| 11 Myrmidis 2523 * * * Luccini
Trzy dni. Tak obliczył Bartolomeo i obiecał, że jego wybuchowa niespodzianka będzie wtedy gotowa. Szlachcic spędził te trzy dni na, rzecz bardzo jasna, ciężkiej pracy i zdobywaniu materiałów potrzebnych do przygotowania rzeczonej niespodzianki. Niektóre były łatwo dostępne, o niektóre musiał się starać. Jeszcze inne były niemalże niemożliwe do dostania. Jego kompanioni z kolei mieli o wiele łatwiejsze zadanie. Obserwacja i nasłuchiwanie były banalne.
W trzy dni dowiedzieli się co nieco o Dario Gagliardim. Wiedzieli, że jest rannym ptaszkiem. Wiedzieli, że opuszcza swój zakład późno w nocy. Wiedzieli, że ma żonę i dwie córki. Wiedzieli, że jego kuzyni mają kopalnie na wschodzie. Wiedzieli, że ma mieszkanie w Nowym Mieście. Przez trzy dni podczas przechadzek dowiedzieli się również wielu bezużytecznych faktów i ciekawostek na temat najbliższej okolicy zakładu. Stara Marta przestała w końcu dolewać wody do alkoholu. Sutener Vito po raz dziesiąty został zgarnięty przez Gwardię. Ktoś zakatował Strzygankę, obwoźną handlarkę, w zaułku przy ulicy Świętej Włóczni. Et cetera, et cetera.
Przez trzy dni, jak można było się domyślić, napływały coraz to kolejne wieści z północy. Strumień informacji płynął powoli, acz stanowczo, razem z handlarzami, kurierami i czarodziejskimi wiadomościami. Razem z tą nową falą potwierdziły się poprzednie przypuszczenia - Książę Miragliano był martwy. Jego ciało było jednym z wielu, które gniły pod popiołami i gruzami do niedawna świetnego miasta. Kolejną zagadką i gorącym tematem była kwestia oraz przyszłość ocalałej floty martwego Księstwa, która schroniła się w Urbimo.
Nowin dotyczących bezpośrednio Luccini i/lub jego mieszkańców nie było za wiele. Maurizio de Roelef zaniemógł i przestał opuszczać swoją rezydencję. Jego żona Dolores opuściła miasto i obecnie przebywała w letniej willi na południu, a jego syn Jasper przejął obowiązki jako quasi-regent. Z kolei jego siostrzenica, Giuliana Scaliger, oferowała nie lada sumę za odnalezienie jej syna w Miragliano. Luciano Negrini pisał sztukę, Ottavio della Torre nabawił się zapalenia płuc, a Michele Falco powoli dochodził do siebie po zamachu na jego życie. Falcowie, a dokładniej rzecz biorąc Lorenzo i Rosalia, spodziewali się swojego pierwszego dziecka. Vittoria Borghese natomiast objęła, za zgodą Pierwszego Orła z Magritty, komendę nad drugą połową regimentów Orlego Zakonu do czasu odnalezienia Orła Miragliano lub wyboru nowego kandydata na wakat. Czasy zdecydowanie zapowiadały się na ciekawe.
Za kulisami natomiast było jeszcze ciekawiej. * * * Więzienie miejskie, Tracitta
Kazamaty nie były przyjemnym miejscem. Śmierdziały wszystkimi możliwymi odorami, po kamiennej podłodze latały szczury, którym mało brakowało do bycia klasyfikowanymi jako Skaveni, a jedzenie wyglądało mało apetycznie. Smakowało jeszcze gorzej. Niccolo Marrizano był jednak przyzwyczajony do wątpliwych luksusów więziennych celi. Bywał w takich miejscach często, ale jeszcze nigdy tak długo. Spodziewał się, że Falcowie zaraz pociągną za sznureczki i wyciągną go na światło dzienne, ale zawiódł się srodze. Minął pierwszy dzień, minął drugi, minął trzeci i czwarty. Nic. Dopiero po nieco ponad tygodniu ktoś się nim zainteresował. Początkowo spodziewał się podobnego ratunku co ostatnio - Michele i Francesco, ale i tym razem jego nadzieje się nie ziściły. Przy akompaniamencie skrzypiących drzwi, próg celi przekroczył Lorenzo Falco. Niccolo czekał na brata, ale ten się nie pojawił. Coś ścisnęło mu trzewia.
- Francesco zginął - Lorenzo nie owijał w bawełnę i momentalnie odparł na niezadane pytanie. - Został zamordowany.
Marrizano poczuł, jak nogi odmawiają mu posłuszeństwa. * * * Rezydencja Doria-Landich, Akropol
- Zdrowie naszego wnuka - Pietro-Antonio zaproponował toast z uśmiechem.
- I za to, aby dalsze części planu przebiegały tak gładko, jak obecnie - zripostował Giovanni Falco.
