jest niezgodne z prawem królewskim - stwierdziła głośno Malie, z lekkim uśmieszkiem na twarzy wrzucając ołowianą kulkę do lufy dobytego właśnie pistoletu. - Nie wspominając już o grożeniu nią królewskiemu gwardziście.
To powiedziawszy dziewczyna z gracją wycelowała broń w nieznajomego. Utrzymywała od niego taki sam dystans w jakim ten znajdował się od Saeha.
- Rzuć broń i pójdź z nami po dobroci, a może nie spędzisz reszty życia w lochu. Brzmi jak rozsądna propozycja, nie uważasz? - zapytała, trzymając cały czas napastnika na muszce. Jednocześnie tryby w jej mechanicznej rękawicy zaczęły się poruszać i rozgrzewać, zaś klejnot na jej dłoni wypełnił się zielonkawą poświatą.
- To sprawa membrańczyków, krowo. Daj nam spokój. - głos mężczyzny był obojętny, równie chłodny co wtedy gdy odzywał się do Saeha. Wywoływał wrażenie, że tak na prawdę traktuje obydwu równie nisko. - Masz pecha, że wpadłaś tu teraz.
- Membrańczyków? Jeśli jesteś dyplomatą, to masz dziesięć sekund na opuszczenie broni i pokazanie królewskiego glejtu. W przeciwnym razie ja i Saeh będziemy zmuszeni cię unieszkodliwić - odparła hardo Malie. Czekając na odpowiedź nieznajomego zaczęła lustrować uważnie okolicę w poszukiwaniu czegokolwiek co mogłoby wskazywać na potencjalną pułapkę.
Nim Mali się zorientowała, nieznajomy pędził w jej stronę! Wystrzeliła, lecz chybiła. Kopniakiem Membrańczyk zbił jej dłoń na bok. Stał tuż przed nią. Był wręcz zdumiewająco szybki.
Saeh pędził na pomoc, szarżując z ramieniem w przód. Malie mogła żałować, że zaczęła się rozglądać po tym, jak ukazała swoją obecność. Choć była prawie pewna, że dostrzegła coś na dachu.
- Uważaj Saeh! Jest ich tu więcej! - zawołała do swego partnera, zasłaniając się jednocześnie swym manipulatorem przed atakami membrańczyka. Zaraz potem miała zamiar przy jego pomocy poruszyć brukiem pod stopami przeciwnika by przewrócić go, a następnie kopnięciem wytrącić mu z ręki jego broń.
Magiczne ostrze wroga uderzyło o rękawice, Malie, zostawiając na niej niewielkie wgniecenie. Kobieta chciała uruchomić klejnot, jednak nagle przeszył ją ostry ból. Poczuła, jakby kopnął ją jakiś drobny ładunek prądu. Ramie zacisnęło się i ani myślało drgnąć przez moment w którym przeciwnik zaczął półobrotem przechodzić za Malię od jej prawej. Przesunięcie się kobiety w bok zaowocowało ratunkiem jej życia. Niewielkie, płytkie nacięcie na jej szyi zapiekło, gdy uczucie paraliżu zaczęło z niej schodzić.
To nie była byle magia. Broń jej przeciwnika była naładowana elektrycznością.
Saeh dobiegł do Malie, zatrzymując się tuż obok. Stracili swoją przewagę, wróg już nie był otoczony.
- Dwóch nieuzbrojonych strażników, przeciwko porucznikowi. - Nieznajomy zatoczył okrąg czubkiem swojej broni. - To głupie.
Dziewczyna złapała się za szyję, a na jej twarzy wyktwitł grymas irytacji.
- Dalej jesteśmy w stanie wojny. Nie myśl sobie że pozwolimy membrańczykowi takiemu jak ty chodzić swobodnie po ulicach stolicy - odparła, po czym wskazała lewą dłonią na ziemię, by wyrwać z niej kawał bruku. Cofnęła się kilka kroków za Saeha, który w swej zbroi mógł przyjąć na siebie więcej ataków przeciwnika. W zależności od tego jak potoczy się potyczka miała zamiar pomóc w osłanianiu zbrojnego, bądź też cisnąć ścianą cegieł w membrańczyka.
- Oooh? Kwiatek śpiewał co innego, gdy wyruszał na front. - uśmiechnął się mężczyzna. - Nie mówiąc o całej tej alchemicznej reszcie. Słowo “straż”, na prawdę do was nie pasuje. - mężczyzna uniósł rękę, widząc, że dwójka go nie atakuje. Na dachu zaczęli pojawiać się zakapturzone postaci z różdżkami w rękach.
- O czym ty do diaska pieprzysz? Naprawdę myślisz że uda wam się wydostać ze stolicy po tym jak zaatakowaliście dwójkę królewskich gwardzistów? Jeśli to wy dokonaliście zamachu na pociąg, to możecie być pewni że nie puścimy wam tego płazem! - zawołała z rosnącą złością. Był to jednak tylko blef i próba grania na czas. Malie dobrze zdawała sobie sprawę że sytuacja wymykała im się spod kontroli. Lewitujący kawał bruku sunął powoli w powietrzu dookoła niej i niby to przypadkowo przesunął się przed twarzami jej i Saeha, tak że porucznik Membry nie mógł zauważyć gdy zwróciła się szeptem do swego partnera: - Musimy się stąd wydostać i ogłosić alarm. Na mój znak ruszaj biegiem uliczką i osłaniaj przód, a ja będę osłaniać nasze tyły. Zrozumiałeś?
Saeh przytaknął skinieniem głowy. Ich przeciwnik wzruszył ramionami, obserwująca go Malie dostrzegła coś nietypowego, gdy otowrzył usta. Na jego języku znajdował się tatuaż z cyfrą “3”.
- Skoro już tu wszedłem, to chyba nie-
- Teraz! - krzyk Malie przerwał wypowiedź i nieco zaskoczył, swoją nagłością, porucznika. Dzięki temu mogli rzucić się w ucieczkę. Biegli ile sił w nogach. Porucznik machnął na nich tylko ręką, a kule ognia zaczęły świstać w powietrzu. Płomienie rozbijały się na kamiennej tarczy Malie oraz niesłychanej zbroi Saeh’a. Gdy wypadli z uliczki pędząc dalej zakapturzeni nie poddawali się, biegli wzdłuż dachu, aby móc oddać chociaż jeden, dodatkowy strzał, który może trafi w ich przeciwników. Ten wybór broni był jednak dość nieodpowiedni na tą sytuację.

***

Dwójka biegła długo. Pod mostem, przez dwie uliczki, przy jakimś parku. O tej porze było dość pusto, nocna ciemność zalewała okolice dość solidnie.
Saeh oparł się o ścianę, dysząc w wyraźnie nieprzyjemny sposób, biorąc pod uwagę jego hełm. - Dzięki wielkie. Gdybyś się nie pojawiła, cholera go wie co by się stało.
- Nie ma za co, ale jeśli chcesz się odwdzięczyć to możesz mi opowiedzieć jak trafiłeś na tego bufona i cóż to za ofertę ci złożył - odparła rzeczowym tonem. Trudno było ukryć że sytuacja była poważna. - Ale najpierw pozbieraj się do kupy, bo musimy czym prędzej dotrzeć do najbliższego posterunku straży i nakazać ogłoszenie alarmu. Żeby oddział Membrańczyków dostał się niezauważony do samej stolicy królestwa... Teraz już zwyczajnie śmieją się nam w twarz. To nie jest zachowanie kogoś kto chce zawieszenia broni. Król Rubius musi się o tym natychmiast dowiedzieć.
- On wie. - przerwał Saeh, po czym zamilkł na moment, spuszczając głowę. - Membra to trudne miejsce do życia. Zdarza się nie raz, że słabsi Membrańczycy uciekają szukać schronienia gdzie indziej. Większość zostaje na północy, ale Ferramentia również ma swój pod świat, gdzie zaufani membrańczycy mogą się ukryć. Wygląda na to, że Amethystus o tym wiedział, i wpuścił do państwa swoje oddziały. - wytłumaczył po prędce zbrojny. - Odpowiedzialnym za pilnowanie tego świadku jest gildia artystów, ale ich strażnik dłuższy moment był poza stolicą, pewnie pojawiła się jakaś dziura w systemie. Przede wszystkim trzeba będzie dopilnować, aby nie mieli kontaktu z swoją stolicą. Poza tym, musimy stłamsić ich tutaj. - westchnął zbrojny - Nie sądzę aby wcześniej podejmowali się jakiś działań, skoro nikt nie wyjawił ci na ten temat informacji.
- Nie wiem czemu jakikolwiek membrańczyk wolałby ukrywać się w ferramenckich kanałach, niż chodzić wolnym poza naszymi granicami - zdziwiła się lekko Malie, jednakże szybko przeanalizowała uzyskane informacje. - Rozumiem dlaczego się tym nie zajęliśmy. Dopóki nie stwarzali realnego zagrożenia, to lepiej było mieć na oku całą gromadę niż pozbywać się tylko tych których udałoby się nam szczęśliwie wyłapać. Jednakże jaka była w tym twoja rola? Wyglądało to jakby tamten uszaty składał ci propozycję. Ponadto nazwał to “sprawą membrańczyków”. Szczerze powiedziawszy to wisi mi jakiej jesteś narodowości, dopóki wiem po czyjej jesteś stronie, więc jeśli to tajemnica to obiecuję że jej dochowam, ale teraz chcę się dowiedzieć wszystkiego by móc adekwatnie działać bez jakichkolwiek wątpliwości.
Seah wziął głęboki wdech i wydech. Postanowił podjąć się wyjaśnień:
- Mój pradziad zawarł umowę z Rubiusem pierwszym. W zamian za schronienie dla Membrańczyków zbyt słabych aby przetrwali w stolicy, wyjawił mu sekrety naszego społeczeństwa i pomógł w podbojach. Ferramentia nie zawsze miała przewagę w liczbie kopalń, czy na bitwach w ogóle. - zwierzył się. - Wtedy też stworzono śródmieście. Membrańczycy nie są ukryci w kanałach, tylko w murach. - Murów w Ferramentii było mnóstwo. Miasto miało trzy kręgi wewnątrz, szerokie na tyle, że stanowią miejsca mieszkalne. Cała szlachta mieszka na murach. Do tego każdy kręg jest połączony łukami, czy też mostami. Mówiło się, że są to pozostałości po czasach, gdy stolica była znacznie mniejsza, ale...Nawet na to, były po prostu zbyt duże. - Na dobrą sprawę to labirynt, i najpewniej nie najlepsze miejsce do życia, wciąż jednak zaludnione. - dodał, podnosząc ręce do swojego hełmu.

Przed Malie ukazała się dość młoda twarz, na pewno młodsza od jej samej, o dużych błękitnych oczach i dość długich brązowych włosach, z których wychodziła para spiczastych, zwierzęcych uszu. Rysy chłopaka były delikatne, a cała jego odsłonięta postura nie pasowała do ogromnego pancerza strażnika czy też naturalnej postury Membrańczyka.

