Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-07-2014, 23:37   #98
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
11 Myrmidis 2523



* * *



Luccini

Trzy dni. Tak obliczył Bartolomeo i obiecał, że jego wybuchowa niespodzianka będzie wtedy gotowa. Szlachcic spędził te trzy dni na, rzecz bardzo jasna, ciężkiej pracy i zdobywaniu materiałów potrzebnych do przygotowania rzeczonej niespodzianki. Niektóre były łatwo dostępne, o niektóre musiał się starać. Jeszcze inne były niemalże niemożliwe do dostania. Jego kompanioni z kolei mieli o wiele łatwiejsze zadanie. Obserwacja i nasłuchiwanie były banalne.

W trzy dni dowiedzieli się co nieco o Dario Gagliardim. Wiedzieli, że jest rannym ptaszkiem. Wiedzieli, że opuszcza swój zakład późno w nocy. Wiedzieli, że ma żonę i dwie córki. Wiedzieli, że jego kuzyni mają kopalnie na wschodzie. Wiedzieli, że ma mieszkanie w Nowym Mieście. Przez trzy dni podczas przechadzek dowiedzieli się również wielu bezużytecznych faktów i ciekawostek na temat najbliższej okolicy zakładu. Stara Marta przestała w końcu dolewać wody do alkoholu. Sutener Vito po raz dziesiąty został zgarnięty przez Gwardię. Ktoś zakatował Strzygankę, obwoźną handlarkę, w zaułku przy ulicy Świętej Włóczni. Et cetera, et cetera.

Przez trzy dni, jak można było się domyślić, napływały coraz to kolejne wieści z północy. Strumień informacji płynął powoli, acz stanowczo, razem z handlarzami, kurierami i czarodziejskimi wiadomościami. Razem z tą nową falą potwierdziły się poprzednie przypuszczenia - Książę Miragliano był martwy. Jego ciało było jednym z wielu, które gniły pod popiołami i gruzami do niedawna świetnego miasta. Kolejną zagadką i gorącym tematem była kwestia oraz przyszłość ocalałej floty martwego Księstwa, która schroniła się w Urbimo.

Nowin dotyczących bezpośrednio Luccini i/lub jego mieszkańców nie było za wiele. Maurizio de Roelef zaniemógł i przestał opuszczać swoją rezydencję. Jego żona Dolores opuściła miasto i obecnie przebywała w letniej willi na południu, a jego syn Jasper przejął obowiązki jako quasi-regent. Z kolei jego siostrzenica, Giuliana Scaliger, oferowała nie lada sumę za odnalezienie jej syna w Miragliano. Luciano Negrini pisał sztukę, Ottavio della Torre nabawił się zapalenia płuc, a Michele Falco powoli dochodził do siebie po zamachu na jego życie. Falcowie, a dokładniej rzecz biorąc Lorenzo i Rosalia, spodziewali się swojego pierwszego dziecka. Vittoria Borghese natomiast objęła, za zgodą Pierwszego Orła z Magritty, komendę nad drugą połową regimentów Orlego Zakonu do czasu odnalezienia Orła Miragliano lub wyboru nowego kandydata na wakat. Czasy zdecydowanie zapowiadały się na ciekawe.

Za kulisami natomiast było jeszcze ciekawiej.


* * *



Więzienie miejskie, Tracitta

Kazamaty nie były przyjemnym miejscem. Śmierdziały wszystkimi możliwymi odorami, po kamiennej podłodze latały szczury, którym mało brakowało do bycia klasyfikowanymi jako Skaveni, a jedzenie wyglądało mało apetycznie. Smakowało jeszcze gorzej. Niccolo Marrizano był jednak przyzwyczajony do wątpliwych luksusów więziennych celi. Bywał w takich miejscach często, ale jeszcze nigdy tak długo. Spodziewał się, że Falcowie zaraz pociągną za sznureczki i wyciągną go na światło dzienne, ale zawiódł się srodze. Minął pierwszy dzień, minął drugi, minął trzeci i czwarty. Nic. Dopiero po nieco ponad tygodniu ktoś się nim zainteresował. Początkowo spodziewał się podobnego ratunku co ostatnio - Michele i Francesco, ale i tym razem jego nadzieje się nie ziściły. Przy akompaniamencie skrzypiących drzwi, próg celi przekroczył Lorenzo Falco. Niccolo czekał na brata, ale ten się nie pojawił. Coś ścisnęło mu trzewia.

- Francesco zginął - Lorenzo nie owijał w bawełnę i momentalnie odparł na niezadane pytanie. - Został zamordowany.

Marrizano poczuł, jak nogi odmawiają mu posłuszeństwa.


* * *



Rezydencja Doria-Landich, Akropol

- Zdrowie naszego wnuka - Pietro-Antonio zaproponował toast z uśmiechem.

- I za to, aby dalsze części planu przebiegały tak gładko, jak obecnie - zripostował Giovanni Falco.

