Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-07-2014, 22:43   #181
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
- Poczekaj tutaj – zaordynował, a potem zsunął się z drzewa, zanim Carry zdążyła zaoponować. Całkiem sprawnie, jak na takiego staruszka – zdążyła tylko pomyśleć, a potem chciała go zawołać, ale uświadomiła sobie, że nie wie, jak facet się nazywa.

- Hej.. – zaczęła, ale jego niewyraźna sylwetka zniknęła już pomiędzy drzewami. Przemieszczał się w stronę świątyni i tych dziwnych, niebieskich plam, które – czego Carry była pewna – nie były ludźmi, choć miały ich wzrost i humanoidalne kształtach.

Nie wiedziała, co chciał zrobić. Zaatakować te istoty? Odbić Tarę? Akurat teraz musiało mu się zebrać na bohaterstwo… Było gorąco, ale Carry poczuła, ze drży. Spojrzała na swoją dłoń i zobaczyła – wyczuła raczej – że ręka się jej trzęsie. Jak po wysiłku, jakby długi ćwiczyła na poręczach, jakby… Zacisnęła i rozluźniła palce kilka razy, ale drżenie nie ustawało. I wtedy dziewczyna pojęła, co się dzieje – bała się. Była przerażona. Dopóki uciekała, broniła się, kombinowała i chowała nie dopuszczała do siebie strachu.

Teraz, kiedy siedziała kompletnie sam i bezradna pośrodku dżungli, która wyrosła na statku, a nieznajomy księgowy oddalał się coraz bardziej – poczuła panikę.
- Wróć po mnie – wyszeptała. – Proszę.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 20-07-2014, 01:35   #182
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Po co wrócił? Przecież go wyrzuciła. Własnoręcznie rozwiązała niepisaną umowę ochrony nad nią. Miał nie wracać. Czyżby był kimś, komu jeszcze zależało? Nie… Dla niego było to obojętne. To była jego praca. Był stworzony do tego, nie miał innego wyboru. Czy każdy dostaje nowo narodzonego anioła stróża? Czy niektórzy mogą dostać bardziej doświadczonych? Takich, którzy opiekowali się kimś więcej niż jedną osobą? Czy taki anioł może nie lubić osoby, którą chroni? Czy może celowo działać na jej szkodę, ale zgodnie z ichnimi zasadami, czy wystarczająco niespostrzeżenie?

Miał nie wracać. Gdyby nie wrócił nie puściła by barierki. Nie była na to gotowa. W gruncie rzeczy nie chciała tego robić. Była za słaba, by cokolwiek zrobić. Skoro nie potrafiła wybrać łagodniejszej drogi, nigdy by nie wybrała czegoś tak gwałtownego jak skok.

Ręka puściła barierkę mechanicznie, bez jej ingerencji. Nie miała na to wpływu, była zbyt rozdarta w środku by w ogóle chcieć mieć wpływ.

Na prawdę nie chciała tego robić a teraz mogła jedynie patrzeć jak barierka bardzo powoli się oddala. Jak perspektywa zaczyna pokazywać ją z boku a następnie od dołu. Jak jest już poza jej zasięgiem. W środku jej głowy wszystko stanęło, była tylko oddalająca się barierka, uczucie spadania i paniczny wzrok.

Gubiła się w tym, co się działo, w tym, co widziała. Rzeczy było zbyt wiele, by ograniczona percepcja mogła wszystko objąć rozumem.

“To ja byłam tą kobietą...” - Przebiegła jej świadoma myśl przez głowę. Czasoprzestrzeń poplątała się jej całkowicie… Widziała jak jest uczestniczką w czymś, co miało już miejsce… Przecież parę dni temu słyszała o gościu, który wydzierał się o kogoś za burtą. To była ona. To była Clem. Tylko ten człowiek ją widział. Tylko on zwrócił uwagę. Już druga osoba, której dziwnie na niej zależało. Więc to, co do tej pory widziała było… retrospekcją z całego życia o której się tak wielu mówiło…?

Uderzyła o taflę wody.
Była przerażona.

Tym, co zrobiła.
Tym, co jej pozostało.
Tym, że musiała pogodzić się z biegiem wydarzeń.

Biegiem, który dotyczył jej. Biegiem na który nie miała wpływu. Zabiła się, a w środku puściły wszelkie blokady i psychiczne supły, pilnujące by się nie rozpadła na kawałki. Była daleko od swojego ciała, była znacznie dalej od swojego umysłu. Malutki pierwiastek woli życia zaczął gasnąć, zaczął godzić się z wynikiem wypadku, w którym wzięła udział. Morska woda ciągnęła ją w dół, choć mięśnie wypychały co jakiś czas na powierzchnie. Same z siebie. Z czasem nawet celowo nie chciała się wynurzać, by zakończyć to szybciej, ale już dawno na nic nie miała wpływu. Ledwie mogła widzieć, co się działo.

Była zbyt przerażona by umierać.
Była zbyt przerażona by żyć.
 

Ostatnio edytowane przez Proxy : 20-07-2014 o 14:23.
Proxy jest offline  
Stary 20-07-2014, 10:34   #183
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
JULIA JABLONSKY

To miał być dziki, zaskakujący atak. I taki był.

Ale, jak Julia się przekonała, Ailuj była czymś więcej, niż przeciwnik. Czymś więcej, niż negatyw Julii. Ailuj była nią. Była Julią. Tym wszystkim, co w niej mroczne, co w niej straszne, co w niej paskudne i mordercze.

Odpowiedziała szybką, bezlitosną ripostą. Odpowiedziała atakiem szybkim, jak myśl i celnym, jak strzał snajpera.

Unik tak szybki, że wręcz rozmazany, manewr tak szybki, jak atakujący wąż, cios zadany z taką niesamowitą skutecznością, że wręcz trudno było w niego uwierzyć.

Włócznia Julii została zbita w bok, włócznia Ailuj przebiła ciało Jablonsky. Zaimprowizowane, lecz skuteczne ostrze, wbiło się w pierś Julii. Prosto w serce. Głęboko.

Julia krzyknęła z bólu. Głośno. Echo jej krzyku poszło korytarzem do złudzenia przypominając krzyki, które dziewczyna sama wcześniej słyszała.

Julia zachwala się, poleciała w tył, oparła o ścianę i osunęła po niej. Lewą ręką, bez udziału swojej woli, trzymała na piersi, w miejscu, w którym wbiła się Włóczna Ajul. Czuła, jak krew bucha z rany gorącym, rwącym strumieniem.
Ajul stała nad nią. A potem wrzasnęła.

Wrzasnęła przeraźliwie, nieludzko, nienawistnie, potwornie.
Jak demon.
Nie było w tym krzyku tryumfu. Raczej złość. Rozczarowanie. Gniew.

A potem Julia zamknęła oczy.

MALCOLM GODSPEED

Żeton ciasno przywarł do wnętrza dłoni. Malcolm czuł go wyraźnie. Każde jego wyżłobienie, każdą linię. Z początku nic się nie działo. Zupełnie nic i już zaczął wątpić w swój pomysł, kiedy nagle coś szarpnęło jego ciałem, coś wypełniło je najpierw lodem a potem ogniem – dając coś na kształt bólu połączonego z przyjemnością. Żeton w jego dłoni rozgrzał się wręcz do czerwoności, raniąc skórę i Malcolm wypuścił go z dłoni.

Otworzył oczy.

Stał w kasynie. Pośród wyłączonych maszyn do gier na drobne stawki, stołów do ruletki, pokera i innych gier, które tak dobrze znał. Gier, w których potrafił blefować, w których potrafił wygrywać. Gier, w których to on był mistrzem.

Żeton, dzięki któremu dokonał tej nagłej zmiany otoczenia potoczył się po podłodze, uderzył o nogę masywnego stołu do blackjacka i znieruchomiał wypalając niewielką dziurę w wykładzinie.

- Brawo.

Dopiero teraz Malcolm zorientował się, że nie jest tutaj sam. Znał ten głos. Chociaż mężczyzna, do którego on należał dość rzadko się odzywał. Montezuma.