- Sen'Murray, miło mi poznać. - przedstawił się z uśmiechem, zdradzając swoje imię.
Przez myśl Malie przeszedł pewien dość irytujący obraz. Obraz roześmianej księżniczki.
Sen'Murray był tajemniczym geniuszem z gildii techników, znanym również jako twórca...pociągów...
- Mi również miło. Aczkolwiek dwóch zapuszkowanych liderów w królewskiej armii od początku wydawało mi się zbyt wielkim zbiegiem okoliczności - odparła dziewczyna, potakując głową. Początkowo wydawała się lekko zaskoczona opowieścią Saeha, jednakże jej zdziwienie szybko przerodziło się w ciekawość, a nawet zainteresowanie. - Jednakże przyznam że czegoś takiego najmniej się spodziewałam. Sama zastanawiam się co jest dla mnie większym zaskoczeniem: to że członek królewskiej gwardii okazał się membrańczykiem, czy też to że udało mi się spotkać membrańczyka który jest prawdziwym geniuszem?
Nie była to bynajmniej próba obrazy rodowodu gwardzisty, a wręcz przeciwnie.
- Liczę że rozmowa z samym sobą była niezwykle owocna, panie Sen'Murray - kontynuowała Malie, odwzajemniając w końcu uśmiech membrańczyka. - Zakładam że udało ci się zdobyć dalece więcej poszlak niż mnie, co prawdę rzekłszy nie byłoby zbyt wymagającym osiągnięciem. Wiesz może czy tamci intruzi mieli coś wspólnego z eksplozją pociągu?
- Wręcz przeciwnie, nie mam pojęcia. - przyznał. - Tory nie są nawet naruszone, ale nie mógł nastąpić z przyczyn technicznych. To albo jakaś zaawansowana magia, albo zamachowiec był w pociągu, i wykoleił pociąg w trasie. Ale na ten temat nie mamy żadnych zeznań. - wyjawił swoje domysły. - Ten cały porucznik dał nam jednak sporo poszlak. Przeanalizuj jego bełkot, a ja postaram się zbadać wnętrze murów. Jako Sen’Murray. Nie powinni wiedzieć, że jestem w gwardii.
- Brzmi jak plan. Najpierw pójdę jednak ogłosić alarm wśród posterunków straży. Być może komuś uda się wypatrzyć intruzów nim zdołają się ulotnić. Gdyby chcieli coś jeszcze nabroić, to osobiście się nimi zajmę. Ty również poinformuj lojalnych membrańczyków by mieli na nich oko i uzbrój się. Wygląda na to że nawet w stolicy nie możemy czuć się zbyt bezpiecznie - stwierdziła Malie z mdłym uśmiechem. - Streść mi jeszcze tylko co dokładnie proponował ci tamten porucznik i czy domyślasz się kogo mógł nazywać owym "kwiatkiem".
Saeh rozmasował lekko szyję w zastanowieniu. - Jak chcesz ogłaszać alamr, powiedz im o groźnych osobnikach w mundurach, a nie o membrańczykach. Wnętrze murów to koniec końców sekret. Możliwe, że tak na prawdę nie próbują się ukrywać. Chcą wywołać panikę. Lud domagałby się eksterminacji membrańczyków z miasta, a wtedy cała ich populacja dołączyłaby do tych choler. - poprosił. - Ten porucznik...mówił, że pracują z polecenia bogini, a skoro jestem membrańczykiem, powinienem im pomagać. Nie zdradzał swoich celów, chciał, żebym złożył broń i poszedł z nim, nawet nie wiedział, że nie jestem uzbrojony. - wyjawił. - Obawiam się, że kwiatek może dotyczyć inną osobę, która już nas zdradziła. Najpewniej bliską naszemu statutowi, jeżeli nie...innego strażnika. - westchnął. - Skądś znał moją tożsamość, więc musiał być to ktoś wysoko postawiony.
W tym momencie dziewczyna uniosła do góry wskazujący palec.
- Dobre spostrzeżenie - zauważyła. - To znacznie zawęzi krąg poszukiwanych. Powiedz mi, czy mógłbyś wymienić wszystkie osoby które znają twoją prawdziwą tożsamość? Ciężko byłoby wykraść od kogoś taką informację, więc możemy założyć że któraś z tych osób bez wątpienia współpracuje z intruzami - skonkludowała, a po chwili namysłu zapytała jeszcze: - Wiesz może o jakiej bogini mówił? Nie wspominałby przecież o niej gdyby nic to tobie nie mówiło. Chodzi o jakiegoś wyższego oficera w armii membrańczyków?
Chłopak pokiwał przecząco głową. - Nie mam pojęcia. Może to jakaś nowa Membrańska moda? - wzruszył ramionami. - Znają mnie...księżniczka, Lilia Lin, BB.Holme, Michael Carte z alchemików, Eabios Grey...i o czywiście król. To chyba wszyscy. - wyliczył.
- Tamten porucznik wspominał coś o alchemikach - przypomniała sobie dziewczyna. - Być może warto sprawdzić tego Michaela Carte. Wygląda mi na najbardziej podejrzaną z wymienionych przez ciebie osób. Rozumiem, że przed liderami gildii ciężko byłoby się ukrywać, ale ciekawa jestem skąd osoby takie jak BB.Holme i ten cały alchemik się o tobie dowiedziały?
- Holma znają prawie wszyscy. Zwłaszcza z wyższej arystokracji. A Michael to mój dobry znajomy, skąd wniosek, że od razu musi być podejrzany? - zapytał chłopak unosząc brew. - To bardzo dobry człowiek. Jest moim lekarzem, powiedzmy. Jeżeli chcę zachować anonimowość nie mogę korzystać z każdego namiotu polowego. - wyjaśnił.
- Cóż, nie podejrzewałabym przywódców gildii o współpracę z wrogiem, choć i to jest możliwe - wzruszyła ramionami. - Nie sądzę też by pan Holme jako osoba powszechnie znana ryzykowałby potajemną współpracę z wrogiem. Więc o ile tamci membrańczycy nie odkryli sposobu na czytanie w myślach to jedna z tych osób musiała im przekazać informacje o tobie, zaś coś takiego nie wymsknęłoby się nikomu w przypadkowej rozmowie. Ale spokojnie, nie zamierzam od razu zakuwać nikogo w kajdanki. Postaram się tylko sprawdzić go i dowiedzieć się czy rzeczywiście można mu ufać.
Chłopak przytaknął skinieniem głowy, po czym założył swój hełm. - Zostawiam to w twoich rękach. Skontaktuję się, gdy tylko coś znadję.
- Zgoda, ale postaraj się uważać. Wróg może mieć cię na oku - ostrzegła Malie, a następnie po pożegnaniu z Saehem ruszyła w kierunku najbliższego posterunku straży, by rozkazać jego dowódcy ogłoszenie alarmu w związku z uzbrojonymi i groźnymi intruzami w mieście. Zarządała także przekazania dwóch listów insygnowanych pieczęcią królewskiej gwardii królowi Rubiusowi oraz księżniczce Rubii w których opisała pokrótce swoje spotkanie z Saehem i membrańczykami oraz ich późniejszą rozmowę i poznanie prawdziwej tożsamości chłopaka.
 
Tropby jest offline  
Stary 27-07-2014, 00:32   #16
 
pteroslaw's Avatar
 
Reputacja: 1 pteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumny
Strażnik popatrzył na swojego brata. Wpatrywał się w jego oczy dobre kilka sekund, nie zobaczył jednak nic. Nawet cienia emocji.
-Nie.- Stwierdził krótko przenosząc wzrok na drogę.-Moje rozkazy są jasne, zabić bestie i wracać do państwa. Poza tym...- Spojrzał ponownie na Roberta.-Śmierć króla nie miała nic wspólnego z moim wyjazdem. To Jaimie miał go chronić przed nim samym.- Ioan nigdy nie nazwał króla swoim “ojcem”, nic dziwnego w końcu widział go dwa razy w życiu i żadna z tych sytuacji nie była przyjemna.
- Po prostu tego nie rozumiesz. - westchnął Robert. - Ja mam w życiu lepsze rzeczy do roboty niż uganianie się za twoim ogonem. To nasz ojciec chciał cię z powrotem, to on cię faworyzował ponad wszystkich. To na jego komendę nigdy nie było mnie w zamku, i to pewnie przez to Jaimiego strzeliła cholera i zajął tron siłą. - mężczyzna splunął na bok. - Wszystko zaczęło iść w cholerę gdy to ty zniknąłeś.
-On? faworyzował mnie?- Ioan roześmiał się głośno.-Ten człowiek ledwo wiedział kim jestem.- Jego następne słowa były wypowiedziane już dużo poważniej.-Jaimie na tronie? W jaki sposób? Przecież armie zawsze były lojalne Bartolomeo, a gdyby jego nie było. To jakim cudem Jaimie, a nie Alexander usiadł na tronie?- Zapytał brata.
- Jaimie był blisko ojca. Gdy Bartolomeo wyruszył sprawdzić o co chodzi z naszą bestią, Jaimie zamordował ojca i zabrał tron. Na wieść o koronacji nasz kochany generał wrócił do stolicy, ale nim zrozumiał, że to akt zdrady, skończył w lochach. Armia nie chce się buntować, bo Jaimie trzyma Bartolomeo jako swoją kartę przetargową. - skrzywił się brat Ioana. - Myślę, że dlatego tak nad tobą wariował. Nie wiedział kim jesteś, więc pokładał w tobie ogromne nadzieje. Myślał, że jesteś wart więcej od nas, bo potrafiłeś zrezygnować z dogodności jakie nam ofiarował.
Strażnik westchnął głęboko, z jakiegoś powodu wydawało mu się, że Robert nie kłamie. Zresztą jego brat, był sadystą i chamem, ale kłamcą nigdy nie był zbyt dobrym, chyba, że coś się zmieniło.
-Nic nie obiecuję.- Zaznaczył.-Najpierw muszę zająć się bestią i znaleźć łowców. Wtedy, może z chłopakami wyciągniemy Bartolomeo z więzienia, ale nie licz na nic więcej.- Powiedział zdecydowanie Ioan.
Robert splunął na ziemię. - Łowców nie znajdziesz. Poszli ubić bestie i po prostu nie wrócili. Pewnie zjadła ich w całości. Ciężko byłoby ją ubić, więc nie sądzę abyś dał radę wyjąć ich z jej brzucha.
Ioan uśmiechnął się lekko.
-NIe znasz ich. W całej Ferramenti jest chyba tylko jeden człowiek lepszy w zabijaniu bestii, niż ta trójka, i jedzie on koło ciebie. Nie, jeśli coś ich zatrzymało to było to dużo groźniejsze niż zwyczajna bagienna bestia. Powinniśmy chyba nieco przyspieszyć.- Zaproponował Stein