Gabinet, podobnie jak reszta kupieckiej rezydencji, był nader skromnie urządzony. Pietro-Antonio Doria-Landi, dzięki swej przeszłości, bardzo wysoce - niektórzy twierdzili, że za wysoko - cenił sobie każdy floren w rodzinnym skarbczyku. Swoją obecną pozycję zawdzięczał ostrożnym operacjom pieniężnym i wiedzy, ile i w co inwestować. Obecna inwestycja była z jednej strony jedną z wielu, lecz z drugiej - najbardziej ryzykowną i zdecydowanie niecodzienną. Jak dotąd się zwracała. Falcowie byli cennymi sojusznikami.

- Oby - przytaknął Pietro-Antonio, odstawiając kielich. Jego gość momentalnie wypełnił go ponownie z lekkim uśmiechem, na co Doria-Landi zareagował uniesieniem brwi. - Czyżby była jakaś okazja do świętowania, o której nie wiem?

- Żeby to jedna - Giovanni zaśmiał się - ale nie zamierzam powtarzać czegoś, o czym już zapewne wiesz. Za coś w końcu płacisz swoim... informatorom.

- Ty swoim płacisz chyba więcej, skoro doskonale wiesz, że jedynie udaję niewiedzę. Nie chciałbym jednak odbierać ci przyjemności z poinformowania mnie. Mogę nawet udać zaskoczenie.

- Dziękuję, ale zdecydowanie cenię sobie szczerość. W uczuciach i emocjach.

- Jak dzieci - Agnes Hoffmann, do tej pory milcząca, parsknęła i pokręciła głową.

- Signora, jak zwykle, ma rację - Doria-Landi skinął szlachciance głową. - A więc, Giovanni, moje najszczersze gratulacje i kondolencje. Kondolencje, ponieważ koszta i planowanie wesela przyprawią cię o migrenę i uszczuplą oszczędności. Gratulacje z kolei, bo panience Lucianie trafiła się nie lada partia.

- Dziękuję. I za gratulacje, i za kondolencje.

- Będzie z niej wspaniała Księżna - Pietro-Antonio uśmiechnął się.

- Wszystko w swoim czasie, messere - Agnes odpowiedziała uśmiechem na uśmiech. - Wszystko w swoim czasie.


* * *



Rezydencja Falców, Akropol

Ku niezadowoleniu Renato, wszystko zanosiło się na to, że albo stracił, albo wkrótce straci swoje sanktuarium. Trzy dni po obiedzie z Giovannim grupa po raz kolejny spotkała się w "casa di Falco", w zamkniętym skrzydle rezydencji. Dotychczas Santori dzielił tę część budynku z wypchanymi trofeami, starym szaleńcem i piękną Felupą. Teraz, jeśli wierzyć plotkom, parter miał zostać oddany do ich dyspozycji jako sala obrad, magazyn i bezpieczna przystań. Plotki zdawał się potwierdzać fakt, że jedno z większych pomieszczeń zostało wyczyszczone z zakurzonych rupieci i na ich miejsce pojawiły się nowe meble. Służący, tak niechętni do odwiedzania zamkniętego skrzydła, uwinęli się bardzo szybko z robotą.

Tak więc najemnicy spotkali się po raz kolejny po trzech dniach, w skromniutkim pokoju z wygodnymi kanapami i fotelami. Było późne popołudnie i lekki wiatr przyjemnie orzeźwiał, przeganiając nadal odczuwalną stęchliznę i wirujące pyłki kurzu. Mieli swoją salę obrad i musieli zrobić z niej dobry użytek. Bartolomeo nie zdołał podołać zadaniu. Owszem, miał większość potrzebnych części i materiałów, ale brakowało mu doświadczenia z materiałami wybuchowymi. Mógłby złożyć bombę, lecz nie był pewien czy zadziałałaby jak należy. Potrzebował więcej czasu na sprokurowanie czegoś, co wysadziłoby zakład Gagliardiego w powietrze.

Największym problemem był proch. Handel nim był ściśle monitorowany przez miasto i gildie. Może i kompanie najemnicze coraz częściej były wyposażone w muszkiety, ale zwykłemu człowiekowi ciężko było zdobyć jakieś znaczne ilości czarnego proszku. Nawet czarodziej w Gildii na San Andrei nie mógł przywłaszczyć sobie odpowiedniej ilości. Kompania siedziała więc i radziła, co poradzić na tą przeszkodę. Gildia Inżynierów i Gildia Żelazna miały swoje zapasy prochu, podobnie jak Gwardia, Morski Pałac i Arsenał. Krasnoludy handlowały prochem. Statki miały pod pokładem całe beczki "czarnego złota". Paserzy i przemytnicy również mogliby rozwiązać zaistniały problem.

Siedzieli i radzili, a czas płynął.
 
Aro jest offline