Hazardzista siedział w cieniu, na miejscu dla gracza. Coś zmieniło się w jego wyglądzie, chociaż Malcolm nie potrafił powiedzieć, co. Montezuma wyglądał groźniej, straszniej, chociaż w jakiś sposób idealnie pasował do tej mrocznej „jaskini hazardu”.

Po chwili Malcolm zobaczył innych ludzi. Czy raczej to, co z nich zostało. Siedzieli przy stołach do gier – obciągnięte skorą szkielety. Niektórzy mieli dłonie poprzebijane wielkimi gwoźdźmi, czaszki innych skręcały stalowe chomąta przypominające średniowieczne narzędzia tortur. Niektórzy mieli nogi przykute lub przybite do podłoża. Wielu wisiało pod sufitem – ciała zawieszone na hakach, na łańcuchach, na stalowych strunach i linach. Ciała rozprute, połamane, z widocznymi i licznymi ranami, z których większość wyglądała na zadane po to, by ofiara cierpiała a nie umarła zbyt szybko.

- Zagrasz? – pytanie Montezumy oderwało zmysły Godspeeda od tej makabrycznej scenerii.

Nie czuł smrodu gnijących ciał i krwi – nie wiedzieć czemu, ta myśl uczepiła się hazardzisty. – Widział tylko trupy, lecz ich nie czuł.

- Zagrasz? – ponowił pytanie Montezuma spoglądając w stronę , a oczy błyszczały mu dziwnym żółtym blaskiem.


GREGORY WALSH JUNIOR

Ostrożnie wrócił na korytarz sprawdzając położenie kabiny 7177. Za rotundą, w połowie okrętu, na prawej burcie, interior. Niby niedaleko, ale George wiedział, że odległość na tym piekielnym okręcie bywała złudna. Czasami przejście korytarza było proste, niczym spacer w parku, czasami jednak człowiek natrafiał na niezrozumiałe, trudne do pojęcia niebezpieczeństwo.

Szedł więc ostrożnie nasłuchując i obserwując najbliższą okolicę.

Dotarł do zakrętu, skąd – drogą prostą – skierował się w stronę celu.

W połowie korytarza zorientował się, że łatwo nie będzie.

Ktoś tam stał. Dwie lub trzy osoby. Oparte o ściany korytarza, nieruchome sylwetki. Jak wartownicy lub … zombie z popularnych seriali. Bił od nich odór morskiego dna – zgniłej roślinności i ryb. Ludzie – czy czym tam byli stojący na korytarzu – wydawali z siebie dziwne, gulgotliwe dźwięki, troszkę jak ktoś, kogo płuca wypełnia woda.

Świetnie.

Gregory mógł spróbować znaleźć inną drogę, obejść ludzi na korytarzu korytarzem na drugiej burcie, jednak musiałby nadłożyć drogi i zapewne też trafiłby tam na wesołą gromadkę. Mógł też spróbować prześliznąć się pomiędzy „staczami”, którzy nie wyglądali na szybkich. W ostateczności mógł się pomiędzy nimi przebić.

W każdym razie musiał sobie jakoś poradzić z tą niespodziewaną przeszkodą w drodze do kabiny 7177.


NORA ROBINSON

Norze udało się wśliznąć do metalowego szybu przed tym, nim drzwi wleciały do środka. Nie czekając na rozwój sytuacji, najciszej jak potrafiła, zaczęła czołgać się przez szyb wentylacyjny.

Szyb nie był zbyt szeroki, ale drobna kobieta mogła spokojnie nim pełzać, a nawet poruszać się w nim na czworakach, co było znacznie szybsze, ale głośniejsze.

Z dołu dochodziły do niej dziwne odgłosy, ale zimne, metalowe ściany metalowego szybu wentylacyjnego, nie pozwalały nic zobaczyć z tego, co działo się na dole.

Serce Nory biło szaleńczym, prawie przedzawałowym rytmem, zapewne ze strachu, bo przecież Nora dbała o swoją kondycję fizyczną i jak na swój wiek, trzymała się bardzo dobrze – przynajmniej tak komplementowali ją liczni znajomi.

Odgłosy ucichły, a Nora zatrzymała się nasłuchując. Wyglądało na to, że zagrożenie oddaliło się pozostawiając ją nieodkrytą w szybie wentylacyjnym.


ROBERT TRAMP, CARRY MAY

Carry nie widziała – z oczywistych względów - jak Robert schodził z drzewa, na którym oboje się ukrywali, ale słyszała doskonale, jak to robi. Tramp najwyraźniej nie był typem sportowca, a skoro ona go słyszała, to istniała szansa, że …

Robert oddalił się w tym czasie i ruszył w stronę jaszczuroludzi. Ci – trzeba przyznać – zauważyli go bardzo szybko. Po chwili spotkali się – twarzą w paszcze.

Z bliska stwory wyglądały paskudnie. Jak potwory wyjęte z dziecięcych koszmarów. Każdy cal powierzchni ich ciała przywodził Trampowi na myśl agresywnych, stworzonych do walki drapieżników. Twardych, bezwzględnych, bezlitosnych dawców śmierci i bólu. Byli wyżsi niż ludzie i masywniejsi, ale poruszali się z zauważalną zręcznością. Ich łuski różniły się od siebie i Tramp wyraźnie wypatrzył na tych naturalnych pancerzach ślady świadomej ingerencji – niektóre łuski wyrzeźbiono starannie i pokryto żłobienia kolorowymi barwnikami – jak tatuaże na ludzkich ciałach. Znaki przypominały pismo lub jakieś symbole i Trampowi przywodziły na myśl wojskowe odznaczenia.

Nie mając danych wyjściowych po prostu stał. Nie podnosił rąk, bo dla tej rasy taki gest mógł oznaczać wyzwanie lub obelgę. Obserwował, czekając na reakcję stworów i licząc na to, że bezruch nie oznacza na przykład próby sił lub dominacji. Ale musiał od czegoś zacząć. Bał się, bał się jak cholera.

Z gęstwiny drzew znów usłyszeli to przeraźliwe wycie. Jaszczury popatrzyły po sobie, wyraźnie przejmując się tym dźwiękiem. A więc to nie oni wydawali z siebie te dźwięki i chyba niepokoiły ich równie mocno, jak Roberta i Carry.

Jeden z jaszczurów wydał z siebie dziwny dźwięk – takie połączenie syku z gulgotem lub warkotem – a potem podszedł do Roberta bardzo, bardzo blisko. Ucieczka nie miała sensu więc Tramp stał i czekał, co się stanie.

Jaszczurolud wysunął ze swojej paszczy rozdwojony, długi i giętki język, a potem polizał nim człowieka po czole. Tramp poczuł, że język jest śliski i mięsisty.

Potem obce stworzenie odsunęło się od niego i …

… pochyliło łeb w ukłonie przyklękając jednocześnie na jedno kolano, doskonale zrozumiałym, niemal ludzkim gestem.

W jego ślad poszła reszta jaszczurów.

Z gardła stworzeni znów wydobył się ten sam syk, ale chyba łagodniejszy i spokojniejszy.

Nagle ziemia koło posągów zatrzęsła się i z podłoża wynurzył kolejny obelisk, tym razem mężczyzny, z twarzą, której Robert nie znał.

Siedząca na drzewie Carry czuła się opuszczona i bezradna. Samotna i bezbronna. W pewnym momencie wydawało jej się, że usłyszała jakiś szmer na pniu, jakby coś po nim się wspinało w jej kierunku.

Spojrzała w dół i niespodziewanie jej oczy … odzyskały zdolność widzenia, a ona ujrzała wspinającą się po drzewie, czarną i paskudną … ośmiornicę.


CLEMENTINE MAY


Clementine walczyła z ogarniającym ją chłodem i bezradnością. Zanurzała się i wynurzała, w pobliżu dryfującego w zimnej wodzie kadłuba „DESTINY”.

Powoli traciła siły. Zarówno te fizyczne, jak i te psychiczne.