***

Prawie dwa dni konnej jazdy dzieliły Ioana i Roberta od Ronar. Mimo, że nie zatrzymywali się, gdy nie było to potrzebne. Minęli kilka wiosek, przejechali tylko przez dwie, ustawione prosto na szlaku którym się poruszali. Rycerska eskorta opuściła ich już w tej pierwszej. Tak czy inaczej, dotarli w końcu do wsi Rann, w której grasować miała bestia.
Miasto wracało do żywych, ludzie wychodzili z domów gdyż właśnie podnosiło się słońce. Ciężko przewidzieć co czeka tutaj Ioana, póki co, czuł on powoli zmęczenie i wycieńczenie jazdą.
- Jak chcesz odpocząć, po prostu zarejestruj sę w karczmie czy coś. Na koszt królewski. - zaproponował Robert schodząc z konia. - Tam też mnie znajdziesz. - dodał.
Ioan uśmiechnął się lekko, zeskoczył z konia. Sięgnął do bagażu, który niósł jego wierzchowiec. Włócznia zawirowała w jego dłoniach odbijając w oliwinie pierwsze promienie wschodzącego słońca. Strażnik oparł ją o ramię wyjmując z juków posłanie.
-Jesteśmy na polowaniu bracie. Karczmy są dla tych, którzy już coś upolowali.- Powiedział odchodząc nieśpiesznie, postanowił odpocząć na jakimś polu, ewentualnie leśnej polanie, a wieczorem ruszyć na poszukiwanie bestii. Wcześniej jednak miał coś do zrobienia. Sięgnął do kieszeni wyjmując z niej opal, podrzucił go niedbale do góry, łapiąc zręczne. Po raz kolejny spróbował skontaktować się z Nicklasem.
Wiadomości niestety nie dostał. Nicklas w dalszym ciągu nie odpowiadał z swojego końca spektrum telepatii.
Ioan spał twardo. I dość przyjemnie. Stres nie męczył go wewnątrz jego snów. Gdy się obudził, na polu był sam. No, z swoim koniem. Jego rzeczy również były na miejscu, co jest sporym plusem. Słońce już prawie całkiem zaszło, ustępując miejsca księżycu.
Ioan wstał po czym przeciągnął się, następnie pokręcił szyją głośno strzelając kręgami. Podszedł do konia i wyciągnął z juków ostatnią rzecz. Pancerz, który otrzymał od Eabiosa. Tym razem założenie go nie zajęło strażnikowi dużo czasu. Strażnik chwycił włócznię, rubin w niej osadzony zajaśniał krwistą czerwienią, zupełnie jakby czuł, że zostanie dzisiaj skąpany w posoce. Stein wyruszył na poszukiwania bestii, a raczej miejsca w którym grasowała. Bagna nie powinny być trudne do znalezienia.
Ioan udał się do lasu który otaczał całą wioskę. Szwędał się po nim przez dobre dwie godziny, z jakiegoś powodu jednak bagien nie znajdując. Nawet żadnych moczar. Możliwe, że miejsce znajdowało się dużo, dużo głębiej w lesie niż chciał się początkowo zapuszczać, ale mógłby wtedy zgubić drogę powrotną do wioski. W dodatku pancerz ciążył na nim okrutnie.
Cóż może jednak nie było tak łatwo znaleźć bagna. Ioan zorientował się jak podstawowy błąd popełnił. Tak bardzo chciał znaleźć bestię i swoich przyjaciół, że nie pomyślał o najprostszych rozwiązaniach. Ruszył do wioski. Któryś z mieszkańców musiał znać drogę na bagna.
Wioska niestety okazała się o tej porze pusta.
Gdy Ioan stanął na głównej drodze zobaczył tylko szereg pozamykanych chałup. Nie było czemu się dziwić. Poszedł spać wczesnym rankiem, więc obudził się w środku nocy.
Strażnik ruszył na poszukiwanie karczmy, jeśli jakiś budynek był otwarty tak późno w nocy, to na pewno była nim tawerna.Tawerna była prawie pusta. Płomień w palenisku dalej oświetlał lekko pomieszczenie, tak samo
jak świeczka za ladą, gdzie karczmarz polerował puste. - Już zamknięta, waćpanie. Nie podajemy. - wyjaśnił karczmarz, mało przejęty obecnością Ioana, oprócz którego był tutaj jeszcze Robert, śpiący na stole pomiędzy kuflami piwska.
-Nie przyszedłem tutaj się napić.- Ioan zignorował cichy głos w jego głowie, który błagał o piwo.-Jestem łowcą i szukam bagiennej bestii. Popełniłem podstawowy błąd, że poszedłem na poszukiwania nie pytając wcześniej gdzie są bagna. Więc… Gdzie można znaleźć owe monstrum?- Zapytał karczmarza.
- Ohh, panie, tu ni ma bagien. - zaśmiał się karczmarz. - Mówimy potwór z bagien, bo te łowcy co tu byli powiedzieli, że takie bestyje w bagnach żyjom. Nasza zadomowiła się w jeziorze, kawałek od wioski, w lesie. Ryby nam wyżera. - wyjaśniał. - Ale teraz to sobie panocek daruj. Nocą ona nie wyłazi, a jak się w lesie zgubisz, to jeno wilki znajdziosz.
Ioan opadł z lekką rezygnacją na krzesło.
-To tłumaczy dlaczego nie znalazłem bagien. Powiedz mi jeszcze. Wiesz jak ta bestia wygląda, oraz kiedy byli tutaj łowcy?
- Jest wielka, szeroka, ma dużą, bezzębną gembę i plecych których przebić nie idzie. - mówił karczmarz, spoglądając na Ioana. - Dźwięków nie wydaje, niby nieme, oczy czarne, niczym ślepe. Ale jak sam dźwięku narobisz, to z kilometra w twoją stronę się obróci! - dodał. - Tak to nie wiem, z bliska żem nie widzioł. Ja nad jezioro musić chodzić nie muszem.
Strażnik westchnął głęboko, taki opis był mu do niczego nie przydatny, musiał zobaczyć tą całą bestie, zanim zdecyduje się jak z nią walczyć.
-A co z moim drugim pytaniem. Kiedy byli tutaj łowcy?
- A bo jo wiem. Kilka tygodni? Mniej jak miesionc. Poszli do bestii, wrócił tylko jeden, nakupił jedzenia i też zniknoł gdzie. Żeśmy doszli do wniosku, że pewno wszyscy zdechli a on jedzenie na droge wziął, coby mógł wrócić bezpicznie. Jeno wzruszylim ramionami, na co nam tacy, łowcy co nie łowiom. Potwór dalej się pałęta, dobrze, że z góry płacone nie było.
-Jak wyglądał ten, który wrócił?- Zapytał ożywiony Ioan. Opowieść karczmarza oznaczało jedno, jeden z jego przyjaciół przeżył, a jeśli przeżył jeden to zapewne przeżyła też reszta. Ioan był pewien jednego, gdyby łowcy mieli umrzeć, to umarliby wszyscy, żaden z nich nie uciekłby zostawiając ciała przyjaciół jako obiad dla bestii.
- A bo ja to wiem, oni dla mnie wszyscy tacy sami. Mówił coś o tym jak to łatwo poszło, że bestyi się obawiał, że musi ryzykować przed ślubami a tu nic nie było. Bełkotał i tyle. Bestyja jest dalej, inni nie przyszli. Nakupił jedzenia, wyszedł przez te drzwi co pan żeś wszedł i nie wrócił.
Ioan odetchnął z ulgą słysząc, że Nicklas na pewno żyje, co prawda jego zachowanie było dziwne, zwłaszcza, że bestia cały czas grasowała, a on odszedł, mówiąc, że robota była łatwa.
-Cóż, dziękuję za pomoc. Pozwolisz, że zostanę tutaj na resztę nocy, by z samego rana ruszyć do walki z potworem?
- A rób co chcesz. Ten obszczymorda powiedział, że panicza opłaci. - Oparł spokojnie barman, wyjmując spod lady klucz, i kładąc go przed Ioanem. - Pokoje są na piętrze. Zamyśl się pan jak to jutrem rozegrać. Im szybciej bestyji nie będzie, tym dla nas wszystkich lypiej.
Ioan kiwnął głową na znak, że rozumie, jednak nie wziął klucza, tylko usiadł na krześle pod ścianą, dalej uważał, że jeszcze nie zapracował na to, by spać w łóżku.
 
pteroslaw jest offline  
Stary 27-07-2014, 00:35   #17
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Veni...Vini...Vicky


Pierwsze było zaskoczenie. Skąd membrany wzięły się tak blisko stolicy? Nie było jednak czasu na jakiekolwiek rozmyślania. Trzeba było tym żołdakom jakieś rozkazy wydać, co by zredukować liczbę ofiar.
- Dwa rzędy, za i przedemną. Tarczę w górę, idziemy do tych z tyłu. - Mówiąc to wyciągnęła z kabury przy udzie pistolet, z którego zaczęła pluć pociskami w membrańczyków, to w tych z przodu to w tych z tyłu. Nie przykładała zbytnio uwagi do celowania, miało to tylko “zająć” czymś przeciwników dopóki ich nie dopadną.
Żołnierze zwinnie się zorganizowali i podążyli za rozkazem Victorri. Dziewczyna strzeliła raz, chybiając, a potem nie mogła strzelić w ogóle. Przyjmując, że zdołałaby jakoś załadować pistolet podczas jazdy, to tarcze rycerzy, uniesione na jej komendę, zgodnie zasłaniały obie strony pola bitwy, osłaniając ją przy okazji od ognistego natarcia przeciwnika.
Magowie nie igrali z zbrojnymi. Gdy grupa strażniczki zbliżła się do magów, ci byli już dużo dalej.
W takie podchody mogli się bawić aż z powrotem do Blackmorre, trzeba było zmienić “taktykę”. - Rozwarty szyk i szarża! Nie będę biegać w nieskończoność za tymi małpami. - Drugą część wypowiedzi. wymruczała bardziej do siebie. Ona sama także ruszyła naprzód z pochyloną głową. Pistolet z powrotem wylądował w kaburze. Ten szajs jest jednostrzałowy, więc do końca tej bitwy go nie przeładuje. Rękawica zaczęła, tryskać strumieniami pary z nadgarstka, gotowa do użycia.
Armia Victorri wpadła w oddział Membrańczyków bez pytań i łaski. Włócznie konnicy przebiły kilkunastu magów, gdy strażniczka sama rozporządziła dwóch z nich. Ledwo wojsko się odwróciło, a dostrzegli, że pozostałej części oddziału wroga już nie ma. Musieli uciec, na widok efektywności ataku Victorri.
Widząc efekty swego jakże błyskotliwego planu uśmiechnęła się szeroko. - Wszyscy cali? - Rzuciła od niechcenia rozmasowując kark. Zanim ktokolwiek jej odpowiedział, sama zdążyła dojrzeć jedno truchło. Wzdychając głeboko zbliżyła się do nieboszczyka, zsiadła z konia i kucnęła nad nim. - Dlaczego dałeś sie zabić młotku… - Przewróciła oczyma. Utrata ludzi była jedną z tych mniej przyjemnych rzeczy w jej pracy. Masa wyjaśnień rodziny idiotów którzy polegli z zażaleniami. A ktoś się przejmuje co ona czuje? - Owińcie go w coś… nie wiem cokolwiek. - Machnęła ręką, wracając na swego wierzchowca.
Jakiś rycerz zdjął z jednego z poległych jego pelerynę i zawiązał w nią truchło. W Victorii coś zawirowało gdy zobaczyła przebitego na wylot “membrańczyka” jego twarz wyglądała jak oblana kwasem, czy faktycznie spalona. Wyglądał niczym przeraźliwie okropny mutant.
Las niestety płonął bez przeszkód. Rycerze zaczęli się tym przejmować. - Pani, możemy się rozejść? Trzech z nas mogłoby poszukać jakiś wiosek w pobliżu, żeby kazać im las odratować. - zaproponował jeden z nich.
Może rzeczywiście palący się las był problemem.
- Ta… dobra myśl...ta. - Skinęła głową na rycerza. Jak miło że potrafią też wyjść z jakimś dobrym pomysłem. - Cała reszta zbieramy się. Muszę pomedytować. Albo zmasturbować. Albo oba. - Rozmasowała skroń zawracając konia na właściwą drogę. Obejrzała się jeszcze na przebitego membrańczyka. Wyglądał tak uroczo...
Rycerze nie skomentowali. Nie mogli komentować wypowiedzi strażnika, który im dowodził.

***

Victorria siedziała z założonymi rękami na przeciwko księżniczki. Młoda dziewczyna była liderką gildii Techników, więc strażniczka musiała przed nią odpowiadać. Nie mogła komentować.
- Raport z eskorty z twojego punktu widzenia. - poprosiła, nakazującym tonem, przy okazji nalewając im obu herbaty.
- Więźniowie szczęśliwie dotarli do Blackmorre. W drodze powrotnej napadł nas tuzin membrańczyków uzbrojonych w różdżki z granatami. Zabiliśmy połowę, reszta uciekła. Straciłam jednego człowieka. Mówiłam że królewna wygląda dzisiaj przeuroczo? - Całą wypowiedź pociągnęła na jednym wydechu, na koniec robiąc niewinną minę. Nie wiedziała jeszcze czy dostanie za coś ochrzan. Lepiej dmuchać na zimne.
- Dziękuję. - Księżniczka wyglądała na dość zdziwioną. Widać jeszcze jej nikt nie nauczył jak radzić sobie z tego typu zagrywkami. - Tuzin Membrańczyków w okolicy Ferry? - zdziwiła się. - To brzmi dziwnie. Trzeba będzie zebrać patrol zwiadowczy.
Widząc reakcję królewnej uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Gdyby nie groźba gilotyny schrupała by ją na miejscu. - Też mnie to zaskoczyło. Żałuje że nie mogłam złapać chociaż jednego. - Tym razem jej miną była odrobinę zawiedziona. Na poprawę humoru upiła łyk herbaty. Była dobra, to nie był burbon, ale naprawdę dobra herbata. Nadal… nie było w tym alkoholu.
- Oby nie było to związane z poprzednimi wydarzeniami. - westchnęła księżna. - Podczas twojej nieobecności miał miejsce zamach na nasze linie pociągowe. Mali i Saeh już prowadzą dochodzenie, masz do nich dołączyć. Jakieś pytania, moja droga?
- Czy muszę się do nich udać niezwłocznie? - Pytając o to stukała palcami wskazującymi jeden o drugi. Chciała zahaczyć o jedno miejsce. Jednak po krótkim przemyśleniu nie był to dobry pomysł. - Albo… nie, nie mam pytań. Albo mam. Gdzie ich znajdę? - Uniosła brew.
- Wróciłaś z podróży, możesz odpocząć. - wtrąciłą się księżniczka, zaznaczając poprzednie pytanie. - Nie mam pojęcia gdzie są. Najpewniej poszukują tropów.- dodała, unosząc brew w zdziwieniu.
Victorria podnosząc się z krzesła strzeliła karkiem, dopiła herbatkę i przemówiła.
- No to idę troszkę odpocząć. Jak wytrz...Jak odpocznę to zacznę ich szukać. Miłego dnia życzę królewno. - Ukłoniła się jak balerina, idąc parę kroków tyłem. Odwracając się na pięcie pchnęła oba skrzydła drzwi. Musiała się odrobinę zdrzemnąć… a było to nie wykonalne bez kilkunastu kolejek. Wtedy koszmary dawały jej spokój. Udałą się do swej ulubionej, i najgorszej speluny w stolicy.