Gabinet, podobnie jak reszta kupieckiej rezydencji, był nader skromnie urządzony. Pietro-Antonio Doria-Landi, dzięki swej przeszłości, bardzo wysoce - niektórzy twierdzili, że za wysoko - cenił sobie każdy floren w rodzinnym skarbczyku. Swoją obecną pozycję zawdzięczał ostrożnym operacjom pieniężnym i wiedzy, ile i w co inwestować. Obecna inwestycja była z jednej strony jedną z wielu, lecz z drugiej - najbardziej ryzykowną i zdecydowanie niecodzienną. Jak dotąd się zwracała. Falcowie byli cennymi sojusznikami.
- Oby - przytaknął Pietro-Antonio, odstawiając kielich. Jego gość momentalnie wypełnił go ponownie z lekkim uśmiechem, na co Doria-Landi zareagował uniesieniem brwi. - Czyżby była jakaś okazja do świętowania, o której nie wiem?
- Żeby to jedna - Giovanni zaśmiał się - ale nie zamierzam powtarzać czegoś, o czym już zapewne wiesz. Za coś w końcu płacisz swoim... informatorom.
- Ty swoim płacisz chyba więcej, skoro doskonale wiesz, że jedynie udaję niewiedzę. Nie chciałbym jednak odbierać ci przyjemności z poinformowania mnie. Mogę nawet udać zaskoczenie.
- Dziękuję, ale zdecydowanie cenię sobie szczerość. W uczuciach i emocjach.
- Jak dzieci - Agnes Hoffmann, do tej pory milcząca, parsknęła i pokręciła głową.
- Signora, jak zwykle, ma rację - Doria-Landi skinął szlachciance głową. - A więc, Giovanni, moje najszczersze gratulacje i kondolencje. Kondolencje, ponieważ koszta i planowanie wesela przyprawią cię o migrenę i uszczuplą oszczędności. Gratulacje z kolei, bo panience Lucianie trafiła się nie lada partia.
- Dziękuję. I za gratulacje, i za kondolencje.
- Będzie z niej wspaniała Księżna - Pietro-Antonio uśmiechnął się.
- Wszystko w swoim czasie, messere - Agnes odpowiedziała uśmiechem na uśmiech. - Wszystko w swoim czasie. * * * Rezydencja Falców, Akropol
Ku niezadowoleniu Renato, wszystko zanosiło się na to, że albo stracił, albo wkrótce straci swoje sanktuarium. Trzy dni po obiedzie z Giovannim grupa po raz kolejny spotkała się w "casa di Falco", w zamkniętym skrzydle rezydencji. Dotychczas Santori dzielił tę część budynku z wypchanymi trofeami, starym szaleńcem i piękną Felupą. Teraz, jeśli wierzyć plotkom, parter miał zostać oddany do ich dyspozycji jako sala obrad, magazyn i bezpieczna przystań. Plotki zdawał się potwierdzać fakt, że jedno z większych pomieszczeń zostało wyczyszczone z zakurzonych rupieci i na ich miejsce pojawiły się nowe meble. Służący, tak niechętni do odwiedzania zamkniętego skrzydła, uwinęli się bardzo szybko z robotą.
Tak więc najemnicy spotkali się po raz kolejny po trzech dniach, w skromniutkim pokoju z wygodnymi kanapami i fotelami. Było późne popołudnie i lekki wiatr przyjemnie orzeźwiał, przeganiając nadal odczuwalną stęchliznę i wirujące pyłki kurzu. Mieli swoją salę obrad i musieli zrobić z niej dobry użytek. Bartolomeo nie zdołał podołać zadaniu. Owszem, miał większość potrzebnych części i materiałów, ale brakowało mu doświadczenia z materiałami wybuchowymi. Mógłby złożyć bombę, lecz nie był pewien czy zadziałałaby jak należy. Potrzebował więcej czasu na sprokurowanie czegoś, co wysadziłoby zakład Gagliardiego w powietrze.
Największym problemem był proch. Handel nim był ściśle monitorowany przez miasto i gildie. Może i kompanie najemnicze coraz częściej były wyposażone w muszkiety, ale zwykłemu człowiekowi ciężko było zdobyć jakieś znaczne ilości czarnego proszku. Nawet czarodziej w Gildii na San Andrei nie mógł przywłaszczyć sobie odpowiedniej ilości. Kompania siedziała więc i radziła, co poradzić na tą przeszkodę. Gildia Inżynierów i Gildia Żelazna miały swoje zapasy prochu, podobnie jak Gwardia, Morski Pałac i Arsenał. Krasnoludy handlowały prochem. Statki miały pod pokładem całe beczki "czarnego złota". Paserzy i przemytnicy również mogliby rozwiązać zaistniały problem.
Siedzieli i radzili, a czas płynął. |