Co gorsza, statek oddalił się, a ona została za burtą, w wodzie i dziwnej mgle.
Niespodziewanie zauważyła coś na wodzie, niedaleko od niej unosiła się łódź ratunkowa! Ostatkiem sił dopłynęła do niej i z trudem wspięła się przez burtę.

Łódź była stara i pusta. Mogła pomieścić jakieś dwanaście osób, ale poza niewielką ilością wody na dnie i przegniłych wodorostów była pusta. Na boku łodzi widniał napis "El Caribe", co wyraźnie wskazywało, że szalupa nie pochodzi z „DESTINY”. Zresztą wyglądała na dużo starszą, jakby pochodziła z innego, mniej zaawansowanego technicznie, okrętu.

Tak, czy siak, stanowiła suchy ląd pośród fal otulonych tą dziwną, szaroczarną mgłą. Gdzieś tam, w tym oparze, pozostał „DESTINY” z jego koszmarami.

I wtedy wzrok Clementine zatrzymał się na ciemnych plamach na łodzi.

Charakterystyczne, poczerniałe rozbryzgi poczerniałej przez lata krwi, świadczyły dobitnie, jak skończyła jej wcześniejsza obsada.

Piekło tak łatwo nie wypuszczało ofiar ze swoich szponów.

Gdzieś wysoko ratownicza usłyszała dziwny skrzek i łopot czegoś, co przypominało machanie sporej wielkości, błoniastymi skrzydłami.
 
Armiel jest offline  
Stary 21-07-2014, 00:00   #184
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Julia otworzyła oczy szybko orientując się, że leży gdzieś, w całkowitej ciemności.
Przegrała z kretesem. Najzwyczajniej w świecie i całkowicie bez fajerwerków dała się zabić mrocznemu widmu samej siebie. Podobno najgorszym wrogiem człowieka jest on sam - los pokazał, że w tym stwierdzeniu jest sama prawda. Powinna uciec, schować się gdzieś i przeczekać, ale nie mogła...po prostu nie mogła po raz kolejny oddać wrogowi pola. Zaryzykowała i poniosła tego konsekwencje. Przynajmniej nie zdechła błagając o litość.
Uczucie obezwładniającej rezygnacji pojawiło się niczym następny cios włóczni...bo jakże to tak? Umarła i wylądowała w Piekle. Czemu więc nie ma ognia, gdzie podziały się kotły wrzącej oliwy? Gdzie jest diabeł, który uścisnąłby jej dłoń i z zębatym uśmiechem wskazał kreskę koksu na brzuchu leżącej obok prostytutki, mówiąc:“częstuj się, zasłużyłaś”? Była sama w mroku, a przecież miało być kompletnie inaczej... miało być tak pięknie. Po cichu liczyła, że po tej drugiej stronie raz jeszcze zobaczy wredną gębę Rodrigueza i podziękuje mu za całokształt współpracy w taki sposób, w jaki tylko wściekła kobieta potrafi.

Na razie jednak utknęła gdzieś pomiędzy życiem i śmiercią w cholernej poczekalni, a skoro jeszcze nikt nie zdzierał z niej pasów może była szansa... pokonując odrętwienie zacisnęła palce, testując swoją sprawność. Wypadało zrobić bilans strat, sprawdzić obrażenia i ustalić dokładny stan ciała, potem oznaczyć swoją pozycję względem wszechświata.
Obawiała się tego, na co jej ręka natknie się gdy zawędruje w okolice klatki piersiowej. Chęć poznania prawdy była jednak silniejsza, a gdzieś bardzo głęboko w głowie Julii zatliła się nadzieja. Widziała przecież widma, duchy... na statku nie umierało się ot tak. Tu nic nie było logiczne. Utarte schematy - prawdy objawione szarej codzienności leżały grzecznie w koszu na śmieci, zapomniane i zakurzone.
Pozostawała mobilizacja. Ailuj wciąż mogła kręcić się gdzieś w okolicy.

Na piersi nie było niczego. Żadnej rany, krwi, niczego. Jakby walka z Ailuj nie miała miejsca. Jakby nigdy jej nie było. Powoli zmysły Julii ogarniały otoczenie. Nie znajdowała się już na pokładzie - tego była pewna. Pod ciałem czuła lity kamień. Wilgotny, śliski i zimny, pokryty jakaś organiczną materią, jakby śluzem lub czymś podobnym. Miejsce śmierdziało morskim dnem. Intensywnie i nieprzyjemnie. Ciężki odór gnijących ryb, wodorostów, iłu zalegającego głębiny, rozkładających się resztek organicznych. Było ciemno, jakby nagle Julia straciła wzrok. W tej ciemności, w tym ciężkim, zalepiającym płuca powietrzu, nie potrafiła określić kierunków. Bezradna, niczym mała dziewczynka schwytana w pułapkę z dziecięcych koszmarów.

Czy tak wygląda Czyściec? Wieczna tułaczka wśród czerni? - pomyślała wyciągając przed siebie ręce i niczym ślepiec zrobiła pierwszy, niepewny krok. Dławiący odór kanału atakował ją ze wszystkich stron. Oszałamiał swoją intensywnością, wydzierał resztki spokoju. Ciałem dziewczyny wstrząsnął dreszcz strachu i obrzydzenia, oddech przyspieszył. Serce zaczęło tłuc szaleńczo w jej piersi, jakby chciało udowodnić że wciąż działa i ma się dobrze, wbrew wszelkiej logice. To nie mogła być prawda! Czuła potworny ból z jakim ostrze zagłębiło się w jej ciele - czegoś takiego się nie dało się zapomnieć. Więc dlaczego? Czy oddychała tylko po to, by przez resztę wieczności snuć się samotnie w ciemności? Zresztą oddychanie nie stanowiło żadnego dowodu na bycie żywym.

Z dwojga złego Julia wolała już nawiedzony wycieczkowiec. Tam przynajmniej od czasu do czasu natykała się na kogoś żywego, mogła porozmawiać. Miała choć cień szansy na powrót do domu, mglisty co prawda i daleki, ale zawsze. Teraz została tylko ona i pełen mroku podmorski grobowiec. Zrobiła kolejny krok, macając stopą podłogę. Rękoma badała pustkę przed sobą i nasłuchiwała. Skoro nie mogła polegać na wzroku pozostawało wykorzystać resztę zmysłów. Ruszyła ostrożnie przed siebie.

Stopy ślizgały się na mokrym kamieniu, do uszu dochodził odgłos skapywania wody, ciurkania, jakieś dziwne chlupotania i coś, co brzmiało jak mlaskanie. Powietrze zdawało się być gęste, niemal lepkie, wdzierało się przez nozdrza do płuc niczym jakieś niewidzialne, żywe stworzenie. W pewnym momencie jej ręka trafiła coś ukrytego w ciemnościach. Coś śliskiego, kamiennego i wystającego prosto z podłoża. Stalagmit? Być może? Albo stalagnat. Albo kamienny kolec? Albo...
Z góry doszedł do uszu Julii przeciągły, ludzki, bolesny jęk.

Czyli był tu jeszcze ktoś żywy...albo przynajmniej cierpiący. Umarli raczej nie czuli bólu, więc agonalne jęki pochodzić musiały z gardła kogoś, kto jeszcze nie wyzionął ducha. Na swój sposób było to pocieszające, z drugiej zaś strony zwiastowało kolejne kłopoty. Wyobraźnia podsunęła dziewczynie obraz jej samej, nabitej na pal i błagającej o skrócenie cierpienia. Gdzieś kiedyś czytała, że taki rodzaj tortur był wyjątkowo paskudny i bolesny. Skazany potrafił umierać kilka dni i bardzo wyraźnie odczuwał każdą mijającą sekundę.
Brrr, wróć. Nie myśl o tym do kurwy nędzy! - upomniała się, kierując myśli z powrotem na właściwy tor. Mrok, wilgoć, smród i jęki - nie koniecznie w tej kolejności.