***

Tym co powitało Victorrię był zaduch, dym i smród podmiejskiej speluny. Ferramentia była niezwykle eleganckim i wzniosłym miastem, w końcu stolicą największego królestwa. Znalezienie tego miejsca na dobrą sprawę odbywało się albo przypadkiem, albo od znajomego bandziora. Kiedy już się jednak wiedziało w którym kącie pod ostatnim murem trzeba zrobić dwa zakręty, można było w miarę miło spędzić tutaj czas.
Miło, jeżeli lubi się widok plebsu przy piwie i kretynów przy kartach.
Na wejście strażniczki nikt specjalnie nie zareagował. Głównie dla tego, że była to Victorria. Jedyna osóbka którą tako-jako podświat nie do końca uważał za strażnika. Albo po prostu nie za takiego, na którego widok trzeba czuć się winnym.
- No… to rozumiem. - Zatarła ręce i zbliżyła się do baru. Zakazana gęba barmana była jedną z ładniejszych rzeczy jakie widziała tego dnia. - Burbon… zostaw butelkę. - Z tymi słowami odwróciła się plecami do lady. by rozglądać się dookoła.
Miejsce nie było pełne. W sumie nigdy nie widziała go zapełnionego. Osobnicy przy stołach też nie wyglądali na specjalnie ładnych, ogarniętych czy w ogóle znajomych dla Vicky. Burbon uderzył o blat obok niej, braman nie wydał nawet słowa.
Za to lubiła to miejsce. Nikt nie odzywał sie do niej jeżeli nie miał czegoś konstruktywnego do powiedzenia. Położyła należność na ladzie, po czym udała się do pierwszego stolika, który był najbliżej jej. Jakiś typ gębą leżał na blacie zajmując jedyne krzesło przy stole. Delikatne pchnięcie nogą zwolniło miejsce, delikwent nawet się nie przejął. Tylko zachrapał głośniej. Gdy już zasiadła, wzięła się za opróżnianie butelki. Jedna szklanka, druga, trzecia, czwarta, przerwa, piąta, szósta. Wykrzywiało jej twarz we wszystkie możliwe strony, ale to nie miało smakować, to miało działać. Zerknęła na swój chronometr, miała jeszcze sporo czasu. Nim się obejrzała, butelka miałą mniej jak pół. Wreszcie osiągnęła ten stan. Stan w którym jej zmartwienia, czy koszmary dają na wstrzymanie. Z debilnym uśmieszkiem, jej głowa znajdowała się coraz niżej blatu stołu. Przysypiała, ale nagłymi szarpnięciami utrzymywała przytomność. Jeszcze nie skonczyła butelki.

Gdy się obudziła, było dość późno. Skład szczyn na liście obecnych nieco się zmienił, ale specjalnie nie urósł. O ile była w stanie wymacać swoje kieszenie, nikt jej nie okradł. Wiedzieli kim jest.
Gdy z obolałą głową Vicky rozejrzała się po stole, na którym spędziła zdecydowanie zbyt długo, znalazła swoje pieniądze za burbon i kopertę.
- Już? - Słyszała głos barmana zza lady. - Twoja dziunia to zostawiła. Pieniądze ode mnie. Ta na koszt firmy, bo twoja ostatnia. Bez obrazy Vicky, ale nie chcemy tu więcej straży. Zwłaszcza od techników.
Obdarzyła Barmana wzrokiem którego obdarowuje kogoś kto zalazł jej za skórę.
- CO!? - Uderzyła o blat dłońmi. - Jaka dziunia? I w ogóle… Ja naprawdę lubiłam tu przychodzić. Dlaczego mi to robisz? - Chwyciła się za głowę która pulsowała z bólu. Ból jednak był dobry, przyjemny, w przeciwieństwie do zakazu wstępu do tej dziury. - Co cię cholera ugryzło?- Dopytała stawiając się do pionu.
- Był zamach na pociąg, ta? Ktoś was nie lubi. Techników. Nie chcę aby następny zamach był u mnie w lokalu. - westchnął Barman, nie przerywając polerowania jakiegoś kufla.
W sumie miała się tym zająć.
- Gdzie doszło do zamachu? - Z tymi słowami zblżyła się do lady. Nadal nie wiedziała gdzie szukać Seaha i tej… jak ona miała. Miejsce katastrofy było najlepszym początkiem.
- Wschodni most, z wewnętrzengo muru.- wzruszył ramionami barman. - Myślałem, że strażnicy wiedzą takie rzeczy. Z drugiej strony, co z ciebie za strażnik. - zaśmiał się.
- Taki ze mnie strażnik, jak z ciebie ludzka istota. - Zaśmiała się identycznie, jak barman. Pociągnęła mocno nosem, charknęła, po czym napluła mu na ladę, następnie kopniakiem otworzyła sobie drzwi. W sumie walić tą spelunę, i tak już drugi raz tu nie przyjdzie. Kac jak to kac dokuczał, ale i tak nie był w top dziesiątce dotychczasowych. Jak ten śmieć rzekł, tak udała się w miejsce zamachu.

***

Vicky Miała przed sobą długą drogę. Z największej speluny w mieście do torów w dzielnicy arystokrackiej dzieliła ją dość spora droga. Zaczęło się nawet rozjaśniać, gdy w końcu, drepcząc po nie-funkcjonujących o tej porze torach, dotarła na most, a raczej łuk mający być miejscem wypadku. Była już praktycznie trzeźwa, ale z zirytowania musiała aż usiąść, i dać sobie odetchnąć.
Nie było tu nikogo. Ani Saeha, ani Malie.
Nawet tory były całe. Jakgdyby nigdy tu nic nie wybuchło.
Rozglądając się, dostrzegła, że pobliskie budynki wyglądają, jakby coś im o dach rąbnęło...części pociągu? Jedna cholera.
Ten problem nie rozwiąże się chyba sam z siebie.
Kurwa.
- Kurwa. - Powtórzyła ostatnią myśl na głos. Siedząc ze skrzyżowanymi nogami, brała to pomniejsze kamyczki i rzucała nimi w cholerę. Była pewna że dotarcie tutaj załatwi sprawę. Wyglądało na to że zdążyli już posprzątać, ba! Nawet część szkód naprawić, wnioskując po stanie torów. Podniosła się otrzepując tyłek, z grymasem niezadowolenia na twarzy.
Wyciągnęła się mocno, aż parę kręgów chrupło, po czym niemal zrezygnowana zeszła z torów. Spojrzała to w lewo to w prawo, udając sama przed sobą że robi coś w kierunku odnalezienia tych dwojga. Może na posterunku będą wiedzieli gdzie są? Tam się udała. Nie ma co… urządziła sobie dzisiaj niemały spacerek.

