Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-07-2014, 14:03   #185
Dziadek Zielarz
 
Dziadek Zielarz's Avatar
 
Reputacja: 1 Dziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemu
Początkowo Godspeed stał nie potrafiąc zrozumieć co właściwie się stało. Wymyślona przez zmęczony umysł mrzonka okazała się przynieść efekt i oto stał w kasynie, które zmieniło się nie do poznania. Tkwił na wykładzinie śledząc toczący się żeton, nim zarejestrował makabryczny wystrój wnętrza. Serce podeszło mu do gardła. Wszędzie trupy. Ciała przy automatach do gry, ciała przy stołach, ciała pod sufitem i te walające się w nieładzie na ziemi, nawet o obleczonych w skórę kościach trudno było myśleć jak o ludziach i mimo usilnych prób ignorowania ich obecności nieprzyjemny ucisk w piersiach nie mijał.

Wtedy rozległ się głos, ostry i natarczywy, a jednak znajomy, choć bardzo niespodziewany w obecnych okolicznościach. Pośród obrazu rzezi siedział spokojnie Montezuma opierając się od niechcenia o brzeg stołu, jego twarz przybrała drapieżny wygląd, a nienaturalnie żółtawe oczy wydawały się jarzyć jak u nocnego zwierzęcia.

- Zagrasz?

Przez ułamek sekundy Godspeed przeżywał oszołomienie związane z nagłą zmianą miejsca, ale już po chwili dotarło do niego kim był, albo kim może być jego rozmówca, oraz gdzie się znajduje. W miejscu nie przeznaczonym dla słabych, tam gdzie najmniejszy błąd może cię zgubić, a stawką jest niekiedy własne życie. W normalnych okolicznościach przegranie życiowych oszczędności, czy wpakowanie się w długi u nieodpowiednich osób mogło budzić poważne emocje, ale to co działo się w tym momencie w głowie Malcolma było nieporównywalne z niczym co dotychczas przeżył. Podskórnie czuł, że odmawiając Montezumie straci nadarzającą się okazję, ale grając i przegrywając może stracić jeszcze więcej. Być może wybór był w tym momencie jedynie iluzją. Ostatecznie życie to tylko gra.

Przystojniak uśmiechnął się nonszalancko i chociaż głęboko zakorzeniony, ludzki instynkt wciąż próbował nastraszyć go widokiem ludzkich ciał i potwornym wizerunkiem adwersarza, podszedł niedbale do stolika, schylił się po wciąż ciepły żeton, usiadł przy stoliku i skrzyżował spojrzenie z Montezumą.

- Jaka stawka?

- A co proponujesz? - zapytał Montezuma a jego diabelskie oczy zdawały się przyciągać całą uwagę Malcolma, hiponotyzować - jak oczy węża.

- To zależy co Ty jesteś w stanie wrzucić do puli, skoro mnie tu sprowadziłeś. - w głosie Godspeeda nie było strachu, zostawił go gdzieś za sobą, na uwalanej w brudzie i zaschniętej krwi wykładzinie. Teraz prowadził uprzejmą rozmowę z innym hazardzistą, który mógł równie dobrze być choćby i diabłem. Jedyne co czuł to ciekawość i ekscytację.

- Zagrajmy va banque. O twoje życie i twoją duszę. Jeśli wygrasz, opuścisz okręt. Jeśli przegrasz, dołączysz do nich. - Goodsped domyślił się bez trudu, że chodzi o wszystkie ciała wokół niego.

- A jaką mam gwarancję, że to nie kant?

- Szukasz gwarancji w pokerze? Myślałem, że znasz zasady tej gry? Stawki są niepodważalne. Niezmienne. Rzekłbym wręcz, święte, gdybym nie brzydził się tego słowa.

Jak na Montezumę to był prawdziwy słowotok. Żółte oczy zalśniły.

- Grasz, czy proponujesz coś innego? Inną stawkę?

- Cóż, to że wygrany otrzyma swoją stawkę to pewne. - Godspeed wyciągnął się na krześle i zakręcił żetonem na blacie obitym zielonym materiałem - Pytanie, czy naprawdę potrafisz odesłać mnie do mojego czasu, czy zwyczajnie trzymając się litery zakładu nie oszukasz mnie po fakcie.

Montezuma odpowiedział jedynie spojrzeniem. Przystojniak zaśmiał się serdecznie.

- Sam widzisz, siedzimy w tym za długo żeby wystarczyły nam same czyste intencje. - Godspeed złapał wirujący żeton i pochylił się do rozmówcy konspiracyjnie - Po co Ci moja dusza? Znudziły Ci się wszystkie inne, które tu uwięziłeś?

- To nie ja je więżę. Nie ja. Ja tylko ... pośredniczę. Tak właśnie. Pośredniczę.

- Ach tak, TYLKO pośredniczysz. - Malcolm zaakcentował słowo szerokim uśmiechem - W takim razie kto ustala tu reguły? Kto jest nad Tobą i czego chce? Rozumiesz, że głupotą byłoby wchodzić w układ, nim pozna się wszystkie kruczki. To zwyczajnie psuje przyjemność z gry.

- Przyszedłeś tutaj w jakimś celu. Jeśli nie grać, to po co? - twarz Montezumy pozostawała bez wyrazu, niczym maska nagrobna.

- Tak, zagram z Tobą, widzę że nie możesz się doczekać. Po prostu szkoda byłoby zawieść Twoje oczekiwania zwykłą naiwnością. - Hazardzista odchylił się do tyłu i splótł dłonie, kolejny nic nie znaczący gest człowieka, który pozwala ciału grać w swoją grę, gdy umysł stara się zrozumieć przeciwnika - Mówisz, że możesz pozwolić mi opuścić okręt, co miałoby to konkretnie oznaczać?

- A co zazwyczaj oznacza takie stwierdzenie? Że będziesz mógł wyrwać się z tego piekielnego rytuału. Uniknąć walki o swoją bezwartościową duszę. Albo dołączyć do tych, którzy już przegrali. Z drugiej strony, jeśli wygram naszą rozgrywkę, pociesz się. Zginiesz dla wyższej chwały. By on mógł powrócić.
Słowo “on” zostało wypowiedziane z nabożną wręcz czcią i szczyptą lęku.

- Dobrze i tak długo trzymaliście mnie na tym okręcie. Zagrajmy w tę grę, ale stawką niech będzie wolność Clementine May. Jeśli przegram, trudno, weźmiesz mnie sobie, ale jeśli wygram odstawisz ją do właściwego czasu, do jej kajuty. Acha, najlepiej sprzed rozpoczęcia rejsu. Nie wiem jak regulujecie sprawy z tymi na górze. - tutaj Malcolm wzniósł oczy ku sufitowi - ale niech któryś z nich się nią zajmie. Ona lubi robić sobie krzywdę.

Montezuma kiwnął głową i przetasował karty z wprawą zawodowca.
 

Ostatnio edytowane przez Dziadek Zielarz : 21-07-2014 o 14:08.
Dziadek Zielarz jest offline