Wyschnięte gardło piekło boleśnie nie pozwalając wydobyć z siebie jakiegokolwiek dźwięku, choć odrobinę zbliżonego do ludzkiej mowy. J.J. stanęła niezdecydowana, a jej dłonie zamarły na chłodnym kamieniu. Walczyła z coraz potężniejszą ochotą, by dać sobie spokój i iść dalej, tylko gdzie? Nadal przed siebie, nie wiadomo jak długo..i co dalej? Nikt nie mógł jej zagwarantować, że nie padnie ofiarą czegoś koszmarnego. A nuż jęczydusza posiadała istotne informacje na tego gdzie się znajdowali...albo miała chociaż przy sobie coś użytecznego.
- Gdzie jesteś? - spytała i skrzywiła się momentalnie. Jej głos zabrzmiał dziwnie obco, odlegle.

Na dźwięk jej głosu ze wszystkich stron dało się słyszeć odległe lecz nie tak odległe jakby sobie tego życzyła dźwięki. Tym razem nie były to jęki, lecz coś, co można było uznać za piski. A potem, nagle, bez ostrzeżenia, ziemia pod jej nogami zadrżała i dało się słyszeć coś, niczym odgłos pękającej skały.

Pomoc bliźniemu, nawet jeśli pozostawała jedynie w fazie czystych chęci, nigdy nie popłacała. Współczucie, litość - ilekroć Julia pozwalała dojść do głosu tej lepszej stronie swojej natury, dostawała od losu po nosie. Drgania podłoża nie nastrajały optymistycznie, tak samo jak dochodzące zewsząd chóralne skrzeki. A pomyśleć, że jeszcze przed chwilą było przyjemnie cicho. Nic się nie waliło, nie paliło, ani nie syczało, a teraz?
Zdusiła chęć wyrażenia w kilku żołnierskich słowach tego, co myśli o otaczających ją hałasach. Nic by to nie dało, prócz upewnienia wroga gdzie się dokładnie znajduje. Ruszyła do przodu, wymijając kolumnę ze skrzekami u góry. Podróż po omacku nie należała do przyjemnych, a widmo tego, co czaiło się w cieniu nadawało ruchom dziewczyny nerwowej gwałtowności. Jej głowa kręciła się jak szalona, podążając za coraz to kolejnymi ostrymi sykami.
- Kurwa, kurwa, kurwa, kurwa… - szeptała bezgłośnie, czyniąc z pojedynczego słowa swoją własną, trzymającą przy zdrowych zmysłach modlitwę.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 21-07-2014 o 00:03.
Zombianna jest offline  
Stary 21-07-2014, 14:03   #185
 
Dziadek Zielarz's Avatar
 
Reputacja: 1 Dziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemu
Początkowo Godspeed stał nie potrafiąc zrozumieć co właściwie się stało. Wymyślona przez zmęczony umysł mrzonka okazała się przynieść efekt i oto stał w kasynie, które zmieniło się nie do poznania. Tkwił na wykładzinie śledząc toczący się żeton, nim zarejestrował makabryczny wystrój wnętrza. Serce podeszło mu do gardła. Wszędzie trupy. Ciała przy automatach do gry, ciała przy stołach, ciała pod sufitem i te walające się w nieładzie na ziemi, nawet o obleczonych w skórę kościach trudno było myśleć jak o ludziach i mimo usilnych prób ignorowania ich obecności nieprzyjemny ucisk w piersiach nie mijał.

Wtedy rozległ się głos, ostry i natarczywy, a jednak znajomy, choć bardzo niespodziewany w obecnych okolicznościach. Pośród obrazu rzezi siedział spokojnie Montezuma opierając się od niechcenia o brzeg stołu, jego twarz przybrała drapieżny wygląd, a nienaturalnie żółtawe oczy wydawały się jarzyć jak u nocnego zwierzęcia.

- Zagrasz?

Przez ułamek sekundy Godspeed przeżywał oszołomienie związane z nagłą zmianą miejsca, ale już po chwili dotarło do niego kim był, albo kim może być jego rozmówca, oraz gdzie się znajduje. W miejscu nie przeznaczonym dla słabych, tam gdzie najmniejszy błąd może cię zgubić, a stawką jest niekiedy własne życie. W normalnych okolicznościach przegranie życiowych oszczędności, czy wpakowanie się w długi u nieodpowiednich osób mogło budzić poważne emocje, ale to co działo się w tym momencie w głowie Malcolma było nieporównywalne z niczym co dotychczas przeżył. Podskórnie czuł, że odmawiając Montezumie straci nadarzającą się okazję, ale grając i przegrywając może stracić jeszcze więcej. Być może wybór był w tym momencie jedynie iluzją. Ostatecznie życie to tylko gra.

Przystojniak uśmiechnął się nonszalancko i chociaż głęboko zakorzeniony, ludzki instynkt wciąż próbował nastraszyć go widokiem ludzkich ciał i potwornym wizerunkiem adwersarza, podszedł niedbale do stolika, schylił się po wciąż ciepły żeton, usiadł przy stoliku i skrzyżował spojrzenie z Montezumą.

- Jaka stawka?

- A co proponujesz? - zapytał Montezuma a jego diabelskie oczy zdawały się przyciągać całą uwagę Malcolma, hiponotyzować - jak oczy węża.

- To zależy co Ty jesteś w stanie wrzucić do puli, skoro mnie tu sprowadziłeś. - w głosie Godspeeda nie było strachu, zostawił go gdzieś za sobą, na uwalanej w brudzie i zaschniętej krwi wykładzinie. Teraz prowadził uprzejmą rozmowę z innym hazardzistą, który mógł równie dobrze być choćby i diabłem. Jedyne co czuł to ciekawość i ekscytację.

- Zagrajmy va banque. O twoje życie i twoją duszę. Jeśli wygrasz, opuścisz okręt. Jeśli przegrasz, dołączysz do nich. - Goodsped domyślił się bez trudu, że chodzi o wszystkie ciała wokół niego.

- A jaką mam gwarancję, że to nie kant?

- Szukasz gwarancji w pokerze? Myślałem, że znasz zasady tej gry? Stawki są niepodważalne. Niezmienne. Rzekłbym wręcz, święte, gdybym nie brzydził się tego słowa.

Jak na Montezumę to był prawdziwy słowotok. Żółte oczy zalśniły.

- Grasz, czy proponujesz coś innego? Inną stawkę?

- Cóż, to że wygrany otrzyma swoją stawkę to pewne. - Godspeed wyciągnął się na krześle i zakręcił żetonem na blacie obitym zielonym materiałem - Pytanie, czy naprawdę potrafisz odesłać mnie do mojego czasu, czy zwyczajnie trzymając się litery zakładu nie oszukasz mnie po fakcie.

Montezuma odpowiedział jedynie spojrzeniem. Przystojniak zaśmiał się serdecznie.

- Sam widzisz, siedzimy w tym za długo żeby wystarczyły nam same czyste intencje. - Godspeed złapał wirujący żeton i pochylił się do rozmówcy konspiracyjnie - Po co Ci moja dusza? Znudziły Ci się wszystkie inne, które tu uwięziłeś?

- To nie ja je więżę. Nie ja. Ja tylko ... pośredniczę. Tak właśnie. Pośredniczę.

- Ach tak, TYLKO pośredniczysz. - Malcolm zaakcentował słowo szerokim uśmiechem - W takim razie kto ustala tu reguły? Kto jest nad Tobą i czego chce? Rozumiesz, że głupotą byłoby wchodzić w układ, nim pozna się wszystkie kruczki. To zwyczajnie psuje przyjemność z gry.

- Przyszedłeś tutaj w jakimś celu. Jeśli nie grać, to po co? - twarz Montezumy pozostawała bez wyrazu, niczym maska nagrobna.

- Tak, zagram z Tobą, widzę że nie możesz się doczekać. Po prostu szkoda byłoby zawieść Twoje oczekiwania zwykłą naiwnością. - Hazardzista odchylił się do tyłu i splótł dłonie, kolejny nic nie znaczący gest człowieka, który pozwala ciału grać w swoją grę, gdy umysł stara się zrozumieć przeciwnika - Mówisz, że możesz pozwolić mi opuścić okręt, co miałoby to konkretnie oznaczać?