***

Było dość późno, albo raczej bardzo wcześnie. Najbliższy posterunek był w miarę daleko od miejsca wypadku, pewnie dla tego owym miejscem było. Zaspany strażnik który kończył swoją wartę przywitał Victorrie wzruszeniem ramion. Był tu sam. Cała reszta milicji miejskiej spała w koszarach dzielnicy.
Ivealan podeszła do strażnika, biorąc głeboki oddech zadała mu pytanie.
- Czy byli tutaj Saeh i Malie? Druga nosi taki kretyński cylinder, nie da się przeoczyć. - W duchu dodała “Powiedz że tak błagam”. Była już zmęczona.
- Nie. - odparł krótko, bez większego zainteresowania. - W sumie nikogo tutaj nie było. O tej porze… - westchnął, czy też ziewnął krótko.
Tak jak Iffeyhaus jej nakazał gdy tylko zacznie wrzeć, niech pochodzi sobie w kółko i policzy do dziesięciu. Ot prosta metoda, a działała. Rozmasowując skronie zaczęła, ciężko dyszeć.
- Razdwatrzyczterypięćszesćsiedemosiemdziewięćd ziesięc… - Odetchnęła. Nie była już wściekła tylko troszkę zirytowana. Co miała teraz robić?, tego nie wiedziała odkąd wylazła z baru. Spojrzała ku nocnemu niebu, jakby tam szukając natchnienia. Zbliżyła się do gwardzisty.
- Przekaż twojemu zmiennikowi że czekam na Malie w gildii. Ma jej to przekazać jak ją zobaczy. Skumałeś? - Puknęła strażnika palcem w czoło.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 28-07-2014, 14:53   #18
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
- Szukam schronienia i pracy. - odparł, pomijając zwyczajowe powitanie. Był przyzwyczajony do tego typu traktowania, właściwie to nawet go nie odczuwał. Drwiny skierowane w jego kierunku były tylko delikatnym gilgotaniem. Poklepał lekko konia, dając mu znać, że pora na odpoczynek.
- He? Może i sie znajdzie. Będziesz dzieci straszyć po nocach albo co. - zażartowała kobieta. - Nie no, tak poważnie. Zaprowadzić cię do lekarza? Nasz druid ma sporo ziół, może coś na tą twarz znajdzie. Chałupy z kolei tanio nie dostaniesz. Chyba, że na parobka pójdziesz, to u kogoś na sianie będziesz spał.
- Do druida możesz mnie zaprowadzić. - odparł, całkowicie obojętny na obelgi kobiety o wątpliwej urodzie. Jego dłoń gładziła grzbiet konia. - Gdzie mogę go zostawić? - zapytał krotkim, niemalże urzędowym głosem. Mógł tylko mieć nadzieję, że kalectwo strażniczki ma ciężki do wytłumaczenia, możliwy do zabicia sposób.
- Jak przywiążesz go tutaj, to pomyślą, że mój, i ruszać nie będą. Jak chcesz żeby miał dach nad głową, to ciągnij do gospody, ale tam ci go za darmo nie przechowają. - ostrzegła kobieta. - Twój wybór, ja bym go sprzedała, znim zemrze z zimna.
- Każdy mieszkaniec tych stron będzie tego świadom. - odparł, wiążąc swego towarzysza w pobliżu posterunku strażniczego. Jeśli wątpliwej jakości rumak zemrze, może będzie musiał kontynuować swą podróż w zasłyszany w opowieściach sposób - kradnij każde zwierze, omijaj posterunków wieże.
- Jeśli mogłabyś - powiedział, przesuwając dłoń przed siebie. Prosty gest miał zaprosić ją do pokazania drogi.
- Chyba wiem lepiej, czy miejscowi to kretyni. - mruknęła odwracając się na pięcie. Miecza nie zostawiła, choć machnęła jakiemuś chłopowi aby stał pod bramą za nią. W sumie diabli wiedzą po co.
Drudzika chata była sporym budynkiem w centrum wioski. Łatow było przeiwdzieć, że na początku było to miejsce mieszkalne w osadzie, gdy jednak ta się rozrosła, ludzie zbudowali prywatne mieszkania. W środku było było pełno kotłów, na ziemi rozłożone były skóry. Ludzie chorzy i ranni leżeli na nich, było ich zaledwie kilku. Sam druid był dość starawym mężczyzną na którego głowie zaczęła pojawiać się łysina. Strażniczka nie zostawiła go z Sycheą sam na sam, zamiast tego powiedziała. - Miał ryj jak nocny koszmar, to go przyprowadziłam. on zaś odparł - Cóż...witam, jestem Endar. Jak mogę ci pomóc, dziecko? - i obydowje zaczęli patrzeć na Sychea.
Dziecie nocy przedstawiło się w wyszukany jak na okolicę sposób. Cała jego sylwetka pochyliła się nieco, a jego wzrok kierował się bardziej w kierunku środka ciała druida, niż jego oczu.
- Parasz się alchemią? - zapytał, szukając pierwszego punktu zaczepienia. Jeśli zdoła zyskać chociaż trochę zaufania, może usłyszy bliższe zarówno prawdzie, jak i jego nadzieją słowa. - Czy ta okolica jest dobra pod względem składników? - zapytał po chwili.
- Na pewno nie tyle co lasy, mój chłopcze. - odparł druid. - Jezioro ma dużo ciekawych roślin, i z ryb da się nie jeden olej wydobyć. Co nieco rośnie, ale samych ziół na śniegu dużo nie ma. Dajemy sobie radę z tym, co mamy.
Zbrojna przyglądał się Sychea z nieco zmrużonymi oczyma. - Tak w sumie, to ty na plecach co masz? Nie wyglądało jak miecz, to nie pytałam...ale dziwny jesteś. - oceniła w końcu, niczym odkrywca ameryki.
- To broń, acz nie szukam z wami zwady. - odparł, odwracając się w kierunku strażniczki. Nie widział powodu, by mordować kogokolwiek. Przynajmniej bez zlecenia na jego głowę.
- Wędruję po świecie, szukając przeszkadzających ludziom dziwów. Mógłbyś mnie nazwać wędrownym najemnikiem. - dodał po chwili, przedstawiając swój obecny pogląd na jego przyszłość. Jeśli zdoła zebrać środki, oraz odpowiednie dla nich metody, odzyska swój status. Chociażby karając tych, którzymu zaszkodzili.
- Oooh, taak. Pan potworów szuka? I smoków? - wzrok kobiety był dość groźny. - Niech no ja usłyszę jedną historię o łowcy potworów kiedy jesteś w mieście, a zaraz cię znajdę. - groziła kobieta, którą druid pośpiesznie uspokajał.
- Nasza straż jest dość skoczna, ale sam rozumiesz. Sposób w jaki się zaprezentowałeś jest sugestywny. Ty naprawdę na...demony polujesz?
Sychea czasem mógł dziękować za swoją mutację. Jego twarz nie miała zbyt wielkiego unerwienia, czy też umięśnienia. Mimika chłopaka była więc bardzo ograniczona, a brak pewności był często nadrabiany pokerową twarzą. Technicznie rzecz biorąc, spotkanie z elfim księciem było swoistym zadaniem, a on nie miał innego pomysłu na samego siebie.
- Z taką twarzą nie sposób ukryć mą profesję - stwierdził, kontynuując obraną przez siebie strategię. Obecnie był najemnikiem, a różnica między trupem człowieka, a czegoś co nim nie jest, nie była zbyt wielka.
- To wykurwiaj w góry. - poleciła pani strażnik, opierając się na swoim mieczu. - Poszli nasi, na demony polować, trzy dni temu. Może ich złapiesz jak będą zdychać.
Chłopak spojrzał na druida, szukając potwierdzenia w jego słowach. Wszelakie obrazy przechodziły mu tuż koło jego uszu, pozwalając na całkowite ignorowanie ich. Jego skóra była wystarczająco twarda, by blokować coś więcej niż tylko draśnięcia.
Druid przytaknął skinieniem głowy, po czym zaczął wyjaśniać. - mamy...mieliśmy...sam nie wiem. W górach jest świątynia, magicznie zapieczętowana. Podobno przed trzema laty zamknięto w niej demona, choć sama świątynia jest starsza. Strzeżono w niej jakiegoś artefaktu. Problem w tym, że magowie co o tym coś wiedzieli, powymierali. Młodzi się uparli aby ją otworzyć, to poszli. A jej nie wzięli, no bo. - dziadek spojrzał na rękę strażniczki, która spojrzała na niego z ostrym, przepełnionym chęcią mordu wzrokiem.
- Aha. - stwierdził krótko, rzeczowo, niczym faktyczny najemnik. Był coraz ciekawszy tego, co ma do zaoferowania na wioska. Kto wie, może znalezienie się w tym właśnie miejscu było czymś więcej niż tylko przypadkiem. Można by stwierdzić, że ktoś układał jego żywot w historię, która ma faktyczny sens.
- Możecie dać kogoś na przewodnika? - zapytał, nie odrywając wzroku od druida.
Druid odwrócił wzrok, zaś strażniczka spluła Sychea między nogi. - Jutro. Jutro cię zaprowadzę. Wisi mi czekanie na nich pod bramą, a ciebie w mieście nie zostawię, bo jeszcze mi kogoś zarżniesz za kilka miedziaków. Do jutra sam się oporządź. - nazkazała, po czym w dość agresywny sposób opuściła chatę.
- Czy ktoś jeszcze powrócił żywy z pierwszej wyprawy? - spytał, spoglądając na pluwociny strażniczki. Jego wzrok powoli podnosił się w kierunku druida.
- Przepraszam za to. - stwierdził. Czas, przez jaki odgrywał rolę wyśmiewanego przez wszystkich był już wystarczająco długi, przyzwyczaić sie do wyzwisk, czy nawet twierdzić, że te są jego winą.
- Nie obwiniam. Z reguły jest obojętna na ludzi, a czasami nawet miła, jak ktoś wygląda na osobę w potrzebie. Przedstawiłeś się nam jednak jak zbój, to na wiele od niej nie licz. Nie cierpi gdy ktoś zagraża wiosce. - druid odchrząknął. - Nikt nie wrócił. Wyprawa liczyła zaledwie trzy osoby. Wszystkie młode, i nikt im nie kibicował. Osobiście sądzę, że nie powinniśmy ruszać tej świątyni. Jest spokój, to niech zostanie jak jest. Jeżeli znajdziecie ich w drodze, to każcie zawrócić. Przemówcie do rozsądku.
- Niegdyś służyłem pomocą tylko jednej osobie. - pierwsza odpowiedź chłopaka zbijała nieco z tropu. Samemu nie potrafił w pełni pogodzić się ze zmianami, które zaszły w jego życiu. Chyba właśnie dlatego nie ukrywał swej przeszłości, chętnie dzielił się nią z niemalże każdym, przeważnie nie pytając go o zdanie. - Teraz służę wszystkim, którzy tego potrzebują. Jedynie wdzięczność jest ta sama. - uzupełnił swe poprzednie słowa.
- Tak też uczynię. - dodał, akceptując dodatkowy element swego zlecenia. Gdyby posiadał notes, zapewne właśnie zapisałby te informacje. On jednak był biedny, a jedynym nośnikiem danych była jego pamięć.
- Czy jest jeszcze coś, co mogę zrobić, choćby dzisiaj? - zapytał, szukając potencjalnej rozgrzewki.
Druid wzruszył ramionami. - Wyśpij się, rozgrzej? Zwiedź miasto może? Jeżeli dopiero co przylazłeś tutaj z podróży, to powinieneś nieco wypocząć. Łatwiej ci się będzie wspinać. Świątynia jest w górach, nawet konia nie weźmiesz. - ostrzegł staruszek. - Noc możesz spędzić tutaj. Przynajmniej tą pierwszą, mało kto leży chory, więc miejsca jest sporo. Ewentualnie możesz pomagać ludziom co się tu z bólu wiją, ale dużo do zrobienia nie jest. Muszą jeno odleżeć swoje i tyle.
- Dziękuję za gościnę. - chłopak ukłonił się raz jeszcze, dopełniając wszystkim znanym mu zasadom dobrego wychowania. Może i był nikim, jednak zachowując się jak szlachcic nie sprawiał nikomu kłopotu. Ba, w przypadku mieszczan czy przedstawicieli wyzszej klasy mógł nawet zyskać. Chociażby zaufanie.
- Gdzie znajdę zarządcę wioski? - zapytał w końcu. Może zdoła załapać się do następnej karawany jako ochroniarz.
- Zaraz przy bramie, skręć w stronę jeziora. Dom rządcy to najstarsza chata rybacka jaką mamy. Gdyby go tam nie było, jest jeszcze wieża magiczna. Kiedyś magowie w niej mieszkali, teraz to tylko nasza skromna biblioteka. Jeżeli rządca będzie na rybach, to jego żona najpewniej w czytelni. - wyjaśnił Druid.
- Dziękuję raz jeszcze - odparł, kłaniając się raz jeszcze. Powoli obrócił się w kierunku wyjścia z chaty. - Wrócę wieczorem, może pomogę ci z rannymi - poinformował, wychodząc na poszukiwania chaty zarządcy wioski.

***

Chata rządcy była faktyczną ruderą. Wyglądała solidnie, ale w pewien sposób...niedokładnie. Musiała być naprawiana przynajmniej kilka razy w roku, a śladów jej pierwotnego kształtu, już tu pewnie nie było.
Po zapukaniu do drzwi Sychea musiał czekać jakieś dwie minuty, nim w końcu starszy, gruby mężczyzna mu je otworzył. - Oh? Nie widziałem cię tu jeszcze. Nazywam się Oswald, w czym mogę pomóc? - zapytał, jak gdyby nigdy nic wracając do środka domostwa. - Wejdź, rozgość się. - polecił.
- Dziękuję - demoniczne dziecko ukłoniło się, powoli przekraczając próg domostwa. Powoli kroczył za gospodarzem, czekając aż ten wprowadzi go do pełniącego rolę pokoju gościnnego pomieszczenia.
- Gdzie mogę usiąść? - zapytał. Wbrew pozorom jego mutacja nie pozbawiła go rozumu, wiedział do czego służą krzesła. Najwyraźniej Sychea nie chciał zająć ulubionego miejsca starca.
- Gdzieś przy kominku, zimnawo dzisiaj. - Nakazał staruszek, otwierając małe pudełeczko stojące nad rzeczonym paleniskiem. Wyjął z niego okulary o drewnianej oprawie. Miasto musiało mieć w miarę dobry przychód, jeżeli stać go było na takie akcesoria. - Dorzucić trzeba. No, mów. Chcesz się tutaj zadomowić? - spytał, schylając się po drewo, rozłożone obok kamiennej konstrukcji.
- Niestety, ale nie. - odpowiedział możliwie delikatnym głosem. Przynajmniej o ile uzyskanie pozytywnego tonu jest przy tego typu twarzy możliwe. Przymróżył nieco jedyne oko, spoglądając w nieustannie tańczący ogień. Poszczególne smugi powoli lizały przygotowane wcześniej drewno. Chłopak czuł jak całkiem niedawna przeszłość wraca do niego, prosząc się o uwagę.
Mrugnął.
- Chciałem załapać się do jakiejś karawany kupieckiej, choćby jako ochroniarz. - chłopak nie miał problemów z wyjawieniem celu swej wizyty. Nie czuł się szczególnie obrażony, czy też poniżony tym, że teraz musiał pytać i prosić. Nie dyktował warunków, a jedynie starał się je zrozumieć. Jednak nie winił za to świata, rozumiał, że przy odrobinie starań zdoła odzyskać dawny stan materialny.
- Eh? Nie za często mamy tu karawany. Znaczy, od kiedy wojna się rozgrzała, to jest więcej ruchu na północy niż głównej drodze, ale tędy raczej idzie się w stronę membry, a nie wraca. Chociaż niedługo powinniśmy wysłać własną karawanę, do pobliskiej wioski. No, nie pobliskiej, ja wiem, z dwa tygodnie drogi konno. Tam jest więcej ruchu, możesz się załapać. - mówił staruszek dość chaotycznie, dorzucając powoli drewno do ognia. Odkasznął nieco, po czym odwrócił się w stronę Sychea, następnie złapał się za pierś i odszedł kawałek. - JASNA CHOLERO - warknął. - CO CI JEST, Chłopcze? - po kilku ostrych wdechach, jego ton wrócił do poprzedniego. Trzęsącą ręką poprawiał okulary przyglądając się swojemu rozmówcy.
Chłopak rozłożył ręce w geście bezradności. Reakcja starca była wystarczająco odmienna od przeciętnych, by wzruszyć chłopaka. Była to pierwsza osoba, która wyraziła więcej ciekawości i współczucia niż nienawiści.
- Nie każdy rodzi się z twarzą jak tyłek niemowlaka - odparł nieco rozbawionym głosem. Ręce powoli opadały, a Sychea nawet jeśli chciał - nie mógł wyglądać przyjemnie.
- Em...cóż… - Staruszek rozsiadł się na krześle i zamilkł na jakiś moment, najpewniej zbierając w sobie myśli i energię niezbędną dla osoby w jego wieku aby dyskutować z kimś takim jak Sychea - Przykro mi...Powiedz mi gdzie się zatrzymujesz, to dam ci informację gdy przygotujemy naszą karawanę. To będzie conajmniej półtorej tygodnia, choć nie dłużej niż dwa.
- Dziękuję. - chłopak po raz kolejny rozpoczął od spełnienia wymaganych na dworze procedur. Jego etykieta zdawała się być nienaganna, przynajmniej jak na kogoś o statusie chłopa. - Prawdopodobnie będę u Druida - odpowiedział po chwili zamyślenia. Dwa tygodnie… czas ucieka coraz szybciej. On zaś nie robi znaczących postępów.
- Mógłbyś wytłumaczyć mi całe zdarzenie ze świątynią? - zapytał.
Staruszek pomasował nieco swoją skroń, po czym podjął się opowieści. - Mieliśmi kiedyś czarownika, który studiował świątynię w pobliskich górach. Podobno była ona powiązana z legendą o smoku. Zawsze chodził tam sam, mówił, że trzeba znać się na profesji. Nikt nie wnikał, to mała wioska. Potem odwiedzili nas Membrańczycy. Spora grupa, wyglądali naprawdę groźnie, więc zostawiliśmy ich w spokoju. Nawet nasz czarownik zamknął się w wieży i udawał, że go nie ma. Do czasu. Z całej membrańskiej grupy wrócił tylko jeden, młody Membrańczyk. Mówił nam, że trzeba powstrzymać resztą zanim zrobią coś złego. Tylko czarownik ich zrozumiał i wrócił z młodszym w góry. Nikt nigdy nie wrócił, nikt nic nie słyszał. To było jakieś...dwa lata temu bodajże? Może dłużej. Naprawdę nie jestem dobry z kalendarzem. Mogła to być dekada a ja bym tego nie odczuł. - zaśmiał się lekko starzec. - Nasi młodsi udali się do góry całkiem niedawno. Stwierdzili, że muszą mieć dowody sukcesu czarodzieja, jeżeli zaniedbamy taką sprawę, mogą się pojawić większe kłopoty o których nie mieliśmy pojęcia.
- Nie masz nic przeciwko temu, bym samemu przyjrzał się świątyni? - zapytał. Nawet jeśli zdanie starca zupełnie się nie liczyło, wypadało je poznać. Kto wie, może nawet dzięki temu zyska coś więcej po wypełnieniu zadania.
- Tak na prawdę byłem temu przeciwny. Jeżeli coś by się miało stać, to już dawno miałoby miejsce. Ale...skoro reszta już poszła, to im więcej ludzi tam będzie, tym bezpieczniej. - zadecydował. - Acz to nie jest prosta podróż. Jeżeli podejdziesz do jeziora na przeciw moejgo domu, w wodzie są beczki. Martwych ryb. Nie idź w góry sam, bo się zgubisz. I weź z beczek jakiś prowiant. - zaproponował.
- Czy zostało coś z badań magika? - zapytał jeszcze, nie mając zbyt wielkich nadziei. Czas spędzony w stolicy nie próbował nawet ukrywać, przedstawiciele tej profesji byli wystarczająco ekscentryczni i introwertyczni by unikać niemalże wszystkiego. Nawet jeśli pozostały jakieś zapiski, to z pewnością będą bezużyteczne.
- Jego wieża jest teraz biblioteką wioski. Jeżeli jest coś do znalezienia, może tam być. Ale osobiście...nie słyszałem aby ktokolwiek wspominał coś o jego osobistych notatkach. - mężczyzna rozmasował swoją brodę. - Jeżeli się nie mylę...znaleźliśmy w jego domu opal. Ale nikt go nie odbierał. Myślę, że jeżeli coś odkrywał, to pewnie przekazywał to prosto do stolicy.
- Dziękuję raz jeszcze. - Sychea ukłonił się i zaczął kierować w stronę wyjścia. Następnym celem na wioskowej mapie była biblioteka. Wątpił, że znajdzie tam cokolwiek intrygującego, czy też wyczerpującego, jednak spędzenie kilku kolejnych godzin na czytaniu wydawało się znacznie bardziej intrygujące niż chodzenie od drzwi do drzwi w poszukiwaniu potencjalnej pracy. Widać zdobycie zadania było wszystkim, co mógł dzisiaj osiągnąć.

