Wolf - jak Pete przeczuwał od początku - panikował, zwiadowca nie mówił wszystkiego co wie, a poczciwina Tigget zwyczajnie nie miał pojęcia co się dzieje i chciał jakoś podnieść ich na duchu. Diabeł sam nie zabił swoich ludzi - rzeź na tą skalę znacznie wykraczała poza granice dyscyplinowania swojej drużyny czy próbę odstraszenia pościgu. Patrząc na makabryczne pobojowisko Pete był niemal pewien że kompania Dzikeigo Diabła nadziała się w nocy na coś co zdecydowanie ją przerosło. Indian lub prawdziwego diabła z głębi piekieł.
Gdy ruszyli zrównał się z wierzchowcem Reed.
- Został sam, z najwyżej garstką ludzi, być może ranny. Myślę że nie ucieknie i on już też to wie.
Na chwilę zamilkł jednym zdrowym okiem lustrując okolicę.
- Długo to już nie potrwa, ale teraz jest groźniejszy niż kiedykolwiek. Trzyma się pani środka grupy i oczy dookoła głowy.
*
Pete działał instynktownie. Nie strzelał. Nawet nie sięgnął do pasa z po broń. Sięgnęło po nią dość ludzi by przez chwilę miał osłonę ogniową do działania. Z zaskakującą na swój wiek zwinnością zsunął się z siodła.
- Sio, Siwy, Płotka, wypieprzać stąd. - konie które wziął dla siebie i Reed były dobrze wyszkolone i "ostrzelane", dopiero na wyraźnie polecenie poparte uderzeniem w zad wycofały się z pola rażenia. Nie powinny zwiać daleko, nie miały dokąd, przestał się nimi interesować w sekundę po wydaniu komendy. Dopadł do dr Reed i mało szarmanckim szarpnięciem za ramiona przetargał za najbliższą osłonę, pomagając w ten sposób temu bankierowi, Olsenowi.
Dopiero wtedy sięgnął po broń.
Nie pchał się na pierwszą linię frontu z dwóch powodów: po pierwsze, jeśli lekarka zginie zostanie pozbawiony większej części honorarium, po drugie... cóż, miał nadzieję, że w czasie gdy wykonywał ten manewr młodzież zdąży namierzyć źródło strzałów - jedno oko nadal nieźle sprawdzało się w celowaniu, ale wypatrywanie nim zagrożenia wśród skał było naprawdę ciężkie i długotrwałe.
Teraz przyczajony za głazem, który wydawał mu się względnie bezpieczny, oparł dłoń z ciężkim Coltem o rozgrzany, chropowaty kamień. Poczuł lekkie, przyjemne łaskotanie gdy koniuszek palca wskazującego oparł się o zimny spust.