- A co zazwyczaj oznacza takie stwierdzenie? Że będziesz mógł wyrwać się z tego piekielnego rytuału. Uniknąć walki o swoją bezwartościową duszę. Albo dołączyć do tych, którzy już przegrali. Z drugiej strony, jeśli wygram naszą rozgrywkę, pociesz się. Zginiesz dla wyższej chwały. By on mógł powrócić.
Słowo “on” zostało wypowiedziane z nabożną wręcz czcią i szczyptą lęku.

- Dobrze i tak długo trzymaliście mnie na tym okręcie. Zagrajmy w tę grę, ale stawką niech będzie wolność Clementine May. Jeśli przegram, trudno, weźmiesz mnie sobie, ale jeśli wygram odstawisz ją do właściwego czasu, do jej kajuty. Acha, najlepiej sprzed rozpoczęcia rejsu. Nie wiem jak regulujecie sprawy z tymi na górze. - tutaj Malcolm wzniósł oczy ku sufitowi - ale niech któryś z nich się nią zajmie. Ona lubi robić sobie krzywdę.

Montezuma kiwnął głową i przetasował karty z wprawą zawodowca.
 

Ostatnio edytowane przez Dziadek Zielarz : 21-07-2014 o 14:08.
Dziadek Zielarz jest offline  
Stary 24-07-2014, 08:21   #186
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Ed'owi od zderzenia jego twarzy z pięścią giganta bolała cała twarz a od zaliczenia bliskiego kontaktu z powierzchnią ściany cała potylica. Do tego miał mroczki przed oczami, kłopoty z orientacją i łapaniem równowagi no i jeszcze szumiało mu w uszach.

Mimo to, gdy zobaczył desperacki atak tej skrzypaczki co tak z ikrą piłowała skrzypce pierwszego wieczoru nie zamierzał biernie jej kibicować. Zerwał się by wspomóc jej atak jednak nawet on zdawał sobie sprawę, że nie jest tak szybki jakby chciał i potrafił. Gigant załatwił dziewczynę błyskawicznie. Zanim Ed pokonał połowę odległości mistrzyni skrzypiec została zmasakrowana i ciśnięta prosto w nadbiegającego jak się okazało ze spóźnioną pomocą Ed'a. Ciśnięte z olbrzymią siłą ciało ponownie powaliło Ed'a na ścianę i przywaliło do ziemi. Od pierwszego momentu czył dziwną sztywność i bezwład ciała kobiety. Chciał sprawdzić czy może jej jeszcze jakoś pomóc ale wówcza potwór się odezwał po ludzku.

~ To, "to" mówi?! ~ mimo obrażeń, szoku i strachu świadomość, że potwór posługuje się ludzką i zrozumiała mową kompletnie zaskoczyła współwięźnia Kluczniczki. Na tyle, że dopiero jak gigantyczny klawisz zamykał drzwi chiał krzyknąć by ten cholernik go stąd wypuścił ale właśnie wówczas odkrył, że rany jakie oberwał w twarz prawie uniemożliwiają mu mówienie. Przynajmniej głośne, sprawne i swobodne. Zanim przezwyciężył ten kryzys i zdołał coś powiedzieć drzwi się zamknęły i usłyszał stopniowo oddalające się kroki tego monstrum. Z bezsilnej złości i akcie protestu rzucił w drzwi leżącym opodal smyczkiem.

Chwilę półleżał pod ciałem kobiety. Czuł, że cała sytuacja zaczyna go przerastać. Wiedział, że dziewczyna pewnie nie żyje po tym jak potwór jąpotraktował jednak zwlekał z decyzją by przekonać się o tym osobiście. W końcu wziął głebszy oddech i zsunął z siebie ciało. Przystawił i palce do jej nozdrzy i ucho do jej piersi, i uniósł powieki świecąc telefonem ale wszelkie znane mu sposoby potwierdzały tylko wstępne wrażenie. Kobieta była martwa.

Pokręcił chwilę głową po czym usiadł na podłodze, oparł się o scianę i przysunął do siebie kolana które oplótł dłońmi po czym zmęczonym ruchem oparł czoło o te kolana. Czuł się wypruty, wykończony, obolały i zniechęcony. Zamknął oczy i starał się przemyśleć swoją sytuację. Na piewszy rzut oka nie wyglądała dobrze.

Zgadywał, że jest w akcji już pewnie z kilkanaście godzin. Miał dość ograniczoną możliwość uzupełnienia sił przez pożywienie, płyny czy sen. Był silny i wytrzymały i zdecydowanie ponadprzeciętną ale powyższe czynniki zaczynały drążyć nawet jego sprawność. Długo tak nie pociągnie. Będzie słabł co raz bardziej. Co więcej nawet na reszcie pokładu możliwości regeneracji sił o powyższe była raczej słaba a tu na miejscu w celi nie bylo nic. Nawet miski z jakimś żarciem jako zwyczajowo dawano więźniom. Sam gigantyczny strażnik zdawał się być odporny na wszelkie fizyczne ataki. Cela zdawała się być wręcz doskonała jeśli chodzi o możliwość ucieczki. On sam jedynie zgadywał w jakiej części statku się znajduje. Stracił kontakt z Fiolecik, Julką, o ile to była ona... Teraz jak pierwszy raz od momentu nagłego rozstania z Filecik spotkał kogoś normalnego to została rozwalona przez monstrum zanim zdołał choć zamienić z nią słowo. ~ Joanna... Joanna Berg... ~ przypomniał sobie jak prezenter ją zapowiadał. W sumie była gwiazdą, przynajmniej na tym statku a on zwykłym pasażerem. Wówczas. Teraz ona była martwa a on nadal był więźniem.

~ Kurwa... To beznadziejne... ~ pierwszy raz odkąd się przebudził w swojej kajucie kumulacja nagromadzonych przeciwności spowodowała, że zwątpił, że się kiedykolwiek stąd wydostanie. Był szybki, sprawny, pomyslowy, zaradny, ostrożny, pokonał taki kawał drogi i wywinął się z tylu przeciwności ale w końcu dał się złapać i kompletnie nie miał sił ani pomysłu co mógłby zrobić jeszcze aby się stąd wydostać. Wyglądało, że utknął w tej cholernej celi na dobre.

~ To... Koniec? ~ zawahał się na serio rozważając te pytanie. Pierwszy raz na poważnie zastanawiał się czy zezygnować z dalszej walki. Mógł walczyć póki była możliwość ale nawet na wojnach żołnierze poddawali się po wyczerpaniu amunicji czy innych zasobów. Jeśli nie było możliwości kontynuacji walki. Jego zdaniem on był właśnie w takiej sytuacji w tej chwili. Ale jeśli się podda to co dalej? Była szansa, że może następnym razem przyjdzie ktoś inny i może z nim pójdzie mu łatwiej. Może ci co go uwięzili czekają na jakąś jego reakcję albo określony czas. Ten olbrzym w końcu nie dał rady by go podejść bezszelestnie w tej rozgłośni. Był za wielki i za głośny. Musiał mieć mniejszego i cichszego wspólnika. To on go wtedy ogłuszył. I raczej ten wielki nie musiał się go obawiać i zakuwać w kaftan. Ed nie był nawet pewny czy byłby w stanie tymi wielkimi łapami. Może więc poczekać na następną okazję?

Pomysł wydawał się niezły. Uniósł głowę i rozejrzał się po celi. Najpierw wzrok natrafił na martwą Berg. Pokiwał smutno głową, żałował, że nie był w stanie jej uratować. Następnie przesunął wzrokiem na skuloną w kącie kobietę w piżamie. Wciąż nie wypowiedziała żadnego zrozumiałego słowa i miała mentalność dzikiego zwierzęcia. Nadal jednak nie zachowywała sie agresywnie ani nie sprawiala mu żadnych klopotów. Jej też mu było żal. W końcu powędrował wzrokiem ku drzwiom celi za którymi znikło te wielkie coś. Skupił się na tym co koleś gadał. Co to było? Wskazówka? Informacja? Szyderstwo? Kpina? Może nawet współczucie? Nie miał pojęcia. Coś czuł, że tamten olbrzym też podlega jakimś prawom czy zasadom lub po prostu ma swoje rozkazy. Patrzył dalej na drzwi. Starał sobie przypomnieć jak to było z ich otwieraniem. Biorąc pod uwagę na to gdzie byli zgadywał, że ma do czynienia z mechanizmem z wysuwanymi bolcami zamiast zwykłej zasuwy i jakimś pewnie kolem czy dźwignią która je uruchamia. Czyli coś jak w schronach, komorach ciśnieniowych czy właśnie statkach i okrętach. Znaczy się solidne cholerstwo...