***

Idąc przez miasto Sychea mógł zaobserwować niesłychanie wesoły klimat jaki w sobie miało. Dzieci rzucały w siebie śnieżkami, mężczyźni spędzali sporo czasu na jeziorze łowiąc ryby a kobiety spokojnie sprzątały mieszkania. Spokój tego miejsca był niepodważalny.
w końcu jednak dotarł do biblioteki, była w miarę zaludniona, ale wciąż pozostawała sporo wolnego miejsca.
Pierwszym co chłopak zaobserwował by zdecydowany brak selekcji książek. Na całą bibliotekę było ich chyba piędziesiąt. Budynek był na swoją funkcję zdecydowanie za duży, pierwsze piętro stanowiło szatnie, na drugim można było wybrać książkę a na trzecim usiąść przy jednym z wielu stołów.
Zebrani zdawali się unikać Sychea, widząc jego twarz, chowali się za swoimi księgami.
Kilka niegodnych dworzanina, jednak przystających demonicznemu dziecku, chłopu, czy też najemnikowi obelg wypłynęło z ust byłego strażnika. Najwyraźniej zbiorek był niewystarczający. Ba, służba jego służby prawdopodobnie posiadała więcej książek niż ta pożal się królu biblioteka.
- Chrzanić to - nie wiedzieć czemu oznajmił wszystkim zgromadzonym swe zawiedzenie. Ruszył w kierunku chaty druida - jeśli nie będzie potrzeby pomocy rannym, zwyczajnie pójdzie spać, czekając na przewodniczkę. Wychodząc z pomieszczenia, Sychea poczuł na sobie jakieś niewygodne spojrzenie.

***

Sychea obudził się nieco później niż mógłby się tego spodziewać. Odpoczynek w ciepłym pomieszczeniu, nawet mimo iż na podłodze zmógł go dość głęboko. Mimo tego, nie było w okolicy śladu strażniczki. Za radą Endara, Sychea zmuszony był samodzielnie udać się pod bramę aby sprwadzić, jak idą przygotowania i czy jego przewodniczka się nie rozmyśliła.
Jak się okazało, przygotowania szły dość sprawnie. Pani wojownik przyprowadziła skąś dość posłuszną kozę, na którą zapakowała torby, głównie z jedzeniem.
Nie była jednak sama. Niewielka osoba w grubym płaszczu z niedźwiedziej skóry i szerokim kapturze również czekała przy bramie.
- To też przechodzień. - wyjaśniła, gdy Sychea ją zauważył. - Mówi, że jest adeptem gildii magów i przyszła sprawdzić co się dzieje. Widziała cię w bibliotece i domyśliła się, że coś się dzieje.
- M...miło mi. - kobieta pokłoniła się po dworsku, dość nisko. Płaszcz mocno ją otulał.
- Musimy się sprężać, nie wygląda mi na kogoś kto długo wytrzyma w mroźnych górach. - zadecydowała strażnik.
- Witaj, pani. - chłopak ukłonił się nisko. Nie miał wątpliwości, że kobieta rozpoznaje jego osobę. Właściwym pytaniem było, czy widzi go jako królewskiego strażnika, zdrajcę, czy też godnego politowania mutanta. Chociaż nie do końca, to ostatnie było pewnym, a jedynymi zmiennymi były pozostałe dwa epitety.
- Prowadź więc - stwierdził krótko, zaś jego samotne oko przelotnie zatrzymało się na strażniczce, podkreślając adresata swych słów. Nie ukrywał jednak, że głównym elementem jego uwagi jest tajemnicza osobistość magini.
 
Zajcu jest offline  
Stary 28-07-2014, 14:54   #19
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
***

Trójka nie dyskutowała zbyt wiele po drodze. Pani strażnik nie wydawała się za bardzo przejęta osobą Sychea, w porównaniu do chłodnego potraktowania z dnia wczorajszego. Miła specjalnie też nie była. Najwyraźniej nie miała zamiaru pogryźć strażnika, skoro ostatecznie nie zamordował nikogo ostatniej nocy.
Magini również nie była typem rozmownym, czy w ogóle odstającym z otoczenia. Co jakiś czas niemal teatralnie się potykała. Zawsze była gdzieś w tyle, często obok kozy, która o dziwo nie chciała do niej podchodzić, więc dwójka ścigała się o to, kto jest ostatnim w szeregu.
W końcu jednak, podróż dobiegła końca. Nie spotkali nikogo po drodze, a wiele czasu spędzili chodząc w jaskiniach i przesmykach między górami, odpoczywając i śpiąc ostatecznie dwa razy, ciężko więc było zdecydować, ile dni minęło, albo dwa, albo trzy. Sychea mógł odczuć po raz kolejny swoją codzienną dawkę odrzucenia. Nie raz gdy zwijali się po postoju widział jak dziewczyny rozmawiają. Między sobą.
Przynajmniej koza nie bała mu się spojrzeć w twarz.

Teraz mieli jednak przed sobą ogromną kamienną bramę wykutą blisko szczytu dość stromego wzgórza. Sychea postąpił w przód, śnieg pod jego stopami wydał dźwięk, a z cienia wyskoczyła dwójka żołnierzy z opętańczym spojrzeniem w oczach.
- Jeśli masz coś do powiedzenia, to jest dobry moment - chłopak mruknął tylko w kierunku magini. Jego dłoń odruchowo sięgnęła po czarną kosę, rozkładając go tuż przed sobą. Jego demoniczne ciało miało kilka pozytywnych aspektów, jednym z nich niewątpliwie była zwiększona wytrzymałość ciała. Właśnie dlatego wolał ciąć przeciwnika, licząc że strata głowy będzie równa zaprzestania ataku.
Czarna kosa miała poruszać się na bazie półksiężyca, tnąc szyję wroga pod kątem. Atak był dodatkowo wzmocniony jedną z najpotężniejszych, wszechobecnych sił - grawitacją.
Z pojedynczym obrotem ostrza, dwóch, przeciętych prawie że na pół, upadło na ziemię. Sami wpakowali się pod ostrze, bez większej świadomości co jest w okół nich.
Sychea poczuł jak coś z całej siły pchnęło go na bok. Pani strażnik padła przed ciałami, wbijając swój miecz w ziemię obok nich. Bez zdziwienia Sychea, zaczęła płakać. - CO DO CHOLERY!? - krzyknęła.
Magini, zbliżyła się, nie wydając dźwięku. - Urok. - odparła jednym słowem, patrząc na drzwi.
Na środku bramy znajdował się diament, podobny do tego który miał Sychea. Nie był przejrzysty, lecz mleczny. W okół niego rozpisane było wiele dziwacznych znaków, ułożonych w koło. Niby to szlaczki, niby kwadraty, niby trójkąty. Na pewno nie pismo, które ex-strażnik kiedyś widział. - To pieczęć runiczna. Trzeba być silnym, aby otworzyć coś takiego.
- Postawili swój żywot na szali, jednak przegrali - początkujący łowca potworów nie był szczególnie wzruszony stratą strażniczki. Mówiąc nieco prostszymi, bardziej odpowiednimi do jej stanu słowami - miał to głęboko w… Każdy, kto dzierży broń musi być gotowy na to, że spotka kogoś silniejszego. Nawet on sam.
- Nie masz jakiegoś sposobu, na przełamanie jej? - zapytał, zbliżając się do konstrukcji.
- Po prostu spróbuj je otworzyć. - zaproponowała magini. - Może nie brzmi to zbyt kreatywnie, ale gdyby tego typu zaklęcia dało się po prostu cofnąć, ktoś z membry dawno by to zrobił. - zauważyła. - Pozwól nam, że po prostu nie będziemy stali zbyt blisko, na wypadek, gdybyś aktywował urok.
- A gdyby wystarczyła siła, to z pewnością nikt by ich nie otworzył - zaśmiał się głośnym, nie pasującym do tej scenerii grosem. Mimo tego zatoczył nad głową młynek i wbił kosę w ziemię.
Nie miał zbyt wielkiego miejsca na inwencję, mógł tylko spróbować otworzyć drzwi i liczyć, że naszyjnik obroni go przed tego typu złem.
Sychea miał wrażenie, że jest ślepy. Nadeszło ono znikąd, po prostu przestał widzieć. I czuć. Ah, nie, jednak widział. W okolicy było na tyle jasno, że oślepł. Chwilowo. Gdzieś w oddali, znajdowała się sylwetka mężczyzny. Był on jednak potwornie oddalony, a mrużąc oczy sychea nie był w stanie opisać jego formy. Postać, przemówiła młodym, spokojnym głosem:

Słowo.
Słowo, którego nie zna człek samolubny.
Słowo, którego nie zna człek zgubiony.
Słowo, którego nie zna człek samotny.
Słowo, którego nie zna człek z Membry.
Słowo które zaczyna się w młodości, i na początku inauguracji łączyć zaczyna ospałe ścięgna ciał zagubionych niczym ćmy lecące do ognia.

Z moją ograniczoną siłą mogłem ja zamknąć te drzwi tylko jednym słowem. Jam jest wielki mag Thalanos, i nakazuję: Podaj mi to słowo. W innym wypadku, nadejdzie twój koniec.

- Miłość - odpowiedział pierwszym, co przychodziło do jego umysłu. Nawet jeśli sam nie znał wymiaru tego właśnie uczucia, właśnie to nawiedzało jego świadomość. Demoniczne dziecko wspomniało więc o czymś, czego nie znało w miejscu, ktorego nie rozumiało.
- Oooh? Ktoś z twoją twarzą, kto nie jest z membry? Wysłuchaj uważnie: miłość, to podstęp, który najłatwiej omamia tych, którzy go nie znają. - poradził głos, a wizja zniknęła równie szybko, co się pojawiła.
Drzwi otworzyły się na oścież, wydając nieprzyjemne dla uszu dźwięki, a Sychea miał wrażenie, że magini niemal nie podskoczyła z radości. Strażniczka miasta była tuż obok niego, z ostrzem przy jego gardle. - Dałeś radę, co? - zauważyła, obniżając broń. - Dobra robota.
- Jak nazywał się twój poprzednik? - pytanie Sychea było oczywiście skierowane do magini. Nawet jego samotne oko skupiło się na sylwetce pochodzącej ze stolicy kobiety. Ostrze oddalające się powoli od jego gardła miało na niego podobny wpływ, co obelgi padające na jego osobę. Podniósł swoją kosę, a czarne ostrze zostało skalane brudną ziemią.
- Jestem adeptem. Nie mam poprzednika. - wyjaśniła kobieta niemal natychmiast. - Wchodzimy? - dopytała, zerkając na korytarz.
- Łowcy smoków przodem. - zaproponowała druga z kobiet. - W końcu po to tu jesteś.
- Jak miał na imię mag, który wcześniej mieszkał w tej wiosce? - były strażnik brnął dalej, szukając sobie tylko znanych powiązań. Krew znajdowała się już na jego rękach, wolał jednak wiedzieć, za co dokładnie została przelana. Nawet, jeśli sprawą okaże się pełna sakiewka. Nie czekał jednak na odpowiedź, mogli rozmawiać w trakcie drogi.
- Aramis. - po dłuższej przerwie padło oświadczenie z strony Magini, kótra lekkim krokiem biegła za Sycheą. Ten nie zdążył nawet się odezwać, nim straż miejska dała swoją poprawkę. - To był Thalanos. Wszyscy w wiosce go znali.
Na to magini odpowiedziała śmiechem. - Co wy wiecie o magach? - zapytała.
Korytarz był zimny, wdrożony w wnętrzu góry, oświetlany przez dziury w suficie. O dziwo nie szedł w dół, tylko prosto. Miejsca też było dość sporo. Ledwo jednak weszli w pierwszy zakręt, a miejsce zaczęło wyglądać dość nietypowo.
Na każdej z ścian znajdowało się wyrzeźbione w lodzie popiersie wąsatego mężczyzny. Wiele z nich.
- Z pewnością więcej osób wiedziałoby cokolwiek o magach, gdybyście brali udział w życiu publicznym - chłopak rzucił na odrzutne. W trakcie swojej kariery w stolicy nie spotkał zbyt wielu magów, jeśli zaś chodzi o obecność na naradach - nie poznał w trakcie nich nikogo.
Chłopak kontynuował wędrówkę powoli, jakby nieco zaintrygowany specyficznym wystrojem korytarza. - Te posągi, to jakiś mechanizm? - zapytał. Miał dziwne przeczucie, że lodowe posągi są kolejną zagadką, jednak nie był pewien jak powinien ją aktywować, czy też rozwiązać.
Magini przyglądała się posągom w bardzo dużym zainteresowaniu. - Nie sądzę aby coś w nich było.- powiedziała. - Po prostu ich nie dotykaj. W ogóle. - jej ton nie był zbyt miły przy tych słowach.
Im dalej grupa się zagłębiała, tym więcej posągów widziała. Każdy coraz lepiej wykonany. Ktokolwiek je tworzył, musiał się w procesie sporo nauczyć. Ostatecznie było ich około tysiąca. Przynajmniej szacując na oko.
- Nie za bardzo ufam temu miejscu. Wygląda jak świątynia, ale bóstwa, czy coś. - skomentowała pani strażnik, gdy grupa przeszła przez kolejny zakręt. Na którym, przed ogromną bramą, leżała grupa martwych, włochatych bestii. W dodatku wypatroszona. One również miały na sobie magiczne symbole, jak te na drzwiach. Nie wyglądały jednak na aktywne. - Nie świecą się. - powiedziała magini.
- Ktokolwiek wszedł tutaj przed nami, zamknął tylko zewnętrzne drzwi - jedyny mężczyzna przemówił silnym, dominującym głosem. Nie miał doświadczenia w swym nowym fachu, mógł tylko polegać na intuicji. Przynajmniej, nim zdoła zdobyć to wcześniejsze.
- Czyli albo nie ma tu nic, albo jest jeszcze gorzej niż powinno? - wywnioskowała strażnik, wywijając niesamowicie sprawny młynek swoim mieczem. - Idziemy dalej?
- Niezależnie od tego, co znajduje się w następnym pomiesczeniu, za kilka chwil nie będzie naszym zmartwieniem - siwowłosy nie był aż tak pewny swych możliwości. Nawet jego słowa, pozornie ukazujące wiarę w sukces, zakładały również ewentualną śmierć. Ona również wyzwoliłaby ich od tego problemu.
Chłopak sięgnął do jednej z kieszeni, wyciągając mały flakonik. Zielonkawa ciecz pływała wewnątrz naczynia, tańcząc z każdym drgnięciem jego ręki. Powoli uniósł ją do ust. Nos chłopaka poczuł intensywny, dziwnie zwierzęcy zapach. Przełknął łyk specyfiku, a jego organizm stał się znacznie silniejszy. Schował puste naczynie.
- Idziemy - zgodził się, ruszając przed siebie. Tempo jego chodu było znacznie większe, jakby nad głową chłopaka pojawiła się tykająca bomba.
Drzwi otworzyły się z zgrzytem, wypuszczając przepływ zimnego powietrza na twarz zebranych.

Była przed nimi ogromna sala. Szeroka, okrągła, i niemal całkiem pusta. Za wyjątkiem dwóch elementów.
Mniej-więcej na środku pomieszczenia znajdował się ogromny tron z wielkich, i grubych kości zwieńczony podłużnym pyskiem o ostrych zębach. Tron był gigantyczny, nie licząc jego siedziska, zaś zza niego wychodziły podłużne kości ogonowe. Sychea nie miał złudzeń, jeżeli kiedykolwiek wyobrażał sobie szkielet smoka, to był właśnie on.
Dźwięk miarowego stukania o lód doszedł jego uszu. Był rytmiczny, spokojny. To osoba na tronie.

Wysoka, nieco chuda postać w eleganckim ubiorze, o przedziwnej fryzurze, podłużnych, ostrych uszach, czerwonych zmrużonych oczach i zawiłym wąsie, wykuwała swój własny pomnik w kawałku lodu, stukając o niego długimi paznokciami. Jej uśmiech miał w sobie coś zdradliwego, coś kpiącego, a podłużna, czerwona peleryna dodawała gracji, gdy osobnik podniósł się, i ruchem ręki zwalił swój pomnik na ziemię.
Bez słowa spojrzał na trójkę, mróżąc nieco oczy. - Zabrało wam to chwilkę. - mruknął, odwracając się całym ciałem na przeciw Sychea i jego bandzie. - Chodź. - nakazał.
Dłoń chłopaka zacieśniła uchwyt na sztycu broni. Czerwone oko uważnie analizowało zarówno otoczenie, jak i będącego w jego centrum osobnika. Z braku innych możliwości chłopak ruszył przed siebie. Z początku powoli, jakby obserwując reakcję osobnika. W jego głowie pojawiały się kolejne obrazy, skrawki rozrzuconych informacji. Wszystko, co wiedział o tym magu, było conajmniej niewystarczające. Zatrzymał się na chwilę, spoglądając na maginię. Czego od niego oczekiwała? Nie mógł być tego pewien.
- Nie łatwiej było po prostu zabkolować wejście? - zapytał Thalanosa.
To był ułamek sekundy.
Sychea wylądował na ziemi z rozbolałym policzkiem, w okolicy rozległ się dźwięk plaśnięcia, strażniczka podniosła swój miecz, a osobnik stał przed mutantem, wycierając chusteczką tył swojej dłoni. - Cóż to za sposób rozmowy, czyżbyś mnie z kimś pomylił? - mruknął mężczyzna, a jego uśmiech nie zmienił się. Pociągnął lekko nosem. - W sumie nie pachniesz nawet jak Membrańczyk.
- Rozwalcie posągi - były strażnik polecił podległej mu dwójce silnym, autorytarnym głosem. Nawet jeśli obecnie nie posiadał żadnej władzy, a jego stan majątkowy był bliższy brakowi takowego, ciągle był w stanie przywołać swoje poprzednie “ja”. Powrócić do przyzwyczajeń rodem ze stolicy.
- Jestem śmieciem, ale nie aż takim - odparł. Kosa sunęła tuż nad ziemią, zataczając koło tak, by zetnkąć się z kostkami lodowego maga.
Mężczyzna skrzywił głowę, widząc jak jego krew spływa na kosę. - Ktoś się tu ze mną bawi. - mruknął. Głos strażniczki spod drzwi, potwierdził zasłyszenie komendy. - Mogą być zaklęte! - krzyknęła rozumiejąc myśl Sychea, i biegiem rzuciła się w korytarz za nimi. Ale przecież posągów było blisko tysiąca? Ile jej to zajmie?
- Intrygujące. - Mężczyzna zakręcił wąsem. - Ciekawy sposób myślenia.
Chłopak próbował wstać. Najpierw delikatnie, nieznacznym tempem, by dopiero po chwili zerwać się gwałtownie w górę i odskoczyć. Zamierzał zasłonić się żniwiarzem i czekać na nadchodzące ataki,
- Z taką twarzą, trzeba mieć w sobie coś intrygującego - odpowiedział smutnym głosem.
Mężczyzna zmrużył oczy i spojrzał na ostatnią, nie wykonującą zadań w pokoju osobę. Maginię. - Cwaniak. - mruknął, aby następnie postąpić w stronę Sychea. - Nie radziłbym stać w miejscu. - Osobnik zerwał się, niesamowicie szybko, i jednym kopnięciem posłał Sychea w tył. Chłopak rąbnął w ścianę, czując, że bolą go plecy, po czym o mało nie wywrócił się na lodzie. Noga która go kopnęła, była przez niego wcześniej raniona.
Sychea stał w bezruchu. Przewaga jegomościa była oczywista. Czegoż jednak mógł się spodziewać, podając się za łowcę potworów? Dziwnym było to, że największym z nich zawsze okazywał się człowiek. Tylko on był w stanie wykonać niezrozumiałe, niewyobrażalne ilości zła.
Zataczał kolejne młynki w okół swego ciała, starając się utworzyć w ten sposób coś na wzór bariery. Gdy przeciwnik zatakuje, zamierzał ciąć rozpędzoną już kosą w bok jego ciała. Przynajmniej, jeśli zdąży zareagować.
Mężczyzna pokręcił głową na boki, w geście który sugerował tylko słowa "nie, nie, nie" w przepełnionym żalem tonie. Podniósł jedną z swoich rąk i zaczął obracać nadgarstkiem w powietrzu, mając jeden z palców wyciągnięty przed siebie. Różnorodne znaki zaczęły wirować wokół niego. Podobne do tych, które Sychea widział na drzwiach.
W trakcie jednego z młynków broń zaczęła transformować się, by skończyć jako blisko trzymetrowa włócznia. Odpowiednie przeprowadzanie tańca z bronią żniwiarzy sprawiło, że całość skonczyła tuż nad jego głową. Gotowa do rzutu.
Czarne ostrze pomknęło w kierunku Thalanosa, zaś Oliwin wewnątrz jego broni błysnął pod wpływem many. Chciał trafić w tors przeciwnika, a po doskoczenia zdzielić go silnym kopnięciem w twarz.
Z ust przeciwnika wydostało się zdziwione - Ohh - gdy oślepiająca błyskawica uderzyła z wielką siłą w miejsce, gdzie Sychea wcześniej stał. Z palca który ją stworzył, wyszła stróżka dymu. Krokiem w tył, oponent Sychea ustawił się do niego bokiem, przepuszczając włócznię obok siebie.
Kopniak Sychea uniósł się w górę pod samą twarz wąsatego, gdy ten, wolną ręką, złapał go za kostkę. -A teraz?
Drugi but byłego strażnika powędrował w stronę brzucha przeciwnika z nieco innym zamysłem, niż zwyczajny atak. Owszem, noga powędrowała w kierunku przeciwnika z zamiarem zranienia go, jednak kluczowym elementem było znalezienie miejsca na odbicie się. Co też miało zostać wykonane i, po płynnym przejściu saltem w tył, sprawić że znalazł się z dala od wroga.
Przeciwnik wręcz zgiął się, gdy otrzymał kopnięcie, puszczając, być może z bólu, nogę Sychea. Chłopak odskoczył bez problemów.
- Haha, zmyślnie. Byłem pewny, że wykręcisz się w drugą stronę i kopniesz mnie w twarz. - zdradził osobnik. - Albo spróbujesz założyć dźwignię. Chyba za mało się rozgrzałem. - z zastanowieniem, zaczął kręcić wąsem.
- Tak właściwie, to co tutaj robisz? - odpowiedź chłopaka była czymś, co całkowicie pomijało słowa przeciwnika. Jego broń była zbyt daleko, by zostać użyta. Nie mógł więc korzystać z dobrych elementów wychowania w Ferramentii, a wszystkie jego klejnoty były obecnie bezużyteczne.
Podniósł gardę niczym rasowy bokser. Może nie miał zbyt wielu doświadczeń w tego typu walkach, jednak musiał wykorzystać wszystko, łącznie z domysłami. Tym razem zamierzał wyprowadzić niskie kopnięcie w lewe kolano przeciwnika, jeśli zaś atak wywoła jakikolwiek efekt, zamierzał wykonań kolejne uderzenie w brzuch.
Mężczyzna otworzył na moment usta, po czym spojrzał na maginię. - Wolny jest, ale, ale powoli łapie. - przyznał, pokazując palcem na Sychea. Zaczął powoli stąpać w stronę chłopaka. - Zastanów się. Skoro nikt ci nie powiedział, spróbuj się domyślić. Dawaj. - zaproponował, z rękoma rozłożonymi na boki.
Na dość bliskiej odległości od Sychea, powiedzmy jednego kroku, mężczyzna zatrzymał się. W tym samym momencie białowłosy skoczył w jego kierunku, wykonując zaplanowane wcześniej uderzenie. Noga przeciwnika odsunęła się lekko, ten jednak nie zareagował, pozwalając kopnąć się drugi raz, tym razem w brzuch. Wróg podniósł swoją rękę, ale strażnik był na tyle zręczny, aby uskoczyć o włos przed kolejnym, żałosnym uderzeniem dłoni. - Zła odpowiedź. - mruknął mężczyzna.
- Ten szkielet z tyłu zapewne ma z tym coś wspólnego - odpowiedział, zaś przez jego twarz przemknął całkowicie makabryczny uśmiech. Czerwone dziąsła raziły po oczach niczym krew, dominując nawet biel jego zębów. Sychea wykonał dokładnie to samo, co przed chwilą. Osłabianie stawu mogło zniweczyć przewagę mobilności wroga.
- Oh, przestań. To nie pełna odpowiedź. - pokiwał głową mężczyzna, po czym zagryzł zęby, czując ból w kolanie. Znów pozwolił się uderzyć.
Jego druga noga powędrowała w stronę Sychea, który nie zdążył tym razem uskoczyć. Chłopak został podbity w górę niczym piłka uderzeniem w brzuch, a jego przeciwnik złapał go za szyję i przerzucił za siebie.
Sychea wylądował obok swojej kosy.
- Ostatnia szansa. Wolisz po prostu pozbyć się problemu, czy próbować go rozwikłać?
- Rozwikłać. - odpowiedział krótko, powoli podnosząc się z ziemi.
- Hoo? Czyli faktycznie nie jesteś z Membry. - zaśmiał się. - Dam ci podpowiedź. Zadaj mi jedno pytanie, inne od “Co tutaj robisz?”.
- Czego strzeżesz przed Membrańczykami? - upragnione pytanie wypłynęło z ust mutanta. Oddychał nieco ciężej niż powinien, rany na jego ciele bardziej przeszkadzały w formie dodatkowego zmęczenia, niż faktycznego bólu.
Powolnym, miarowym krokiem, mężczyzna zaczął wracać do swojego kościanego tronu. - Niczego. - odparł tym samym tronem co wcześniej. - Nie kłamię. Obiecuję. - dodał, tym razem nieco bardziej żartobliwie.
- Czego ode mnie oczekujesz? - zapytał, kierując swe słowa do obu znajdujących się w pomieszczeniu magów. Jeśli sytuacja nie będzie wystarczająco logiczna, może zakończyć to w nieco inny, bardziej staromodny sposób.
- Ahh...niczego. Uwierz, wszystko, czego oczekiwałem...zrobiłeś jakiś moment temu. - uśmiechnął się mężczyzna - Chyba czas skończyć tą farsę. - spojrzał na maginię, wzrokiem sugerując jej, aby do niego dołączyła. Ta zaczęła się zbliżać niemal natychmiast, stąpała powoli, ale oddychała ciężko. Gdy mijała Sychea, chłopak mógł odczuć od niej pewną ekscytację.
W czasie jej spaceru, demoniczny mężczyzna kontynuował swój wywód. - Podobasz mi się. Na prawdę. Tylko może nieco za szybko...wyciągasz wnioski. Nie wiem kto i co ci powiedział, ale zwyczajnie nie zgadłeś o co tu chodzi. Za to dałeś mi przyjemną rozgrzewkę po tych latach.
Kobieta doszła do mężczyzny, i zrzuciła swój płaszcz.