~ Nie ma co się z tym szarpać... ~ skrzywił się z niesmakiem. Może oberwał w głowę ale uważał, że ten detal akurat trafnie ocenił. Atakowanie samych dzwi nie miało zbytniego sensu. Faktycznie prędzej przebije się obok niż przez nie. Tak jak czasem złodzieje robili włamy, wysadzając lub podkopując się obok drzwi skarbca a nie przez nie. Najprościej zaś było wziąć na muszkę obslugę i zmusić do otwarcia sejfu. Tyle, że on nie miał broni a obsługa miała gabaryty i odporność właśnie kasy pancernej.

Zniechęcony wrócił wzrokiem do martwej dziewczyny. Wahał się dobrą chwilę czy w ogóle warto. Co mu to da? Jej przecież nie pomogło. Dla spokoju sumienia jednak w końcu się ruszył. Czuł się po prostu niestosownie gdy obszukiwał zmarłą ale nie widział innego wyjścia. Znalazł jednak jedynie ów wcześniej walnięty o drzwi smyczek, szminkę i tą brzytwę. Przesunął ciało pod ścianę by nie leżało na środku. Właściwie nie wiedział co mógłby zrobić dla zmarłej skrzypaczki więcej w tej sytuacji.

Usiadł ponownie i przejżał te drobne zdobycze zastanawiając sie jak je może wykorzystać. Najbardziej podobala mu się brzytwa. Była to oczywista broń i do tego skladana co czyniło ją wyjątkowo poręczną i łatwą do ukrycia i transportu. Smyczek mógł się przydać jako czujka a struna zdaje się powinna być mocna i wytrzymała choć jeszcze na razie nie wiedzial czy jej do czegoś użyje. W każdym razie grać na pewno na nim nie będzie. Szminką zaś można było zostawić jakąś wiadomość. Popatrzył na ciche i nieruchome ciało pod ścianą.

Podszedł do niego i chwilę się zastanawiał. Po czym ujął szminkę i zaczął bazgrać po ścianie: TU ZOSTAŁA ZABITA JOANNA BERG; SKRZYPACZKA NA POKŁADZIE "DESTINY" PŁYNĄCEGO Z MIAMI DO RIO. ŚWIADEK ED TAKSONY; PASAŻER Z KABINY 2287. Popatrzył na swoje dzieło. Epitafium dla światowej klasy skrzypaczki wydawało mu się błache, płytkie i słabe ale nie miał pomysłu na nic innego. Poza tym jeśli następnym razem przyjdą jego załatwić to raczej nikt mu awet takiego gryzmoła na ścianie nie walnie. Poza tym mógł dla dziewczyny zrobić chociaż tyle. No i ten drobny, ludzki gest zupełnie jakby na pohybel wszelkim nieludzkim oprawcom, przeciwnościom, potworom i szaleństwom na tym chorym pokładzie jakoś dziwnie poprawił mu humor.

Zamyślonym wzrokiem powędrował po ścianie od własnej szminkowej transkrypcji ku górze. Góra tonęła w ciemności. Chwilę się w nią tępo wpatrywał gdy dotarło do niego, że sufit jest jedyną stroną pomieszczenia jakiej do tej pory nie sprawdził. Zastanawiał się czy warto... Pewnie jest tak samo doskonale szczelny jak i reszta celi... Ale może?

Dobył telefonu i poświecił nim. Po kolei oświetlał kolejne fragmenty ścian i sufitu. Serce zabiło mu mocniej gdy zauważył na ścianie, prawie pod samym sufitem ciemną plamę. ~ Otwór! ~ oddech mu przyśpieszył. Jakaś kratka wentylacyjna albo okienko. Zakratowane. Ale jednak jakaś szansa! Tylko, że cholernie wysoko. Sufit wyceniał na jakieś 3.5 metra a okienko było niewiele niżej. I było calkiem małe. Za wysoko. I za mały otwor. Nie do doskoczenia i nie do przeciśnięcia. No i te kraty. Nie. Nie było szans.... Dla przeciętniaka... Ale dla Ed'a Taksony? Dumał jeszcze chwilę czy warto. Pewnie się skończy jak wszystko co próbował zrobić ostatnio zwłaszcza w samej celi. Ale ten drobny gest szminką pościanie sprawił, że apatia zaczęła ustępować i wola walki znów zaczęła napędzać go do działania. Ostatecznie zdecydowała Filecik. ~ Obiecałem, że ją znajdę. Że zabiorę do domu. Dałem jej słowo. ~ to przęsądziło sprawę. Mogło mu się nie udać ale musiał chociaż spróbować.

Spojrzał na Kluczniczkę. Wskazywał na okienko i podkoki i generalnie próbował jej dać do zrozumienia, że prosi ją o pomoc. We dwoje raczej był pewny sukcesu. Niestety laska zapadła na kolejną swoją zawiehę i tylko patrzyła bez zrozumienia na jego próby komunikacji. Wyglądało na to, że musi sobie poradzić sam.

Mimo, że był sprawny a silne nogi sprawiały, że wszelkie dscypliny bazujące zwłaszcza na skakaniu były jego ulubionymi to zdawał sobie sprawę, że taki skok leży na granicy jego możliwości. Miał rację. Udało mu się dopiera albo już, za piątym razem. Złapał chwyt na tyle mocny, że mimo, że opierał się o krawędź framugi tylko na pokaleczonych palcach to jednak tym razem nie spadł. Od razu pochwycił się za kraty by wzmocnić chwyt. Odsapnął ze dwa oddechy i stękając z wysiłku podciągnął resztę ciała na tyle wysoko by spojrzeć co jest po drugiej stronie.

Po drugiej stronie jednak ku jego wielkiemu rozczarowaniu znalazł jednak tylko podobną do własnej celę. Próbował krzyknąć ale ból przypomniał mu, że komunikacja werbalna nie jest obecnie jego najsilniejszą stroną. Ostatkiem sił zdołał przewiesić przez kraty trzymany na tę okazję kaftan. Miał mu ułatwić ewentuane próby dostania się do okienka następnym razem. Po czym zmęczony odskoczył z powrotem na podłogę celi.

Dysząc ciężko myślał co dalej z tym wszystkim zrobić. Sam otwór był na tyle duży, że dałby radę się przez niego przecisnąć. Tylko najpierw musiałby się pozbyć krat. No i zapewne wylądowałby w kolejnej celi. ~ No kurwa, czemu tam nie ma korytarza do cholery?! ~ pomyślał zirytowany. Że też w taki syf musiał się wpakować no!

Gdy odzyskał oddech podszedł do biernej ale żywej kobiety. Klęknął przed nią i oglądał w spokoju dokładniej jej obręcz i klucz. Tak naprawdę jeśli kluczem do wyjścia z matni był ten cholerny klucz to nie potrzebował ani jej, ani obręczy ani jej współpracy tylko ten cholerny kwałek metalu. A jakby go wyłamać i spróbować oworzyć te cholerne drzwi? Próbował ocenić czy faktycznie dałby radę zrobić taki przekręt.
 