Jej skóra była niebieska, jej podkrążone oczy i krótkie, roztrzepane włosy były jaskrawo czerwone. Była równie niska co spodziewał się Sychea, może o pół głowy mniejsza od niego. Jej ubiór był czymś, czego nigdy wcześniej nie widział, zaś na jej plecach znajdował się przedmiot przypominający bardziej wiosło, niż magiczną laskę. Uśmiechnęła się, a każdy jej ząb wydawał się ostry jak brzytwa. Jeżeli nie pochodziła z Membry, to musiała być z innej, dziwacznej planety.
- Czwarty wysoki generał melduje się, panie. - powiedziała, klękając na jedno kolano.
- usiądź. - poprosił ją mężczyzna, a ta zajęła miejsce na jego kolanie. Kręcąc wąsem, tajemniczy jegomość postanowił się przedstawić. - Widzisz, nazywam się Diamondus Daemonius, i jestem obecnym królem Membry. A ciebie wykorzystano, aby mnie uwolnić. - uśmiechnął się. - Ale podobasz mi się. Muszę was wynagrodzić. Nie chcesz być nowym generałem? - zaproponował.
Chłopak uśmiechnął się, po raz kolejny ukazując makabryczny stan jego uzębienia, największy koszmar wszelakich dentystów. Może odzyskać swój status w jednym, sprawnym ruchu. Jedynym, co zmieni się w jego życiu, będzie strona lustra, po której będzie żył. To, czy będzie wyzywany od Membrańczyków, czy przeciwnie, od mieszkańców Ferramentii, było tak bliskie jego sercu, jak chmury matce ziemi.
-Jeśli taka jest twoja wola. - stwierdził nieco ulegle. Niestety, ale nie miał innego wyboru. Mógł tylko zgodzić się, lub zginąć.
 
Zajcu jest offline  
Stary 28-07-2014, 16:19   #20
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Stolica
The story unfolds
Zgrzyt metalu był jedynym dźwiękiem który zakłócał nieprzerwaną ciszę w pracowni Malie.
Nie było nic. Nikt nie przychodził, nikt nic nie wiedział. Porucznik zapadł się pod ziemię. Tak samo jak Saeh, gdyby się zastanowić. Nie widziała go ani nie słyszała nic na jego temat od kiedy udał się do "śródmieścia".
Jej myśli skupione były na idei, że będzie jednak zmuszona przeszukać całe miasto, dzielnica po dzielnicy. Jak bardzo by tego nie chciała, informacje czy nawet wskazówki do zagadki nie chciały przyjść same.
Dziewczyna wyprostowała rękę i zwolniła blokadę na swojej rękawicy. Elementy tarczy wyskoczyły z ramienia. Nie miała może żadnych klejnotów aby w niej umieścić, ale sama w sobie powinna być pomocna. Schowanie jej może zabierało chwilkę, ale nawet gdy była na wierzchu nie stanowiła żadnej niedogodności. Jej stworzenie na szczęście okazało się dość proste, a do zdobycia elementów wystarczyło posłać raz Bigswortha do Burgessa.
Drzwi do pracowni otowrzyły się.
Pojawiła się w nich najmniej szanowana, najbardziej podszeptywana i najlepiej kandydująca do statusu osoby bezrobotnej, królewska strażniczka Victorria Ivalean.


Wieś w okolicach wielkiego północnego księstwa Ronarr
The beast approaches

- Tędyk, paniczu! - młody wiejski chłopak prowadził Ioana przez las z całkiem spory zapałem. Na imię miał Piotr. Był zwykłym parobkiem, którego właściciel karczmy przyprowadził za ucho i przywlókł do Ioana. Dał jakiejś owcy poleźć w las. Teraz miał karę zaprowadzić groźnego pana, do jeszcze groźniejszej bestii. Wydawał się tym jednak nieco podekscytowany.
Samo jezioro było dość głęboko w lesie. Szli piechotą, i zajęło im to jakieś dwie godziny. Strażnik mógł powątpiewać czy wieśniacy często tu przychodzą.
W zamian za to, było to naprawdę ogromne miejsce. przepłynięcie jeziora z jednego brzegu do drugiego było bez wątpienia niemożliwe bez jakieś łodzi, albo chociaż tratwy. - Tam po drugiej stronie, jest jeszcze insza wieś. Myśmy często handlowali, ale bestyj nam pływać nie daje. - wyjaśnił wsiok.
W pewnym momencie Piotr po prostu się zatrzymał. Odmówił dalszej drogi do jeziora. - Ona już od dawna wie, że tu jesteśmy. - odwrócił się, pokazując palcem w tył. - Tam na drzewach były takie szlaczki. Myśmy doszli do wniosku, że jak się do nich zbliżyć, to już jest się w zasięgu jej słuchu, choć nikt nie pamięta który to oznaczył. Może jeden z tych łowyców?
Dwójka odwróciła się w stronę jeziora. Z wody zaczęła wyłaniać się postać.
Duże oczy, ogromne szerokie cielsko, wielka gęba, grube pozbawione palców nogi oraz gigantyczna skorupa, spod której wychodził również podłużny ogon. Jeżeli Ioan widział kiedyś żółwie, to jak najbardziej mógł zaliczyć tą bestię do ich rodziny.
- Ja nie podchodzę, jak się wejdzie na piasek to się rzuca na ludzi. - zadeklarował chłopak, cofając się o dwa kroki.

Góry mroźnej północy
Jo-jo effect

Trójka wyszła z więzienia Diamondusa z prostą postawą i świadomością co ich czeka. Historia była prosta. Diamondus próbował zdobyć klejnot z duszą smoka, Amethystus zdradził go, w ukryciu przygotowując pieczęć wraz z Thalanosem. Po ich stronie było tylko dwóch generałów. Trzeci i czwarty.
- Pomyślałby ktoś, że spadnę tak nisko. - westchnął Diamondus, po raz pierwszy od lat widząc światło słońca. Teraz to on nosił płaszcz magini, zmuszony ukrywać swoją osobistość. - Cóż, przez tyle lat albo się pogodzisz z porażką, albo stracisz rozum. A ja szalony nie jestem. - stwierdził w końcu, spoglądając to na Sychea, to na swojego generała. - Najpierw idziemy do Membry. Thalanosa dorwiemy potem, już siedząc na tronie. - Jego wzrok przesunął się pod ścianę lodowca. Jednoręka wojowniczka siedziała na ziemi. - A ty dokąd zmierzasz? - spytał, zakręcając wąsem.
- Z wami. Chcę łeb Thanalosa. Za to. - wskazała palcem na trupa swojego towarzysza, którego oprawcą był Sychea. Sychea, na którego przeniosła wzrok. Ostry, ale z pewnym zwątpieniem. W jej wieku i z co najwyżej ponad przeciętnym poziomem zdolności, była to najpewniej dość ciężka decyzja.
Strażnik czuł, że on jest jedyną osobą, której ta przypadkowa postać pozwoliłaby się zatrzymać. Zmienić zdanie. Ciężko było jednak wywnioskować skąd przyszedł ten zaszczyt.
 
Fiath jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:47.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172