Pipboy79 jest offline  
Stary 24-07-2014, 15:48   #187
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Strażnicy?
Taka pierwsza myśl zaświtała, gdy zobaczył te stwory. Bo na takich wyglądały, stojąc sztywno i gulgotając bełkotliwie.
Na dwójkę strażników stojących na warcie. Nie… na trójkę.
Sztywni jak ludzie w katatonii, ale niewątpliwie nie tak otępiali. Gregory ściskając prawą dłonią trzonek toporka w lewej zaś rewolwer ruszył w ich kierunku jak najdłużej starając kryć się w cieni.
Im był bliżej, tym odór morskiej zgnilizny narastał. Im był bliżej tym lepiej mógł się przyjrzeć tym ludziom.
A był coraz bliżej…
I wtedy zauważyli go. Gregory by pewnie przeklął swój pech, ale… Po prawdzie wątpił by mógł się przez nich przekraść. To wychodziło tylko na filmach.
Spiął się do szarży i uderzył masą swego ciała. Nie chciał wszak marnować kul. Liczył na zaskoczenie i szybkość.
Okazało się że przeciwnicy to tępe i powolne, ale nie bezmyślne. Nie dały się aż tak łatwo zaskoczyć i osaczały Walsha.
A ich usta otworzyły się… buchną smród strawionej ryby i gardła wysunęły się...


… obrzydliwe oślizgłe macki. Co oni… jedli na obiad?!
Zmęczony absurdalnością świata, mózg Gregory’ego podsuwał mu równie absurdalne skojarzenia, choć… lekarz potrafił rozpoznać objawy choroby i przyczynę. Istniały w świecie zwierząt pasożyty, które po dostatnio się do gospodarza mieszały w chemii jego układu nerwowego, tak by zmusić go do określonych zachowań. Więc Walsha jakoś nie dziwił mackowaty pasożyt kontrolujący swego gospodarza.
Szeroki zamach toporkiem… Masywne ostrze uderzyło z góry, łamiąc z impetem obojczyk i roztrzaskując lewy bark wroga naprzeciw niego. Potwór odsunął się na bok zraniony, a z jego ust wyrwał się jakiś dziwny pisk? Bardzo słaby, ale mogły to być infradźwięki. Gregory mógł zgadywać, ale przypuszczał, że potwór wzywa posiłki.
Wlash jednak nie marnował czasu i przebiwszy się przez stwory gnał dalej do pokoju 7177. Nadal trzymając toporek. Broń okazała się użyteczna… choć głównie dzięki nieporadności potworków w sterowaniu organizmem gospodarza. Inaczej ten żałosny atak by zawiódł.
Drzwi były coraz bliżej, ale zanim nadal podążały mackozombie. A z drugie strony nadchodziły ich posiłki. Cholera, cholera, cholera!
Drzwi.. numer 7175, 7176...

 
7177

Wreszcie!
Zamknięte… więc użył toporka. Na szczęście szybkość nie była domeną ścigających go potworków.
Uderzał raz po raz... z całej siły. Wreszcie drzwi puściły!
Gregory Walsh junior wpadł do środka niczym burza. Pierwsze na co zwrócił uwagę to na dwa trupy.
Dwa leżące ciała, splecione ze sobą drutem kolczastym. Nosiły na sobie znaki tortur.
Przeraził się tylko przez chwilę. Dochodzące do niego odgłosy gulgotania przypomniały mu potworach depczących mu po piętach.
Więc zamiast zajmować trupami, zwrócił uwagę na coś innego. Znak ścianie… magiczny znak.


Pulsuje, spirala wiruje, wypełnia pomieszczenie blaskiem i ciepłem. Ale w Walshu budzi gniew i furię. To przez jakieś dziwne mumbo jumbo się znalazł tutaj i uczestniczył w tej sadystycznej grze. Z zamachem więc uderzył toporem w spiralę, licząc że przerwanie znaku zniszczy… cokolwiek się tu dzieje.
Gdyby to jednak zawiodło, gdyby nic się nie zmieniło… lekarzowi pozostało zabarykadować się tutaj.
Ale… Gregory w duchu wierzył, że jego czyn zmieni sytuację na statku… tylko nie wiedział, czy na lepsze czy na gorsze.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 24-07-2014 o 21:13.
abishai jest offline  
Stary 25-07-2014, 14:15   #188
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
"A nie mówiłem!" ryknęła z zadowoleniem jakaś cząstka w jego głowie. Tak która wiedziała od początku. Ta która wpadła na szalony plan. Posąg - prymitywna kultura - bóg.
"Skoro to takie oczywiste, czemu o mało nie zlałeś się w gacie" - odparła inna cząstka z przekąsem. Prawda była taka że nogi wciąż się pod nim uginały, a "o mało" oznaczało w praktyce że plama w kroczu była dość mała.

Z trudem stanął w pozycji mówiącej "tak, to ja, wielbcie mnie" - nie miał dokładnej wizji jak ta pozycja powinna dokładnie wyglądać, więc po prostu powtórzył pozę swojego kamiennego posągu.

Nie miał pojęcia co dalej. Bali się tego czegoś w lesie - dobrze - jest na czym budować, są jacyś ONI i jacyś MY. Teraz jednak potrzebował zająć się bardziej podstawową rzeczą.

Odwrócił się do jaszczurów bokiem (u psów i więźniów znaczyło to "jest ok, jestem świadomy twojej obecności, nie boję się jej i akceptuję ją", u ludziojaszczurek... nie miał pojęcia), w ten sposób kątem oka widział i swoich "wyznawców" i drzewo z którego zlazł.

- Carrie, myślę, że możesz zejść. - nie chciał krzyczeć, ze względu na jaszczury, nowego pasażera i na to coś w lesie, ale powiedział to na tyle głośno, by pozostająca na drzewie dziewczyna mogła go usłyszeć.

Carry spojrzała w dół.. i zamarła.
Zobaczyła ją. Czarną ośmiornicę wspinającą się na drzewo. Zamarła, oszołomiona. Bała się poruszyć. Nie, nie chodziło o to, że ośmiornica była paskudna i właziła na drzewo (helou, ośmiornica na drzewie, jak niby oddycha?) . Chodziło o to, że ją zobaczyła. ZOBACZYŁA. ZOBACZYŁA. Bała się poruszyć, żeby cudowne doznanie nie zniknęło.
Nie wytrzymała. Przekręciła, delikatnie, głowę i przeniosła spojrzenie na świątynie, gdzie udał się księgowy.
Rozczarowanie bolało jak cios w brzuch. Nic. Tylko poświata. A to musiało znaczyc, że ośmiornica jest zwykłym omamem, Usłyszała wołanie faceta.
- Ok. -odpowiedziała, przesunęła się nieco, żeby ominąć omam ośmiornicy i zeskoczyła.

Jaszczury szybko skierowały się w stronę Carry, jeden z nich zaszedł ją z boku, wysuwając swój długi jęzor, jak wąż, który bada otocznie.
Carry znieruchomiała, pozwalając... temu czemuś się obwąchać. Facet by jej nie zachęcał do zejścia, gdyby te jaszczury miały ich zeżreć. Chyba. Taką w każdym razie miała nadzieję.

Tramp spokojnym krokiem podszedł do dziewczyny i nieco teatralnym gestem położył jej dłoń na ramieniu.
- Jesteśmy tu razem. - powiedział, starając się nie okazywać przerażenia. - czworooki i panna z opaską. Jest szansa że któryś z was zna angielski?

Poczuła gorący i śmierdzący oddech na twarzy, a potem coś polizało ją po policzku zostawiając na nim lepką ślinę. Potem usłyszała wokół siebie dziwne odgłosy - stworzenia porozumiewały się zapewne między sobą w nieznanej jej mowie, której ludzkie gardło nie byłoby w stanie powtórzyć.

Przykuliła się lekko i powstrzymała, żeby nie obetrzeć rękawem policzka.
- Znasz ich? - zapytała faceta.

- Nie. Ale oni wydają się znać nas.
Zastanowiła się przez moment.
- To chyba dobrze, nie? Gdzie idziemy? Będziemy szukać przejść?

Jaszczury czekali, aż porozmawiają. Potem jeden z nich wskazał im końcem włóczni budowlę posykując na nich coś gardłowo. Ta dwójka, która niosła Tarę, już była w cieniu budowli. Czekała.

- Jaszczurki proponują nam wejście do piramidy. - krótko zrelacjonował Tramp. - Możemy zacząć szukać tam. Nie uśmiecha mi się spotkanie z tym czymś w lesie. Nawet one wydają się tego bać.

- To nie one wyły? - Carry przykuliła ramiona. - Gdzie twoja znajoma? Nie zjadły jej? W piramidach się składa ofiary..widziałam.

- Nie zjadły. Czekają z nią przy wejściu. Zdają się czekać na naszą decyzję. - Robert przez chwilę zastanawiał się nad następnym zdaniem. - Gdy wyszedłem im naprzeciw, jeden z nich… pokłonił się. Jak człowiek oddający cześć, teraz też zdają się zachowywać respekt. Jakbyśmy byli… bogami, czy czymś. - znów się zamyślił. - Co konkretnie widziałaś?

- Ośmiornicę - odpowiedziała bez zastanowienia, zdziwiona nieco, skąd o tym wie. - Ale to raczej był tylko omam...Bogów też się składa w ofierze..najpierw się kogoś czci, potem zabija na ołtarzu.

- Ośmiornicę? - Tramp zdawał się zbity z tropu, ale tylko na chwilę. - W piramidzie. Zdawało mi się ze widziałaś coś w środku, dopiero teraz zrozumiałem że to bez sensu. Nie wiemy co zrobią, ale gdyby chcieli nas zabić mogliby to zrobić w dowolnym momencie. Wolę ich niż to coś w lesie. Nie będę czarował: to spore ryzyko, ale wydaje mi się że w obecnej sytuacji najlepiej będzie pójść z nimi.

- Na Discovery - prychnęła.Było gorąco, za gorąco,wszystko się lepiło.- Nie oglądasz Discovery?

- Pozostaje mieć nadzieję że oni też nie widzieli. - Wziął dziewczynę za rękę. -Chodźmy.

Carry, niechętnie, poszła za mężczyzną. W sumie jednak - skoro twierdzi, ze te jaszczury zachowują się.. poddańczo, to może mieli szansę? w każdym razie było to lepsze niż czekanie w dżungli, aż ich coś zje. Ściągnęła bluzę od dresu, zawiązała ją w pasie, zostając w samych spodniach i topie. Było gorąco. Wilgotny upał obezwładniał, powietrze wydawało się gęste, miała wrażenie, że musi się przez nie przeciskać, że stawia opór, jak woda.
 
__________________
Show must go on!
Gryf jest offline  
Stary 26-07-2014, 20:28   #189
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
W ostatniej chwili. To było właściwe określenie dla sytuacji Nory. Gdyby zwlekała choćby parę sekund dłużej nie udałoby się jej ukryć, zdążyć na czas.

Zostawiła swojego towarzysza niedoli, który przy niej nie ocknął się na chwilę na tyle długą, aby podać swoje imię. Wcisnęła się w niewielki szyb wentylacyjny i czekała.

Słyszała dźwięki, hałas, głosy, ale wszystko tak zniekształcone, iż nie potrafiła określić, jaki los spotkał pozostawionego mężczyznę.

W końcu wszystko ucichło, więc czekała dalej.

Ułożyła się tak żeby żaden niespodziewany skurcz mięśnia nie kazał jej zmienić pozycji i spowodować w ten sposób choćby najmniejszego odgłosu. Starała się nawet jak najciszej oddychać. Czekała dalej.

Trudno było określić ile czasu spędziła w tym szybie, ale w końcu coś się wydarzyło, coś się zmieniło.

Najpierw poczuła przenikliwe zimno, w jednej chwili jej przepocone, obolałe ciało zaczęło dygotać z powodu chłodu a potem gdzieś z oddali usłyszała zniekształcone głosy, jakby rozmawiających i krzyczących ludzi.

Poruszenie zdrętwiałymi kończynami nie było łatwe, ale przeszywające zimno zmotywowało ją do działania. Próbowała się cofnąć, lecz utknęła, więc pozostało jej tylko pełzanie do przodu. Hałas, który słyszała powinien zagłuszyć przesuwanie się jej ciała wewnątrz tej metalowej rury.

Dźwięki brzmiały dziwacznie tak jakby raz się przybliżały, raz oddalały. Dudniły jakimś pogłosem, jakimiś echami. Nie potrafiła określić dokładnie, z jakiego miejsca pochodziły. Do tego wszystkiego wyłowiła pośród nich metaliczne odgłosy i nawoływania.

Później nie miało to jednak aż takiego znaczenia gdyż pełznąca Nora poczuła nagle, jak z dźwiękiem puszczających śrub i sworzni fragment wentylacji, w którym się przemieszczała poleciał w dół. Prosto w stronę tych dźwięków.

Nora próbowała desperacko się czegoś chwycić, ale nie udało się i poleciała razem z metalową rurą i podczepieniem.

Zasłoniła, więc tylko rękoma głowę i skuliła się żeby osłonić newralgiczne części ciała w rozpaczliwym odruchu próby ratunku.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 27-07-2014, 04:54   #190
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
z całego życia, chwilowy powrót do czasu rzeczywistego... By po śmierci w naturalnym następstwie trafić gdzie...?

...Czyściec? Czym w ogóle było to miejsce? Jakiegoś rodzaju stanem przejściowym? Dla kogo był czyściec? Czy aby na pewno znalazła się w takim miejscu...

Samobójcy nie trafiają do czyśćca.

Samobójcy trafiają bezpośrednio w sam środek piekła. Razem ze zdrajcami są uważani za jednych i tych samych. Otoczenie nie wyglądało jak piekło. Nie było tam latających diabłów, gotujących się kotłów ze smołą. Nie było jęków nagich ludzi smaganych batami. Nie było nic. Było całkowicie pusto. Nie było nikogo. Tylko ona, biały garnitur i przerażające kreacje. Tak wyglądało jej piekło. Tam, gdzie permanentnie odczuwa się winę z powodu czynu, do którego się dopuściło. Tam, gdzie świadomości dlaczego to się zrobiło, zabija najbardziej.

Garnitur... Biały garnitur... Anioł stróż nie miał dostępu do tego miejsca. To nie była osoba, za którą ją wzięła na początku. Wiedziała, że było z nim coś nie tak. Przyszedł tutaj, dla rozrywki, dla napawania się jej losem. Obiecywał, kusił, dawał złudne nadzieje. To przez niego puściła barierkę. Nie chciał jej pomagać, chciał żeby skoczyła. Dopiął swego. Czemu wcześniej tego nie zrozumiała... Biel nie była przypadkowa. Była szyderstwem w czystej postaci. Zrozumiała, że nosi na sobie jego skórę. Jego torba była przepełniona czernią skór. Pozbyła się jej.

Była winna swego czynu. Nie było możliwości wywinięcia się z konsekwencji. Nie, jeśli po śmierci zabiła się raz jeszcze. W ten sam sposób. Przypieczętowała to, kim się stała. Umeblowała swoje piekło elementami, których bała się najbardziej:

Śmierci oraz samotności.

Biały garnitur nie mógł lepiej tego ukartować jak rzucając ją na łódkę na środku oceanu. Samą, z przerośniętą kreaturą, mającą zaraz ją rozszarpać na kawałki. Miała wszystko, czego chciała uniknąć za wszelką cenę.

Gdyby można było zabić się raz jeszcze... Po raz trzeci. By uciec od wszystkiego. By zawisnać w bezkresnej pustce, zwinąć się w kłębek i tak pozostać do końca świata. Skulenie się, które ochroniłoby ją od wszelkiego, co złe. Szczękające zęby o obłąkany wzrok nie zmienił nic. A brak rozsądku pozostawił strachu przed bólem, którego odczuwała niemalże jako jedynego. Kierował nią na ślepo jak instynkt. Kazał uciekać od miejsca mordu i bólu. Nie liczyło się więcej, jak ucieczka od właśnie tego. Kiedy w panice miała wyskoczyć za burtę, natknęła się na linę. Tą jej ręce postanowiły wykorzystać. Nie była bezpieczna na łodzi. Nie była bezpieczna w wodzie... Choć między łodzią a wodą... Kurczowo trzymając się liny i przylegając do łodzi na krawędzi tafli wody... Byleby nie bolało. Niech się dzieje cokolwiek, byleby nie bolało.
 
Proxy jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:42.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172